
Mijają trzy doby od wielkiej tragedii jaka miała miejsce w Koszalinie. Podczas zabawy urodzinowej, która odbyła się w escape roomie zginęło pięć 15-letnich dziewczyn. Nastolatki śmiertelnie zatruły się tlenkiem węgla. Z malutkiego pokoju nie miały żadnej drogi ucieczki. Pracownik escape roomu, który był na miejscu i który jako jedyny przeżył horror, złożył zeznania! Co naprawdę wydarzyło się w Koszalinie? Zeznania pracownika escape roomu Amelia, Gosia, Karolina, Wiktoria i Julia miały ledwie po 15 lat. Uczennice koszalińskiego Gimnazjum nr 9 świętowały urodziny jednej z nich. Gdy w pomieszczeniu obok doszło do pożaru, dziewczynkom nie udało się opuścić pokoju. Obecny na miejscu pracownik escape roomu, który nadzorował grę, próbował im pomóc. 25-latek ucierpiał jednak w pożarze. Pilnie został przetransportowany do szpitala, gdzie wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. Mężczyzna odzyskał już świadomość i za zgodą lekarzy został przesłuchany. Co powiedział? Zdradził to w TVN24 jeden z prowadzących śledztwo prokuratorów. Stwierdził, że jedna z butli wydaje jakieś dziwne odgłosy, podszedł do niej, próbował dociec, co się stało. Próbował tę butlę zakręcić. Nic to nie dało. Jednocześnie gwałtownie, jak stwierdził, zaczął już rozprzestrzeniać się ogień. Po prostu opary gazu , które znajdowały się w pomieszczeniu, zapaliły się. To automatycznie doprowadziło do tego, że sam już miał pierwsze obrażenia ciała - powiedział prokurator z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie w rozmowie z TVN24. Według tej relacji, 25-latek próbował przedostać się do pomieszczenia, w którym były nastolatki. Ale ogień był za duży... Pracownik wybiegł na ulice prosząc przechodniów o pomoc. Jak informuje prokuratura "jeszcze w tym momencie był na tyle świadomy, że te czynności zdołał...