Reklama

– Czy nasza rozmowa ma sens, skoro całe Pani życie jest w najnowszej książce?
Katarzyna Grochola:
Niecałe, na szczęście.

Reklama

– Jaki był klucz?
Katarzyna Grochola:
Wdzięczności.

– Wobec losu czy ludzi?
Katarzyna Grochola:
Losu i ludzi. Skorzystałam z okazji, żeby przypomnieć sobie o dobrych rzeczach, które mi się przydarzyły. Nad złymi przechodzę do porządku dziennego dwoma zdaniami. Zresztą gdybym napisała o złych rzeczach, książka liczyłaby 2855 stron maczkiem (śmiech).

– To jest z jakiegoś powodu szczególny moment w Pani życiu?
Katarzyna Grochola:
Miałam taki dwuletni moment. Niełatwy. Związany z cierpieniem ludzi obok mnie. Wcześniej dużo rzeczy mi się pospełniało i myślałam już, że moje życie jest stałą. Tymczasem los, ilekroć pomyślę, że jest coś stałego, płata mi figle. Zawęziłam sobie strasznie perspektywę przez te dwa lata i to była próba odzyskania właściwego spojrzenia.

– Zakończona sukcesem?
Katarzyna Grochola:
Tak, choć ja jestem przestraszona, jak mi się spełniają marzenia. Jako dziewczynka marzyłam, żeby być jak Liza Minnelli w „Kabarecie” – mieć zielone paznokcie, wyjść na scenę, zaśpiewać i zatańczyć. I teraz w „Tańcu z gwiazdami” dostałam piosenkę z filmu „Kabaret” i myślę sobie: Boże, jaki jest sens po 30 latach? Nawet nie mogę jej udawać. Jedyne, co mogę, to kupić zielony lakier do paznokci, ale on też wygląda lepiej na młodych dłoniach.

– Jednak twierdzi Pani, że marzenia spełniać jest łatwo.
Katarzyna Grochola:
O tym, że łatwo spełniać własne marzenia, przekonują mnie ludzie, którzy biorą 10 dolarów i jadą w podróż. I jakoś nie umierają z głodu. Ja tego nigdy nie zrobiłam, bo zawsze się bałam. Własne marzenia zaczęłam spełniać, jak znalazłam się na dnie, czyli w wieku lat 40. Wtedy zaczęłam budować domek, który nie miał prawa być wybudowany, bo nikt normalny w tym państwie nie wybudował domu za 30 tysięcy złotych.

– Czyli sami nie pozwalamy marzeniom się spełniać?
Katarzyna Grochola:
Oczywiście. Ograniczenia są wyłącznie w naszym mózgu. Uważam, że należy zająć się własną głową i podejściem do świata. Ja to podejście do świata tracę, bo się sama ograniczam, ale potem odzyskuję je znowu. Dzisiaj książką „Zielone drzwi” albo tańcem, na przykład z gwiazdami.

– To jest sinusoida?
Katarzyna Grochola:
Ależ tak, u mnie musi być góra i dół. Nie potrafię iść po prostej jak normalni ludzie. Myślę sobie, że tylko zboczę, żeby zobaczyć, co jest obok, i jestem po szyję w bagnie, a potem się mozolnie wygrzebuję.

– Miała Pani dużo szczęścia, wychodząc z tarapatów?
Katarzyna Grochola: Zdecydowanie czuję się szczęściarą. Czasami czuję się mocno nieszczęśliwą szczęściarą, ale jednak.

– Pani babcia mówiła, że ma Pani szczęście do ludzi, ale niekoniecznie do mężczyzn...
Katarzyna Grochola:
Może to oni do mnie nie mają szczęścia? Uważam, że miłość jest najwyższą wartością. I nie mam tu na myśli miłości zakleszczającej się na konkretnym mężczyźnie, tylko gotowość do ofiarowania miłości, przyjaźni, wsparcia ludziom, z którymi jesteśmy, psom, nawet ćmom.

– Mężczyzna nie jest niezbędny?
Katarzyna Grochola:
Mężczyznę nie dlatego się kocha, że on jest potrzebny, tylko on jest potrzebny dlatego, że się go kocha.

– Nie ma Pani tu żalu do losu?
Katarzyna Grochola:
Nie mogę mieć żalu do losu, bo uważam, że jeszcze dużo przede mną.

– Czyli dajemy losowi kredyt zaufania?
Katarzyna Grochola:
Absolutnie. To, co mnie spotykało trudnego, nie zawsze było winą mężczyzn. Było czasami moją winą. Muszę ponieść odpowiedzialność za moje wybory, za naiwność, za takie rozkładanie rąk, bo przecież jest fantastycznie. Czasem wmawiam sobie, że jest dobrze, idę na kompromis, a potem nagle staję z sobą twarzą w twarz i myślę sobie: Kasiu droga, tyś kiedyś napisała w swojej książce, że drugi człowiek nie może ci dać tego, czego nie ma. Czemu się upierasz, że ptak ma pełzać? A ja mam takie tendencje, żeby dopatrywać się w zaskrońcu, czy mu skrzydełka nie rosną, to może pofrunie.

– Nazwijmy to łaskawie optymizmem.
Katarzyna Grochola:
To wręcz rodzaj magicznego myślenia. Jest takie mądre przysłowie, że ptak i ryba mogą się w sobie zakochać, ale razem nie zbudują gniazda. A ja jestem raz rybą, raz ptakiem…

– W kontekście autobiografii nie jest ryzykowne wiązać się z pisarką?
Katarzyna Grochola:
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek nadużyła kogokolwiek w moim pisaniu. Chociaż... po „Trzepocie skrzydeł” przyszedł do mnie mąż koleżanki i spytał: „Kto cię upoważnił do tego, żebyś opisywała moje życie?”. Tym sposobem dowiedziałam się, że koleżanka ma takie życie jak bohaterka mojej książki, a absolutnie bym tego nie podejrzewała.

– To była książka o przemocy w rodzinie.
Katarzyna Grochola:
Tak. O tym, że facet leje swoją żonę.

– Aż tak ten toksyczny język jest uniwersalny?
Katarzyna Grochola:
Najwyraźniej. „Kocham cię”, „Jesteś dla mnie najważniejsza”... Często mam wrażenie, że mężczyzna, mówiąc to wszystko, tak naprawdę ma na myśli siebie.

– Pisze Pani: „Tylko w literaturze zdarza się, że on nagle zrozumie, że ona jest całym jego światem”. Naprawdę?
Katarzyna Grochola:
(Śmiech). Mam nadzieję, że nie.

– Przejęłam się.
Katarzyna Grochola:
Ja teraz też się przejęłam. Może mi się tak wysmyknęło. Miałam na myśli to, że niedobrze jest, kiedy ludzie myślą, że na towarzyszu życia kończy się świat. Partner, który mnie zaczyna ograniczać i pytać, po co mi ktoś inny, skoro mam jego, jest partnerem toksycznym. Miłość polega na dawaniu sobie wolności i głębokim zaufaniu, że ty, idąc do przyjaciółki, nie spotykasz się z facetem, a on, jadąc na zawody żużlowe, nie jedzie tam z inną kobietą. Facet nie może być naszą przyjaciółką, kochankiem, mężem, ojcem naszych dzieci, naszym ojcem i tak dalej. Mężczyzna obok jest przede wszystkim mężczyzną. Jeżeli będziemy szanować tę inność, będzie dobrze. Jeżeli zaczniemy go lepić na swoje podobieństwo, to któregoś dnia obudzi się z piersiami zamiast wiadomo czego. Niedawno zrozumiałam, że nie jesteśmy rolą, jaką pełnimy. Nie jestem pisarką, matką, babcią, uczestniczką „Tańca z gwiazdami”. Jestem nią, kiedy tańczę przez te dwie godziny. Jestem kochanką wtedy, kiedy leżę w łóżku z mężczyzną, i kucharką, kiedy gotuję. Te role nie dominują. Ja je pełnię. Jestem Kasią Grocholą. Kropka.

– Lubi Pani tę Grocholę?
Katarzyna Grochola:
Momentami tak.

– W których momentach?
Katarzyna Grochola:
Lubię siebie z przyjaciółmi. Na Mazurach, kiedy nikogo oprócz nas nie ma, otwieramy butelkę wina i omawiamy temat komórki rakowej, która jako jedyna na świecie jest nieśmiertelna. I kiedy wstaję po czterech godzinach snu, wsiadam w samochód i jadę półtorej godziny w korkach do Warszawy na trzy godziny ćwiczeń, które są straszne, ale jestem z siebie dumna, że zrobiłam coś dla siebie. Kiedyś przeżyłam taką absolutną samoakceptację. To był sylwester, który, mimo że miałam parę zaproszeń, postanowiłam spędzić sama. Posprzątałam, wyjęłam suknię z brokatem, przepięknie się umalowałam, zrobiłam sobie śliczną fryzurę, puściłam sobie znakomitą muzykę, zapaliłam świece i weszłam do pokoju jak królowa na bal, oklaskiwana przez 1856 innych koronowanych głów. Przez 45 minut rozmawiałam przez telefon z przyjaciółką, która też spędziła sylwestra sama. Przez ten czas napiłam się odrobiny whisky z lodem i do dwunastej tańczyłam.

– Sama?
Katarzyna Grochola:
Aż mi się wstyd do tego przyznawać, bo to zakrawa na jakiś odlot, ale ja nigdy nie brałam narkotyków. Byłam szczęśliwa. Rozpierała mnie radość. Celebrowałam siebie. Po raz pierwszy w życiu uszanowałam w sobie czcigodnego gościa.

– W takich momentach pojawia się myśl, że warto by to opisać w książce?
Katarzyna Grochola:
Oczywiście. Robię notatki.

– Żeby zapamiętać sytuację czy emocje?
Katarzyna Grochola:
Wyłącznie emocje, które są we mnie. Oczywiście dużo też obserwuję. Kiedyś jechałam kolejką i jechało takich dwóch panów znieświeżonych. Z rozmowy wynikało, że mieli być w domu wczoraj. Jeden tłumaczył drugiemu, żeby się nie przejmował, żeby przeprosił żonę, że ona na pewno wybaczy i tak dalej. Aż to było nudne. Jak dojechaliśmy do Podkowy, ten zmartwiony wysiadł, a pocieszyciel otworzył jeszcze okno i krzyknął: „Tylko nie zapomnij, że ją kochasz!”. Pomyślałam: Jezu, jakie to jest mądre zdanie! Jakie to jest książkowe! Przypuszczam, że żaden z nich nie przeczytał potem mojej książki i nie wiedzą nawet, że tego użyłam.

– W jakim okresie swojego życia była Pani najszczęśliwsza?
Katarzyna Grochola:
Teraz. Bo już jestem mądra. Wiem, że nic nie trwa wiecznie. Bo robię coś nie dlatego, że wypada lub nie wypada, tylko dlatego, że decyduję się na to lub nie. Nie jestem do niczego zmuszana, ograniczana. Sama siebie nie ograniczam. Moje decyzje mogą kłócić się z moim wizerunkiem lub moja córka może nie być zachwycona – tak jak w przypadku udziału w „Tańcu z gwiazdami”. Jestem przekonana, że wiele osób uważa, że nie powinnam tego robić, ale od zdania tych osób, których w końcu nie ranię, nie zależy moje życie, moja miłość czy przyszłość. Może mnie z ich strony spotkać coś miłego lub niemiłego, ale nie zostawia to we mnie żadnej boleści, a radość jakąś, owszem.

– Ma Pani poczucie, że widzi siebie podobnie, jak widzą Panią inni?
Katarzyna Grochola:
Nie. Ludzie na ogół nie zauważają mnie, tylko widzą to, co chcą.

– Na czym polega ta rozbieżność?
Katarzyna Grochola:
Pisarka Grochola musi być optymistyczna i taka, żeby chcieć się do niej zwrócić o pomoc. Niechętnie pewnie przyjęto by to, że bywam nieszczęśliwa, nieprzyjemna, jeżeli tego wymaga sytuacja, czasem niesprawiedliwa. Ja siebie z trudnością poznaję, więc kto miałby znać mnie lepiej?

– Nie bała się Pani, że przez udział w „Tańcu z gwiazdami” ludzie nie będą Pani traktować poważnie?
Katarzyna Grochola:
Ja siebie traktuję bardzo poważnie wbrew pozorom. A jeżeli ktoś inny nie będzie? Przecież nie żyją ze mną. Nie będę jeść z nimi obiadu, kolacji, śniadania ani kłaść się z nimi do łóżka. Na pewno poddałam się pewnej cenzurze, ale od tego się nie umiera. Mam nadzieję (śmiech). To, że ludzie widzą, że nie umiem tańczyć i nie jestem szczupła i młoda, to trudno. Już taka jestem. Mam zmarszczki, mam plamy na dłoniach, ważę pewnie z osiem kilo za dużo, ale też nie chcę ważyć mniej i być zasuszoną starszą panią. Mogą się śmiać.

– W kontekście własnych doświadczeń trudniej się pisze o śmierci czy miłości?
Katarzyna Grochola:
Śmierć jest mi prawie tak samo bliska jak miłość.

– Co jest bardziej intymne?
Katarzyna Grochola:
Śmierć. W miłości nie jesteśmy osamotnieni.

– Autobiografia jest formą ekshibicjonizmu?
Katarzyna Grochola:
Oczywiście, ale jeśli ktoś spodziewa się pełnego ekshibicjonizmu, to się zawiedzie. Piszę o tym, co myślę, że może pomóc innym.

– Jakie są tematy tabu?
Katarzyna Grochola:
Pewne intymne szczegóły, które zostaną tylko moje.

– Typ raka, na jaki Pani chorowała?
Katarzyna Grochola:
Tak, bo ja uważam, że nie ma co epatować tym, czy nie ma się kawałka piersi, macicy czy uda. Jest wiele osób chorych, które myślą, że ich świat się kończy. Ja chciałam napisać, że nie musi tak być.

– Dopisywanie happy endów do własnych historii też jest rodzajem magicznego myślenia?
Katarzyna Grochola:
Moje historie na ogół nie miały happy endów, ale ja też jestem swoją historią. Siedzę teraz w roli najpopularniejszej pisarki, spełnionej kobiety po pięćdziesiątce. Jestem zdrowa, fizycznie nie czułam się tak dobrze od 10 lat. Nie będę tu pierniczyć głupot, że nagle poczułam się kobietą, bo czuję się nią od jakiegoś czasu, ale znalazłam też swoją zapomnianą energię. Książkę „Zielone drzwi” zadedykowałam swojemu aniołowi stróżowi, bo uważam, że mam najlepszego opiekuna, jaki mógł mi się przytrafić, ale też ja wyciągam po to szczęście ręce. Ja jestem happy endem.

– Nie ma Pani wrażenia, że „Taniec z gwiazdami” sprawił, że role się odwróciły i stała się Pani trochę bohaterką własnych książek?
Katarzyna Grochola:
Czy ja wiem? Ja jestem dużą dziewczynką i wiem, że wstąpiłam tu tylko na chwilę.

– Ale medialnie sprzedaje się to jako historię rozczarowanej kobiety, która trafia do pięknego świata, gdzie odzyskuje utraconą wiarę w siebie.
Katarzyna Grochola:
Jest to jakaś bajka, oczywiście, ale bajka medialna. Prawda jest taka, że ostatnie dwa lata, niestety, nie ograniczały się do siedzenia na kanapie. Ani ja się nie zmieniłam, ani moje życie nie uległo zmianie. Nie pojawił się żaden mężczyzna, który wziąłby mnie w ramiona, bo Janek, mój partner z „Tańca z gwiazdami”, robi to „służbowo” (śmiech). Oczywiście jako autorka książek będę się przychylać do twojej wersji, bo jest dla mnie przyjemniejsza i bardziej magiczna. Prawda jednak jest pewnie obok. O szóstej rano zasuwam, żeby sobie kupić chleb, bo nikt tego za mnie nie zrobi. Czasem o trzeciej w nocy po tańcach, niekoniecznie związanych z „Tańcem z gwiazdami”, przychodzę zmęczona do córki i ona opiekuje się mną, tak jak ja kiedyś nią, kiedy wracała po nocy. Tyle że ja się wtedy darłam na nią, a ona pyta tylko, dlaczego tak późno.

– Faktycznie ma Pani lepszą córkę, niż miała Pani matka?
Katarzyna Grochola:
Tak. Bo ja za pierwszą pensję kupiłam sobie stanik Triumpha, a moja córka za pierwszą pensję zapłaciła rachunki, na które ja nie miałam pieniędzy. Ona była dojrzalsza. Miała trudniej, bo miała chorą matkę, więc była obciążona pewnym niepokojem. Ja w jej wieku nie byłam też dzieckiem rozwiedzionych rodziców. Mam dużą satysfakcję z tego, że moja córka jest lepszą córką ode mnie. Ona by powiedziała, że czasem to ja jestem jej córką, ale to nieprawda. Jestem naprawdę jej matką.

– Ma to coś wspólnego z układem partnerskim?
Katarzyna Grochola:
Nie. Córka czasami do mnie mówi Karolina albo Józefina, ale nie byłyśmy nigdy przyjaciółkami. Mamy przyjazną relację, ale nie byłyśmy nigdy na „ty”, dosłownie i w przenośni. Kocham ją bardzo.

– Czeka Pani na recenzję „Zielonych drzwi”?
Katarzyna Grochola:
Jak powiem, że czekam, to trochę skłamię, ale jak powiem, że nie czekam, to też nie będzie do końca prawda. Nauczyłam się nie czytać recenzji, ponieważ po „Nigdy w życiu!” było ich strasznie dużo i strasznie złych. Z głębokim szacunkiem traktuję recenzentów, dziennikarzy i czytelników, ale czekam raczej, aż będzie ciepło, aż zakwitną peonie…

– A to nie będzie trochę tak, jakby ktoś Pani wystawiał recenzję z życia?
Katarzyna Grochola:
To jest tylko książka. Życie jest dużo ciekawsze, ale nie można tak wszystkiego...

– Jakieś przesłanie na koniec?
Katarzyna Grochola:
Kurczę, „nie można wszystkiego” to nie jest dobre przesłanie. A właśnie że można wszystko!

Reklama

Rozmawiała Ola Kwaśniewska
Zdjęcia Iza Grzybowska/MAKATA
Stylizacja Pola Madej-Lubera
Asystent stylistki Maciej Budek
Makijaż Paweł Bik/ART DECO
Fryzury Sylwia Habdas
Produkcja Ania Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama