Katarzyna Dowbor – nowy dom z miłości do córki
Zobaczcie nowy dom jednej z najpopularniejszych polskich prezenterek. To azyl, który stworzyła z miłości do swojej siedmioletniej córki. Katarzyna Dowbor opowiedziała o swoich pasjach, pielęgnowaniu rodzinnych tradycji i zdradziła, dlaczego, choć sama wychowuje dziecko, nie jest samotną matką.
Podwarszawski Konstancin, wieczór w nowym domu Katarzyny Dowbor. Widać, że właścicielka lubi stare meble – wierzy, że jest w nich energia dawnych właścicieli. Wygodne kanapy w ciepłych kolorach, kominek, stara maszyna do pisania. Niemal wszędzie zdjęcia. Siedmioletnia Marysia bawi się z koleżankami w ogrodzie. Siadamy na tarasie.
– Przeprowadziła się Pani do tego domu w marcu, a mam wrażenie, że mieszka tu Pani od dawna.
Wczoraj byli u mnie znajomi, mieli takie samo wrażenie. Jedna z koleżanek weszła do ogrodu i mówi: „Jakie ty miałaś szczęście. Wszyscy mają takie łyse działki, a tobie się trafiła z drzewami”. Rozbawiła mnie do łez.
– Kiedy byłam niedawno, nie było jeszcze ogrodu...
Pan Przemek, ogrodnik, dokonał cudu. Przywiózł całą ciężarówkę roślin i sprawił, że wyglądają, jakby tu rosły od dawna. To drzewo przy wejściu ma już 15 lat. Naprawdę jestem z siebie dumna. Miło jest siedzieć w czymś, co od początku do końca samemu się wymyśliło.
– Wypatrzyła Pani to miejsce, przejeżdżając samochodem. Co Panią urzekło?
Spodobało mi się osiedle. Blisko Warszawy. Pastelowe kolory domów, jak na południu Francji. Człowiek ma lepszy humor, kiedy budzi się w takim miejscu. Pomyślałam: nie stać mnie na taki dom. Na szczęście okazało się, że ceny były takie same, jak w apartamentowcu w Warszawie. Ale główny powód przeprowadzki to towarzystwo innych dzieci dla mojej Marysi. Poprzednio mieszkałyśmy na wsi w domu z ogrodem. Wiem, jak bardzo brakowało jej koleżanek. Tu ma je codziennie.
– To tak jak Pani.
Śmieję się, że mam bardzo dużo porcelany, talerzy, kieliszków tak zwanych gościnnych. Dla mnie dom jest takim miejscem, w którym powinno się spotykać z ludźmi.
– Kim są osoby z portretów w salonie?
Moi pradziadkowie. To zdjęcia z 1901 roku, wyglądają jak namalowane portrety. Są u mnie od wielu lat. Moja mama, która jest konserwatorem, odrestaurowała ramy. To praktycznie moje jedyne rodzinne pamiątki, jeszcze mam trochę sreber, reszta rzeczy została zrabowana w czasie wojny.
– Mówi Pani, że mebluje kolejne domy pod portrety pradziadków.
Nie znając przodków, powielam ich styl urządzania domu. Wiem, że u moich dziadków było podobnie. Mieszczański styl, serwantki, dobra porcelana. Pewnie moja babcia lubiła zatapiać się, podobnie jak ja, w ciepłym, miłym fotelu.
– Korzenie są dla Pani ważne?
Bardzo. Dają poczucie bezpieczeństwa, ciągłości. Wiem, skąd się wywodzę, co było przede mną. Pradziadek ze zdjęcia był właścicielem ziemskim i profesorem gimnazjum w Warszawie. Bardzo jestem dumna z mojego dziadka, pułkownika Bronisława Kowalczewskiego.
– Ma Pani zdjęcie dziadka z marszałkiem Piłsudskim.
Dziadek walczył w wojnie 1920 roku, był jednym z dziesięciu obdarowanych przez Piłsudskiego sygnetem z Virtuti Militari. Na podstawie jego losów Amerykanie nakręcili film. Dziadek i jego dwaj podwładni byli pierwszymi oficerami w historii II wojny światowej, wydanymi gestapo za organizowanie ucieczek z obozów jenieckich. Dziadek był przed śmiercią torturowany i nikogo nie zdradził. Babcia zmarła przed wojną. Mama z siostrą wojnę spędziły we Francji. Wróciły do Polski w 1949 roku, zgodnie z testamentem dziadka, który napisał, że bez względu na to, jaka Polska będzie, pragnie, aby jego córki wróciły do kraju. Przygarnął je brat dziadka. Mama prawie nie mówiła po polsku, nie mogła się przyznać, kim był jej ojciec. Opowiadała koleżankom, że kolejarzem. Takie były czasy.
– Mama opowiadała Pani o przedwojennym domu dziadków?
Bardziej moja ciotka, starsza od mamy o sześć lat. Dziadkowie mieli piękny dom na Mokotowie. Dziadek słynął z wielkiej kolekcji białej broni. Uwielbiał jeździć konno, mówił po francusku i angielsku. Babcię poznał w wojsku. Uchodziła za jedną z najelegantszych, najlepiej ubranych kobiet w Warszawie.
– Babcia była nowoczesną kobietą?
Nawet bardzo. Należała do tych nielicznych kobiet, które przed wojną pracowały. Skończyła studia. Świetnie jeździła konno, chodziła w pięknych kapeluszach. Jedna z ciotek opowiadała mi, że babcia słynęła z elegancji i urody.
– Powiedziała Pani kiedyś, że przerażają Panią domy bez zdjęć.
Zdjęcia to opowieść o rodzinie. Na ogół trzymamy je w albumach, do których z rzadka ktoś zagląda. A ja codziennie patrzę na ślubne zdjęcie moich dziadków, na dziadka na koniu, mamę z siostrą we Francji. Rok temu byłam tam z bratem, mamą i ciotką na ślubie u naszej francuskiej rodziny. I zrobiliśmy zdjęcie tego samego pałacu, w którym one mieszkały przeszło pół wieku temu. Oba zdjęcia, wojenne i współczesne, wiszą teraz obok siebie. Kiedy patrzę na swoje zdjęcie na koniu, to myślę, że dziadek byłby ze mnie dumny, że kontynuuję tradycję. Chciałabym, żeby kiedyś Marysia też powiesiła moje zdjęcia i była ze mnie dumna, że byłam uczciwa, konsekwentna, że coś w życiu osiągnęłam.
– Nigdy nie zatrudniała Pani projektantów wnętrz. Zawsze dokładnie Pani wiedziała, jak ma wyglądać dom?
Zawsze miałam swoją wizję. Sama wyszukuję meble w sklepach z antykami. To eklektyczne lustro nad kominkiem wypatrzyłam w małym sklepie w Częstochowie. Fotel pasujący do lustra kupiłam w Konstancinie.
– Nie lubi Pani nowoczesnych wnętrz?
Dla mnie nie mają klimatu. Lubię ciepłe domy z pięknymi zasłonami, wygodnymi kanapami.
– W ciągu ostatnich lat kilka razy zmieniała Pani domy, mieszkania. Tu jest Pani na dłużej?
Jak siebie znam, to myślę, że nie. Moim marzeniem od lat jest stary dwór z parkiem, który mogłabym uratować. Taki dwór ma swoją historię, coś widział, coś się w nim wydarzyło. Wiem, jak bym go nazwała... Dowborowy Dwór... Chciałabym mieć stajnie, swoje konie, psy... Ale na razie to nierealne, najpierw Marysia musi skończyć szkoły, mieć blisko koleżanki.
– A skąd w Pani taka skłonność do zmian? Dla większości ludzi to duży stres.
Zawsze szukam dalej, jeżeli coś nie jest takie, jakbym sobie do końca wymarzyła. Tak jest zresztą ze wszystkim. Z domami, miłością. Nie rozumiem ludzi, którzy mają namiastkę czegoś – uczuć czy życia rodzinnego – i godzą się z tym.
– Nowy dom to nowy etap w życiu. W jakim momencie jest Pani teraz?
W bardzo ważnym. Całe życie podporządkowałam Marysi. Jej szczęśliwe dzieciństwo jest dla mnie najważniejsze. Powiem szczerze, nie sądziłam, że córka tak bardzo mnie odmieni.
– Marysia nadała życiu głębszy sens?
Absolutnie. Nazywam czas po urodzeniu Marysi czasem braku egoizmu. Wcześniej ważniejsze były kolejne programy, własne przyjemności. A teraz dzwonią do mnie i proponują dużą imprezę do poprowadzenia, a ja odmawiam, bo Marysia ma w szkole przedstawienie.
– Dalej nie znosi Pani określenia „samotna matka”?
Nie cierpię, ponieważ uważam, że kobieta, która ma dziecko, nie jest samotna. Dla mnie samotną jest kobieta, która nie ma dzieci, mimo że ma męża. Obcy człowiek w końcu, żadna krew z krwi... śmieję się, ale umówmy się, mąż dziś jest, a za chwilę może go nie być, choć nie uważam, że to jest dobre. Oczywiście żartuję, ale jestem pewna, że dziecko jest dla mnie najważniejsze.
(Marysia, która przysłuchuje się od kilku minut naszej rozmowie: „Mamo, daj mi całusa, wzruszyłaś mnie naprawdę...”).
Takiej więzi i bliskości, jak z dzieckiem, kobieta nigdy nie doświadczy z mężczyzną. Kiedy ktoś mówi „samotna matka”, zawsze go poprawiam: „kobieta samodzielna”.
– W salonie stoi wspólne zdjęcie Pani, Marysi i jej taty.
Tata jest z nią we wszystkich najważniejszych momentach życia. Bardzo dbam o to, żeby Jurek, kiedy do nas przyjeżdża, był tylko dla Marysi. Chodzą do kina, mają swoje tajemnice. Marysia widzi, że jej rodzice się przyjaźnią.
– Jaka jest Marysia?
(Marysia: „Jestem nieodpępniona, niech pani zapisze”.)
Tak, zawsze mówi, że jeszcze ma pępowinkę. A poważnie, wrażliwa, bystra, inteligentna indywidualistka. Najbardziej cieszy mnie, że ma własne zdanie, a jednocześnie jest bardzo zgodna w grupie. Uwielbia gotować, uczy się jeździć konno, jest szczęśliwym dzieckiem.
– Jeżeli w Pani życiu pojawi się nowy mężczyzna, to Marysia musi go zaakceptować?
Absolutnie. Mężczyzna musi od razu „kupić” nas obie. Jesteśmy nieprawdopodobnie mocno ze sobą związane. Od siedmiu lat żyjemy tylko we dwie. Nie mogę wejść w związek tylko jako „ja”, do pokochania, do wspólnego życia.
– Wyobraża sobie Pani, że w tym domu mógłby zamieszkać mężczyzna?
Nie wykluczam tego. Ale nigdy nie zdecyduję się, żeby wprowadzić do mojego domu kogoś, kogo nie sprawdzę. Muszę być pewna, że mężczyzna jest godny tego, żeby wychowywać moją córkę, że będzie dla niej dobry. To Marysia ostatecznie będzie decydować, czy ten ktoś ma szansę z nami być.
– Jest ktoś ważny w Pani życiu?
Kiedyś za dużo pisano o moich miłościach, czy tego chciałam, czy nie. Myślę, że teraz przez chwilę warto coś zatrzymać dla siebie. Powiem tylko tyle, że jest... Najpierw musi przejść pozytywnie wszystkie punkty testu... Trochę potrwa. Śmieję się, ale jestem już bardzo ostrożna. Nie mogę w tej jednej sprawie popełnić żadnego błędu.
– Miała Pani trzech mężów. Na tym koniec?
Nie wykluczam małżeństwa, ale za nim nie tęsknię. Dla mnie najważniejsze jest, żeby mężczyzna miał podobne pomysły na życie. Ja szybko biegnę, walczę o różne rzeczy z pasją i nie chcę w związku kogoś, kto będzie mnie ograniczał. Nie muszę opierać się na męskim ramieniu, nie muszę mieć spodni koło siebie, żeby się poczuć kobietą, bo nią jestem i się nią czuję. Nic na siłę... Ale czasami chciałabym przestać być taką dzielną, samodzielną i walczącą... Miło byłoby stać się kobietką, którą ktoś się zaopiekuje. Chciałabym, żeby Marysia miała na co dzień pełny dom i jeszcze jedną osobę, która będzie ją kochać.
Rozmawiała: Alina Mrowińska
Zdjęcia Dagmara Mituniewicz
Stylizacja SŁawek Blaszewski
Asystent stylisty Barbara Czyżewska
Makijaż Beata Mielczarek/Metaluna
Fryzury Robert Kupisz
Produkcja sesji Joanna Guzowska