Był o włos od śmierci! Niezwykła historia Kamila Glika!
Był o włos od śmierci! Niezwykła historia Kamila Glika!
1 z 4
NIEPOKONANY
Szczęście w nieszczęściu, że trafiło na niego. Gdyby jakiś inny piłkarz doznał tak poważnej kontuzji na kilkanaście dni przed mundialem, to mecze oglądałby w telewizji. Ale to, co złamałoby innych, Kamila Glika (30) złamać nie jest w stanie. Nasz obrońca ma potwornie mocny organizm i jeszcze silniejszy charakter. Ale nie może być inaczej, skoro już jako niemowlę musiał walczyć o życie.
O włos od śmierci
Niemiecka wersja jego nazwiska brzmi „Glück”, co po polsku znaczy „szczęście”. Ale w dzieciństwie Kamil do szczęściarzy nie należał. Gdy miał zaledwie półtora roku, w stanie krytycznym trafił do szpitala. Miał sepsę i zapalenie opon mózgowych. Michał Zichlarz, autor książki „Kamil Glik. Liczy się charakter”, tak opisuje tamte dramatyczne zdarzenia z lipca 1989 roku: „Gdy przyjechał z mamą do babci, był cały siny. Usta, twarz. I te dziwne plamy. Nie dał się nawet z wózka wyciągnąć. (…)
Więcej - na kolejnych slajdach!
Zobacz: Co Glik powiedział, gdy pierwszy raz zobaczył córkę? Zdradza żona: "Zapytał: Czy to na pewno moje?"
2 z 4
W szpitalu lekarz kazał rozebrać chłopca. Wybroczyny pokrywały całe jego ciało. Doktor pokręcił głową. Nie wierzył, że maluch jest w stanie jeszcze ustać na nogach. – To bardzo silny chłopak – powiedział. Ale jego reakcja sugerowała, że sytuacja jest dramatyczna. W tym samym czasie sześcioro dzieci w okolicy zmarło na sepsę. – Kazali nam czekać na wyniki do 23.00. Kiedy przyszły, okazało się, że to cała litania. Wszystko było zajęte! – opowiada z przejęciem Krystyna Glik. " Kamil płakał, a zrozpaczony Jacek krzyczał. Ile ja wtedy wylałam łez. (…) To był cud, cud od Boga, że z tego wtedy wyszedł”. Oprócz Krystyny Glik, czyli babci naszego obrońcy, w książce Zichlarza są też wspomnienia mamy Kamila, Grażyny. „Leżał w izolatce, a my zaglądaliśmy przez okno. Byliśmy przejęci. Chodziliśmy do kościoła, żeby się modlić, bo jak trwoga, to do Boga. Organizm był jednak młody i jakoś z tym wszystkim sobie poradził. Potem pamiętam, jak ordynator mówił, że jeden procent dzieci na świecie wychodzi z tego wszystkiego tak szybko, jak Kamil”.
Jak widać, ekspresowe dochodzenie do zdrowia Glik opanował do perfekcji bardzo wcześnie.
Zobacz: Jak mieszka Kamil Glik? To tutaj z żoną Martą wychowują córeczkę Victorię! ZDJĘCIA
3 z 4
Tato, wróć trzeźwy!
Potem Kamil nie miał już żadnych poważnych problemów ze zdrowiem, co nie oznacza, że jego dzieciństwo było sielskie. Przeciwnie. Kilkuletni Glik szybko poznał ciemniejsze strony życia. Wychowywał się w Jastrzębiu-Zdroju na osiedlu Przyjaźń, które miało wówczas bardzo złą sławę. Burdy, kradzieże, wszechobecny alkohol i interwencje policji były tu na porządku dziennym. Funkcjonariusze byli częstymi gośćmi także w mieszkaniu państwa Glików.
„Ojciec dużo pił, kłócił się z mamą. Z bratem musieliśmy na to patrzeć, czasem reagowałem, choć mając 15–16 lat, trudno coś zrobić. Mama dzwoniła po policję, mówiła, że tata jest agresywny i pijany. Przyjeżdżali, kończyło się na upomnieniach. Na osiedlu takich wezwań było wiele, dla policji standardowa sytuacja. Dla mnie też, byłem do tego przyzwyczajony”, wspominał Kamil w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
Sytuacja nie zmieniła się nawet wtedy, gdy jego tata wyjechał do pracy do Niemiec. Gdy co jakiś czas przyjeżdżał na kilka dni do domu, najpierw była radość, a potem koszmar powracał.
„Do awantur nie dochodziło codziennie, ale ze dwa, trzy razy na jego wizytę”, wyznał Kamil.
Dodał również, że wielokrotnie próbował nakłonić ojca do walki z nałogiem.
„Takich rozmów były tysiące, czy ze mną, czy z dziadkami. Mówiłem: »Tato, przyjdź dziś trzeźwy«. Wystarczało na kilka dni. Namawialiśmy go na różne terapie. Czasem je rozpoczynał, ale po tygodniu wracał do picia”, opowiadał piłkarz.
Ojciec Kamila nigdy nie wyszedł z uzależnienia. Zmarł w wieku 42 lat na zawał. Kamil miał wtedy 19 lat, ale był znacznie dojrzalszy od rówieśników. Przez lata nieobecności taty to on musiał pomagać mamie w codziennych sprawach, zwłaszcza w opiece nad młodszym bratem, dla którego był jak ojciec. Samemu Kamilowi brakowało jednak męskiego wzorca i niewiele brakowało, a wpadłby w złe towarzystwo. „Imprezy zaczęły się szybko. Najpierw w piwnicach, suszarniach. Potem były dyskoteki, siedzenie na ławkach. Alkohol kupowaliśmy nielegalnie, w melinach. Na osiedlu były osoby, które przywoziły go z Czech, za 10 zł można było kupić pół litra wódki. Wystarczało na cztery, pięć osób. To była rozgrzewka, po niej szliśmy na imprezę”, wyznał w jednym z wywiadów. Ale nawet kiedy Glik wracał do domu pijany w środku nocy, to rano wstawał i szedł na trening. Piłka otworzyła przed nim drzwi do normalnego życia.
4 z 4
Glik? Nie nadaje się!
Sumienność i ciężka praca na boisku sprawiły, że Kamil już jako 18-latek wpadł w oko łowcom talentów z Hiszpanii. W 2006 roku Glik, wówczas zawodnik WSP Wodzisław Śląski, dostał propozycję gry w klubie UD Horadada. Nie zagrzał tam jednak miejsca, bo dostał ofertę z Realu Madryt. W zespole rezerw tej wielkiej drużyny występował tylko rok, bo Hiszpanie nie byli zainteresowani przedłużeniem umowy i Kamil wrócił do Polski. I choć grał coraz lepiej, polscy eksperci długo nie wierzyli, że Glik może zrobić oszałamiającą karierę. Ale jemu się udało: w 2010 roku wyjechał do Włoch, gdzie najpierw grał w US Palermo, a potem w Torino FC. Talentu obrońcy długo nie dostrzegali też kolejni selekcjonerzy reprezentacji Polski i rzadko dawali mu szansę na grę w podstawowym składzie.
„Podczas zgrupowań kadry nie zwracano na mnie uwagi, mimo że z Torino graliśmy w Lidze Europy, mieliśmy dobre wyniki w Serie A. Mało kto dostrzegał, jaki zrobiłem postęp. Z drugiej strony sam nigdy o to nie zabiegałem, ale wiadomo, że przyjemnie jest, kiedy ludzie doceniają to, co zrobiłeś”, mówił po latach sportowiec.
Wszystko zmieniło się, gdy trenerem naszej drużyny narodowej został Adam Nawałka, który od czterech lat uważa Glika za jeden z filarów reprezentacji. Podobnie traktują go polscy kibice. Dlatego gdy w Arłamowie piłkarz doznał kontuzji, wszyscy zastanawiali się, czy zdąży się wyleczyć. A Kamil, jak zwykle, nie zawiódł.