Reklama

Kiedy wsiadasz na motor, nikt cię nie ocenia. Droga daje dystans. Ma gdzieś, kim jesteś i co robisz w życiu. Możesz zapomnieć o polityce, o dziurze budżetowej i o tym, co na Westerplatte powiedział prezydent. Czas się nie liczy. Nie patrzysz nerwowo na zegarek. Jadąc, wyprzedzasz problemy. Najpierw widzisz je przed sobą, potem są gdzieś obok, a potem zostawiasz je w tyle. Komórka nie dzwoni. Naciskasz gaz do dechy. Silnik mruczy. Nawet jeśli się ścigasz, to tylko z samym sobą. Bo jesteś sam. W końcu.

Reklama

***

Trzy lata nie kupił zimowych butów. Po pierwsze: kiedy? Po drugie: w sumie po co? Rano – winda, zjazd do garażu, samochód, garaż w biurze, potem winda i praca. Wieczorem ta sama droga, tylko z przeciwnym wektorem. Kamil: „Klapki mam na oczach. Jak koń. Pędzę. Dni wypełnione tak, że szpilki się nie da wcisnąć”.

Ostatnie dni? Proszę bardzo. „Fakty” z Westerplatte. Po nich powie: „Trzeba wymyślić coś nowego. Ale w sumie niezłe. Uczcijmy to w jakiejś knajpie nad morzem”. Dwie godziny przegaduje z poznanym przy barze Amerykaninem. O życiu, o polityce, o kinie. „Stary, wiesz, kto to był?”, pyta ktoś, gdy Amerykanin wychodzi z knajpy. „Reżyser filmu »Dzieci Ireny Sendlerowej«, dzień wcześniej promował swój film w Gdyni”. Śmieje się. Dwóch dorosłych facetów zapomniało się sobie przedstawić. Samolot do Warszawy następnego dnia. Siedziba TVN. Drugi dom dla większości, którzy tu pracują. Tak zorganizowany, żeby nie trzeba było wychodzić. Siłownia, sauna, dwie knajpy, kawiarnie, bar sushi, bank, fryzjer, kiosk. Minimiasto. Szklana pułapka. Wciągająca bardzo. Jak praca w mediach. Nie zrozumie, kto nie pracuje. Adrenalina, emocje skaczą jak szalone, ciągły niedoczas i niewiarygodne uczucie, że się podgląda historię i tworzy rzeczywistość. Kamil: „Podziwiam tych, którzy potrafią ten świat zostawić. Psychicznie, zawodowo, finansowo. Nie wiem, czy ja umiałbym. Nie wiem... Może”.

A jednak czasem mówi sobie: „Muszę uciec”. I ucieka.

***

Siódma rano. Łomniczki czy Kowary albo jakieś miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Dzień wcześniej Kamil pakuje torbę w domu w Katowicach, paskiem z tyłu mocuje do motoru. Stare dżinsy, skóra, kask. Na głównym skrzyżowaniu zastanawia się: w prawo pojechać czy w lewo? Na północ czy na południe? Wieczorem w przydrożnym hotelu bierze mapę do ręki. Palcem kreśli trasę. Świtem w sklepie Społem, przy drodze, suchą bułkę popija kefirem. Pani Gienia, sprzedawczyni, co pamięta jeszcze miejscową organizację partyjną, kręci głową. Kamil Durczok? Co on robi w takiej dziurze o siódmej rano?

O świcie powietrze pachnie wolnością. Na początku zimno. Człowiek jeszcze pospinany, niepewny, opona nie klei się do asfaltu. Ale z każdą sekundą lepiej, cieplej. Motor pod tobą oswaja się jak zwierzę. Chwilę potem czujesz, że jesteś kawałkiem tej maszyny. I już tylko jedziesz. Nie myślisz. Wtapiasz się w krajobraz.

Od studia „Faktów” dzielą go teraz setki kilometrów. Lata świetlne nawet. Głowa niby gdzie indziej, a jednak o 10.00 komórka w ręku. SMS. Wyniki oglądalności. Kciuki do góry. Jest! Znowu przebili „Wiadomości”. Kiedy w listopadzie roku ubiegłego zdarzyło się to po raz pierwszy, szampan strzelił. Potem były miesiące, że się tłukli o miejsca po przecinku. Potem kwiecień, czerwiec, sierpień znowu górą. Kamil jest realistą: „Pewnie dostaniemy jeszcze po głowie. To nie jest mecz wygrany raz na zawsze”.

Ale bić się warto. I znów droga. Gaz do dechy. Jak w życiu.

***

Pokój Kamila w TVN. Na ścianie kalendarz ze śląskimi pejzażami, pewnie żeby nie zapomniał, skąd jest. Na drugiej cztery monitory. TVN, TVN24, CNN, SKY. Wiecznie włączone. Obrazy migają. Tablica korkowa, a na niej różne śmieszne rzeczy. Dożywotni bilet od Burger Kinga, przyznany za „rzucanie mięsem”, po pamiętnym nagraniu rozpowszechnionym w Internecie, gdzie Kamil ochrzania za brudny stół. Tablica rejestracyjna, którą z Honolulu przywiozła koleżanka z „Faktów” Ania Czerwińska. Jest też zdjęcie z przedstawienia „Kopciuszek”, gdzie znani dziennikarze wystąpili pod okiem Krystyny Jandy. Kamil zagrał Macochę. Kiedy zaproponowano mu udział w spektaklu, prosił: „Dajcie jakiś szwarccharakter, bo mi za chwilę ktoś aureolę przyprawi”. A jaki jest szwarccharakter w „Kopciuszku”? Tylko Macocha.

Na tablicy jeszcze dieta Montignaca, jakby któregoś dnia, oglądając się na ekranie, stwierdził, że znów musi zrzucić parę kilo. Za to zdjęcia żony i syna nie ma. Świadomie. Dlaczego? Bo po pierwsze, to jakby inny świat. Po drugie, szczerze mówiąc, kto ma czas w pracy, by się roztkliwiać? Kamil: „Miałem kiedyś taką ramkę, zdjęcia się same przesuwały. Marianna, syn, ja, pies. Objęci, uśmiechnięci. Fotografujemy się zwykle
w momentach, gdy jest nam cholernie dobrze, więc kiedy jestem sam, jest robota, wolę nie patrzeć, zebrać się w sobie i być twardzielem. Stanowczym”. Właśnie.

„No way. Nie ma mowy”. Kamil jest stanowczy, gdy proszę, by pozwolił mi wejść na „faktowe” kolegium. „To świat zamknięty. Taka jest zasada”.

Dobrze pamięta swoje pierwsze kolegium z zespołem „Faktów”. Mówi: „Fatalne”. Maj 2006. Kamil: „Trema mnie zżarła. Potem myślałem, że byłem za mało konsekwentny, za dużo odpuściłem”.

Przychodzi nowy szef, nigdy nie jest łatwo. Zwłaszcza że to szef z konkurencji. Nigdy nie był reporterem. Wiele osób próbowało mu z tego zrobić zarzut. Oburzał się. „Argument równie głupi jak ten, że dyrygent nie potrafi grać na wszystkich instrumentach. Dyrygent musi wiedzieć, jak poprowadzić orkiestrę, nie musi być mistrzem waltorni czy magikiem skrzypiec. Nie muszę umieć robić materiału, ale wiem, jak te materiały poskładać, gdzie dołożyć tego, tamtego i sprawić, by to brzmiało. I brzmi”. To potrafi tylko kilka osób w Polsce.

Kolegium. 10.00 rano. Trwa różnie. Jak jest trudny dzień – dłużej. Trudny to znaczy z mniejszą ilością tematów. A jak tematy są oczywiste, wszyscy wiedzą, co mają robić, myk, myk, jest szybko, 15 minut i każdy rozchodzi się do pracy. Dzień jak co dzień. Dwanaście godzin na nogach. Kamil: „7.20. Zamawiam taksówkę. Taksówkarz pyta: »A gdzie pan tak rano jedzie?«. »A do roboty«, mówię. »Do roboty? Przecież pan dopiero o 19.00 pracuje!«”.

***

Amplituda popularności Durczoka miotała się jak sinusoida. Jak zaczął pojawiać się na wizji, prowadząc publicystykę, złośliwi mówili: „Typ nudziarza”. Krawacik ciasno zawiązany. Ulubiony zwrot do rozmówców: „Panowie, spokojnie!”. Potem, kiedy przesiadł się do „Wiadomości”, podniosły się głosy: „On się tam nie sprawdza, o 10 lat za młody, jak takiemu wierzyć?”. Potem zwrot o 180 stopni. Nagrody. Telekamery. Wiktory. Dziennikarz Roku 2000. I tytuły. Te poważniejsze: Najpopularniejszy. Najbardziej wiarygodny. Te mniej poważne: Najprzystojniejszy. Najseksowniejszy. Potem cała Polska żyła jego chorobą, kiedy jako pierwszy publicznie przyznał się na wizji.

Zaraz potem był pierwszą osobą, której zarobki ujawniono publicznie i brutalnie. Kamil: „Miałem wrażenie, że ludzie popatrzyli na mnie wilkiem, jakbym te pieniądze kradł, a nie zarabiał. Wtedy zacząłem się trochę bać o małego i Mariannę. Poza skrajnymi przypadkami spotykasz się raczej z akceptacją niż wrogością. Ale koledze z redakcji Pawłowi Płusce napluli na manifestacji pod nogi. Ja nie miałem aż takiej jazdy”. Za to pamięta, jak górnicza „Solidarność”, która rok wcześniej zapraszała go na swoje uroczystości, po jakichś „Faktach” napisała list, jak to on, syn ziemi śląskiej, mógł pozwolić, żeby ukazał się niepochlebny komentarz do ich manifestacji. Ostra, niesprawiedliwa krytyka każdego rusza. Jego też. „Jest pan oszustem, nie dziennikarzem”. „Dupkiem i manipulantem”. Ostre słowa. Twardziel na zewnątrz. Niejednoznaczny. Nieprzewidywalny. Prawdziwy. Raz misiek z telewizora, co to każdy chce go o 19.00 zaprosić do domu, raz facet, co potrafi „rzucić k...” i wkurzyć się, że stół brudny, a program już wchodzi na antenę.

***

A stół był naprawdę „uje...ny”. Przepraszam, cytuję Kamila.

Po tym, jak nagranie wypuszczono w Internecie, przez tydzień nie schodził z czołówek gazet. „Durczok klnie jak szewc”. „Polszczyzna Durczoka”. „Co było na tym stole?”. Syn krótko: „W szkole nie mówi się o niczym innym”. Kamil: „Jasne, że nie byłem z siebie dumny. Nie ma powodu, by dziecko widziało ojca w takiej akcji, a z drugiej strony, gdybym na stole zobaczył to jeszcze raz, zrobiłbym tak samo.

W domu nie komentowaliśmy tego. Ale ludzie rozumieli, o co mi chodziło. Pewnie nie akceptowali formy, pewnie ten Durczok, co kogoś opieprza, nie trafił do przekonania, ale debat nad formą było tyci, a debat, czy miałem rację, było aż tyle”.
Szeroko rozkłada ręce.

Ale następnego dnia, żegnając widzów, z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem mówi: „Jutro »Fakty« jak zwykle o 19.00 przy czyściutkim, prawie jak zawsze, stole”.

Perfekcyjny. Jeśli jest w pracy chwilę po ósmej, a nie przed, robi się nerwowy. Jak koło 14.00 ruch chwilowo zamiera, walczy z wyrzutami sumienia, by się chwilę zdrzemnąć na sofie w pokoju. Nie pamięta, kiedy się porządnie wyspał. Może w górach? Wybudowali tam z Marianną dom. Długo ten pomysł w nich dojrzewał. Gdyby przyjaciele, z Maćkiem na czele, budowy nie dopilnowali, dom by nie stanął. Ciągle w środku nieskończony. Setki książek walają się po podłodze. Nad stołem w jadalni wciąż nie ma lampy. Ale za to jest kominek i widok z okien na szczyty, i śniegu tyle zimą, że od progu narty zakładać.

I tam nie ma polityki. Jest syn. Trzynastoletni już dziś Kamil. Kamil junior zaraz będzie dorosły. Kamil senior rozczula się, gdy o tym myśli, ale się do tego nie przyznaje. Czasem mu się wydaje, że sam nie do końca dorósł. I często zachowuje się jak młokos. Jak się włączy „szwendacz” w sobotnie popołudnie, to jest Bielsko albo Katowice, albo Wrocław. Godzina druga w nocy i tylko dzwonek dzwoni w głowie: „Chłopie, do domu!”.

***

6 marca ubiegłego roku skończył 40 lat. Cezura? Broni się. „Jaka cezura? To otoczenie pcha cię do tego, byś zaczął rozmyślać. Trzydziestka? E, tam. Człowiek tak samo młody, jak wtedy, gdy miał 21. Ale już czterdziestka? Idzie z górki. Już krócej niż dłużej. Przymierzasz się do pierwszego w życiu bilansu. W moim przypadku do drugiego, bo pierwszy był przy chorobie”.

Więc bilans. Jak wypadł? Jak to bilans. Nierówno. W skali od 1 do 10. Zawodowo? 11. Rodzinnie? Może 8, może 9. Ojciec? Kamil: „Tu mam najwięcej wątpliwości, ale i tak powyżej średniej. Powiedzmy 7. 8 może, dzięki Mariannie”. Przyjaciele? 10.

A potem zaczyna się liczyć. Aktywa i pasywa. Wychodzi, czy jesteś do przodu, czy trzeba popracować. Uporządkowanie wewnętrzne? Lichy wynik. Kamil: „Nie potrafię usiedzieć w miejscu. Ciągle jeszcze szukam i ciągle jeszcze coś chciałbym zrobić. To fatalne uczucie. Ciągle patrzę na zegarek. Diagnoza jest taka: Jestem facetem, który bez przerwy gdzieś biegnie. Podświadomie tęskni do spokoju, ale w gruncie rzeczy tego spokoju się boi, bo mógłby oznaczać zawodową stagnację”.

Zawód wciąga jak wirówka i tę wirówkę przenosi na życie. Nienawidzi urlopów latem. Leżenia nad basenem i lenistwa. Drugiego dnia zaczyna się miotać i kłócić.

Urlop planuje jak dzień pracy. Nawet może tego nie zauważa. Tłumaczy się gęsto: „Najpierw pojechałem wybyczyć się w góry, potem wróciłem do Katowic na kilka dni, potem Chorwacja, potem motor i w drogę. Przed siebie. Potem znowu góry...”.
Z zegarkiem w ręku, jakby „Fakty” prowadził. O takich się mówi: „przypadki beznadziejne”.

Jest październik, rok temu. Popołudnie, jakich wiele. Kamil przy biurku, pisze coś, jakiś telefon, jeden, drugi. I nie wie, może jakaś myśl zła wpadła do głowy... Nagle czuje, jakby ktoś mu w piersi przez gardło wcisnął piłkę tenisową. Houston, mamy problem. Serce wali, oddech coraz krótszy. Jeszcze myśl: „To tylko wahnięcie, arytmia. Zaraz będzie OK”. Ale nie jest. Wstaje więc, trzyma się ściany i idzie chwiejnym krokiem do pokoju Grzesia, zaraz obok. Dobrze nie wygląda. Kolega o nic nie pyta, tylko mówi: „Wołam karetkę”. Kamil: „O, cholera, nie, tylko nie karetkę”. Trzy minuty później samochód na dole. Żeby nie wzbudzać sensacji, idą powolutku do wyjścia, wsiadają w auto i do Anina. Dwa dni później znowu w pracy. Tajemnicy utrzymać się nie da. W gazetach sensacja. Na czołówkach: „Durczok w szpitalu!”, „Co z sercem Durczoka?”, „Czy to był zawał?”.

A swoją drogą, co to było? Kamil: „Sygnał ostrzegawczy. Coś mi powiedziało: Zwolnij pan”.

W nocy się budzi i myśli: „A może jednak trzeba zwolnić? Może jednak nie należy wszystkiego tak przeżywać?”. Patrzy na czarne niebo przez okno. Ale jak nie przeżywać? Nie uda się. Prędzej zawód trzeba zmienić. Rok mija i nie zauważył, by zwolnił. Za sport się trochę wziął, trochę kilogramów zrzucił, dwa dodatkowe lekarstwa bierze. Jak się przejmował, tak przejmuje. I tylko jak nowy gadżecik na biurku – aparat do mierzenia ciśnienia. W użyciu cztery, pięć razy dziennie. Rano 130 na 85, bliżej popołudnia rośnie. Wieczorem? Żartuje: „Nie pytaj, bo mi firmy ubezpieczeniowe podniosą stawkę”.

***

Newsowiec nie ma szans na bycie solistą. Solistą można być w publicystyce. Ale czas wielkich widowisk publicystycznych dawno się skończył. Kamil do pewnego momentu grał wyłącznie na siebie. Wszystko, co robił, było kwestią życia lub śmierci, a każdy ranking popularności prezenterów, programów, słupki oglądalności były najważniejszym miernikiem pracy. Ale gdy w dziesiątym rankingu Durczok wciąż jest pierwszy lub drugi, czasem trzeci, a potem znów pierwszy, nie trzeba już sobie niczego udowadniać. Zaczynasz mieć świadomość, że uczestniczysz w czymś większym,
że już chcesz, by coś po tobie pozostało. I to nie wykaz rankingów, ale jakiś poważniejszy ślad. Kamil: „Jeśli dziś o czymś marzę, to o tym, żeby »Fakty« na długie lata stały się najbardziej oglądanym programem informacyjnym w Polsce, bo najlepsze już są”.

Do szału doprowadza go, jak mówią: „Miałeś szczęście, że trafiłeś na czas telewizji Farfała”. Nie słucha. Robi swoje.

Są na takim etapie w zespole „Faktów”, że wszyscy mają świadomość, co jest skopane, a co dobre. Niektórzy mówią: „Po cholerę się męczyć, skoro jutro jest następne wydanie?”. A Kamil do trzeciej w nocy się morduje: „Dlaczego coś poszło nie tak? Dlaczego program był płaski? Dlaczego nie wbił ludzi w fotel?”.

Wiktorów 6 albo 7. Telekamer 6. Ile nagród? Mnóstwo. Wszystkie stoją na biurku, niebawem pojadą do nowego domu. Kamil: „Są bardzo ważnym elementem mojego życia zawodowego i bez względu na to, jak wszyscy moi koledzy protestują, że nie pracują dla nagród, ja też dla nich nie pracuję, ale jak dostaję, skaczę pod sufit. Choć wiem, że teraz już będę je dostawał znacznie rzadziej. Dużą część energii kieruję tam, gdzie nie sięgają kamery”.

Rozumiem. Mężczyzna ściga się, by osiągnąć wynik, a potem zdobyta pozycja pozwala mu samodzielnie wyznaczać cele.
A jednak czasem rachunek sumienia. „Za mało zrobiłem w życiu rozmów ważnych. Takich, gdy chce się słuchać”. Wspomina rozmowę z Lemem. „Niesamowita opowieść o dystansie do życia. W ’53 Lema zwinęło UB. »Niech pan zrozumie, opowiada Lem, zwinęli mnie, bo wyglądałem jak amerykański szpieg. W długim płaszczu i w okularach. A ja szedłem szukać części do budowy wehikułu czasu!«. Wehikuł czasu w ’53! To trzeba mieć dystans!”.

I była taka rozmowa o polityce z profesorem Kołakowskim. Poszedł wystraszony jak diabli. Myślał: „Spotykam się z legendą,
z filozofem, a już nie wiem, czy pośród Leppera i jemu podobnych po drodze nie schamiałem i nie spsiałem?”. Siedzieli w którymś krakowskim hotelu, w okolicach Małego Rynku. „Ale była rozmowa! Traktat, czym powinna być polityka. Proste słowa o bezpieczeństwie, edukacji i obronie słabszych. A jak rzucisz wszystko, co mówił, na tło tego objazdowego domu wariatów, który wtedy w 2006 gościł na występach w moim kraju, oczy robiły się wielkie i okrągłe. Dzienniki muszę pisać. Mało pamiętam”. OK. Trzymam za słowo.

***

Wolszczan u Durczoka w studio. Rozmowa z gatunku tych, co to się na nie długo czeka.

Ale ludzie potem zaatakowali. Durczok był za ostry. I co Durczok wie o SB, ostatecznie kiedy wszystko się to działo, był gówniarzem. Kamil: „Miałem poczucie, że nie przekroczyłem granicy. Profesor Aleksander Wolszczan cieszy się szacunkiem i sympatią. Tym bardziej oczekiwałem, że serio potraktuje ludzi, którzy mu wierzą. Jak w pewnym momencie usłyszałem, że pieniądze, które dostawał od SB, wrzucał do rzeki, pomyślałem, że nikt tej bajki nie kupi. Może łatwiej powiedzieć: »Cholernie się tego dzisiaj wstydzę«. Ale nie każdego na to stać”.

Na rozmowie jednak zaważyła końcówka. Profesor: „Cieszę się, że jest tyle wpisów internetowych od ludzi, którzy stoją po mojej stronie”. Durczok: „Ale czy zdaje pan sobie sprawę, że są i takie, które nazywają pana kapusiem?”.

Następnego dnia dzwoni Janina Paradowska: „Muszę coś panu powiedzieć, panie Kamilu. Ta rozmowa była okropna. Zachował się pan jak ZChN-owski lustrator”.

Po programie minuta po minucie analizuje tę rozmowę, prosi o nagranie. Zastanawia się: „Może mogłem powiedzieć: »Postąpił pan haniebnie«, odpuścić tego kapusia. Ale to jest adrenalina. Dajcie, ludzie, prawo do ludzkich reakcji. Bo to nie był błąd. Nie wymyśliłem tego. Mógłbym przypudrować rzeczywistość. Ale na miły Bóg, to są emocje”.

***

Lata 70. Jakaś akademia szkolna ku czci. Kamil recytuje. Po pierwszej zwrotce wiersza w głowie czarna dziura. Do dziś słyszy rechot kolegów.

Lata 90. Telewizja Katowice. Czerwona flauszowa marynarka a la prezenter RTL-u. Zapowiedź jakiegoś filmu, chyba jednego z odcinków „07”. Potworna trema, którą potem krok po kroku przerabia na mobilizującą energię. Dziś już tremy nie ma. Kilkanaście lat na wizji i w newsach, i w publicystyce robi swoje. Po objęciu „Faktów” udziela wywiadu dla branżowego miesięcznika.

Dziennikarka: „Czy gdyby na świecie wydarzyło się nagle coś na miarę tragedii WTC, czułby się pan na siłach poprowadzić relację na żywo?”. Kamil: „Zdumiewa mnie pani tym pytaniem”. Dziennikarka: „Dlaczego?”. Kamil: „Wydaje mi się, że po 17 latach pracy dziennikarskiej poradziłbym sobie. Do tej pory programów na żywo zrobiłem jakieś półtora tysiąca. Myślę, choć to dla pani pewnie śmiałe założenie, że kolejny także nie skończyłby się kompromitacją”.

„Ale wiesz, co jest najfajniejsze w pracy na wizji?”. Kamil się nakręca. „Że o 18.45 możesz być skopany najbardziej na świecie. I widzisz, że zostaje 10, 7, 5, 3, 1 minuta do wejścia na antenę. Czujesz, jak zmęczenie uchodzi i wchodzi power. I nagle świadomość, że jest 18.59 i jesteś na najwyższych obrotach. Teraz masz tylko jedno zadanie. Kilkadziesiąt osób pracowało przez cały dzień, byś ty, przez 26 minut, opowiedział ludziom wizję świata by »Fakty«. I nie możesz tego spieprzyć. Bo po pierwsze tamci pracowali, po drugie widzowie będą zawiedzeni, bo po trzecie ty się nie sprawdzisz. Własny test oblejesz. Nocy nie prześpisz. Zagryziesz się na amen.

Każdy w naszym zawodzie jest egocentrykiem. Nie udawajmy. Ale nawet jak masz gorączkę i wszystko cię boli, musisz się uśmiechnąć. Ludzie czekają. Czerwona lampka. 19.00.

»Kamil Durczok. Fakty. Witam państwa«”.

Reklama

Tekst Katarzyna Przybyszewska
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/Photo-shop.pl
Stylizacja Andrzej Sobolewski/D’vision Art
Makijaż Wilson/D’vision Art
Produkcja sesji Anna Wierzbicka
Współpraca Maciek Bieliński

Reklama
Reklama
Reklama