Reklama

– Myślisz czasem że sport dużo Ci zabrał?
Justyna Kowalczyk:
Nie wiem. Sport to całe moje dorosłe życie, cała moja młodość. Jak wyglądałaby ona bez sportu? Nie mam pojęcia, nie potrafię tego sobie wyobrazić. Jeśli mi coś zabrał, to prywatność. Nie umiem i nie chcę być celebrytką.

Reklama

– Zaczęłaś biegać, mając już 15 lat. Późno. Zdążyłaś jeszcze pożyć bez nart?
Justyna Kowalczyk:
To prawda, byłam już nastolatką i żyłam całkiem normalnie, jak moje rówieśnice. Nigdy nie myślałam, że będę zawodową biegaczką. Ale zaczęłam biegać i fajnie mi to wychodziło. Przede wszystkim jednak chciałam się uczyć, a sport wyszedł jakby po drodze.

– Podobno wcale nie lubiłaś nart, bałaś się zimna. A kiedy miałaś 11 lat, orzekłaś, że biegi narciarskie są nieciekawe, „ohydne”, jak się wyraziłaś?
Justyna Kowalczyk:
Potem zmieniłam zdanie (śmiech). A co do zimna, to przecież biegam z podwiniętymi rękawami przy minus 25 stopniach. Rzeczywiście jestem zmarzluchem, ale jest takie powiedzenie, że nie ma złej pogody, tylko są złe ubrania. Mam więc takie, które mnie chronią przed zimnem. Nie trzeba mnie pytać o to, co sport mi zabrał, tylko co mi dał.

– Więc co Ci dał?
Justyna Kowalczyk:
Pasję, możliwość spełnienia się, poznania ciekawych ludzi. Mnóstwo satysfakcji. A to jest najważniejsze!

– A nie dał Ci depresji, łez i wątpliwości, czy nie rzucić tego wszystkiego?
Justyna Kowalczyk:
Może czasem mam dość, jak każdy z nas, ale bilans wychodzi zdecydowanie na wielki plus.

– Płakałaś?
Justyna Kowalczyk:
Ja? Jeśli już płaczę, to z bezsilności. Płakałam wtedy, gdy mnie zdyskwalifikowano. Przyjaciele nawet chcieli, żebym odsunęła się od biegów, nabrała trochę dystansu. Ale zacięłam się.

– Rozumiem, charakter twardej góralki.
Justyna Kowalczyk:
Takiej góralki nizinno-bagiennej, jak żartuje moja bratowa. Ale to prawda, nie odpuszczam. To według mnie jeden z warunków powodzenia.

– Sport nie pozbawił Cię takiej pięknej końcówki dzieciństwa, kiedy młodziutkie dziewczyny zakochują się i jedynym ich zmartwieniem jest, żeby ładnie wyglądać?
Justyna Kowalczyk:
Dzieciństwo miałam takie, że z nikim bym się nie zamieniła. Super po prostu. Moi mądrzy rodzice nie byli zbyt rygorystyczni. Jestem czwartym dzieckiem – najmłodszym. Już się więc „nawychowywali”. Nie musiałam wracać do domu punktualnie o 22. Mogłam przenocować u koleżanki bez problemów. Chodziłam też na dyskoteki i zakochiwałam się podobnie jak inne nastolatki. Ale, jak to dziecko na wsi, miałam też dużo obowiązków. Zwłaszcza gdy zaczynały się sianokosy, żniwa czy wykopki. W górach wiele prac wykonuje się ręcznie. Mnie też to obowiązywało.

– Twoi rodzice są rolnikami?
Justyna Kowalczyk:
Mama jest emerytowaną nauczycielką – polonistką. A tata przez ostatnich 20 lat pracował w schronisku górskim. Poza tym zajmują się gospodarstwem. A my – trzy siostry i brat – pomagaliśmy im. I robiliśmy to z ochotą. Pole, przestrzeń daje mnóstwo wolności. Skakałam po drzewach, goniłam po lasach, jeździłam na rowerze. Nie oddałabym tego dzieciństwa za żadne inne. Myślę też, że sport uchronił mnie przed wieloma głupotami.

– Przed czym na przykład?
Justyna Kowalczyk:
Na pewno przed nałogami. Nigdy nie zapaliłam papierosa. Nie nadużywałam alkoholu. Mogłam też obejść się bez komputera, bez telewizora. Chociaż mieliśmy i komputer, i telewizor, oczywiście. Do dzisiaj jednak mnie to nie ciągnie. Jestem chyba staroświecka.

– To co Cię pociągało w takim razie?
Justyna Kowalczyk:
Powiedziałam już, że nauka, ruch. Zanim zaczęłam zajmować się sportem, brałam udział w wielu konkursach przedmiotowych. Zostałam finalistką olimpiady polonistycznej i chemicznej. Mogłam wybrać szkołę średnią bez egzaminów, w całym kraju. Wybrałam szkołę sportową w Zakopanem. Nie miałam tam żadnych problemów z nauką. Na studiach na AWF bywało już ciężej, ale dzięki indywidualnemu tokowi nie musiałam uczestniczyć we wszystkich zajęciach.

– Miałaś taryfę ulgową?
Justyna Kowalczyk:
O nie, w kwietniu, maju i czerwcu starałam się nadrobić nieobecności na zajęciach.

– Masz na siebie plan B? Sportowcem nie można być do emerytury.
Justyna Kowalczyk:
Jasne, że mam, nawet kilka. Wiem jednak, że po pożegnaniu się ze sportem muszę normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Skończyłam studia, będę kształciła się dalej. Myślę praktycznie, chociaż głowa mnie nie boli o przyszłość. Na pewno gdzieś się zaaklimatyzuję.

– To z myślą o przyszłości postanowiłaś zarobić pieniądze, bierzesz udział w reklamach, zostałaś twarzą banku?
Justyna Kowalczyk:
Jestem w kampanii reklamowej jednego banku, a to tylko jedna z wielu ofert. Na razie to maksimum, co mogę zrobić. Długo zastanawiałam się nad propozycją wykorzystania mojego wizerunku. Wcale nie miałam na to ochoty, ale ktoś bardzo mi bliski powiedział: „Justyna, nigdy byś sobie nie wybaczyła, gdyby ktoś z rodziny ciężko zachorował, a ty nie miałabyś skąd wziąć pieniędzy na jego leczenie”. To był dla mnie bodziec, chociaż pieniądze nie są dla mnie żadnym celem.

– Nie lubisz ładnych ciuchów? Dobrych samochodów, iPodów? Jeździsz mercedesem na przykład.
Justyna Kowalczyk:
Jeżdżę, fakt, ale proszę pamiętać, że ja przejeżdżam nim około 90 tysięcy kilometrów rocznie. To nie kaprys, tylko moje narzędzie pracy. Spędzam tyle czasu w podróży, że muszę mieć duży, wygodny i bezpieczny samochód. A nie znam lepszego niż mercedes, który spełnia wszystkie te warunki. A jeśli chodzi o gadżety, to zupełnie się nimi nie pasjonuję. Nie muszę mieć najnowszej komórki czy supertorby od Gucciego. Nawet nie mam czasu na takie zakupy. W ostatnim miesiącu spędziłam 26 dni na górze (dosłownie). Do najbliższego sklepu było 40 kilometrów. Nie zjeżdżałam tam prawie wcale, tylko trenowałam.

– Zbierasz pieniądze na wszelki wypadek? Tak boisz się choroby?
Justyna Kowalczyk:
Chyba najbardziej boję się w życiu problemów ze zdrowiem. Przerażają mnie niedowłady ciała. Gdy bardzo mocne, silne, wytrzymałe ciało zaczyna szwankować… to przeraża najbardziej.

– Przeżyłaś coś takiego?
Justyna Kowalczyk:
Nie, ale miałam kiedyś inwazyjne badanie serca, które na kilka tygodni uczyniło ze mnie osobę, która nie mogła pokonać sześciu schodów. Nagle z kogoś, kto był bardzo sprawny fizycznie, zamieniłam się w rekonwalescentkę, która musi uważać na każdy krok. Wiem już, jak mogłabym się czuć, gdybym niedomagała. I to wzbudza we mnie strach.

– Tym bardziej, że kontuzje w sporcie to nic nowego. A Ciebie podczas biegu i na treningach boli całe ciało?
Justyna Kowalczyk:
Najbardziej nogi, ale po trochu wszystko mnie boli. Przywykłam do bólu, można się z nim pogodzić. Przez trzy czwarte mojego życia jest fajnie. Więc jedną czwartą mogę na ból poświęcić.

– A kiedy czujesz niesprawiedliwe oceny, kiedy walczysz o prawdę w sporcie, kiedy ogarnia Cię bezsilność…
Justyna Kowalczyk:
Czasem się wściekam. Ale mam taką zasadę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zweryfikowałam po dyskwalifikacji na przykład długą listę przyjaciół. Zresztą przyjaciół nigdy nie miałam zbyt wielu. Kilkoro wspaniałych i mądrych ludzi. Ale krąg znajomych trochę się zmniejszył. Na szczęście miałam mocne oparcie w rodzinie i w trenerze. A do tego, co ludzie gadają za moimi plecami, nie przywiązuję wagi.

– Mieszkasz z rodzicami. Jak witają Cię, gdy wracasz po długiej nieobecności?
Justyna Kowalczyk:
Mama wie, co lubię, i stara się to przygotować. Wyjazdy i powroty to moja codzienność, nie lubię ich specjalnie celebrować.

– Myślałaś o tym, żeby się wyprowadzić z Kasiny Wielkiej, zacząć żyć na własny rachunek?
Justyna Kowalczyk:
Przebywam tu tak mało, że jeszcze nie chcę niczego zmieniać. Wszyscy tu mieszkamy. W domu rodzinnym – rodzice, siostra Wioletta i ja. Brat Tomek z rodziną – 200 metrów dalej. Ilona w Krakowie, czyli blisko.

– A założenie własnej rodziny? Masz takie plany?
Justyna Kowalczyk:
Jestem normalną kobietą. Nie będę żyć samotnie, chociaż nie planuję 15 dzieci. I tak będzie to, co życie przyniesie. Powiem tylko tyle, że poza sportem żyję całkiem zwyczajnie. I mam zwyczajne marzenia. Ale co będzie za 10 lat, nie wiem. Nie wybiegam myślami zbyt daleko.

– Kiedy czytam o Tobie, mam wrażenie, że najbardziej w tym sporcie pociąga Cię sam na sam z nartami, ze śniegiem. Przemawiasz do nich: „Nartki, nieście mnie”. Jesteś samotnicą?
Justyna Kowalczyk:
Lubię sama pobiegać po lasach, po górach. Uwielbiam przyrodę. Ale samotnica? Trzeba mnie zobaczyć w towarzystwie. Nikt wtedy nie nazwałby mnie samotnicą. A te rozmowy z nartkami, to taki żart.

– Co robisz, kiedy nie trenujesz?
Justyna Kowalczyk:
Czytam. Bardzo dużo. Gdzieś tak koło godziny 20., 21. mogę już pobyć sama z książką. W dzień startu – nie, bo zazwyczaj ma się wtedy słabą koncentrację. A wieczorem boli głowa. Szybko więc zasypiam.

– Co lubisz czytać?
Justyna Kowalczyk:
Ostatnio przeczytałam biografię Michała Anioła. A moimi ulubionymi powieściami są „Nad Niemnem” Orzeszkowej i „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa. „Nad Niemnem” uwielbiam. Choć trochę skróciłabym te długie opisy przyrody (śmiech).

– A „Mistrz i Małgorzata”, bo…?
Justyna Kowalczyk:
Bo fajne, dowcipne, z takim finezyjnym humorem.

– A nie dlatego, że Ty jesteś Małgorzatą, a Twój trener mistrzem, jak kiedyś powiedziałaś?
Justyna Kowalczyk:
No, no, nie dorabiajmy filozofii. Ona nie ma z tym nic wspólnego. To dziennikarze tak napisali. Tylko Bułhakow zapracował na to, że kocham tę książkę…

Reklama

Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia materiały prasowe Mercedes
Asystent fotografa Rafał Ejchorszt
Stylizacja Jola Czaja

Reklama
Reklama
Reklama