Reklama

Tak szczęśliwa nie była już dawno! 3 października w Grecji Joanna Przetakiewicz-Rooyens (53) poślubiła ukochanego Rinkego Rooyensa.

Reklama

– To był jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu. Bajkowy, pełen wzruszeń i pięknych wyznań – mówi gwiazda. – Mam u boku wspaniałego i troskliwego mężczyznę – dodaje.

Przed Joanną i Rinkem pierwsze święta, które spędzą jako małżeństwo. Jak będzie wyglądać ich wspólna Gwiazdka?

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. Masz już plany, jak i gdzie je spędzicie?

Cały grudzień jest dla mnie miesiącem absolutnie magicznym, który w stu procentach przeznaczam dla moich najbliższych. Zamierzamy zorganizować święta w naszym domu w Londynie i mam nadzieję, że będziemy je mogli spędzić z całą rodziną. No, prawie całą, bo nie dolecą do nas mój syn, który mieszka w Stanach, i tata Rinkego z Holandii, ze względów zdrowotnych. Do świąt mamy jeszcze chwilę, ale u mnie przygotowania już ruszyły pełną parą.

Szalejesz z dekoracjami?

Zaczęłam pod koniec listopada! (śmiech) W tym roku stawiam na energetyczną czerwień, która będzie motywem przewodnim wszystkich dekoracji obok złota, bieli i czerni. Kiedyś podpatrzyłam taką choinkę na przyjęciu gwiazdkowym u Agnieszki Woźniak-Starak – z czerwonych gałązek, z czerwonymi lampkami. Miała niemal pięć metrów wysokości i była najpiękniejszym drzewkiem, jakie widziałam.

Kupowanie prezentów zostawiasz na ostatnią chwilę?

Nigdy! O prezentach zaczynam myśleć na kilka miesięcy przed Bożym Narodzeniem. Do tej pory organizowałam spotkania wigilijne również dla moich współpracowników i przyjaciół i dla każdego z nich zawsze mam specjalny podarunek. Nie lubię przypadkowych prezentów. Lubię sprawiać takie, o których wiem, że ucieszą obdarowanego.

Pamiętasz swój najpiękniejszy prezent gwiazdkowy w życiu?

Dostałam mnóstwo pięknych i kosztownych prezentów, ale dla mnie najcenniejsze są te, które otrzymuję od bliskich. Mama co roku daje mi coś na szczęście – dzięki niej mam kolekcję aniołów. Wśród nich jest jeden wyjątkowy, który podarowali mi synowie rok po rozwodzie. To malutka figurka, którą mam zawsze przy sobie i która ma mnie chronić. I dla mnie jest to najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam.

W tym roku będziesz kupować prezent już nie dla swojego narzeczonego, ale dla męża. Trudno trafić w jego gust?

Niestety, nie chodzi o gust. Rinke – a to samo dotyczy także moich synów – nigdy niczego nie potrzebuje i niczego nie chce (śmiech). Wybranie prezentu dla moich mężczyzn zawsze spędza mi sen z powiek. Przeważnie staram się dawać im vouchery, np. na wycieczkę lub inne fajne atrakcje.

Świąteczne menu też już ułożyłaś?

Przyznaję się bez bicia: nie jestem najwybitniejszym talentem kulinarnym. Nigdy nie odważyłabym się sama przygotować kolacji wigilijnej i narażać na nią moich bliskich (śmiech). Zawsze pomaga mi zaprzyjaźniona pani, prywatnie przyjaciółka mojej mamy, która robi m.in. fantastyczną rybę faszerowaną, pierogi i mięsa. W tym roku specjalnie dla mojego męża chcę zrobić holenderskie gourmety. W garnkach do fondue i małych platformach do pieczenia przygotowuje się kawałki ryb, mięs i warzywa, a do tego specjalne dipy. Oprócz tego, że sami możemy komponować smaki, to jest przy tym mnóstwo zabawy. Osoba, której podczas pieczenia spadnie kawałek mięsa, musi za karę zaśpiewać piosenkę, zatańczyć lub powiedzieć wierszyk. To świetna tradycja, która chcę, by na stałe zagościła w naszym domu.

Oswoiłaś się już ze słowem „żona”?

Z każdym dniem oswajam się bardziej i choć jestem żoną kilka tygodni, to emocje wciąż nie opadły. Z perspektywy czasu już wiem, że przyspieszenie ślubu było świetnym pomysłem.

Dlaczego się na to zdecydowaliście?

Przede wszystkim nie chcieliśmy już czekać. Baliśmy się, że kończy się czas pseudonormalności i że przez epidemię koronawirusa świat znów stanie w miejscu, i to nie wiadomo, na jak długo. Nie wiedzieliśmy, czy wtedy uda nam się wszystkim spotkać nie tylko na ślubie, ale w ogóle. Zależało nam, żeby ta ceremonia była dla naszych bliskich takim połączeniem naszego ślubu i, na wszelki wypadek, świąt i sylwestra. Każdy z trzech dni uroczystości w Amanzoe miał inną tematykę i inny dress code. Pierwszego obowiązywały pióra i cekiny, drugiego matowe białe ubrania, a ostatniego bawiliśmy się pod hasłem „grecka riwiera”.

Plotkowano, że przyspieszyliście swój ślub ze względu na chorobę Rinkego… To prawda?

To absolutna bzdura! Rinke chorował, owszem, ale na bardzo poważne zapalenie płuc, które przeszedł w lutym. To wydarzenie uświadomiło mi, jak ważną osobą jest w moim życiu, ale też jak oboje jesteśmy ważni dla siebie. Zobaczyłam, jak kruche jest ludzkie życie. Mam pewność, że gdyby mi się coś stało, Rinke byłby przy mnie. Młodsi już nie będziemy, nie wiemy, co się wydarzy jutro czy za tydzień. Nie mamy ani jednej chwili do stracenia. A ślub wzięliśmy tylko dlatego, że bardzo się kochamy i chcemy ze sobą być. Mam nadzieję, że kolejne wspólne lata przeżyjemy w jak najlepszym zdrowiu, troszcząc się o siebie nawzajem.

Długo się wahałaś, zanim zgodziłaś się wyjść za Rinkego?

Kiedy uświadomiłam sobie, co naprawdę do niego czuję – ani chwili! Zadałam sobie wiele kluczowych pytań. Czy gdyby nie było go w moim życiu, to byłoby tak samo? Czy moje życie jest dużo lepsze z tą osobą? Czy daje mi poczucie bezpieczeństwa? Czy mogę mu wszystko opowiedzieć i nie zostanę zbyt pochopnie lub surowo oceniona? Czy nie czuję się upokarzana, poniżana, ale odwrotnie – lepsza, doceniana, kochana? Rinke pieszczotliwie nazywa mnie swoją Wonder Woman i dokładnie tak się przy nim czuję. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć.

A jak twoi trzej synowie zareagowali na wiadomość, że mama wychodzi za mąż?

Przez ten czas, kiedy jesteśmy razem, Rinke bardzo zaprzyjaźnił się z chłopakami, nawet z moim średnim synem, który na stałe mieszka w San Francisco. Włożył w to wiele starań i odniósł sukces w stu procentach!

Czyli chłopcy oddali mamę w dobre ręce!

Najlepsze! Jednym z najbardziej wzruszających momentów na naszym ślubie był ten, gdy mój najstarszy syn Aleks – w imieniu swoim i dwóch młodszych – powiedział, że nie mogli wymarzyć sobie lepszego męża dla mnie i lepszego przyjaciela dla nich. Chłopcy wiedzą, że zawsze mogą liczyć na Rinkego, bez względu na to, czy chodzi o poważną, czy o błahą sprawę. Że mogą zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, mając pewność, że odbierze i poświęci im czas. Powiedzieli mi, że nigdy nie widzieli takiej miłości i troski pomiędzy dwojgiem ludzi, jaka jest między nami. Rinke bardzo kocha swojego syna Rocha, teraz również dla moich jest jak ojciec.

Instagram/joannaprzetakiewicz

Ty z Rochem też masz takie dobre relacje?

Mamy ze sobą świetny kontakt. Roch jest przekochany. To niezwykle wrażliwy i wspaniały chłopak, który bardzo troszczy się o innych. Odziedziczył fantastyczne cechy i po tacie, i po swojej mamie. Lubi ludzi, a tego nie da się udawać ani nauczyć.

Mama Rocha, Kayah, była obecna na waszym ślubie. To dowód, że z byłą partnerką męża też można się zaprzyjaźnić.

To niewątpliwie kwestia dojrzałości. My wszyscy w naszej patchworkowej rodzinie, łącznie z Kayah i jej partnerem, jesteśmy bardzo dojrzali. Popełniliśmy błędy i przeżyliśmy historie, z których wyciągnęliśmy lekcje. To, co dla mnie jest istotne w życiu, to nie mieć pretensji, żalu ani do siebie, ani do innych. Przeciwnie. Bardzo doceniam wszystko, co pozytywne, i ludzi, którzy potrafią taką energią emanować. I Kayah taka jest. Poznałyśmy się, gdy miałyśmy po 17 lat. Nigdy nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, ale zawsze bardzo się lubiłyśmy i tak jest do dziś.

Był w twoim życiu moment, kiedy straciłaś wiarę w miłość?

Nigdy w życiu! Ani za pierwszym razem, gdy się rozwiodłam, ani za drugim, kiedy rozstaliśmy się z Janem (Kulczykiem – przyp. red.), choć były to dwie skrajnie różne sytuacje. Wierzę, że miłość czyni cuda i bez niej życie nie ma żadnego sensu. Największą krzywdą, jaką możemy sobie wyrządzić, jest stracić wiarę w drugiego człowieka, w szczerość i lojalność. Tak się dzieje, gdy ktoś łamie nam serce. Nie można trzymać w sobie żalu. Trzeba zamknąć rozdziały z przeszłości i iść do przodu z otwartym sercem. Tylko wtedy mamy szansę być znów szczęśliwi.

Wiele kobiet powie, że tobie jest łatwiej. Masz własną firmę, jesteś niezależna, nie musisz martwić się o przyszłość.

Kiedy byłam młodą dziewczyną, obserwowałam bardzo trudną sytuację życiową mojej ukochanej ciotki, rodzonej siostry mojej mamy. Była elegancką, pewną siebie, a do tego piękną i przedsiębiorczą kobietą, która prowadziła swój biznes. Gdy wyszła za mąż i urodziła dziecko, zdecydowała się zamknąć firmę. Stała się zależna finansowo od męża. Gdy on kilka lat później wyjechał za granicę i ją zostawił, popadła w depresję i zamieniła się we wrak człowieka. Miałam wtedy 13 lat i dla mnie to było traumatyczne doświadczenie. Obiecałam sobie, że nigdy nie będę ofiarą takiej sytuacji, że nigdy nie oddam swojego losu w ręce drugiego człowieka. Nie ma nic ważniejszego od tego, by zachować niezależność. Tylko to daje nam, kobietom, poczucie bezpieczeństwa, które jest na wagę złota.

Rinkemu podoba się twoja niezależność?

Myślę, że bardzo mu imponuje. Co więcej, mój mąż kibicuje mi we wszystkich biznesowych decyzjach. Słucha, czasem doradza, ale nigdy się nie wtrąca. I za to bardzo go cenię.

We wszystkim się zgadzacie?

Mamy podobne spojrzenie na świat, na życie. Śmiejemy się, że zawsze jesteśmy zgodni, tylko czasami pięknie się różnimy. Na początku myślałam, że związek z Rinkem będzie wymagał ode mnie wielu kompromisów. Przez chwilę bałam się, że wychodząc za mąż, stracę swoją wolność. Gdy już będę żoną, nie będę mogła wyjechać na narty z gangiem moich przyjaciółek albo pobyć sama, kiedy będę miała taką potrzebę. W poprzednich związkach w dużej mierze oddałam swoją wolność.

Teraz jest inaczej?

Kompletnie inaczej! Każde z nas chce być dla drugiej osoby najlepszą wersją siebie. I na razie świetnie nam się to udaje.

East News
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama