Reklama

Stało się. Joanna i Romain pobrali się 13 czerwca. I nie była to jedynie scena z reality show „Joanna Krupa i jej przyjaciółki z Miami”. Ślub odbył się naprawdę! Choć wielu w to nie wierzyło, rodzina i przyjaciele byli świadkami autentycznej ceremonii. Ponad tysiąc płonących świec i szpalery róż powitały gości. Zgodnie z amerykańską tradycją każdy z nich dostał powitalny prezent. Stoły w sali balowej pokryły haftowane śnieżnobiałe obrusy, krzesła zdobione były białym jedwabiem i kryształkami. Wszyscy raczyli się pysznościami, sącząc wybornego szampana i oglądając slajdy młodej pary z dzieciństwa. Do tańca zaś zagrzewał znany DJ Rascal. Kto chciał, mógł zaczerpnąć świeżego powietrza na miękkich kanapach na patio. Ślub i wesele pochłonęły około miliona dolarów! Ale Joanna i Romain nie żałowali pieniędzy na ten dzień. W końcu zdarza się on raz w życiu! Wszystko niebawem pokaże amerykańska telewizja.

Reklama

– Szczęśliwa?

Bardzo. Dziwne tylko wydaje mi się mówienie o Romainie „mąż”. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego słowa. Ale myślenie o sobie jako o żonie jest przyjemne. Poza tym między nami nic się nie zmieniło. Jesteśmy razem od sześciu lat, jak stare dobre małżeństwo (śmiech). Biorąc ślub, chcieliśmy pokazać wszystkim, że wciąż się kochamy.

– W Hollywood na topie są teraz śluby na plażach. Gdzie powiedzieliście sobie sakramentalne „tak”?

W przepięknym Carlsbad, niedaleko San Diego. Ślub odbył się w hotelu Park Hyatt Aviara przed zachodem słońca. Dokładnie o piątej czasu kalifornijskiego. Wcześniej był szampan dla gości, którym przygrywał kwartet smyczkowy.

– A potem wypowiedzieliście formułę „I nie opuszczę cię aż do śmierci…”?

Romkowi wzruszenie odjęło głos. Tekst przysięgi, którą wcześniej sami sobie napisaliśmy, przeczytał więc za niego urzędnik udzielający ślubu.

– Przed castingami narzekałaś, że zżera Cię trema. A przed ślubem?

W ogóle jej nie czułam. Wstałam rano szczęśliwa. Był piękny dzień. Dziękowałam Bogu, bo dzień wcześniej nie było słońca. Już podczas ceremonii Romain, ujrzawszy mnie kroczącą do ślubu w asyście mojego taty, omal nie upadł z wrażenia. Był mocniej zestresowany ode mnie. Cały czas żartowałam, żeby nie było tak poważnie. Ceremonia odbyła się nad basenem, na którym zbudowaliśmy szeroką na osiem stóp, ozdobioną kwiatami alejkę. Ołtarz tonął w kwiatach, na skrzypcach grała nasza przyjaciółka Melissa. W tle widać było magiczny górski krajobraz Kalifornii. Było przepięknie, tak, jak sobie wymarzyłam.

– A ślubna wiązanka obowiązkowo z róż?

Miałam dwie. Jedną podczas ślubu, zrobioną z przepięknych konwalii, a drugą od Romaina – z moich ulubionych białych piwonii. Do dekoracji użyliśmy nieco ponad 25 tysięcy róż ogrodowych, mnóstwo holenderskich hortensji i piwonii, dzięki czemu ceremonia zyskała niesamowicie romantyczną oprawę.

– Dziś gwiazdy prześcigają się w pomysłach, są wesela w stylu kowbojskim i na modłę japońską. Postawiliście z Romainem na oryginalność czy tradycję?

Ani na tradycję, ani tym bardziej oryginalność. Chciałam mieć wyśniony ślub, bo to był mój dzień i pragnęłam spędzić go z najbliższymi. A sukienka nie była tradycyjna – z przodu krótka, z tylu długa, z dwumetrowym trenem, ważącym 10 kilogramów, który się odpinało – trik wymyślony przez moją siostrę Martę.

– Zdaniem części stylistów suknia była nieco przeładowana i przykryła Twoją urodę. Dobrze się w niej czułaś?

Wspaniale. To najpiękniejsza suknia, jaką widziałam w życiu. Byłam z niej bardzo zadowolona. Zaprojektowałam ją z designerem Gilbertem Chagoury. Gorset zdobiły kryształki Swarovskiego, a dopełnieniem stał się welon z jedwabnego tiulu przystrojony biżuteryjnym diademem. Sukienka podobała mi się tak bardzo, że aż szkoda było mi ją zdjąć (śmiech).

– Wow, musiałaś wyglądać olśniewająco!

Chyba wypadłam nie najgorzej, ale na pewno duża w tym zasługa towarzyszących mi sześciu prześlicznych druhen (śmiech).

– Ile trwały przygotowania do ślubu?

Trzy miesiące. Musiałam godzić pracę w Miami z planowaniem wesela na Zachodnim Wybrzeżu. Większość rzeczy ustalałam drogą mailową. Ale najtrudniejsze było ustalenie listy gości, która wciąż pęczniała.

– Czy wśród 130 zaproszonych pojawił się ktoś słynny, na przykład Britney Spears bywająca w klubie Twojego męża – Mynt Lounge w Miami Beach?

– Nie. Oczywiście, były znane osoby, ale zapraszaliśmy tych, z którymi jesteśmy blisko, a nie gwiazdy, żeby dodać splendoru. Nie wyobrażałam sobie tego dnia bez rodziny i przyjaciół. Przyjechały moje szkolne koleżanki z Chicago, z którymi wciąż mam kontakt, przyjaciele Romaina. Na ślubie był mój ukochany dziadek z Tarnowa. Byłam szczęśliwa, że ci ludzie przyjechali tam dla nas. To była prywatna impreza, ochrona miała zadbać, aby paparazzi nie robili nam zdjęć. Ale, niestety, następnego dnia zobaczyliśmy je w Internecie.

Rozmawiała: Elżbieta Pawełek

Reklama

Cały wywiad z Joanną Krupą znajdziecie w najnowszym numerze "Vivy!" (14/2013)

Reklama
Reklama
Reklama