Jak Przemek Kossakowski zmienił się pod wpływem Martyny Wojciechowskiej? Niezwykły wywiad!
Jak Przemek Kossakowski zmienił się pod wpływem Martyny Wojciechowskiej? Niezwykły wywiad!
Do kawiarni na warszawskim Żoliborzu Przemysław Kossakowski (48) przychodzi punktualnie. Wczoraj wrócił z wyprawy w Tatry, na którą zabrał swojego 13-letniego siostrzeńca. Po cichu chłopakowi zazdroszczę, bo dziennikarz to wymarzony przewodnik dla spragnionych przygód. W programach telewizyjnych dla TTV dał sobie przekłuć język ośćmi płaszczki, zakopać się żywcem w grobie, wziął udział w eksperymencie i odczuwał ból taki, jaki czuje kobieta podczas porodu. Teraz podjął nowe wyzwanie. Siadł za kierownicą busa i razem z szóstką młodych osób z zespołem Downa ruszył w podróż do Włoch. Rozmawiamy więc o nowym programie „Down the road. Zespół w trasie” (na antenie TTV pod koniec lutego), ale też o ważnych zmianach, które ostatnio miały miejsce w życiu Przemka. Już po pięciu minutach wiem, że z takim facetem nie można się nudzić.
Zobacz także: Martyna Wojciechowska i Przemek Kossakowski razem na wakacjach! W sieci pojawiło się nowe zdjęcie pary!
1 z 5
Podczas swoich programów robiłeś rzeczy wymagające odwagi. Co było dla ciebie najbardziej ekstremalnym wyzwaniem?
Być może właśnie ten ostatni program, „Down the road. Zespół w trasie”. Już tłumaczę ci dlaczego. Kiedy w poprzednim programie jechałem np. do Etiopii i wiedziałem, że będę tam uczestniczył w rytuale, który polega na tym, że będę bił się na kije z młodymi mężczyznami, to miałem mniej więcej wyobrażenie, co się wydarzy. Wiedziałem, kiedy i gdzie odbędzie się rytuał, czego z grubsza się spodziewać. Natomiast w „Down the road” nigdy nie wiedziałem, co się zaraz stanie. To absolutnie nieprzewidywalny projekt. Kiedy tylko wsiedliśmy do busa, okazało się, że scenariusz jest czymś ogólnym i podlegający ciągłym zmianom.
Zaczęła się jazda bez trzymanki! Były sytuacje kryzysowe?
Do tej pory pracowałem w małych grupach, jedynie z dwoma operatorami i dźwiękowcem, by nie wchodzić z bizantyjskim rozmachem w społeczności plemienne. Przywykłem też do pracy na najwyższych obrotach, bo zdarzało mi się kręcić zdjęcia przez dwie doby bez snu, zaciskając zęby, bo przecież jest plan do wykonania. Natomiast teraz mieliśmy sporą ekipę, ale wszyscy musieliśmy dostroić się do szóstki bohaterów, którzy przecież mają większą wrażliwość na bodźce i zwyczajnie szybciej się męczą.
2 z 5
Czy ten reality show cię zmienił?
Był jak łyk źródlanej wody. Po raz pierwszy zobaczyłem przed kamerami ludzi, którzy od razu o nich zapomnieli. Kompletnie nie przejmowali się tym, jak wypadną. Dla mnie dużym wyzwaniem było dostrojenie się do ich rytmu, ich stylu. To było dla mnie zderzenie z ogromną szczerością, umiejętnością cieszenia się chwilą i niesamowitą wyobraźnią. Pamiętam, jak tańczyłem z Olą, jedną z uczestniczek programu, na bulwarze we Włoszech. Wokół nas chodzili ludzie, zwykli przechodnie, czasami przystawali i przyglądali się nam z życzliwym zdumieniem, a my tańczyliśmy do muzyki, której nikt nie słyszał. W naszej grupie rzeczywistość mieszała się z motywami z książek Tolkiena i Lewisa, których okazaliśmy się fanami. Kiedy wjechaliśmy w Dolomity, rozgorzała dyskusja, gdzie jest wejście do jaskini krasnoludów. Koniecznie napisz „krasnoludów”, bo zabiliby mnie, jakby dowiedzieli się, że powiedziałem w wywiadzie, że wierzą w krasnoludki. Krasnoludy to inna sprawa! (śmiech) Koniec końców, kiedy wróciłem do domu, miałem kłopot, by odnaleźć się w codzienności. Nie wiedziałem, czy to jest Nowy Rok, czy Nowy Jork!
Czy to prawda, że teraz jako wolontariusz zajmujesz się osobami z zespołem Downa?
Tak, zostałem wolontariuszem na warsztatach terapii zajęciowej. Chodzę tam raz w tygodniu, ale powiem ci, zaczynam podejrzewać, że to wynika z bardzo egoistycznych przesłanek. Mam wrażenie, że ci ludzie dają mi więcej niż ja im! Za każdym razem, kiedy stamtąd wychodzę, czuję się, sam nie wiem, czuję się jakiś lżejszy, jakbym na te dwie godziny zapomniał o świecie, w którym muszę uważać na każde słowo, każdy gest, wszystko, co i jak robię. To niesamowite, jak wiele oni mi dają.
3 z 5
W ciągu ostatnich dwóch lat nastąpiła wielka zmiana w twoim życiu. Zakochałeś się, przeprowadziłeś do Warszawy. Spodziewałeś się takiego nagłego zwrotu akcji?
Powiem ci, że w moim życiu zdarzyło się już tak wiele kolosalnych przełomów, że już pogodziłem się ze zmiennością losu. Bo to nigdy nie były drobne, aptekarskie korekty kursu, tylko sytuacje o charakterze rewolucji. Wychowałem się w Częstochowie, potem przeprowadziłem na wieś, malowałem obrazy. Potem byłem bezrobotny, szukałem pracy w pośredniaku, a chwilę potem zacząłem pracować w telewizji i stałem się częścią show-biznesu. Jednak trzy lata temu poczułem zmęczenie i znów nastąpił zwrot akcji: spakowałem wszystko, co mam, do samochodu i wynajętej przyczepki i wyprowadziłem się na Podlasie, pod granicę polsko-białoruską. Mieszkałem tam rok, było mi tam dobrze, nie miałem najmniejszego zamiaru wracać do miasta i wtedy wydarzyła się kolejna rewolucja, związałem się z Martyną.
Przeprowadzając się do Warszawy, musiałeś wynająć już ciężarówkę na swoje rzeczy?
Może cię to zdziwi, ale nie! Wynająłem dokładnie taką samą przyczepkę, bo mam niewiele przedmiotów. Staram się ich nie gromadzić w sposób nieprzemyślany. Kiedy w moim życiu nie działo się zbyt dobrze, to wyobrażałem sobie, że jak zacznę zarabiać, to kupię sobie masę rzeczy, jakichś męskich zabawek, dobry samochód i sprzęt hi-fi. A teraz, kiedy już mnie na to stać, zastanawiam się przy każdym zakupie, czy faktycznie tej rzeczy potrzebuję. Nie znaczy, że stałem się gościem, który liczy każdą złotówkę, na podróże czy nawet krótki wyjazd na weekend potrafię wydać nieprzyzwoite pieniądze, ale podróżowanie traktuję jako higienę duchową. Natomiast obserwowanie naszego nowego stylu życia, każącego nam bez refleksji kupować rzeczy, które wyrzucimy, bo trend się zmieni i modne staną się inne przedmioty, jest dość przerażający.
4 z 5
Na Podlasiu nadal pomieszkujesz w drewnianej chacie bez bieżącej wody, prądu i ogrzewania. Ekstremalnie!
Ależ ogrzewanie jest, tylko trzeba napalić w piecach (śmiech). Woda też, ale muszę najpierw iść do studni. To może mało komfortowy styl życia, ale mnie odpowiada.
Skąd w tobie potrzeba życia blisko natury?
Ja chyba w dzieciństwie naczytałem się „nieodpowiednich” książek (śmiech), np. Jacka Londona. Jako dzieciak wyobrażałem sobie, że będę przemierzał samotnie Alaskę i Kanadę psim zaprzęgiem. Stąd we mnie dziecięca tęsknota za przygodą, naturą i surowością życia.
A za stabilizacją? Przed wywiadem powiedziałeś mi, że zamieszkałeś w stolicy tylko ze względu na Martynę.
Faktycznie, gdyby nie Martyna, nie zamieszkałbym w mieście, nawet gdyby mi ktoś dopłacał. Tu nie chodzi o to, że nie lubię Warszawy, po prostu nie za dobrze czuję się w miastach.
Opowiedziałeś już, jak zmieniły cię osoby z „Down the road”. A czy możesz mi powiedzieć, jak zmieniła cię Martyna?
Uspokoiła mnie. Oczywiście ja nie wiedziałem, że byłem niespokojny (śmiech), bo przecież trudno powiedzieć „niespokojny” o człowieku, który rok mieszka sam w lesie, gdzie każdy dzień jest podobny do poprzedniego. Tu chodzi o coś poza tym, co pokazujemy innym, o to, co dzieje się w naszym wnętrzu, a do czego często nie chcemy się przyznać.
Zazdroszczę wam obojgu!
Też sobie zazdroszczę (śmiech).
5 z 5
Powiedz mi, proszę, dlaczego dziś mężczyźni boją się silnych, mądrych i samowystarczalnych kobiet, takich właśnie jak Martyna?
Nie potrafię się do tego odnieść. Dla mnie to jest dziwne pytanie, bo nie mam tego problemu. Myślę, że taki strach wynika z braku pewności siebie. Ja nigdy nie myślałem o Martynie w takich kategoriach. Wiesz, ja jestem facetem dość nieskomplikowanym. Działam na prostych funkcjach. Wymagam w związku jedynie poszanowania mojej przestrzeni i elementarnej lojalności, reszta to niekonieczne dodatki. Martyna nie jest osobą, która stara się mnie dociąć do swoich wyobrażeń, jest lojalna, ja staram się jej nie zawieść i chyba mi to wychodzi, więc jest nam razem dobrze (śmiech).
Lubisz czuć się wolny?
Tak, ale to nie jest taka wolność, że robię wszystko, na co tylko mam ochotę.
Rozumiem, że jeśli masz ochotę jechać w góry z siostrzeńcem, to po prostu... jedziesz?
Jak mam ochotę jechać w góry sam, to pakuję plecak i też jadę. Nie nadużywam jednak tego. Nie jestem gościem w domu, nie traktuję go jak hotelu, bo nie uważam, że tak powinna wyglądać wolność. Jestem facetem, który stara się być uważny na drugą osobę.
O czym teraz marzysz?
Mam kłopot z tym pytaniem. Jestem teraz w takim czasie, że mam wszystko, czego potrzebuję. Mam nawet więcej, niż potrzebuję. Dziś moje marzenia zasadzają się na drobnych rzeczach, które chciałbym dostać ekstra. Na przykład dziś znalazłem dwa dni wolne w swoim kalendarzu, więc planuję spakować szturmowy ekwipunek i pojadę chyba w Bieszczady. Ale czy to jest marzenie? To raczej plan do realizacji. Ale to mnie właśnie cieszy.
A może twoim marzeniem jest kolejny sezon„Down the road”?
Z tymi ludźmi nie muszę jechać w egzotyczne lokacje na innym kontynencie. Mogę z nimi jeździć po obszarze jednego województwa w Polsce. I wiem, że znów będzie świetnie.
content:0_123723,0_123446:CMNews