Dorota Wellman: "Czasami nazywają mnie bombą"
Wyróżnia się energią i tym, że daleko jej do figury modelki. Przed laty stanęła wobec wyboru: być chudą i nie mieć dziecka czy zgodzić się na kurację hormonalną i zostać matką. Nie wahała się ani chwili. Krystynie Pytlakowskiej mówi, że prawdziwe życie to nie studio telewizyjne, ale odrabianie lekcji z synem, spotkania ze znajomymi, czasem walka z mężem o to, kto rządzi w ich rodzinie.
- Znalazłaś się wśród dwunastu dziennikarzy powołanych przez widzów do tak zwanej telewizji marzeń. Co poczułaś? Dumę? Radość? Ciężar odpowiedzialności? Niedowierzanie?
Wiesz, w życiu nie dostałam żadnej nagrody. Ale nawet gdybym je miała, ta byłaby największa, najlepsza. To taki mój prywatny Julian, Stanisław, Wiktor.
– Dorot.
Tak, to mój Dorot.
– Jak myślisz? Dlaczego ludzie Cię lubią?
Bo ja nikogo nie udaję. Nie gram damy albo szczupłej piękności.
– Chciałabyś być szczupłą pięknością?
Mam nadzieję, że mam piękno wewnętrzne i fajnie, że niektórzy je dostrzegają. Ale mówiąc serio – ludzie pewnie wyczuwają, jak bardzo się nimi fascynuję i jak ich szanuję. A wygląd nie jest w tym najważniejszy. Moim zdaniem wielu dziennikarzy popełnia ten błąd, że skupiają się najbardziej na tym, jak wyglądają w telewizji, a nie co powiedzą. Firmowe okulary, ciuchy, profil lewy czy prawy. Zupełnie tego nie rozumiem. Nie ustawiam się do kamery lepszym profilem.
– A który masz lepszy?
Nawet nie wiem. Nie myślę o tym, czy się pięknie prezentuję, tylko o osobie, z którą rozmawiam, żołnierzu rozbrajającym bomby czy aktorze, pisarzu. W tym momencie on jest bohaterem moich snów.
– Bombę też pewnie umiałabyś rozbroić?
Jakby mnie nauczyli, to czemu nie? Zresztą czasami nazywają mnie bombą.
– Z powodu seksapilu?
Nie, z powodu charakteru. Na początku byłam „kałasznikowem”, bo tak szybko i ostro mówiłam. Przeszło mi to pod wpływem różnych rad i nauk.
– Oglądasz sama siebie na ekranie?
Zawsze, zwłaszcza gdy zaczynam nowy program.
– I co myślisz o sobie?
Że jestem gruba. Wyróżniam się tuszą i energią.
– Nie masz kompleksów?
Nie mam. Przytyłam po urodzeniu dziecka, a raczej po kuracji hormonalnej, dzięki której to dziecko mam. Lepiej więc, żebym była grubą matką niż chudą bezdzietną.
– Lubię Twój dystans do siebie.
Przecież mam lustro. Zawsze starałam się widzieć siebie w sposób obiektywny. Nawet gdy byłam nastolatką. Wyrosłam na dużą dziewczynę, nagle wyskoczyły mi cycki, które stanowiły powód do wstydu, bo koleżanki były jeszcze płaskie. Pamiętam, jak podciągałam z przodu śliczną granatową sukienkę – ojciec przywiózł mi ją z zagranicy. Z tyłu podjeżdżała do końca pupy, bo z przodu usiłowałam zamaskować nią biust. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak wyglądam i że parę szczegółów jest we mnie ładnych.
– Oczy?
Syn odziedziczył po mnie oczy, usta i fryzurę, którą trzeba strzyc maszynką. Zawsze skupiałam się na tym, żeby imponować nie urodą, nie ciuchami, tylko przygotowaniem, charakterem i robieniem tego, czego inni nie robili.
– To Cię nie męczy – stawiać sobie ciągle zadania?
Ale ja w ogóle jestem zadaniowcem. Jak nie mam zadań, jestem chora, rozczarowana. Interesują mnie moje własne bariery do przekraczania. Opiekowałam się na przykład merytorycznie „Pytaniem na śniadanie” i wszyscy stwierdzili, że mam cechy przywódcze. Gdybym się tego nie podjęła, nie wiedziałabym, jakim mogę być szefem.
– Ale „Pytanie...” Ci odebrano? Odczułaś to jako klęskę?
Skądże. Nie odebrano mi. Po prostu przyszła Alicja (Resich-Modlińska) ze swoim zespołem. Lubię Alicję. Już z nią pracowałam i zawsze zachowywała się wobec mnie w porządku. Mam duszę wolnego strzelca, nie znoszę ograniczeń. Staram się robić swoje nawet w takiej instytucji, jak telewizja, gdzie nieżyczliwość jest stałą praktyką.
– Spotkało Cię to?
Wielokrotnie. Najlepiej byłoby natłuc po pysku tego, kto rozpowszechnia oszczerstwa, plotki. Ale ten wróg nie ma twarzy. Kiedy jestem tylko współpracownikiem, mam ten luksus, że po prostu sobie wychodzę i już.
– Dokąd?
Do domu, gdzie jest moje najważniejsze miejsce.
– I zajmujesz się gotowaniem?
Gotowaniem, odrabianiem lekcji z synem. Chodzeniem z nim na ćwiczenia sztuki japońskich mieczy, spacerami z psem, spotykaniem się ze znajomymi. To moje prawdziwe życie. Nie lansuję się. Niedawno dwa razy zaproszono mnie jako gościa do programu i „odproszono” w ostatniej chwili, mówiąc, że jest mnie za dużo. Fakt, mam dwa programy, ale nie bywam w innych, nie wycieram się po bankietach. Sprawiło mi to więc przykrość i zapamiętam to sobie.
– I zawsze płyniesz pod prąd?
Nigdy nie byłam w żadnych układach, nie byłam niczyją córeczką czy kochanką. Chodzenie, miauczenie, proszenie uważam za skandaliczne. Trzeba składać projekty i czekać. Dużo projektów. I liczyć się z tym, że nic z tego nie wyjdzie.
– Składałaś?
Wielokrotnie. I wiele razy bez odzewu.
– Załamało Cię to?
Nie. Padam i podnoszę się. Boli, ale idę naprzód. Jak nie to, to wyjdzie coś innego. Jestem na przykład świetną specjalistką od sprzątania. Przerobiłam to na saksach w Finlandii, Norwegii, Szwecji. Jestem fachowcem od polerowania podłóg, jakby co.
– W domu masz więc na błysk?
Mam czysto, rzeczywiście. Natomiast chcę powiedzieć ci, że nie boję się pracy fizycznej. W życiu różnie bywa. Godzę się z tym, że telewizja może się dla mnie skończyć. I wcale mnie to nie przeraża.
– W razie czego możesz śpiewać, jak w „Showtime”?
Zawsze marzyłam o profesjonalnym śpiewaniu. Zaśpiewałam i bardzo mi się to spodobało. Obiecałam sobie, że nagram płytę z kawałkami muzyki, którą wielbię i rozdam ją w prezencie znajomym. Lubię starych Murzynów z mocnymi głosami. W środku jestem takim starym Murzynem, kołyszącym się w rytm muzyki.
– Niewiele osób byłoby zdolnych do nazwania siebie „starym Murzynem”. Czy człowiek już rodzi się z poczuciem humoru na własny temat? A może to forma samoobrony?
Lepiej pokpić z siebie, niż pozwolić kpić innym z nas. Często mam takie uczucie, jak umierający – jakbym odłączyła się od mojego ciała i widziała siebie z perspektywy. I sama się z siebie śmieję. Nie mam złudzeń, że ludzie myślą o mnie inaczej niż „ta gruba, śmieszna, z krótkimi włosami”. Wolę więc, żeby myśleli: „gruba, ale fajna”.
– Nie miewasz nigdy chandry?
Oczywiście, że miewam dołki, depresje, ale nie muszę obnosić się z tym publicznie. Ja nie mam nawet czasu na dłuższe depresje, raczej tylko na depresyjki. Miewam okresy wewnętrznego smutku.
– Co Cię smuci?
Jestem uczulona na choroby moich bliskich. Choroba mojego dziecka przyprawia mnie niemal o zawał.
– Urodzenie Kuby było dla Ciebie czymś absolutnie niezwykłym?
Było dla mnie o wiele większym cudem niż dla innych kobiet. Miałam kłopoty z zajściem w ciążę, a potem to była ciąża zagrożona. Ale nie miałam wątpliwości, że trzeba brać hormony, roztyć się jak parówa, a nie żyć z dnia na dzień, jak przedtem. Z mężem nażyłam się już w tej wolności. I po pięciu latach wychodziła mi bokiem. Nasz dom był otwarty, drzwi się w nim nie zamykały. Od razu wino na stół i jedzonko. Jeden kolega zjadł karmę dla psów, bo myślał, że to kiełbasa. Wesoło się działo, ale ile można poświęcić się pracy i życiu towarzyskiemu?
– I mężczyźnie?
Dobrze mieć odpowiedniego faceta, ale żyć naprawdę warto dla dziecka.
– A nie dla seksu? Zdjęcia, na których prawie uprawiasz seks z Jerzym Kryszakiem, były komentowane.
Przesadziłaś, seks z Jerzym Kryszakiem był… bardzo krótki. Pocałowałam Kryszaka. To była prowokacja w jego programie „Mój pierwszy raz”.
– Dużo miałaś takich sytuacji?
Seksualnych? Należę do tej starej gwardii, która, by iść z kimś do łóżka, musi go kochać albo być nim zafascynowana. Nie ukrywam, że bardzo lubię mężczyzn.
– A oni Ciebie?
Tak, ale na ogół traktują mnie jak kumpla, z którym się idzie na wódkę, zwierza mu się. Ja sobie to cenię. Z jednym chłopakiem, Zygmuntem, przyjaźnię się od 27 lat. Nigdy ze sobą nie spaliśmy. On jest w moim życiu dłużej niż mąż. Mój przyjaciel i brat.
– Jak mąż znosi Twoje męskie fascynacje?
Bardzo dobrze. Ja ich nie ukrywam. Mnie faceci fascynują intelektualnie. Ich męskość, ich pasje, błysk w oczach. To lepsze niż seks.
– Ale nie może go zastąpić?
Bardzo sobie chwalę tę sferę życia i nie znoszę ludzi, którzy udają, że seks nie istnieje. Lecz seks traktowany sportowo to nie dla mnie.
– Dlatego wyszłaś za znanego fotografika, a nie sportowca.
Bo mi się trafił fotograf. Zdobywałam mężczyzn, którzy mi się podobali, ale byłam adorowana raczej przez tych, którzy mi się nie podobali. Bo ja przyciągam słabszych. A pantoflarz, słabeusz nie znajduje się w kręgu moich zainteresowań.
– Twój mąż Krzysztof jest macho?
Macho nie, ale jest partnerem.
– Pamiętasz, jak się poznaliście?
Nie mam jeszcze Alzheimera. To było 20 lat temu, na planie filmowym, gdzie ja pełniłam funkcję drugiego reżysera.
– I od razu pomyślałaś, że dobrze byłoby mieć fotografa, połączyć przyjemne z pożytecznym?
Ja niespecjalnie lubię się fotografować, więc nie byłam zainteresowana. A zainteresowałam się nim, bo przypominał mi żołnierza izraelskiego – ubrany na zielono, duży semicki nos i burza ciemnych włosów. Poza tym wokół niego skupiali się ludzie, był i jest duszą towarzystwa. A on wodził rej, zwłaszcza wśród kobiet, kupując tym, które mu się podobały, czekolady.
– Też dostałaś?
No pewnie, załapałam się na peweksowską, z orzechami i rodzynkami. W ten sposób zaczynał polowanie.
– I to na Ciebie podziałało?
Zaprzyjaźniliśmy się, ale oprócz mnie interesowała się nim jeszcze jedna pani. Wykończyły ją buty.
– Buty?
Zabrał kiedyś na wycieczkę w góry ją i mnie. Chciała być elegancka i włożyła nowe pantofelki. W połowie drogi odpadła, a ja zostałam.
– Chciałaś go uwieść?
Poderwać to lepsze słowo, ale on był w trakcie rozwodu i nie miał ochoty na nowy związek. Na romansik może. Ale ja jestem uparta.
– Wasze małżeństwo jest takie strasznie serio?
My w ogóle nie jesteśmy serio. W naszym małżeństwie nie ma sielanki. Żeby była jasność – nieustannie toczymy walkę o dominację.
– Kto wygrywa?
Różnie. Już mi się zdaje, że osiągnęłam przewagę, ale za chwilę okazuje się to pozorne. Tytuł mistrza dominacji domowej przechodzi co miesiąc w inne ręce. Opowieści o ludziach, którzy jedzą sobie z dziobków, to nie o nas. Choć nie rzucamy w siebie talerzami. A zresztą, czy wyobrażasz sobie, że miałabym męża pantoflarza?
– Nie. Jedno jest pewne – nie nudzicie się.
Na pewno. Często śmiejemy się z naszych kłótni. I z tego, że się postarzeliśmy. Wytykam mężowi od czasu do czasu, że zdziadział, bo nie chce iść ze mną potańczyć. A on mnie moją młodzieżowość i że jestem z nią śmieszna.
– Kuba zajmuje wtedy jakieś stanowisko?
Stara się mieć własne zdanie. Uczestniczy w tych rozmowach. My niczego mu nie narzucamy. Nawet szkołę sam wybrał.
– A Twój mąż nadal kupuje czekoladki obcym kobietom?
Nie, ale bardzo lubi płeć piękną. A mnie kupuje kwiaty, bo mam kota na tym punkcie. Cały dom jest pełen kwiatów – ciętych i doniczkowych. On mnie ciągle adoruje, chociaż na imprezie obtańcowuje wszystkie dziewczyny.
– A Ty robisz mu sceny?
Traktuję to ze stoickim spokojem. Zwariowałabym przecież, bo on na okrągło spotyka się z najpiękniejszymi aktorkami polskiego filmu. Fotografuje je w ubraniu i czasami nago. A są sto razy atrakcyjniejsze ode mnie. Gdybym była zazdrosna, musiałabym strzelić sobie w głowę.
– Jak to zrobiłaś, że zatrzymałaś go przy sobie tyle lat?
Małżeństwo nie zwalnia od dbałości o siebie. Nie jestem żoną w lokówkach. Zaskakuję go często, a on mnie. Bywam nieobliczalna, co go momentami strasznie denerwuje.
– Kiedy zapraszasz na Wigilię 20 osób?
Tak, w tym część obcych. U nas często przed świętami napięcie narasta, awantura jest nieunikniona. Mój mąż jednak jest normalny, mogłabym zaprosić nawet nurka śmietnikowego i wcale by się tym nie zdziwił. Nie ma u nas cichych dni, pakowania walizek. Natomiast jest związek, w którym się ciągle gotuje, jak w tyglu. Ja muszę czuć w mężczyźnie opozycję do mojej wariacji. Kogoś, kto mnie ściąga na ziemię. Męski, trochę despotyczny, dzielny, stanowczy. Ja bardzo lubię otwartą walkę. W pracy też.
– Masz wielu wrogów?
Myślę, że wiele osób mnie nie lubi, bo potrafię zagrzmieć. Uważam, że wrzody trzeba przecinać lancetem, i to szybko. Nie jest to przyjemne, ale ból jest krótszy.
– Myślałaś o tym, żeby mieć drugie dziecko?
Dla mnie to już historia zamknięta. Nie mogę mieć więcej dzieci. Teraz więc chciałabym, żeby Kuba doszedł do samodzielności, dostał się na studia, które go będą naprawdę interesować. I żeby był szczęśliwy!
– A potem będą pewnie wnuki?
Które będą mieć szaloną babcię i będą ją lubić. Patrzę na moją mamę i widzę, co to znaczy być dobrą babcią. Ona zna odpowiedzi na wszystkie trudne pytania, jakie jej Kuba zadaje. I zawsze ma dla niego czas i morze miłości.
– Boisz się trudnych pytań?
Nie. Sama zadawałam je kiedyś i zadaję teraz. Wiesz, co? Naprawdę boję się tylko jednego…
– Że stracisz ciekawość świata?
Do końca życia będę pewnie takim tropiącym psem, taką hurraentuzjastką, trochę zziajaną, bo za wiele tematów mnie interesuje. Ostatnio byłam w zakładzie kowalskim. Pan, który robi kraty, cuda wyczyniał swoimi wielkimi jak bochny dłońmi. Zachwycił mnie nimi. Ale jeśli stracę zachwyt nad takimi prostymi rzeczami, to przyjdzie pora umierać. Jeśli utraciłabym współczucie wobec świata i słabszych, jeśli nie zwróciłabym uwagi na żebrzącego, na potrzebujące dziecko, to też znaczyłoby, że pora się zbierać, iść robić telewizję gdzieś tam, na górze.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Krzysztof Opaliński/Melon
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Anna Zielińska
Makijaż Ewa Gil
Fryzury Łukasz Pycior
Scenografia Iga Pietrusińska
Produkcja Elżbieta Czaja