– Rozbijasz się już porsche?
Dorota Gardias-Skóra:
Jeszcze nie. A szkoda... Załatwiam formalności związane z jego odbiorem. Podatek i tak dalej. Ale gdy je będę miała, pojadę do rodziców, do Tomaszowa Lubelskiego, żeby się nacieszyli nim razem ze mną.

Reklama

– Nie oddasz autka mężowi?
Dorota Gardias-Skóra:
Pożyczę tylko. Będziemy się zamieniać samochodami, żeby i on poczuł przyjemność szybkiego jeżdżenia. Ale mu nie oddam, bo wiem, że jest wariatem za kierownicą. Bałabym się o niego. Zresztą każde ma swój samochód, ja mercedesa klasy A, on – hondę accord, do której dołożyłam się.

– Hojna jesteś!
Dorota Gardias-Skóra:
Jestem raczej oszczędna. Miałam takie momenty w życiu, gdy mi pieniędzy bardzo brakowało.

– Kiedy to było?
Dorota Gardias-Skóra:
Na studiach. Rodzice stracili pracę, kiedy jeszcze uczyłam się w liceum. Było nam ciężko. Pamiętam, jak wieczorami martwili się, sądząc, że my, dzieci, nie słyszymy, skąd wziąć pieniądze na opłaty.

– Dzieci zawsze słyszą takie rzeczy...
Dorota Gardias-Skóra:
Przed dziećmi nic się nie ukryje, więc ja i moi dwaj bracia powołaliśmy sztab antykryzysowy. Bracia wymyślili, że będą organizować dyskoteki w szkołach, a ja... Mój ojciec jest przede wszystkim muzykiem, więc postanowiliśmy, że będziemy jeździć po weselach. Tata będzie grać, a ja – śpiewać. Od ósmej klasy pracowałam z tatą.

Zobacz także

– Nie wstydziłaś się?
Dorota Gardias-Skóra:
Nie, bo jestem artystyczną duszą. Poza tym miałam za sobą udział w zespole teneczno-wokalnym. Tata nawet chciał, żebym skończyła szkołę muzyczną. Ale po trzech latach zrezygnowałam.

– Żałujesz, że nie zostałaś gwiazdą estrady?
Dorota Gardias-Skóra:
Nie można wszystkich srok chwycić za ogon. Brałam udział w konkursach piękności, chodziłam po wybiegach, śpiewałam w zespole w Hrubieszowie. Z tego utrzymywałam się jako studentka. Dziś zastanawiam się, jak dawałam radę. W piątek po zajęciach jechałam do Hrubieszowa na próbę, potem na chałturę, a w niedzielę o 6.15 miałam autobus do Tomaszowa. Drałowałam do domu, marząc tylko o łóżku; spałam kilka godzin, brałam wałówkę i jechałam do Lublina na zajęcia. To było strasznie męczące.

– Szkoła życia?
Dorota Gardias-Skóra:
Szkoła przetrwania wręcz. Ale nie mogłam zdać się tylko na rodziców. Później sytuacja się poprawiła, dostali pracę. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć w razie czego. Lubię im robić prezenty. Ostatnio kupiłam mamie huśtawkę ogrodową – wielką, z parasolem.

– A sobie sprawisz białe futro do porsche?
Dorota Gardias-Skóra:
Coś ty, w życiu. Będę nim jeździć ubrana w dżinsy, T-shirt, adidasy, jak chodzę na co dzień. Źle bym się czuła w takim futrze.

– Bycie pogodynką zaspokaja Twoje ambicje?
Dorota Gardias-Skóra:
Lubię to, co robię, ale chyba każdy chce się rozwijać. Zrealizować jakiś fajny program, poprowadzić jakąś imprezę. Chciałabym być taką Grażyną Torbicką albo Magdą Mołek. To wymaga dużo pracy i pokory.

– Jesteś cholernie ambitna?
Dorota Gardias-Skóra:
Cholernie. To mnie zżera. Boję się pomyłki na wizji, że mnie nagle zamuruje. Na wizję wychodzę cały czas na miękkich nogach.

– Nie nauczyłaś się walczyć ze swoimi słabościami?
Dorota Gardias-Skóra:
Pracuję nad nimi. Z efektem. Na początku byłam straszliwie zazdrosna o męża. On w Łodzi, ja w Warszawie. Moja wyobraźnia pracowała: Co on tam robi? Z kim się spotyka? Podoba się kobietom, więc... dzwoniłam do niego, a gdy nie odbierał komórki, szalałam.

– Nie odbierał, bo w pubie nie słyszał dzwonka.
Dorota Gardias-Skóra:
No właśnie, a ja już widziałam go w jakiejś dwuznacznej sytuacji.

– I robiłaś mu sceny? Tłukłaś wazony?
Dorota Gardias-Skóra:
Nie. Strzelałam focha. Milczałam, nie odpowiadałam na pytania. A jak w końcu odebrał telefon, ciskałam słuchawką. Nie wiem, jak on, biedny, to wytrzymywał. Przecież miał prawo iść z kolegami na piwo. Ale powiedziałam: Dorota, dosyć tego Przecież mu ufasz, on ufa tobie. Bez tego nic nie ma sensu. I zdusiłam w sobie tę zazdrość.

– Byłaś nerwowa, bo taki przeskok z Tomaszowa do Warszawy musi być stresujący? I w dodatku bez męża?
Dorota Gardias-Skóra:
Warszawę już trochę znałam. Co innego jednak młoda dziewczyna z niedużego miasta, biorąca udział w konkursie piękności, a co innego dwudziestoparolatka po studiach. Pamiętam, jak kiedyś jeden pan chciał mi dać kasę na ładne ubranie. „Pójdziesz ze mną na kolację”, powiedział, „a potem będziemy współpracować” (śmiech). Mieliśmy nagrywać teledysk dla grupy rockowej. Miałam 18 lat. Zadzwoniłam do mamy: „Co mam zrobić?”. Mama: „Wracaj natychmiast”. Wróciłam. Teraz jednak Warszawa wydała mi się bardziej przyjazna. Nie czułam kompleksów. Otaczali mnie fajni ludzie, których znałam z Lublina. To oni namówili mnie, żebym przyjechała na casting, bo TVN szuka nowych twarzy. A po przesłuchaniu podszedł do mnie mój późniejszy szef, mówiąc: „Jak dla mnie, to ty się od razu nadajesz na antenę”.

– A gdyby Ci nie wyszło?
Dorota Gardias-Skóra:
To zostałabym nauczycielką wychowania przedszkolnego, zgodnie z kierunkiem studiów. I animatorem kultury – to mój drugi kierunek. Na pewno nie spoczęłabym na laurach. Wiesz, dla mnie bycie na wizji nie jest warunkiem powodzenia w życiu.

– Ale mniej byś zarabiała...
Dorota Gardias-Skóra:
Ojej, przecież pieniądze to nie wszystko. Ja bym zarobiła, mąż by zarobił i jakoś byśmy to ciągnęli. Przecież był taki pomysł, że jak się pobierzemy, zamieszkamy w Łodzi. Ale wyskoczyła ta Warszawa.

– I wszystko zepsuła?
Dorota Gardias-Skóra:
Na pewno moja praca w TVN sprawiła, że nie możemy mieszkać razem. Nie myśl, że to była tylko moja decyzja. Zapytałam: „Kondziu, co ty o tym myślisz?”. „Nie marnuj szansy”, odparł. Wiedział, że kamera mnie lubi, że ja ją lubię. I że ta praca da mi satysfakcję.

– Co to za małżeństwo, które nie mieszka razem?
Dorota Gardias-Skóra:
Mieszkaliśmy ze sobą przez trzy miesiące po ślubie. Ale nie można być jednocześnie w Łodzi, gdzie stacjonuje jednostka Konrada – on jest pilotem wojskowym – i w TVN w Warszawie. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę. A gdybym została w Łodzi, też widywalibyśmy się z przerwami. Przecież jak pojechał na pół roku na misję pokojową w Afganistanie, umierałam ze strachu. Błagałam: „Nie jedź”. Ale co mógł zrobić? A ja tutaj ciągle widziałam go w niebezpieczeństwie. Starałam się o tym nie myśleć. Kiedy wrócił, szalałam ze szczęścia. Mam go wreszcie tutaj. Ale rozłąka sprawia, że oddalamy się od siebie. Tracimy więź. Gdy wraca, musi upłynąć niemało czasu, żebyśmy znów zaczęli nadawać na tych samych falach.

– Konrad pogratulował Ci, gdy wygrałaś „Taniec z gwiazdami”?
Dorota Gardias-Skóra:
Tak. Ale gdy wszyscy byli w euforii, on stał jakby na uboczu. Mówię: „Halo, Kondziu, co się dzieje?”. A on, że wszystko w porządku. Był chyba zszokowany.

– Boi się?
Dorota Gardias-Skóra:
Czego? Że zrobię karierę? Tak, może mieć obawy, ale nigdy mi się z nich nie zwierzał. Bo faktycznie dużo się w moim życiu teraz dzieje – wywiady, programy, komplementy, kwiaty. I jeszcze te plotki. Dobrze, że poznał mojego partnera, tancerza Andrieja, bardzo często wychodziliśmy razem, we troje. Chciałam, żeby był spokojny, bo żaden romans się tu nie kroił. Lubię grać w otwarte karty.

– Ludzie mówią, że jesteś gwiazdą?
Dorota Gardias-Skóra:
Kolega z pracy powiada: „Ale gwiazdorzysz”. Bo piłam kawę z porcelanowej filiżanki, którą dostałam w prezencie, a nie w plastikowym kubku, jak dotąd. No, jeżeli to ma być gwiazdorzenie... (śmiech). Ale oddałabym wszystkie filiżanki świata, żeby być razem z Konradem. Żeby przeniesiono go do Warszawy.

– I wszystkie pieniądze? I porsche?
Dorota Gardias-Skóra:
Też. Wyszłam za niego, bo się zakochałam, był inny niż reszta facetów. Na grillu u koleżanki, gdzie go zobaczyłam pierwszy raz, stał trochę z boku i przyglądał mi się. Inni stroszyli przede mną piórka. Pomyślałam: To mężczyzna, którego trzeba zdobywać. Zdobywam go więc nieustannie. Jest silnym, mocnym facetem. Niby leży u moich stóp, ale nie leży. Nie patrzy na mnie bezkrytycznie. Jak mu się coś nie podoba, powie to. Jest stanowczy.

– Gdy się pobieraliście, myślałaś: jakoś się ułoży?
Dorota Gardias-Skóra:
Tak. Mieliśmy przecież zamieszkać w jego kawalerce w Łodzi. Potem była taka opcja, że on się przeniesie do Warszawy. Ale okazało się, że to nie jest proste. Zanim zgodziłam się zostać jego żoną, pytał mnie: „Zdajesz sobie sprawę, za kogo wychodzisz?”. Odpowiadałam, że tak. Ale nie zdawałam sobie sprawy. I powiem ci, że nawet gdybym miała tę świadomość, to i tak bym za niego wyszła. Bo tak czuję w sercu. Tylko czasami tak bardzo mi go brakuje. I takiej codzienności. Żeby przyszedł, otworzył słoik z ogórkami. Żebyśmy przytuleni obejrzeli telewizję. Żebym nie musiała sama odkręcać korka na stacji benzynowej. Mam takie chwile, gdy chciałabym się poczuć po prostu kobietką. A ja sama zmieniam koła, nalewam płyn do spryskiwacza.

– Jak często się widujecie?
Dorota Gardias-Skóra:
Gdy jest w Polsce, to w weekendy. I jest cudownie. Myślę sobie: Dorota, masz jednak fajne życie. Lecz to tak jak z czekoladą – jest słodka, z nadzieniem, lecz brakuje na niej pianki. Czujemy się cały czas jak studenci w akademiku.

– Jak długo tak można? Nie boisz się, że Wasz związek się rozleci?
Dorota Gardias-Skóra:
Boję. Przecież w życiu nie można mieć żadnej pewności.

– Żyjesz więc chwilą?
Dorota Gardias-Skóra:
Myślę też o przyszłości, dlatego chciałabym kupić mieszkanie. I zmobilizuję Konrada, żeby się przeniósł. Wierzę, że się uda.

– Teraz masz czas wypełniony. Czekasz na propozycje?
Dorota Gardias-Skóra:
Wszystko może się zdarzyć. Ale mam takie podejście, że nie oczekuję niczego wielkiego. Liczę się z tym, że po jakimś czasie nastąpi cisza. I nadal będę sobie spokojnie pracować. Ale jeśli zamieszkamy z Kondziem razem, to też czeka nas duża praca. Musimy nauczyć się kompromisu, dojrzeć do niego. Nauczyć się sobie ustępować. Określić zasady. Mamy szansę wygrać nasze małżeństwo.

– I wtedy nadejdzie pora na dziecko?
Dorota Gardias-Skóra:
Odsuwamy ten temat. Kiedyś Konrad bardzo chciał dziecka. Lecz od dłuższego czasu nawet o tym nie wspomina. Wie, że ja nie nadaję się na samotną matkę. Musielibyśmy mieszkać razem. Poza tym myślę, że jeszcze mam chwilkę na decyzję. Dziecko to taka odpowiedzialność. Wiem, że podporządkowałabym mu całe moje życie. A ja chcę jeszcze coś osiągnąć...

Reklama

Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/Photo-shop.pl
Stylizacja Andrzej Sobolewski/D’vision Art
Makijaż Wilson/D’vision Art
Fryzury Kacper Rączkowski/D’vision Art
Produkcja sesji: Elżbieta Czaja i Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama