Boski Żebrowski zdradza grzechy młodości
I receptę na udany związek
Piotr Najsztub znów prowokuje! Przeszedł sam siebie. Pyta Michała Żebrowskiego, czy jest wiernym mężem. Jeśli tak, to po co? Zastanawia się, czy może nie jest „cieniasem”, który boi się nowych wyzwań (cokolwiek to znaczy). Wypomina mu, że kiedyś był „lodowym bałwanem”. Bez cienia skrępowania wypytuje o... „kopulodrom”. Teraz możemy oglądać Żebrowskiego w roli twardego policjanta w thrillerze „Sęp” i charyzmatycznego lekarza w serialu telewizyjnej Dwójki „Na dobre i na złe”.
- Podobno jest Pan wiernym małżonkiem?
Dlaczego podobno?
– Bo pewność może mieć tylko Pan.
Słusznie, trudno, żeby Pan coś o tym wiedział.
– Po co być wiernym?
Albo ktoś ma ochotę być wiernym, albo nie. Nie szukam powodów.
– Wiernym łatwiej się żyje?
Nie mam wrażenia, że żyje mi się trudniej. Ale chyba nie o to chodzi. Niewierność może być skutkiem tego, że komuś przestaje być łatwo albo że coś nam się przestaje podobać…
– Albo że się komuś właśnie ktoś spodobał.
Może, ale nie musi. To kwestia przede wszystkim woli, jak sobie z tym poradzimy. Niewierność równie dobrze może być tych i innych przykrości powodem.
– Życie jest generalnie przykre.
No to po co je jeszcze bardziej komplikować?
– Wierność ma coś wspólnego z wolnością?
Jestem raczej zwolennikiem teorii, że wolność tkwi w ograniczeniu.
– To znaczy?
Taka zupełna wolność nie jest wolnością, tylko według mnie chaosem. To nie znaczy, że ktoś, komu narzucono ograniczenia, będzie szczęśliwy. Ale uważam, że człowiek, który świadomie mówi: „Chciałbym ograniczyć się do tego”, może znaleźć pole do popisu i poczuć się naprawdę wolnym. Poza tym mężczyzna, który próbuje poznać mnóstwo kobiet, tak naprawdę nie poznaje żadnej.
– Chyba nie jest Pan cieniasem, który się boi takich wyzwań?
Nie lada wyzwaniem jest poznać i zaspokajać potrzeby jednej kobiety… Oczywiście zależy, jakiej.
– U Kuby Wojewódzkiego mówił Pan w programie, że Pańskie kawalerskie mieszkanie było nazywane „kopulodromem”. To z „kopulodromu” wyniósł Pan tę dzisiejszą mądrość?
Nie wiem, czy mądrość. To była szansa poukładania samego siebie. Potrzebowałem odskoczni od kodeksu, rygorów i wychowania dalece odbiegającego od poczucia totalnego wyzwolenia. Z jednej strony, jako nastolatek, miałem piątkę z religii, a z drugiej kipiały we mnie hormony. Nagle, z dnia na dzień, stałem się „gwiazdorem”. Byłem rozdarty między doktryną katolicką a światem laickim, z którym przyszło mi się zetknąć. Dopiero będąc w zgodzie z samym sobą, szanując siebie, naturalne stają się wierność i szacunek wobec innych.
– Czyli najpierw Pan sobie wszystko układał w tym „kopulodromie”, a jak już wszystko zostało w pobliżu ułożone…
Odczułem przyjemność życia.
– Buntował się Pan jako nastolatek przeciwko tym rygorom?
Szalenie, ale zawsze miałem intuicyjne przeczucie, że jest w nich głębszy sens. Rodzice swoim przykładem pokazywali mi, jak żyć, ale byli bezradni wobec syna, który koniecznie chciał iść własną drogą.
– Może byli po prostu tylko mieszczańsko zachowawczy i nudni, jak to często rodzice?
Byli bardzo konsekwentni. Patrząc na mnie, coraz częściej tylko wzdychali. To było o wiele bardziej wymowne, niż gdyby mi ciosali kołki na głowie. Dopiero teraz ich podziwiam, gdy sam jestem ojcem.
– Pięknie, pięknie. Najstarsze dziecko ile ma lat?
Niecałe trzy.
– To za 15 lat albo za 12 stanie na przykład przed wyborem: zapalić
jointa czy nie? To już jest dla Pana taka granica wolności, poza którą nie pozwoliłby mu przejść?
Chciałbym, żeby nie musiał ukrywać przede mną zbyt wielu rzeczy.
– I zapalił z Panem?
Ja ze swoim ojcem pewnych rzeczy nie robiłem i jestem mu za to wdzięczny. Nie piłem z nim alkoholu, nie jarałem blantów…
– Nie chodziliście razem na kobiety?
Nie chodziliśmy razem na kobiety, nie przeklinaliśmy razem. Mój ojciec nigdy nie był moim tak zwanym kumplem, a ja starałem się zawsze prezentować przed nim poziom.
– Czyli udawał Pan kogoś innego?
Jak doprowadzałem się do stanu nieużywalności, to zawsze w gronie ludzi, przy których mogłem sobie na to pozwolić, którzy nie poczuliby się tym szczególnie dotknięci. Do tej pory staram się trzymać taki właśnie poziom.
– To wpycha rodzica w rolę niemal posągu. Pan chce być takim posągiem dla swoich dzieci?
Jest różnica między posągiem a rodzicem autorytetem, którego zwyczajnie darzy się szacunkiem – również za to, że potrafi zachować dystans do siebie, do świata, poczucie humoru. Chciałbym wraz z kręgosłupem moralnym jednocześnie przekazać dzieciom, że nie należy być zbytnio upozowanym, trzymać się prawideł kurczowo i sztywno.
– Fiu, fiu! Nie zawsze jednak tak pięknie było. Kiedyś raczej był Pan taki bardziej lodowy bałwan, sztywniejszy, schowany za gardą, dopiero w miarę upływu lat Pan się roztapia.
To prawda.
– Zyskuje Pan miękkości?
Chyba na to czekałem.
– A kiedy Panu zaczął puszczać ten lód? To było jakieś wydarzenie?
Zacząłem siwieć, łysieć, mieć oponę na brzuchu i coraz bardziej przypominać tego bałwana. Zrozumiałem, że świat, który kiedyś był na wyciągnięcie ręki, najpierw się ode mnie odwraca, potem mówi: „Jesteś jednym z wielu, a nie tym jedynym”.
– Popłakał się Pan wtedy?
Popłakałem się ze śmiechu. Co dziesięć lat, jak się cofam pamięcią i przypominam sobie te wszystkie dylematy, pretensje o to, że świat nie wygląda tak, jak bym sobie tego życzył, to chciałbym tego młodszego o dziesięć lat mężczyznę objąć ramieniem i powiedzieć: „Stary, wyluzuj, to nie są przecież żadne problemy”.
– A gdyby ten Żebrowski sprzed dziesięciu, piętnastu lat zobaczył Pana w reklamie koncernu energetycznego, to co by powiedział? Dostałby Pan w ryj?
Nie zdziwiłbym się. Piętnaście lat temu trudno by mi było zrozumieć dzisiejszą rzeczywistość.
– Piętnaście lat temu spotkałby się Pan też z anatemą starych aktorów. Byłby krzyk?
Piętnaście, dwadzieścia lat temu moi profesorowie, których już nie ma, rzeczywiście najprawdopodobniej byliby niepocieszeni.
– Czyli poczekał Pan, aż umrą?
Być może gdyby dzisiaj żyli, wystąpilibyśmy w reklamie wspólnie. Bardzo często o nich myślę i cenię sobie te chwile, kiedy mogłem z nimi porozmawiać w cztery oczy, bo miałem możliwość usłyszenia z ich ust rzeczy naprawdę istotne, które przyczyniły się do tego, jaki jestem, i w pewnym sensie nadal mnie kształtują jako artystę. Podziwiałem ich drogę, ale chcę iść własną.
– Która dokąd ma Pana zaprowadzić?
Skąd mam wiedzieć, dokąd, chodzi o to, w jaki sposób tą drogą iść.
– Grał Pan Wiedźmina, czyli pewnie zna Pan fantasy. A jaką postać chciałby Pan zagrać we „Władcy Pierścieni”?
Golluma. Był najbardziej zesztywniały z całej obsady.
– Wróćmy na chwilę do tej całej wierności… Ma Pan takie przekonanie, że z żoną spędzi Pan resztę życia?
Bardzo bym chciał.
– I to nie jest przerażające?!
To zależy od tego, jaką ma się żonę.
– Myśli Pan, że to zależy od kobiety?
Na szczęście od kobiety też.
– I perspektywa nieskończoności i nieodwracalności tej sytuacji nie przeraża Pana?
Przecież nikt nikogo do niczego nie przymusza. Małżeństwo jest od dawna znanym ludzkości rodzajem szaleństwa, bardziej podniecającym niż przerażającym.
– Co się Panu stało, Panie Michale? Po prostu się Pan zakochał?
Kiedyś podjąłem decyzję, że się nie ożenię…
– Ile Pan miał lat wtedy?
Trzydzieści sześć.
– I co się stało?
Właśnie wtedy się zakochałem i to zrobiłem.
– Czyli nie powinien Pan ufać swoim przyrzeczeniom. Chociaż tak naprawdę to Pan się powinien ożenić z Alicją Bachledą-Curuś po „Panu Tadeuszu”! To byłaby taka piękna polska historia, do dzisiaj byśmy żyli skandalami wokół Waszego małżeństwa. Dlaczego tak się nie stało?
Przecież Farrell jest zdecydowanie większym skandalistą ode mnie.
– A już kroiła nam się baśń.
„Starą baśń” już na szczęście mam za sobą.
Rozmawiał Piotr Najsztub
Zdjęcia Marlena Bielińska/move
Stylizacja Olga Piekarska/Warsaw Creatives
Charakteryzacja Agnieszka Jańczyk
Fryzury Andrzej Bierut
Wnętrza Interium Studio/MOOD Karina Snuszka, Dorota Kuć
Produkcja Ela Czaja