Beata Ścibakówna i Helenka Englert: I kto tu rządzi?!
Niezwykły wywiad z matką i córką o relacjach, marzeniach i życiu rodzinnym
– Helenko, chciałaś zagrać w filmie? Czy to rodzice chcieli?
Helenka: Do mamy zadzwonił reżyser, pan Ryszard Bugajski, i zaproponował jej rolę w filmie „Układ zamknięty”. Przy okazji zapytał, czy zna jakąś dziewczynkę, która mogłaby zagrać jej córkę.
Beata: Było trochę inaczej! Reżyser, opowiadając mi o roli, powiedział, że moja bohaterka ma dwie córeczki, do roli jednej już mają kandydatkę, ale może drugą mogłaby zagrać Helenka. To nie był więc nasz pomysł, tylko twórców filmu. Przeczytałam scenariusz i te fragmenty, w których miałaby Helenka wystąpić, i dopiero wtedy zapytałam ją, czy zechce tam zagrać, bo to mocny film i mocne, pełne przemocy sceny.
Helenka: Mama najbardziej się bała sekwencji z terrorystami. Ale przecież wiedziałam, że to się nie dzieje naprawdę. Antyterrorysta, który miał mnie aresztować, na twarzy miał kominiarkę. Tylko oczy mu było widać, a miał takie śliczne niebieskie oczki. Trudno się go było bać.
Beata: Potem zrobiliśmy naradę rodzinną i mąż powiedział, że to nie jest duże zadanie aktorskie, ale jednak postać Helenki jest bardzo ważna dla przebiegu akcji. Hela chciała przeżyć taką przygodę, a my się zgodziliśmy. Tak to się zaczęło.
– A gdyby Jan Englert powiedział „nie”?
Helenka: To nie wiem, jak by to się potoczyło.
Beata: Mogłabyś tatę przekonać.
Helenka: Pewnie tak, ale nie musiałam.
– Czy rodzice zwykle są zgodni w oczekiwaniach wobec Ciebie?
Helenka: Zwykle są zgodni. Jesteśmy w ogóle zgodną rodziną. Kłótnie w domu głównie zdarzają się między mną a tatą – o telewizor. Zawsze, kiedy idzie mój program, tata chce oglądać mecz. Nigdy nie możemy dojść do kompromisu. Lubię program „Top model”, choć nie chciałabym zostać modelką. Tata mówi: „Wieszakiem byś chciała być?”. Odpowiadam, że bardziej już projektantką mody. W modelkach podobają mi się tylko ich figury – nie chcę z wiekiem przytyć. Ale to przecież wszystko się może zmienić, prawda?
– W filmie grałaś pierwszy raz?
Helenka: Pierwszy i było to duże przeżycie. Te kamery, charakteryzacja, wszystko było naprawdę fajne.
Beata: Pierwszy raz Hela mogła posmakować aktorstwa i przekonać się, że nawet przy niewielkiej roli trzeba skupiać się na graniu, bo to poważne zadanie.
Helenka: Przy nagrywaniu scen w kawiarni nie bardzo mogłam się skoncentrować, bo strasznie dużo działo się naokoło. Miałam być smutna, a tak naprawdę cały czas chciało mi się śmiać. Zachować powagę to było bardzo trudne. Zwłaszcza że to nie był tylko mój debiut, ale również debiut mojego ulubionego pluszaka.
Beata: Helenka nie była jedynym dzieckiem na planie. W scenach otwarcia fabryki brała udział wnuczka Feliksa Falka, która grała wnuczkę Janusza Gajosa. Dziewczynki się szybko zaprzyjaźniły.
Helenka: I biegałyśmy po plaży w Gdyni, bo tam odbywały się zdjęcia.
– Miałaś tremę przed zdjęciami?
Helenka: Troszeczkę, ale przecież mama zawsze tam była.
Beata: Helenka była ze mną wcześniej na planie kilku seriali. I w teatrze bywa regularnie. Jest obyta z kamerą, aktorami, reżyserami.
Helenka: Lubię oglądać mamę w filmach i przedstawieniach. Bardzo mi się podobała w „Balladynie”, bo miała perukę z długimi rudymi włosami, do pół łydki. Gra tam taką szaloną panią, a szalone panie są fajne.
Beata: Panią jak panią – zjawę „z mgły i galarety”, jak napisał Słowacki. „Szkołę żon” też widziałaś wiele razy, reżyserował ją tata. Wtedy właśnie okazało się, że jestem w ciąży, całą ciążę więc Helena odbywała ze mną próby (śmiech). Premiera odbyła się drugiego marca, w dniu imienin Heleny, i dlatego córeczkę nazwaliśmy Helenką.
– Przykro Ci, gdy piszą w Internecie, że dzieci aktorów dostają rolę po protekcji i rodzice wpływają na ich wybór zawodu?
Helenka: Po pierwsze, nie wchodzę do Internetu, więc nie czytam tych plotek, a po drugie – to nieprawda, mama zawsze daje mi wolny wybór. Mogę spróbować wszystkiego: balet, szkoła muzyczna, rysunek. Ja decyduję, czego chcę się uczyć. Myślę, że najważniejsze dla rodziców, żebym była szczęśliwa, a to, kim zostanę, stawiają na drugim miejscu.
Beata: Po prostu chcemy stworzyć jej najwięcej możliwości. Tak postępowali moi rodzice. Też chodziłam do szkoły muzycznej, na kurs tańca towarzyskiego, brałam udział w konkursach recytatorskich, prowadziłam konferansjerkę. Nie przymuszamy Helenki do matematyki czy zajęć fakultatywnych z fizyki, to nie jej bajka, ale z baletem jest inaczej. Chciała tańczyć od trzeciego roku życia. Podoba mi się to, co Helena powiedziała kiedyś: „Tancerką zawodową nie będę, ale taniec to moja pasja”.
– Wasza córka jest bardzo rozsądna.
Beata: Jaki pan, taki kram. Teraz jednak przed nią najważniejsze wyzwanie – dostać się do wymarzonego gimnazjum. Jest już po rozmowie kwalifikacyjnej.
Helenka: Bardzo bym chciała pójść właśnie do tej szkoły, bo podobno dzieci bardzo dobrze się tam czują. Nie łamie się ich osobowości. A mnie interesują bardziej kierunki artystyczne.
– Jesteś bardziej córeczką tatusia czy mamusi?
Helenka: Czasami mam dzień na mamę, a czasami na tatę. Jak jest dzień na mamę, to się tulimy i tulimy. A jak dzień na tatę, to siadam koło niego i też się przytulam.
Beata: Helenka jest zodiakalnym Bliźniakiem, często jej preferencje się zmieniają. Zresztą w zależności od rodzaju problemu, zwraca się albo do mnie, albo do taty. Bardzo dużo rozmawiamy ze sobą.
Helenka: Zwierzam się rodzicom i to ja mówię dużo o sobie. Gdy zrobię coś głupiego albo jakaś kłótnia zdarzy się w szkole, nie zatrzymuję tego w środku, tylko to z siebie wyrzucam.
– Kłócisz się w szkole z koleżankami?
Helenka: Nie mogę, bo jestem jedyną dziewczyną w klasie. A koleżanki w balecie i szkole muzycznej są bardzo miłe.
Beata: Helenka chodzi do szkoły kanadyjskiej, w klasie jest dziesięć osób i rzeczywiście dziewięciu chłopaków, a ona jedna.
Helenka: Cały czas mam z nimi problem, bo chcieliby mnie zdyskwalifikować jako dziewczynę, ale daję sobie radę. Myślą, że wygrywają, ale tak naprawdę przegrywają.
Beata: Jesteś od nich po prostu bardziej dojrzała i masz swoje kobiece metody.
Helenka: Gdy przychodzi do trudniejszego zadania i nauczyciele dzielą nas na grupy, to w mojej grupie ja jestem szefem. Słuchają mnie i przepisują ode mnie wszystko.
Beata: Byłaś przewodniczącą szkoły. Helena rządzi!
– A w domu kto rządzi?
Helenka: Bella rządzi – nasz piesek kochany. Wszystko, czego chce, to ma.
– A po Belli kto jest najważniejszy?
Helenka: To zależy od sytuacji. Chociaż to mama nakazuje mi: „Idź teraz spać, zrób to lub tamto”. Ale trudno mi o tym opowiadać, bo może nie wypada?
Beata: Nie wstydź się, mów śmiało.
Helenka: No dobra, mama rządzi.
Beata: To ja organizuję życie domowe, wycieczki, wyjazdy, gdzie wychodzimy i co gotujemy.
Helenka: Jeśli będzie gotowane, bo mama jest słabą kucharką. Gdy rodzice się sprzeczają, to jestem pośrednikiem, próbuję ich pogodzić. Pamiętam, jak kiedyś strasznie krzyknęliście na siebie, a ja zaczęłam was ustawiać: „Przestańcie, zachowujecie się jak dzieci”.
Beata: Ale my prawie się nie kłócimy, bo spalamy się na scenie, w pracy. Tam wyładowujemy emocje. A w domu spokojnie rozmawiamy o wszystkim, zwłaszcza że jesteśmy w jednym teatrze i na bieżąco wiemy, co nas tam boli.
Helenka: To prawda, rzadko się kłócą, nie rzucają w siebie talerzami (śmiech).
– Nie zraża Cię do aktorstwa fakt, że rodziców ciągle nie ma w domu? I wieczorami musisz być sama?
Helenka: Jak byłam młodsza, bardzo chciałam, żeby mama wracała wieczorem do domu. Teraz już się z tym pogodziłam.
Beata: Zawsze jednak pytasz: „O której będziecie?”. Czasami oboje wyjeżdżamy ze spektaklem.
Helenka: I wtedy muszę zostawać na tydzień u babci, za czym nie przepadam, bo nasza babcia łagodnieje tylko przy rodzicach. Ma bzika na punkcie mojej chudości i cały czas nakazuje mi coś jeść.
Beata: Ale jak już jesteśmy razem, to takie bycie ze sobą na 100 procent, a nie obok siebie. Chodzimy do kina, do opery, na balet. Zakupy też lubię robić z Helenką. Janek się wymiksowuje.
Helenka: Najbardziej lubię wakacje, kiedy jedziemy razem do Juraty. Jurata to taki szpan dla wtajemniczonych. Tam jest bardzo dużo znajomych i mogę wszędzie chodzić sama, bez meldowania się co pół godziny, gdzie jestem.
– Jurata to też wakacyjne miłości?
Helenka: Moje wakacje są kompletnie „bezchłopakowe”. Dość mam ich na co dzień, w klasie. Ale gdybym się zakochała, chyba powiedziałabym o tym mamie. Tata czasami mówi: „Niedługo będziesz miała chłopaka, a ja pójdę na bok”. Ale tata i tak będzie dla mnie najważniejszy.
– A mama?
Beata: Kilka razy słyszałam, że jestem najlepszą mamą na świecie.
Helenka: Ale słyszałaś też, że cię nienawidzę. Bo mi czegoś zakazałaś.
– Jesteście pewnie w swojej córce nieprzytomnie zakochani?
Beata: Nie ma innego wyjścia, jest przecież naszą jedynaczką, chociaż mąż ma starsze dzieci.
Helenka: Tak i bardzo się lubimy z moim przyrodnim rodzeństwem. Oni mają córeczki – mam więc cztery siostrzenice. Kiedy przychodzą, ze wszystkimi trzeba się bawić. Na szczęście nie mówią do mnie „ciociu”, tylko „Hela”. Mają pięć, sześć i siedem lat. Ale nie chcą się bawić w teatr.
Beata: Dzieci Janka nie chciały zostać aktorami, to Helenka na razie się wyrodziła. Mamy do tego dystans, ale mąż mówił, że bardzo dobrze wypadła w filmie, że jej twarz potrafi odzwierciedlić emocje.
– A Helenka widziała ten film?
Helenka: Nie widziałam.
Beata: Uważaliśmy, że jest zbyt drastyczny dla niej.
Helenka: Ale obiecaliście mi, że obejrzę go na DVD, bo nie wiem, co powiedzieć, kiedy Kasia, koleżanka z baletu, mówi, że podobało jej się, jak zagrałam.
– Chwalisz się tatą dyrektorem teatru, mamą aktorką i znanym nazwiskiem?
Helenka: Zupełnie nie. Zresztą czy to moja zasługa, że nazywam się Englert? Równie dobrze mogłabym się nazywać Nowak czy jakoś inaczej. I też bym była sobą. Denerwowało mnie, kiedy nowa nauczycielka chciała zrobić sobie ze mnie pupilkę z powodu nazwiska.
Beata: Hela nie jest przemądrzała ani egocentryczna. Staramy się jej nie rozpieszczać, mnie się podoba w niej dystans do siebie.
Helenka: A to mam po was, oboje jesteście skromni i macie poczucie humoru na własny temat.
– Beato, często rozmawiasz z mężem o Helence?
Beata: Janek jest bardzo wyczulony, jeżeli chodzi o naszą córkę. Hela to nasz pierwszoplanowy temat. Jeszcze tyle przed nami – dojrzewanie, jej pierwsza miłość, pierwsza praca. Ale nie będzie takie bardzo trudne przy więzi, jaką ze sobą mamy.
– Może tylko zabronić Wam wchodzenia do jej pokoju. Ja to przerobiłam.
Helenka: Nie wieszam na drzwiach karteczki z ostrzeżeniem: „Nie wchodzić”.
Beata: Napisałaś tylko: „Teren Heleny”… Widzisz, Krysiu, jacy jesteśmy nudni? We wszystkim się zgadzamy, nie wywołujemy skandali, nie śledzą nas paparazzi.
Helenka: Bo nie macie kryzysów.
– Helenko, co zrobiłaś z pierwszymi pieniędzmi zarobionymi na filmie?
Helenka: Pierwsze dostałam wcześniej, za dubbing, i nic z nimi nie zrobiłam, leżą sobie u mamy na koncie i czekają, aż będę dorosła.
Beata: No coś ty!
Helenka: Tak, bo ja mam zamiar studiować w Londynie, więc zbieram środki.
Beata: No tak, grosik do grosika… Byłyśmy w Londynie jesienią, Heli bardzo tam się spodobało.
Helenka: Tak bym chciała kiedyś mieszkać tam na stałe. Ale aktorką lepiej być w Polsce niż za granicą?
Beata: Chyba że byłabyś tak dobra, jak Nicole Kidman.
– Chciałabyś być sławna, jak rodzice?
Helenka: Nie, chciałabym tylko żyć w dostatku pod Londynem, w bliźniaku, ze swoją rodziną, z mężem i dziećmi. Nie marzę o wielkiej willi z basenem. Chciałabym mieć akurat tyle pieniędzy, żeby nie musieć na wszystko oszczędzać. Ale nie marzę o tym, żeby być miliarderką, bo od tego się tylko przewraca w głowie.
Beata: (śmieje się) Heleno, chyba trochę za wcześnie o tym mówić. Teraz to chcielibyśmy tylko, żebyś nadal miała taką wysoką średnią, jaką masz do tej pory.
Helenka: A ja to bym chciała tylko zobaczyć ciebie w takiej komedii – komedii. Bo w „Tartuffe” bardzo mi się podobałaś.
Beata: Wszystko jest możliwe.
Helenka: Niemożliwe tylko, żebym polubiła pająki. Nienawidzę ich tak, jak ty boisz się myszy.
Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska