Reklama

Widzę ją przez okno, jak zmierza szybkim krokiem do kawiarni, gdzie się umówiłyśmy. Wszyscy na nią patrzą – mężczyźni i kobiety. Na szarej warszawskiej ulicy wygląda jak barwny ptak – piękna, wysoka, rozświetlona uśmiechem. Oto idzie osoba szczęśliwa. Spieszy się. Pierwszy raz zostawiła córeczkę na kilka godzin. To trudne dla nich obu. Ale chce opowiedzieć, jak to jest, gdy marzenie staje się rzeczywistością. Nikomu jeszcze o tym nie mówiła, chociaż ma wątpliwości, czy to nie zbyt osobisty temat. Pragnie podzielić się z innymi kobietami swoim nowym doświadczeniem. One zrozumieją radość, jaka ją wypełnia. I obiecała mi już dawno temu, że odbędziemy taką rozmowę, jeśli tylko jej plany się powiodą. A Agnieszka dotrzymuje słowa…

Reklama

– Kiedy rozmawiałyśmy dwa lata temu, powiedziałaś, że bardzo chcesz mieć dziecko. Ale przecież to nie takie proste zaplanować macierzyństwo, mając 40 lat?
To więc nie kwestia planu. Już nawet pogodziłam się z tym, że nie będę miała więcej dzieci, ponieważ staraliśmy się o nie przez kilka lat. Życie jednak jest nieprzewidywalne, nie zaplanowałabym, że po czterdziestce urodzę córkę.

– Nawet starsze kobiety rodzą, a przecież Helenka nie jest Twoim pierwszym dzieckiem?
Ale mój syn Michał ma już 20 lat, więc czuję się tak, jakby Helenka była tym pierwszym. Rozmawiałam niedawno ze znajomym i kiedy powiedziałam mu, że mam dwumiesięczną córeczkę, i to w „moim” wieku, odparł: „Moja babcia urodziła swoje siódme dziecko, mając 49 lat, właściwie więc przy niej jesteś podlotkiem”. Pomyślałam sobie wtedy, że czas to pojęcie abstrakcyjne, on dla mnie nie biegnie już linearnie, to spirala, która wznosi się do góry. Teraz zaczynam wszystko w życiu tak, jakbym była znowu 20-latką. Dwadzieścia lat temu myślałam, że mając czterdziestkę będę stara, a dziś czuję się tak młodo, jakby te lata nie istniały, jakbym znalazła się znowu na początku drogi.

– Gdy dowiedziałaś się o ciąży, byłaś pewnie niewiarygodnie szczęśliwa?
Zrobiło mi się raczej strasznie niedobrze (śmiech). Wakacje na wsi, Robert smaży jajecznicę na kurkach, ja ćwiczę jogę i nagle zapach, który uwielbiam, powoduje mdłości. No nie, myślę, to niemożliwe! Ale natychmiast w aptece kupiłam aż trzy testy ciążowe i z trudem dotrwałam do następnego ranka, kiedy będę mogła ich użyć. Na drugi dzień okazało się, że wszystkie wypadły pozytywnie. Robert jeszcze spał, a ja w łazience śmiałam się na cały głos: „A jednak to prawda, a jednak stało się”. Miałam wrażenie, że los spłatał mi figla, ale zaraz potem pojawiła się panika, co dalej. Miałam różne plany. Michał akurat zdał maturę, dostał się na studia, a ja zaczęłam planować, jak wykorzystam właśnie zdobytą wolność. I dotarło do mnie, że muszę wszystkie moje zamiary diametralnie zmienić.

– Podobnie się czułaś 20 lat temu?
Wtedy dopiero startowałam w życie, sama byłam jeszcze takim dużym dzieckiem. Nie wyobrażałam sobie, jak to będzie, nie ogarniałam tego. A teraz już wiedziałam, lecz miałam każdy dzień tak wypełniony, że na nic innego nie zostawało czasu. Wszystko z Robertem mieliśmy już poukładane i nagle okazuje się, że całe życie trzeba wywrócić do góry nogami, a każda zmiana to niepewność. Nawet jeżeli mamy już bagaż doświadczeń.

– Chyba dla każdej kobiety ciąża jest najpierw czymś stresującym, traumatycznym?
Trauma to może nie, ale istnieje poczucie, że trzeba nauczyć się pływać w nieznanej rzece i naprawdę nie można tu niczego zaplanować. Wymyśliłam sobie całą siebie na tych dziewięć miesięcy: napiszę kolejną książkę, będę codziennie ćwiczyła jogę, nadrobię zaległości w lekturze. Tymczasem okazało się, że napisałam raczej niewiele, ograniczając się do felietonów. Wydawało mi się, że skoro to druga ciąża, jestem już do niej przygotowana, ale ciągle coś mnie zaskakiwało. Zamiast pisać i dzielić się wiedzą, musiałam wszystkiego uczyć się od nowa. Jak uczennica, która jeszcze niczego nie wie. Powiedziałam sobie: „No dobrze, to ty mnie, życie, teraz prowadź, a ja pójdę za tobą”. I nawet jeśli sądziłam, że mam już taką wiedzę, którą mogę dzielić się z młodszymi kobietami, okazało się, że znowu jestem początkująca.

– Trochę Cię znam, sądzę więc, że ten czas wykorzystałaś na bardzo głębokie przemyślenia.
To prawda, musiałam przepracować w sobie całą traumę po urodzeniu Michała, o której dotąd nie miałam pojęcia, albo raczej wyparłam ją z siebie. Poród 20 lat temu to był po prostu koszmar. Opóźnił się o dwa tygodnie. Leżałam na patologii ciąży z kobietami, które miały bardzo poważne problemy, depresję, przeżywały najtrudniejszy okres swojego życia. I byłam w tym kompletnie sama, bez kontaktu z mężem, bez telefonu komórkowego. A po porodzie Michała natychmiast mi go zabrano i przywożono tylko na karmienie. Nigdy tego nie zapomnę, chociaż zaczęło do mnie to wszystko wracać dopiero teraz, przy drugiej ciąży. Przypominało mi się, jak mój syn leżał za szybą i płakał, a ja nie mogłam wziąć go na ręce, przytulić. Jak pielęgniarka na mnie krzyczała, żebym wracała do łóżka. Jak straciłam pokarm, bo nie mogłam dziecka karmić „na żądanie”. Teraz musiałam więc okiełznać strach, powiedzieć sobie, że to przeszłość, która się nie powtórzy, i będzie całkiem inaczej, że właśnie zaczynam nową podróż.

– Dzieliłaś się tym lękiem z Robertem? Jak zareagował na wiadomość, że będzie ojcem?
Robert… po prostu popłakał się ze szczęścia. Był już w takim momencie życia, że pogodził się z tym, iż ojcem nie zostanie. Wprawdzie Michała zawsze traktował jak swojego syna, ale bardzo pragnął mieć córeczkę. Mimo to pewnego dnia powiedział mi: „Kochanie, jeżeli nawet nam się nie uda mieć dziecka, to dla mnie nie ma znaczenia, bo tak bardzo cię kocham. W ogóle się tym nie przejmujmy. Będzie, co ma być”.

– Masz cudownego faceta. Wiele kobiet za takie słowa oddałoby wszystko.
Wiem, i za to kocham go jeszcze bardziej. Te słowa dały nam niesamowitą wolność: „Niczego nie musimy na siłę”. Będzie, to będzie, a jak nie, to świat się nie zawali. I to chyba zadziałało jak cud. Dostaliśmy swoją nagrodę.

– Myślę, że po prostu na nią zasłużyliście, oboje jesteście uczciwi wobec siebie i życia. Chcę wierzyć, że swoje nagrody otrzymujemy też tu i teraz.
To prawda, my pojawienie się Helenki traktujemy jak dar od Boga. Wszyscy nasi bliscy na wiadomość o dziecku mieli łzy w oczach. We mnie jednak euforia mieszała się ze strachem. Lekarze nas straszą, że w pewnym wieku mogą być problemy. Obawiałam się, chociaż jestem zupełnie zdrowa i od wielu lat bardzo dbam o siebie.

– Istnieje jednak w kobietach niewzruszona wiara, że wszystko musi być dobrze. Ty też z pewnością taką miałaś?
Tak, ale kiedy lekarz zadaje ci pytanie: „A co będzie, jeśli się okaże, że coś jest nie tak, co pani wtedy zrobi?”. To już bardzo realne myślenie. Zastanowiłam się i odpowiedziałam sobie, że wszystko przyjmę, co mi życie daje. I że cokolwiek przyniósłby mi los, to będzie służyło czemuś ważnemu. Ale wszystko ułożyło się cudownie. Przez te dziewięć miesięcy bardzo dużo się nauczyłam, przeczytałam mnóstwo książek o bardzo ciekawym, dla mnie wręcz rewolucyjnym podejściu do ciąży i porodu. Z fascynacją wszystko chłonęłam, chyba sama mogłabym zostać już nauczycielką. Natrafiłam na niesamowitą książkę kobiety, która opisała, co czuje dziecko w czasie porodu. Przeczytałam ją i całkiem zmienił się mój światopogląd. Matka oczywiście jest bardzo ważna, ale dziecko kompletnie bezbronne. Rodząc się, doświadcza wielkiego szoku. Przychodzi na zimny, obcy świat, w ostrym świetle, w hałasie, wśród nieznanych mu ludzi, jest zabierane od matki, mierzone, ważone, traktowane przedmiotowo. Jak ma potem o tym zapomnieć? To tkwi w każdym z nas.

– Wtedy podjęłaś decyzję o porodzie w domu?
Pod koniec ósmego miesiąca ciąży uświadomiłam sobie, że nie chcę rodzić w szpitalu. Tym bardziej, że spotykałam dziewczyny, które rodziły w domu. Docierały do mnie maile od kobiet, nawet z Ameryki, które opisywały swoje doświadczenia z porodu we własnym łóżku, otoczone miłością, spokojem, szacunkiem i ciepłem. Rodzące w swoim rytmie, w zgodzie z naturą. Przeprowadziłam wiele rozmów na ten temat. I bardzo zapragnęłam, żeby Helenkę i mnie przeprowadziła przez to niezwykłe doświadczenie Ewa Janiuk, położna, która napisała o tym, co czuje dziecko, w książce „Dziecko – aktywny uczestnik porodu”. Ta książka to była moja kropka nad „i”. Decyzja w moim sercu zapadła. Jednak kiedy odnalazłam Ewę i zadzwoniłam do niej, mówiąc, że chciałabym, by przyjęła mój poród w domu, zaczęła się śmiać: „Proszę pani, to niemożliwe! Do mnie zgłaszają się kobiety, jeszcze zanim zajdą w ciążę, a pani już jest pod koniec ósmego miesiąca”. I dodała, że na nią spada ogromna odpowiedzialność. W końcu zgodziła się na spotkanie, ale tylko żebyśmy porozmawiały. Czy ja powinnam to wszystko ci mówić?

– Powinnaś.
Przecież 99 procent czytających to kobiet powie, że jestem nienormalna.

– Nie, 99 procent kobiet Cię zrozumie, a niektóre pójdą w Twoje ślady. Mówimy przecież o czymś bardzo ważnym.
Ty też masz swoje doświadczenia, bardzo trudne, czytałam twój reportaż o tym, jak rodziłaś swoją córkę.

– I gdybym wiedziała to, co Ty, to może chciałabym oszczędzić mojemu dziecku stresu i też rodzić w domu.
Moim zdaniem istota dojrzałego macierzyństwa polega na tym, że jesteśmy bardziej odpowiedzialni, wrażliwi na potrzeby dziecka. A ja głównie o nich myślałam. Ewa po naszym spotkaniu zadzwoniła i powiedziała, że jeśli wszystkie moje wyniki będą idealne, to przyjmie ten poród, bo wie, że jestem bardzo zdeterminowana, dobrze przygotowana i podchodzę do tego bardzo odpowiedzialnie. I to nie dlatego, że rozpoznała Agnieszkę Maciąg. Ona żyje w swoim świecie, nie wiedziała, kim jestem. Dopiero dziewczyna w recepcji jej to uświadomiła. A my rozmawiałyśmy ze sobą jak kobieta z kobietą, bez żadnego dystansu.

– Musiałaś pewnie jeszcze męża przekonać do tego pomysłu?
Wręcz przeciwnie. Gdy mu o tym powiedziałam, wyznał, że w głębi serca o tym marzył, ale nie chciał mi nic mówić, żeby nie wywierać na mnie presji. On był cały czas ze mną w tej podróży. O wszystkim, co przeczytałam, mówiłam mu. O każdym spotkaniu, o każdej rozmowie. Wiedział też, jaką traumę przeżywałam, rodząc Michała. Mówiłam mu, jak boję się znowu złych doświadczeń. Płakałam mu na ramieniu, opowiadając, jak zabrano mi dziecko i nie mogłam go przytulić. I jak potem straciłam pokarm i że boję się, iż naszej córki też nie będę mogła karmić piersią. Całą drogę do narodzin Helenki przeszliśmy razem, dla nas to było jak wspólne odkrywanie Ameryki. Oboje chcieliśmy Helenkę ochronić przed gwałtownym zderzeniem z obcym jej światem. Robert powiedział nawet, że on przyjmie ten poród, jeśli nikt inny nie zechce (śmiech). Razem szukaliśmy pediatry, który przyjedzie po porodzie zbadać dziecko. Niektórzy mówili z oburzeniem: „Jesteście szaleni, nieodpowiedzialni”. Znaleźliśmy też lekarzy, którzy nas wspierali i mówili, że to najlepsze, co możemy dać swojemu dziecku. Przeszliśmy z Robertem studia z rodzicielstwa i miłości. Teraz oboje wracamy do momentu, kiedy rodziła się Helenka, jak do najpiękniejszych chwil w życiu. To było mistyczne doznanie. Dziecko urodziło się spokojne i piękne.

– A gdyby były komplikacje?
Miałam spakowaną walizkę i wszystko przygotowane na każdą ewentualność. Przerobiliśmy drogę do szpitala w korku i w nocy. Ja naprawdę chodzę mocno po ziemi, chociaż głowę mam w chmurach. Lubię w sobie to harmonijne połączenie.

– Kiedyś powiedziałaś, że harmonię z samym sobą osiąga się z wiekiem.
Na każdym etapie życia jest to inna harmonia, ona nie jest nam dana raz na zawsze. W każdym razie pragnęłam, by narodziny Helenki były wielkim duchowym przeżyciem. I tak się stało. Rodziłam, tonąc w bólu, ale i muzyce, która sprawiała, że czułam się dobrze i bezpiecznie. Mieliśmy taką specjalną mantrę ochronną, którą codziennie śpiewałam mojemu dziecku. Podczas porodu Robert gotował rosół, a położna masowała mi krzyż. Dziwne, ale nie chciałam, aby wtedy dotykał mnie mężczyzna. To kobiety są stworzone do tego, żeby przyjmować dzieci. Miałam poczucie jakiejś niesamowitej symbiozy ze wszystkimi kobietami, które rodziły tysiące lat przede mną. I nawet kiedy krzyczałam z bólu, to był krzyk dający życie.

– A potem? Te pierwsze minuty, kiedy patrzysz na swoje dziecko…
I myślisz, że nic piękniejszego w życiu nie widziałaś. Helenka leżała na mojej piersi tak długo, jak chciała. Spokojna i bezpieczna. Robert patrzył na nią, a ona na niego. Powiedziałam: „Właśnie teraz się w sobie zakochujecie”, i zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Helenka nie płakała, była z nami, przyglądała się nam.

– Wyjechałaś później na pół roku na wieś, wyłączyłaś się kompletnie. Tak powinno być?
Moim zdaniem właśnie tak. Nie można się było do mnie dodzwonić, nie odpowiadałam na esemesy. Byłam tylko i wyłącznie dla córeczki. Dałyśmy sobie ten czas. Z wielkim smutkiem myślę o presji, jakiej poddane są współczesne kobiety. Musimy być ciągle piękne, szczupłe i jak najszybciej wrócić do „normalnego” życia. A dla mnie to nie jest normalne. Przeraża mnie, gdy sześć tygodni po porodzie modelka bierze udział w pokazie bielizny. A w połogu ćwiczy, żeby szybko mieć płaski brzuch. I wszyscy biją jej za to brawo! To jest chore. Gdzie my tak biegniemy? Za czym gonimy? Tracimy bezcenne chwile, najważniejsze w życiu. Ja zachowywałam się jak archetypiczna matka, przez miesiąc nie wychodziłam z domu, skupiałam się tylko na tym, żeby moje dziecko jadło i miało mnie cały czas. W ogóle nie myślałam o tym, jak wyglądam. Wysiadłam z tego pociągu i powiedziałam sobie, że reszta świata może zaczekać. A to, że straciłam jakiś kontrakt, nie wystąpiłam w telewizji, nie miało znaczenia.

– Uczyłaś się od nowa żyć?
Cały czas się uczymy, musieliśmy wszystko przemeblować i nie mówię tu tylko o naszym kalendarzu zajęć. Są nieprzespane noce, są bóle brzuszka. Oboje do Helenki wstajemy. Kiedy ja karmię, Robert ją przewija. Ale tyle można znieść, nawet wstawanie o trzeciej nad ranem, bo natura wyposaża kobiety w niesamowitą siłę. Jestem napełniona dobroczynnymi hormonami. Nigdy tyle nie piekłam i nie gotowałam, ile teraz, mając maleńkie dziecko. Nawet chleb piekłam. Moja mama patrzyła na to zadziwiona, a Robert robił wielkie oczy. Helenka ma już osiem miesięcy i jak do tej pory cały czas jestem z nią. Nie chcę, by opiekował się Helenką ktoś obcy. Kiedy muszę wyjść, zostaje z Robertem albo z Michałem.

– Michał przechodził przez to wszystko razem z Wami?
Jest niesamowity. Razem ze mną tył, razem ze mną chudnie, przemawiał do Helenki w moim brzuchu, głaskał ją. Rano witał się: „Dzień dobry, moja maleńka”. Zamienił się z jedynaka, który się boi konkurencji, w chłopaka świadomie przeżywającego narodziny siostry. Nawet jak Helenka płacze, powiada, że to jest fajne, a nie że mu przeszkadza. Takiego scenariusza nigdy bym sobie nie wymyśliła.

– Jakie jest późne macierzyństwo?
Na pewno inne niż tamto z Michałem. Mam więcej mądrości i pokory, a każda chwila z dzieckiem jest niezwykła. Gdy Michał płakał, wydawało mi się, że jestem w potrzasku. Te noce nieprzespane… Wydawało mi się, że tak już będzie zawsze. Teraz, kiedy Helenka płacze, mówię: „Co ci jest, słoneczko? Jak mogę ci pomóc?”. Mam całkiem inne myślenie. I wielką cierpliwość.

– Twój związek z Robertem też się zmienił?
Jest zupełnie inaczej. Przez 16 lat koncentrowaliśmy się wzajemnie na sobie, a teraz mamy kogoś, kto jest od nas ważniejszy. Na punkcie Helenki mamy kompletnego świra, nie da się ukryć. Ale to też nas bardzo łączy.

– Jesteś niewyspana, ale promieniujesz szczęściem, podobnie jak Robert. W Waszych twarzach widać wspólną tajemnicę.
Zdarza się, że jestem zmęczona, nieprzyjemna, ale szybko mi to mija, potrafimy sobie natychmiast powiedzieć „przepraszam” i jeszcze bardziej się do siebie przytulić. Wychodzi ze mnie dużo słabości, ale jestem silna wiedzą, że mogę na swoim mężczyźnie polegać i że nie obrazi się za tę słabość. Na szalone tempo świata patrzę teraz zupełnie inaczej, jakbym była tylko obserwatorem i oglądała to wszystko przez szybę. To jest bardzo przyjemne, chciałabym ten dystans zachować jak najdłużej.

– Aż nie chcę się domyślać, jakim dla Was przeżyciem będzie pierwsze słowo, pierwszy krok, pierwsze przyjaźnie Waszego dziecka.
Za daleko wybiegasz w przyszłość, chociaż Robert już obiecuje: „Jak Helenka będzie chodzić na imprezy, to ja pójdę za nią krok w krok”. Odpowiadam: „Daj spokój, ciesz się teraz tym, że jest taka mała”. Jestem tak podekscytowana macierzyństwem, że jak o tym opowiadam, wzruszenie odbiera mi głos. Aż mi wstyd. Gdyby mnie to ominęło, nawet nie wiedziałabym, jakie życie – pomimo zmęczenia – może być cudowne, magiczne i ważne.

– Napiszesz o tym książkę?
Ja już noszę ją w sercu.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Robert Wolański
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Tomek Kocewiak
Fryzury Piotr Wasiński/Van Dorsen Talents
Rekwizyty Piotr Czaja
Lokacja Anna Tyślerowicz
Produkcja Ela Czaja
Asystentka Dagmara Widerman

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama