Agnieszka Holland i Kasia Adamik: "Rzadko rozmawiamy o mężczyznach"
Stanowią silny pierwiastek w męskim świecie reżyserii. Kasia do mamy mówi „Agnieszka”, bo jak inaczej wołać do reżysera na planie?
– Pani Kasiu, skąd u Pani siwe włosy?
Kasia Adamik: To nieprzespane noce i wszystkie kompromisy, na które w życiu poszłam. Pierwsza siwizna wyskoczyła nagle, kiedy kręciłam „Szczek”. Miałam wtedy 30 lat. Bardzo długo wyglądałam młodo. Jeszcze parę lat temu w Stanach, żeby kupić alkohol, musiałam pokazywać dowód. A kiedy szłam na spotkanie z producentem czy reżyserem i wyglądałam, jakbym miała 16 lat, to było dla mnie większym problemem niż bycie kobietą.
– Kobiety mają tyle możliwości. Można przecież zagrać, włożyć szpile...
Kasia Adamik: To nie ja. Szpilki? Mini? Prędzej spodnie i skórzana kurtka. Pierwszy ciuch, o jakim marzyłam, to była czarna skóra z łańcuchami. Agnieszka kupiła mi ją, choć kosztowała kupę kasy. Służyła 12 lat. Nigdy w życiu nie miałam na sobie szpilek. Siwizna mnie ucieszyła. A im więcej kręcę, tym jej więcej. A moda? Chyba więcej dba o to Agnieszka.
– Podobają Wam się ci sami mężczyźni?
Kasia Adamik: Agnieszka ma gust do takich dziwnych (śmiech). Uważa na przykład, że szramy są supersexy. Nie fascynuje jej perfekcja. A ja się z nią zgadzam, że jak ktoś jest za ładny, robi się plastikowy. Ale rzadko rozmawiamy o mężczyznach.
– A o pięknych kobietach?
Kasia Adamik: Nauczyłyśmy się już, żeby nie sądzić ludzi z wyglądu. Pamiętam takie spotkanie z Diane Kruger. To było jeszcze przed jej rolą w „Troi”. Chciała zagrać w filmie Agnieszki „Kopia mistrza”. Popatrzyłyśmy na jej zdjęcia: „Nie ma mowy, taka pindka nie może dobrze zagrać”. Ale umówiła się na casting. Było tak, otwieram drzwi, patrzę i myślę sobie: nuda, nuda, nuda. A ona zagrała i była fantastyczna. Jest wielką aktorką. Diane nauczyła nas obie pokory.
– Kasia mówi o Pani: „Agnieszka jest moją szkołą filmową”. Przekazujecie sobie jakieś tajemnice?
Agnieszka Holland: Nie są to triki i sztuczki, których mogłybyśmy zazdrośnie strzec. To jest stosunek do świata, który sprawia, że pewne rzeczy widzi się tak samo. Kasia jest podobna do ojca i ma w związku z tym pewne talenty, które też ma Laco. Choćby talent realizacyjno-wizualny. Kamera i montaż żyły zawsze dokładnie tak, jak on to sobie wyobraził. I gdzieś mu to ze środka, z trzewi szło. U mnie wszystko jest bardziej wykoncypowane.
Kasia Adamik: Ale to głównie ciebie obserwowałam w pracy, nie jego. To od ciebie uczyłam się niejako przez wspólne przebywanie.
Agnieszka Holland: A ja, patrząc na ludzi, staram się nie mieć wobec nich założeń a priori. Czy była to Kasia, czy ktoś inny, starałam się zawsze zobaczyć człowieka w jego odrębności. I Kasia się tego ode mnie nauczyła.
– Świetny operator, przyjaciel Pani Agnieszki, Jacek Petrycki powiedział mi: „Ona jest jak rabin w spódnicy. Zawsze zbierała się wokół niej grupa ludzi proszących o pomoc, o radę”.
Kasia Adamik: I wciąż tak jest. Kiedy przyjeżdża do Polski, ustawiają się do niej kolejki (śmiech). Czułam podziw, że Agnieszka ma taką hojność w dawaniu pomocy.
Agnieszka Holland: A ja widzę, że Kasia wobec przyjaciół też zaczyna pełnić taką funkcję „kosza na śmieci”.
– Trzeba mieć na to dużo siły?
Agnieszka Holland: Moja mama mówi, że od dziecka byłam wyrazista. Miałam pięć lat, kiedy, nie mówiąc nikomu, wyszłam sama z przedszkola i parę ruchliwych przecznic dalej znalazłam dom. Kasia też okazała się dość trudnym dzieckiem, o dużej indywidualności i chęci narzucania innym swojej woli. Kiedy była maleńka, objawiało się to nocnymi krzykami.
Kasia Adamik: Z tego, co już słyszałam, byłam rzeczywiście potworem.
Agnieszka Holland: Mieszkaliśmy wtedy przez ścianę z moją mamą i ona, słysząc ten niemowlęcy wrzask, przybiegała, brała Kasię na ręce, a ona się uspokajała. To było poniżające dla nas, rodziców. Przeżyliśmy z Laco krzyż pański. Dlatego zatrzymałam prokreację na jednym dziecku, bo fizycznie byłam wykończona. Parę lat niewyspania daje w kość.
Kasia Adamik: Strasznie mi przykro, mamo. Na pewno już w wieku sześciu miesięcy kombinowałam, jak tu zostać sama (śmiech).
Agnieszka Holland: Kiedy miała dwa lata, bawiła się tym, że kiedy szło się z nią po ulicy, zawsze wybierała inny kierunek, niż chciałam. Odwoływaliśmy się z Laco do różnych trików. Udawaliśmy, że idziemy w innym kierunku, niż zamierzaliśmy, bo Kasia potrafiła zapierać się jak osioł pośrodku jezdni. Pamiętam, że miała wtedy na placu Konstytucji nianię, u której spędzała parę godzin dziennie. Któregoś razu odprowadzałam ją tam, zaparła się na torach. Strasznie się zdenerwowałam. Tu jedzie tramwaj, ten bachor się uparł, już całkiem duży, ciężki. Na nic nie zdawało się ciągnięcie za rękę. Wtedy dałam jej klapsa. Kasia spojrzała na mnie i zapytała: „Jakim prawem mnie bijesz?”. Zobaczyłam tę malutką istotkę, lekkie łzy w oczach. Zrozumiałam, że robię to prawem silniejszego i że muszę respektować jej zdanie. Wie pani, trudno było mi być matką. Byłam dość młoda jak na swoje środowisko. Pierwszym dzieckiem, jakie pojawiło się w kręgu moich znajomych, była Kasia. Stało się to, gdy byłam na początku drogi zawodowej. Przy wielu trudnościach związanych z panującym wtedy reżimem dziecko było wyzwaniem. Walczyliśmy, by nauczyć się roli rodzica. Co niektórym przychodzi naturalnie, dla mnie nie było ewidentne.
– Od niedawna kobiety odważają się przyznawać, że bycie matką bywa trudne. Co nie świadczy o braku miłości. Wiem, że kiedy w stanie wojennym trafiła Pani do Paryża, traciła przytomność z tęsknoty za córką.
Agnieszka Holland: Uwielbiałam ją. Wyjazdy na zdjęcia były dla mnie zawsze nożem wbitym w brzuch. Patrzyłam na Kasię, małego człowieka w centrum uwagi, który musiał znaleźć swoją tożsamość. Czułam, że różnym ludziom może się zdawać, że jest egocentryczna.
Kasia Adamik: W pewnym momencie byłam nieco autystyczna.
Agnieszka Holland: Tak, w Paryżu. Emigracja, rozstanie z rodziną sprawiły, że się zamknęła.
Kasia Adamik: Pierwszy rok spędziłam w klasie dla cudzoziemców. Tam nikt nie znał francuskiego. Ale nie chodzi o szkołę, zostałam zupełnie wyrwana ze swojego świata.
Agnieszka Holland: Widziałam buzującą w niej złość. Zapisałam Kasię na dżudo. Podczas zawodów podchodzili do niej coraz więksi chłopcy i za chwilę leżeli na macie. Instruktor mówił o niej jak o przyszłej mistrzyni Francji. A Kasia z dnia na dzień straciła tym zainteresowanie.
Kasia Adamik: Dorastałam. Wszystko mnie bolało. Nie miałam już ochoty okładać się na macie.
– Rysowanie wypełniło lukę, gdy zabrakło treningów dżudo?
Kasia Adamik: Rysowałam, odkąd pamiętam. To było moje ulubione zajęcie. W wieku siedmiu lat postanowiłam, że będę rysowała komiksy.
Agnieszka Holland: Cieszyłam się, że nie idzie za nami w reżyserię, w film.
Kasia Adamik: A ja mówiłam, że nie zrobię tego nigdy, nigdy w życiu. Ale nie udało mi się przebić w świecie komiksu, zaczęłam rysować storyboardy i kręcić się przy filmie. Pracowałam z wieloma świetnymi reżyserami, jak Jonathan Demme, twórca „Milczenia owiec”, Baz Luhrmann znany z kontrowersyjnego „Romea i Julii”, nie mówiąc o Agnieszce. Ale spotkałam się też z wieloma luzerami, którzy wiedzieli o filmie dużo mniej niż ja. I to było frustrujące. Pracując z nimi, rzucałam pomysły, a oni brali je jak swoje i psuli. To mnie złościło, więc kiedy przez zupełny przypadek napatoczyła się okazja zrobienia filmu, spróbowałam. Dostałam taką propozycję na przyjęciu w Hollywood. Do Oscara nominowany był wtedy Andrzej Wajda.
– Przepraszam, ale brzmi to naprawdę niezwykle. Ni z tego, ni z owego ktoś podchodzi i mówi: „Cześć, może wyreżyserujesz film?”. Mama nie maczała w tym palców?
Kasia Adamik: Nie zrobiła tego. A ja przecież powiedziałam sobie, że nie będę reżyserem, i trzymałam się tego długie lata. Jednak, mieszkając w Hollywood, powoli dojrzewałam, żeby jednak spróbować stanąć za kamerą. Bałam się paru rzeczy w reżyserowaniu, choćby przewodzenia ludźmi. Szczęśliwie dostałam do przeczytania fajny scenariusz. Tak powstał „Szczek”. Sprawdziłam i wiedziałam – to mi pasuje.
Agnieszka Holland: Od pierwszego dnia na planie nie miała problemu z autorytetem. Wyzwoliła coś, co musiało w niej istnieć.
Kasia Adamik: Choć wyglądałam jak dzieciątko, okazało się, że nie trzeba być tym twardym generałem, żeby prowadzić ludzi. Nie trzeba wrzeszczeć na planie.
Agnieszka Holland: Albo rzadko, jak dzieje się coś potwornego. Dla mnie w pracy ważny jest każdy detal.
– Czy w Polsce w ogóle można zrobić dobry film?
Kasia Adamik: Jeśli słyszę od produkcji: „Tego się nie da!”, walczę.
Agnieszka Holland: Można! W komunistycznej niewoli nie można było nawet kupić mięsa, ale filmy się robiło. Perfekcjonizm w dochodzeniu do celu jest niezbędny, jeśli robi się coś, co choć ociera się o sztukę. Albo dobre rzemiosło. Nie kupi pani krzesła z krótszą nogą i porysowanego stołu. Chodzi mi o proste rzeczy, żeby dźwięk było słychać, a aktorzy grali tak, że uwierzy im pani, że są postaciami. Zadowalanie się przeciętnością jest zabójcze dla środowiska, kultury. Podnoszenie poprzeczki jest niezbędne, jeśli mamy funkcjonować nie jako grajdoł, tylko duży europejski kraj.
– Coraz częściej spotykacie się we dwie na planie. Kasia zamieszkała w Warszawie. Na dłużej?
Kasia Adamik: Może na dłużej? Fajnie jest, szczególnie na wiosnę i w lecie. Przyznaję, zimą zdaje mi się,
że wszyscy ludzie są bez energii, sama łapałam depresyjny nastrój. Dom ma się zwykle w jednym miejscu. Ja mam wiele takich miejsc.
– Mieszkacie razem?
Kasia Adamik: Przez 12 lat w Los Angeles miałyśmy wspólny dom. Byłam młoda, robiłam wokół siebie straszny burdel, co Agnieszkę doprowadzało do szału. Chyba o nic innego się nie kłóciłyśmy. Mamy podobne podejście do wielu spraw, bywa, że zadziwiamy tym ludzi wokół. Na przykład pieniądze, które bywają powodem scysji, nigdy nie były nim w naszym domu.
Agnieszka zauważyła, że jak się ich nie wyda na coś większego, to się i tak potem rozejdą. To zaw-sze fascynowało moich przyjaciół z liceum z Francji. Szłyśmy na zakupy i ona w ciągu 15 minut kupowała 20 rzeczy. Wybrałyśmy się kiedyś do sklepu po mikrofalówkę, żebym mogła sama podgrzewać obiady. Wyszłyśmy z pralką, suszarką, telewizorem i oczywiście mikrofalówką. Trwało to tylko tyle, bo Agnieszka nie miała więcej czasu w drodze na zdjęcia. Tak jak ona szybko podejmuję decyzje. Od ręki kupiłam mieszkanie w Warszawie i wspólnie z mamą dom w Bretanii. Jeździłyśmy razem sześć dni wybrzeżem, oglądając domy. Zobaczyłyśmy ten i natychmiast podpisałyśmy umowę.
Agnieszka Holland: A teraz Kasia buduje swój domek, dziesięć, może dwanaście metrów od mojego.
– Nie za blisko?
Kasia Adamik: To superpraktyczne. Pralki nie muszę kupować wcale, bo mamy wspólne pomieszczenie gospodarcze. Zbudowałam loft – to piękna, duża otwarta przestrzeń. Czy to nie za blisko? A jak wyjadę i zapomnę wyłączyć kaloryfer? Mama się wszystkim zajmie.
Agnieszka Holland: Dziecko powinno mieć swoje życie, zbytnia bliskość jest toksyczna. Staram się więc powstrzymywać swoją potrzebę kontroli (śmiech). Obie podróżujemy, udaje nam się zatęsknić za sobą.
Kasia Adamik: Lubię podróże, hotele, ale zawsze braknie mi książek, jakiegoś albumu, filmu, co został na innej półce, w innym mieście.
Agnieszka Holland: Ja wolę wynająć mieszkanie. I zmieniam je w „swoje”. Pojawiają się kwiatki, świeczki. Jest w tym zawodzie coś tułaczego. Z wiekiem czuję większą potrzebę stabilizacji. I uwielbiam być sama. Lubię spotykać się z ludźmi, ale odpoczywam tylko sama.
Kasia Adamik: Do domu w Bretanii wciąż zaprasza gości, a potem cierpi, marudzi, że ma mało czasu dla siebie. „I co ci ludzie tutaj robią?”, powtarza ze śmiechem. Może taki będzie tytuł filmu, który, mam nadzieję, będziemy robić przyszłego lata.
– Jedna z Was tęskni do samotności, druga nie jest samotna?
Kasia Adamik: Trudno zaplanować życie rodzinne, tu wiele zależy od przypadku. Liczę na szczęśliwe przypadki.
Agnieszka Holland: O nie, Kasia nie jest samotna, ale nie wtrącam się do jej życia osobistego. O ile mogę mieć silny wpływ na temat wyborów zawodowych i nie kryję tego, o tyle, jeśli chodzi o Kasi prywatne wybory, jestem tolerancyjna i akceptująca. Nie wszyscy przecież żyją tak samo. Czasem się o nią martwię, bo za bardzo wsiąkła w pracę.
Kasia Adamik: No tak, najpierw marudziłaś, że nic nie robię, a teraz masz.
Agnieszka Holland: Wpadasz w skrajności. Z mojej perspektywy wynika, że jak robi się za dużo, traci się radość. Człowiek zużywa się jak gumka. Nasza agentka zaczęła robić żarty. Kasia ma w nocy zgrania do filmu „Boisko...”, w dzień kręci serial, a ona dzwoni, czy nie nagrałaby w przerwie obiadowej reklamówki.
Kasia Adamik: „Zwariowałaś!”, krzyczę do słuchawki. Wzięłam to na serio. Żarty sobie ze mnie robią, a ja nie wiem czasem, jak się nazywam.
Agnieszka Holland: Fakt jest taki, że Kaśka powoli zostaje najmodniejszym reżyserem z naszej rodziny.
Kasia Adamik: Za chwilę premiera „Boiska bezdomnych”. To Agnieszka przyniosła pomysł na ten film. Znalazła w prasie notkę o mistrzostwach świata w piłce dla bezdomnych. A ja od razu pomyślałam: łał, świetna historia na film. Proszę nie myśleć, że podczas zdjęć siedziała na planie i mi podpowiadała.
Agnieszka Holland: Wpadłam tam chyba dwa razy. Reżyser jest na planie naprawdę samotny. Jak kapitan okrętu, potrzebuje mocnych sojuszników. Bywa, że trzeba podjąć decyzję, gdy ekipa jest spanikowana, produkcja histeryzuje i dobrze jest wtedy mieć kogoś, kto pokaże właściwą miarę rzeczy. Nie bez kozery to taki family biznes. Bracia Wachowscy, bracia Cohen…
Kasia Adamik: I co teraz? Chcesz z nas zrobić siostry, mamo? (śmiech)
Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Michał Szlaga
Asystent Michał Andrysiak
Stylizacja Monika Surowiec/METALUNA
Makijaż Patrycja Dobrzeniecka
Fryzury Grzegorz Smoderek/METALUNA
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska