Jego przejście z TVN do TVP wywołałąo wiele emocji. Podobnie jak sposób, w jaki Agustin Egurrola ocenia uczestników trzeciej edycji „Dance Dance Dance”. Już po kilku pierwszych odcinkach Egurrola zyskał miano najsurowszego jurora show.

Reklama

To tylko dowód na to, że dobrze wykonuję swoją pracę – twierdzi choreograf. – Bycie jurorem w dużej mierze polega na wskazywaniu błędów – dodaje.

Ale Egurrola spełnia się nie tylko zawodowo. W zeszłym roku wziął ślub, niedawno po raz drugi został ojcem. Jak sprawdza się w tej roli? I czy naprawdę zobaczymy go w jury „You Can Dance”? Przeczytajcie wywiad, którego choreograf udzielił magazynowi "Party".

Pana transfer do TVP odbił się szerokim echem w mediach. Nie miał pan żadnych wątpliwości?

To była trudna decyzja, mimo że z TVP współpracuję już od kilkunastu lat, a w „Dance Dance Dance” jestem głównym choreografem od pierwszej edycji. Zawsze chcę być tam, gdzie dzieje się coś ciekawego związanego z tańcem. Teraz zasiadam również w jury i myślę, że moje oceny wniosły trochę emocji.

Także negatywnych! Niemal każda pana ocena spotyka się z krytyką fanów programu.

Jestem jurorem od wielu lat i zawsze oceniałem uczestników w zgodzie ze sobą. Różnica między „Dance Dance Dance” a innymi programami, w których brałem udział, polega na tym, że tutaj przyznajemy punkty i to one budzą największe emocje. Styl moich wypowiedzi się nie zmienił.

Internauci są innego zdania...

Każdy ma prawo do swojego zdania. Ludzie, którzy oglądają show, mogą mieć odmienne od mojego i to jest normalne. Niektóre oskarżenia czy pretensje budzą moje zdumienie, ale nie biorę ich do siebie.

Zobacz także

Ale „Dance...” nie jest programem dla profesjonalnych tancerzy, tylko dla amatorów. Nie uważa pan, że jest zbyt wymagający np. dla Roksany Węgiel, która popłakała się na wizji?

Po to zatrudnia się profesjonalnego jurora, żeby wskazał, co trzeba poprawić. Pamiętajmy, że ja nie oceniam osoby, tylko taniec i wobec wszystkich uczestników stosuję te same kryteria. Rozumiem, że po tygodniu morderczej pracy człowiek chciałby usłyszeć dobre słowo. Jednak oprócz merytorycznych wskazówek, zawsze też wskazuję mocne strony uczestników. Roxie jest świetną wokalistką, ale widzę, że ma również potencjał taneczny i chciałbym, aby go odkryła.

Nie obawia się pan, że swoją krytyką, zamiast motywować, podcina pan skrzydła?

Doświadczenie mnie nauczyło, że to dobra droga. Jako tancerz całe życie byłem oceniany: na każdym turnieju, występie czy treningu. Każda porażka i uwaga sprawiała, że stawałem się coraz lepszy, bo tylko ucząc się na błędach mogłem dojść do mistrzostwa. Nauczyłem się, że nieważne, ile razy upadnę, ale jak szybko się podniosę. I tego samego uczę innych tancerzy, bo mistrzostwo to nigdy nie jest przypadek.

Nie miał pan momentów zwątpienia?

Oczywiście, że miałem – jak każdy młody człowiek, który oddaje się swojej pasji. Ja swoją odnalazłem w wieku 19 lat i poświęciłem się jej bez reszty. Jedną z moich najbardziej wymagających trenerek była Iwona Pavlović, która wytykała mi każde potknięcie. Potem wyjechałem do Londynu, gdzie brałem lekcje u największych sław tańca i mistrzów świata. Tam też nikt się ze mną nie pieścił. Do dziś najlepiej zapamiętałem lekcje u nauczycieli, którzy byli najbardziej krytyczni i najwięcej ode mnie wymagali.

Kiedyś powiedział pan, że najwięcej nauczył się od dziadka. To prawda?

Wchowywałem się bez ojca, który został na Kubie. W Polsce zastąpił mi go ukochany dziadek Antoni. To on pokazywał mi świat, rozmawiał ze mną na ważne tematy. Razem z babcią zaprowadzi- li mnie do kościoła,
z którym przez całą szkołę podstawową i średnią byłem związany. Dzięki niemu ukształtowały się moje wartości i światopogląd. Dziadek nauczył mnie też szacunku do ciężkiej pracy. Pokazywał, że nie warto iść drogą na skróty.

I do niedawna bez reszty poświęcał się pan swojej pracy. A dziś?

Wciąż staram się znaleźć równowagę między życiem prywatnym i zawodowym i to jest mój challenge. Ciągle nad tym pracuję, choć nie ukrywam, są dni, kiedy mi się nie udaje. Mam wspaniałą i piękną żonę, teraz urodził mi się syn, więc mam dodatkową motywację. Jestem szczęśliwy, że mam swojego następcę – Oscara Agustina Egurrolę VI, o którym tak bardzo marzyłem.

Dlaczego szóstego?

W mojej rodzinie wszyscy mężczyźni nazywają się Agustin Egurrola i mój syn to szóste pokolenie, które nosi to imię i nazwisko. Jako pierwszy wyłamałem się z tej tradycji, nadając mu dwa imiona.

Oprócz Oscara, ma pan jeszcze córkę Carmen. Jest pan równie surowym ojcem, jak jurorem?

Ojcostwo rządzi się zupełnie innymi prawami. Carmen ma już 12 lat, zna mnie z każdej strony i ma swoje sztuczki, żeby obłaskawić tatę (śmiech). Wie, że może ze mną o wszystkim rozmawiać. Czy jestem wyma- gającym rodzicem? Bardziej inspirującym, który wspiera ją w jej pasjach, mobilizuje i motywuje. Jak pewnie każdy rodzic powtarzam córce, że trzeba się uczyć, mieć cele, marzenia. Staram się, by ona też odkrywała w sobie pasje, bo moim zdaniem jest to klucz do sukcesu.

Czuje się pan dojrzalszym ojcem niż 12 lat temu?

Na pewno. Przez ten czas wiele się zmieniło w moim życiu. Nie skłamię, jeśli powiem, że to mój najlepszy czas. Mam 50 lat. Czuję się spełniony zawodowo, już wiem, o co mi w życiu chodzi, i nie boję się głośno mówić, co czuję i myślę. A długo bałem się mówić o moich pragnieniach. Cały czas szukałem w sobie wad. Dziś nauczyłem się je akceptować, choć wciąż nad nimi pracuję. Znalazłem równowagę w życiu, poukładałem wszystkie sprawy. To był dobry moment na pojawienie się Oscara. Chcę mu przekazać moje doświadczenie i życiową mądrość.

A czy udało się panu zaszczepić w Carmen miłość do tańca?

Carmen ma inną pasję – kocha jazdę konną i każdą wolną chwilę spędza w stajni. Odwożę ją na lekcje i cierpliwie czekam, aż skończy, kibicuję jej sukcesom. Umówiliśmy się jednak, że oprócz jazdy konnej będzie
też chodzić na zajęcia taneczne. Powiedziałem jej: „Nie musisz być tancerką, ale chcę, żebyś umiała tańczyć. Jak będziesz starsza, zdecydujesz, która drogą pójdziesz, a ja twój wybór uszanuję”.

A jest pan przygotowany na to, że wkrótce córka zacznie chodzić na randki?

Nie bardzo (śmiech). Kiedy w Dzień Kobiet Carmen przyszła do domu z kwiatkiem i powiedziała, że dostała go od chłopaka z klasy, serce zabiło mi mocniej. Nie wiem, jak kiedyś przeżyję te randki (śmiech). Razem z jej mamą (Niną Tyrką – przyp. red.) staramy się ją wychować na mądrą i świadomą swojej wartości dziewczynę. Wierzę, że w przyszłości będzie podejmować właściwe wybory i znajdzie partnera, który będzie ją rozumiał i wspierał.

W styczniu ożenił się pan ze swoją partnerką Dianą. Jakim jest pan mężem?

Daję sobie 10 punktów (śmiech). A tak serio, to staram się być jak najlepszym. Diana jest przede wszystkim mądrą, a do tego ciepłą kobietą, która mnie rozumie i wspiera. Jest ze mną na dobre i na złe, dzięki czemu wiem, że to prawdziwa miłość. Już podczas naszego pierwszego spotkania zobaczyłem w niej coś szczerego, naturalnego. To mnie bardzo w niej ujęło.

Wielu kobietom byłoby trudno żyć z tak zapracowanym partnerem.

Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego razem z Dianą tak planujemy wolny czas, żeby mieć go dla siebie jak najwięcej. Dzięki niej nie zatracam się już w pracy, tak jak to bywało. Diana zna mój napięty kalendarz. Często podpowiada mi rozwiązania, które są satysfakcjonujące dla nas obojga i pozwalają nam tworzyć tę naszą wspólną przyszłość. W pewnych sytuacjach bywa bardzo stanowcza i to mi się w mojej żonie szalenie podoba.

Przy panu też trzeba tupnąć nogą?

Czasem tak, na szczęście moja żona robi to z wyczuciem. Przypomina mi, że inaczej się umawialiśmy. „Dance Dance Dance” jest bardzo wymagającą produkcją. To nie tylko bycie jurorem, ale też dodatkowa praca choreograficzna. Myślę, że po zakończeniu tej edycji będę w domu dużo więcej. Teraz cieszę się, kiedy uda mi się zdążyć na wieczorną kąpiel Oscara i spędzić cały weekend z rodziną, bo wiem, jak ważny jest to czas.

Radzi pan sobie z opieką nad niemowlakiem?

Bez problemu. Zostaję z synkiem sam, gdy Diana ma do załatwienia jakieś sprawy. Dostaję mleko w butelce, wiem, jak karmić, przewijać i usypiać. To sama przyjemność. Oscar jest spokojnym dzieckiem, na razie dużo śpi i mało płacze, a w nocy budzi się właściwie tylko na karmienie. Jesteśmy nim zachwyceni! Jako ojciec postawiłem sobie wysoko poprzeczkę. Chcę być dla moich dzieci tatą, jakiego sam nie miałem, dać im swoją obecność i czas. Moją siłą jest rodzina.

Czyli jest pan gotowy zwolnić tempo i zrezygnować z nowych projektów?

To trudne pytanie. Nie wyobrażam sobie, że nagle jestem na emeryturze, leżę w ogrodzie i cieszę się słońcem. Jestem ciekawy ludzi, świata i wciąż chcę się rozwijać, a praca daje mi satysfakcję. Myślę o wielu nowych projektach i ciekawych wyzwaniach. Muszę tylko wszystko dobrze logistycznie zaplanować.

Czy jednym z nich jest rola jurora w „You Can Dance”, które jesienią wraca do TVP?

Na razie nic takiego nie mogę potwierdzić. Prawdą jest natomiast, że kocham „You Can Dance” i darzę ten program ogromnym sentymentem. To show dla wszystkich młodych ludzi, którzy mają marzenia i są zdeterminowani, by je spełniać, dlatego z wielką radością powitam go na antenie. Gdybym dostał propozycję zostania w nim jurorem, byłoby to dla mnie ogromne wyróżnienie.

Emerytura panu nie grozi?

Mam świadomość upływającego czasu, dlatego nie chcę marnować ani minuty, tylko każdą maksymalnie wykorzystać. Mam cudowną żonę, wspaniałe dzieciaki i to z nimi chcę zdobywać kolejne szczyty. No, chce się żyć!

Agustin Egurrola jest najostrzejszym jurorem w "Dance, Dance, Dance".

Natasza Młudzik / Waldemar Kompała / TVP

Egurolla i jego żona Diana doczekali się syna Oscara. Choreograf ma jeszcze 12-letnią córkę Carmen ze związku z Niną Tyrką.

Instagram
Instagram
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama