Co zrobić, żeby „poczuć piniądz”? „Mam jedną wskazówkę...”! Niezwykły wywiad ze Sławomirem!
Co zrobić, żeby „poczuć piniądz”? „Mam jedną wskazówkę...”! Niezwykły wywiad ze Sławomirem!
1 z 3
Kilka lat temu nie słyszał o nich nikt. Dziś Sławomir Zapała i Magdalena „Kajra” Kajrowicz, aktorska para, zarabiają fortunę na swoich koncertach, a w propozycjach ról w serialach i filmach mogą przebierać do woli. Jak im się to udało?!
Ponieważ nie ma szans, aby złapać ich w stolicy, spotykamy się niedaleko Grójca w karczmie U Jakuba. Sławomir Zapała (35) i jego żona Magdalena „Kajra” Kajrowicz (34) są w niekończącej się trasie. Do domu wpadną na chwilę może za dwa tygodnie. Od ostatniego sylwestra w Zakopanem ich życie nabrało kosmicznego przyspieszenia. Twierdzą, że przez tych pięć miesięcy wydarzyło się więcej niż dawniej przez kilka lat. Oboje wraz z zespołem Trzymamy się Zapały jeżdżą po Polsce, dając po 20–30 koncertów miesięcznie. W trasę zabierają malutkiego syna Kordiana. Czy lubią takie życie? Czy nie nudzą się swoim towarzystwem? I jak udało im się odnieść sukces? Przecież pięć lat temu byli parą aktorów, o których nikt nie słyszał…
Jak ostatnio zmieniło się wasze życie?
Sławomir Zapała: Cześć, tu Sławomir.
Magdalena „Kajra” Kajrowicz: Cześć, tu Kajra.
S.Z.: Udało nam się stworzyć hit „Miłość w Zakopanem” i to otworzyło nam wiele drzwi.
M.K.: „Udało się?!” Jestem zdania, że udać to może się pogoda. Na wszystko inne trzeba ciężko zapracować. W ostatnich miesiącach dostaliśmy dziesiątki nagród, nasza płyta pokryła się podwójną platyną. Nie mamy nawet czasu, żeby się tym wszystkim ucieszyć.
S.Z.: Nagrody czekają na nas w kartonach w domu. Już od kilku tygodni nierozpakowane (śmiech).
Pamiętacie czasy, kiedy zamykano przed wami drzwi i musieliście wchodzić oknem?
S.Z.: Praca początkującego aktora to w Polsce nie jest łatwy kawałek chleba. Zanim zaufa mu jakiś reżyser czy producent, to taki ktoś musi przejść długą drogę. Ale jak już się drzwi wreszcie otwierają, to zwykle na oścież. Dostaliśmy ostatnio propozycje zagrania w filmie fabularnym na dużym ekranie, w kilku serialach i w paru teatrach. Mamy ten luksus, że możemy przebierać w projektach!
Które propozycje przyjęliście? Uchylicie rąbka tajemnicy?
M.K.: Niewiele możemy zdradzić, bo nie byłoby niespodzianki. Teraz zapraszamy do teatru Capitol, gdzie można nas zobaczyć w „Skoku w bok” i „Przekręcie (nie)doskonałym”. W tym roku być może zrealizujemy którąś z propozycji serialowych. A film? Chyba będzie musiał poczekać, bo nie jesteśmy już w stanie więcej pracować.
Do seriali chcą was pojedynczo czy w duecie?
S.Z.: Bardzo lubimy pracować razem, więc idziemy w pakiecie.
Kajro, nie nudzi cię być ciągle z mężem – i w domu, i w pracy?
M.K.: A wiesz, że jakoś nie.
S.Z.: Oszczędzamy czas, bo wystarczy, że na siebie spojrzymy, i już wiemy, o co nam chodzi. Rozumiemy się bez słów!
Podobno gdyby nie Kajra, projekt Sławomir mógł nie wypalić?
S.Z.: Jest takie powiedzenie, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi kobieta. Magdalena nauczyła mnie pracowitości i tego, aby doprowadzać swoje pomysły do końca.
Inni mogą ci pozazdrościć takiej żony!
M.K.: (śmiech) Ja też mu czasem zazdroszczę! Choć tak naprawdę to raczej jestem megierą, heterą straszną i okropną! Sławomir także mnie sporo zmienił, otworzył trochę na ludzi, zaraził mnie swoim dystansem do świata i nauczył śmiać się z siebie. Kiedyś musiałam mieć wszystko zaplanowane i poukładane. Teraz też muszę, ale na szczęście kalendarzem zarządza menedżer.
S.Z.: Czekasz, żebym teraz zaprzeczył, że jesteś megierą?
M.K.: Nie! Jestem nią i nie zamierzam tego ukrywać. Nie mówię, że czuję z tego powodu jakąś specjalną dumę, ale może dzięki tym moim cechom charakteru mamy odrobinę świętego spokoju.
S.Z.: Moja żona ma bardzo silny charakter. Jej styl bycia pomaga nam teraz w show-biznesie, bo ona jest nieugięta. A ja raczej miły, uśmiechnięty i układny. Negocjacje z Kajrą to spore wyzwanie!
2 z 3
W domu jest tak samo?
M.K.: W domu to my ostatnio nie bywamy! (śmiech)
S.Z.: A jak już jesteśmy, to wskakujemy w dresy i staramy się trochę posprzątać oraz jak najwięcej czasu poświęcić synkowi. Cieszymy się prostymi rzeczami: spacerem, jazdą na rowerze, wspólnie ugotowanym obiadem.
Kto podlewa wam kwiaty, kiedy jesteście w trasie?
M.K.: Fani dostarczają nam ciągle świeżych kwiatów, a tych doniczkowych nie posiadamy.
S.Z.: O przepraszam, jest jeden kwiat, któremu nadaliśmy nawet imię – Florencjan.
M.K.: Zamieszkał z nami kilka lat temu, kiedy Sławomir przyniósł go do domu po pewnym sylwestrze. Ale to jest bambus, kwiat niewymagający specjalnej pielęgnacji. Przetrwa wszystko.
Wspomnieliście o synku. Podobno zabieracie go w trasy.
M.K.: Jeśli wyjeżdżamy na dwa, trzy dni, wtedy zostawiamy go w domu. Opiekunką jest nasza kuzynka, więc mamy do niej stuprocentowe zaufanie. Czasem przyjeżdżają dziadkowie, aby wnuczka trochę porozpieszczać. Jeśli jednak jedziemy w dłuższe trasy, to wtedy zawsze zabieramy go ze sobą.
S.Z.: Nawet w naszym „rajderze” mamy dla niego specjalne łóżeczko. Poza tym wybieramy takie hotele, gdzie jest plac zabaw i wiemy, że Kordian będzie czuł się dobrze.
M.K.: Oczywiście, mamy czasem takie myśli, że najlepiej byłoby, gdyby Kordian mógł więcej czasu spędzać w swojej przestrzeni. Ale dla jego rozwoju najważniejsze jest, aby był blisko z nami.
Jaki jest Kordian?
M.K.: Bardzo umuzykalniony. Zabieramy go czasem na nasze koncerty, jeśli jest tam miejsce, w którym nie jest dla niego za głośno. Gdy nasz synek słyszy, że ludzie skandują: „Sławomir!”, to ogromnie się cieszy. Przy okazji chciałam zaapelować do rodziców małych dzieci, by zabierali je na koncerty tylko ze specjalnymi słuchawkami tłumiącymi dźwięki, żeby nie uszkodzić swoim pociechom słuchu!
Dajecie 20–30 koncertów miesięcznie. Na co wydajecie honoraria?
S.Z.: Ostatnio sprawdzaliśmy nie to, na co wydajemy, tylko gdzie to robimy… Zgadniesz?
Hmmm... Stacja benzynowa?
M.K.: Oczywiście! Kupujemy tam kolorowanki dla dziecka, wodę, kawę, orzeszki, a nawet pastę do zębów, gdy się kończy.
S.Z.: Zainwestowaliśmy też w sprzęt muzyczny, a konkretnie konsolety, bo chcemy dawać koncerty na najwyższym poziomie.
Poradźcie, proszę, zwykłym ludziom: co zrobić, żeby odnieść sukces i w końcu „poczuć piniądz”?
S.Z.: Mam jedną wskazówkę. Trzeba ciężko pracować i się nie poddawać. Jeśli masz dobry pomysł oraz talent i pracujesz nad tym systematycznie, to odniesiesz sukces.
Skąd wiedziałeś, że masz dobry pomysł?
S.Z.: Pokazali nam to fani. Wrzuciliśmy na YouTube’a pierwszy filmik i od razu zaskoczyło. Postanowiliśmy iść w tym kierunku.
M.K.: Na pewno nie można się bać. Jeśli ktoś ma pomysł, w który wierzy, to musi nad nim ciężko, systematycznie pracować i nie iść na żadne kompromisy.
S.Z.: Jak ktoś mówi, że się czegoś nie da zrobić, to trzeba go zwolnić!
Ostro!
S.Z.: Ostro, ale kompromisy są najgorsze. Założyliśmy na przykład, że zawsze gramy na żywo. Oczywiście, moglibyśmy zrobić półplaybacki do piosenek i zamiast z dziewięcioosobowym zespołem jeździć na koncerty we dwójkę. Pewnie zarabialibyśmy trzy razy więcej, ale wtedy nie dawalibyśmy fanom takiej jakości, na jakiej nam zależy.
Fajnych macie chłopaków w zespole?
S.Z.: Najlepszych – gitarzysta Piotr Aleksandrowicz, basista Michał Przybyła, perkusista Dawid Motyl, klawisze Robert Kurpisz, który jest również naszym menedżerem. Zanim zgodzili się grać z nami, pracowali dla najlepszych w Polsce. Najbardziej cenię ich za wymianę energii na scenie. Gdy czuję, że publiczność chce jeszcze raz śpiewać refren, to dajemy im spontanicznie taką możliwość. Nie ma tak, że nie bisujemy. Kochamy bisy! Mamy taką balladę „Nowy świat”, podczas której już trzy razy na scenie odbyły się zaręczyny. Zawsze gratuluję tym facetom odwagi, bo w końcu oświadczają się przed tysiącami ludzi. Na szczęście ich wybranki zawsze odpowiadały „tak”.
3 z 3
A jak wyglądały wasze zaręczyny?
S.Z.: Mówimy, że to były raczej „zaryczyny”, bo pogoda nam, niestety, nie dopisała. Lało jak z cebra, choć był to Nowy Rok. A zaręczyłem się zwyczajnie, przy stole i przy całej rodzinie.
M.K.: Zupełnie się tego nie spodziewałam. Przy stole siedziała rodzina i co ja miałam powiedzieć? Właśnie! Co byś zrobił, gdybym powiedziała „nie”?
S.Z.: Nic bym nie zrobił, żyłbym z tym jakoś. Ale projektu Sławomir byśmy nie zmontowali.
Projekt Sławomir wymaga od was jeżdżenia po całej Polsce. Sami mówicie, że w domu bywacie gośćmi. Jak sobie z tym radzicie?
M.K.: Wbrew pozorom znajdujemy sporo czasu i dla siebie, i dla syna, staramy się też trochę zwiedzać kraj. Ludzie pięknie nas goszczą, wymyślają dla nas atrakcje, ostatnio na przykład byliśmy obwożeni dorożką po okolicy miejsca, gdzie koncertowaliśmy.
S.Z.: Polska jest piękna! Siedzimy teraz w karczmie, patrz, jak zielono.
Sławomirze, ty chyba faktycznie jesteś niepoprawnym optymistą, nie słyszysz tego huku przejeżdżających TIR-ów po trasie?
S.Z.: Daj spokój! Polska składa się z malutkich miasteczek, w których świetnie działają samorządy, w których coraz więcej domów ma śliczne przydomowe ogródki. Uśmiechnięci ludzie kulturalnie bawią się na naszych koncertach. To wielka radość przejechać 600 kilometrów i dostać od nich zastrzyk energii.
Zdarza wam się czasem mieć dosyć fanów?
M.K.: Nigdy! Chcesz sprawdzić, jak to jest? Możesz wyjść dziś z nami na scenę. Poczujesz, na czym polega wymiana energii. Jaka to moc!
Hejterzy, którzy zarzucają wam produkcję kiczu, nie psują krwi?
M.K.: Nasi fani to zazwyczaj ludzie z ogromnym poczuciem humoru. Czują, że robimy wszystko z fajnym przymrużeniem oka. Natomiast hejterzy chyba nie potrafią zrozumieć tego, że potrafmy się śmiać z polskich przywar, a przede wszystkim z samych siebie.
S.Z.: Nie bardzo nas tym hejtem uderzysz, bo mamy poczucie humoru na swój temat. Ja sobie świetnie na przykład zdaję sprawę, jak wyglądam. Jest wąs, okrągła twarz i niewiele włosów na głowie.
M.K.: Kiedyś przeczytałam taki hejt na swój temat: „Jaka Polska, taka Pamela!”. Uwielbiam!
S.Z.: Chętnie czytam konstruktywne uwagi fanów. Była taka sytuacja, chyba w Wolsztynie, że na nasz koncert przyszło 20 tys. ludzi, co spowodowało absolutny paraliż miasta. Organizatorzy spodziewali się góra 5 tys., więc pojawił się kłopot, bo my też staliśmy ze wszystkimi w korku i w rezultacie spóźniliśmy się na koncert. Na szczęście wtedy pomogła nam policja, bo „na kogutach” doeskortowała nas pod samą scenę.
M.K.: Czasem także ludzie skarżą się, że stali na końcu i nic nie słyszeli. Ale to też nie nasza wina. Jak organizator wystawia za małe „paczki” (sprzęt nagłośnieniowy – przyp. red.), to jest dyskomfort.
S.Z.: Po prostu jak się zaprasza Sławomira, to trzeba się liczyć z tym, że przyjdzie prawdziwy tłum ludzi (śmiech). To co? Idziesz z nami na koncert? Obiecuję, że potem nie zaśniesz w nocy z emocji.