Reklama

– Lubi Pan alkohol?

Reklama

Oczywiście, że tak. W nadmiarze pewnie. Dlatego nie znajdzie pan tu, gdzie siedzimy – czyli u mnie w domu – alkoholu.

– Tak po prostu wstał Pan rano i wylał butelki do zlewu?

Zrobiłem rachunek sumienia. Zobaczyłem, jakie rzeczy mi się popsuły, co potraciłem. Co mogłem zyskać, a czego w ogóle nie zauważyłem. Doszedłem do wniosku, że rachunek wychodzi absolutnie na minus. Więc po co? Skoro życie jest takie ładne! I jest córka.

– Co Pan stracił przez alkohol?

Będziemy mieli dziś taką terapię?

– Siedem grzechów głównych Borysa!

Więc pewnie parę ról straciłem.

– Rolę Wałęsy u Wajdy?

Nie wydaje mi się. Mam dwa fajne listy od Andrzeja Wajdy. W pierwszym dziękuje mi za przyjęcie roli. Na początku był pomysł, że będzie trzech Wałęsów w różnym wieku, których zagrają trzej aktorzy. Wybrany był już Robert Więckiewicz i ja. Ale wystarczy przeczytać książkę „Przyszłem” Janusza Głowackiego o powstawaniu filmu, żeby wiedzieć, że to była droga przez mękę. Koncepcje zmieniały się wiele razy. W końcu został jeden Wałęsa.

– A drugi list?

W nim pan Andrzej dziękuje. I przeprasza.

– Zabolało?

Oczywiście, że jest rozczarowanie. Ale to mam wpisane w zawód. Przeżyłem to pierwszy raz w życiu przy „Przedwiośniu”. Miałem grać Barykę, Filip Bajon powiedział „tak”. Ale okazało się, że zagra Mateusz Damięcki. A ja „tylko” jego kolegę. Wtedy to była pierwsza gorzka pigułka do przełknięcia. Ale zasuwam w tym zawodzie od 20. roku życia, czyli 16 lat. Człowiek się przyzwyczaja.

– Ale humor się psuje?

Bardziej przeżywa to moja mama. Ona ma naturę zabijaki – chce iść dusić, mordować. Ostatnio wściekła się na Kubę Wojewódzkiego, bo coś chlapnął w swoim programie. Zaprosił młodych aktorów z „Kamieni na szaniec” i zapytał ich, czy się nie boją, że teraz jest fajnie, a później zostaną przez media strąceni do rynsztoka. Jak Borys Szyc. Mama zaraz do mnie dzwoni i spuściłaby mu lanie.

– Media w Pana ostatnio waliły. W sylwestra napisał Pan na Facebooku: „2013 idź won!”.

Z chęcią się z nim pożegnałem.

– Z kacem po „Kac Wawa”?

Niesamowite, o żadnym filmie tyle się nie mówiło. Chyba przebił „Kanał” i „Ziemię obiecaną”. Wydaje mi się, że to nadmuchana bańka medialna, znam parę gorszych filmów.

– Najpierw wielka feta po „Wojnie polsko-ruskiej”, nagrody dla Pana, zachwyty. A potem klapsy po „Kacu…”. Pan to bierze do siebie?

Aż tak mnie to nie dotyka. Może jak zobaczyłem siebie na okładce „Newsweeka”: „Najgorszy polski aktor”, zrobiło mi się smutno. Tym bardziej że o tym, że Catherine Deneuve wręczyła mi w Montrealu główną nagrodę za rolę w filmie „Kret”, mało kto napisał.

– Jak tak jadą po Panu, ma Pan myśli: „Kurde, może skończyłem się jako aktor?”.

Był czas, kiedy zaczęło mnie nudzić bycie aktorem, uprawianie tego zawodu. Dotarło do mnie, ile ciągnie się z nim głupoty, idiotyzmu. To przepiękny zawód, dla mnie spełnienie marzeń. Ale świat się zmienił. Aktor spadł do pozycji średniowiecznego komedianta, którego każdy może kopnąć w tyłek. Pomyślałem: Po cholerę to robić?

– Frustracja?

Tego pan we mnie nie znajdzie. Sam sobie wiele napsułem, straciłem czujność, dokonałem paru złych wyborów. Ale może to dobre, co mnie spotkało? To jak wywrotka na chodniku. Trzeba walnąć, żeby coś dotarło. I powstać. Zbudować siebie na nowo. Rok 2013 to dla mnie okres przemiany. Coś się zmieniło w mojej głowie. Prywatnie i zawodowo.

– Jaki teraz ma Pan pomysł na siebie?

Bardziej dojrzała i mozolna droga zawodowa. W gronie ludzie, którym ufam, zastanawiamy się, co zrobić, jak pokierować tą drogą, która poszła w bok. Wymyśliliśmy strategię odpowiedniego dobierania scenariuszy.

– Zagrał Pan u Jana Jakuba Kolskiego w filmie „Serce, serduszko i wyprawa na koniec świata”. I został Pan też producentem?

Koproducentem filmu Macieja Pisarka „Dżej Dżej”, gdzie gram główną rolę. Pomyślałem, że od strony aktora wiem o filmie wszystko. Teraz jestem ciekaw, jak jest z drugiej. Jak wyglądają ludzie, na których zawsze plułem?

– I jak jest?

Ciekawie. Wcześniej podpisywałem umowę, przychodziłem, grałem i nic mnie nie obchodziło. A teraz to plucie mi się cofnęło. Zobaczyłem, jak wyglądają mechanizmy robienia filmu. Jaki to gigantyczny, długotrwały proces. Muszę oddać honor paru producentom, na których do tej pory jako aktor się wściekałem.

– O czym jest „Dżej Dżej”?

Jest gorzką komedią o człowieku, który zamiast z ludźmi woli zadawać się ze sprzętami, przy których czuje się bezpiecznie. Autem – to Wacek, telefonem – Pamelą, swoim laptopem Edkiem. Jurek Jurecki, bo tak się nazywa bohater filmu, nie umie nawiązać relacji z prawdziwymi ludźmi. Gdy na jego drodze pojawia się nowy gadżet: GPS zaopatrzony w seksowny kobiecy głos, zakochuje się w nim bez pamięci. Ale i taka relacja może sprowadzić na manowce, o czym już niedługo Jurek się przekona… Carmen jest sprytna, ma duże wymagania i nie zamierza poprzestać na nędznej mapie Polski. Marzą jej się mapy dalekich, ciepłych krajów. Szalona miłość i podróże. I tu pojawia się prozaiczny problem – pieniądze… Więcej nie będę opowiadał, ale to pod każdym względem intrygująca historia, jakże dziś aktualna.

– Jest Pan gadżeciarzem?

Potwornym. Kocham wszystkie moje stare kamery, aparaty fotograficzne, zwoje kabli z różnych tworzyw, przeróżnej maści roboty – od kuchennych do odkurzających w czasie naszej nieobecności. Cieszy mnie otwieracz do puszek na baterie, spieniacz do kawy z dwoma końcówkami czy utrzymujący temperaturę czajnik. Mogę wysłać do swojego pieca SMS, żeby zmienił temperaturę w mieszkaniu, kiedy mnie nie ma. Dziesiątki starych, niedziałających lub potłuczonych telefonów, tabletów, które zaśmiecają szuflady, i głupio się przyznać, ale naprawdę z każdym sprzętem wiąże się jakieś wspomnienie i sentyment. Teraz widzę, że zostałem w filmie obsadzony, jak to się mówi, po warunkach.

– Grzeszy Pan chciwością?

Raczej przeciwnie. Lubię wydawać. Dlatego nigdy nie będę bogaty. Zawsze wszystkim stawiałem. Podejmowałem wiele pochopnych decyzji. Kupowałem jakieś restauracje na Mazurach, gdzie straciłem wszystkie zainwestowane pieniądze, i jeszcze spłacałem za kogoś kredyt. Robiłem straszne głupoty, jeżeli chodzi o moje „niesamowite” interesy. Ileż ja wirtualnych jachtów kupiłem, domów, działek, ile filmów prawie nakręciłem! Człowiek musi sobie czasem pomarzyć. Teraz dużo ostrożniej wchodzę w biznesowe sytuacje. Bo wiem, jak niewiele o tym wiem. Opieram się na ludziach, którzy dobrze się na tym znają. Generalnie to chciałbym mieć tyle, co przepuściłem.

– Lubi Pan pieniądze?

Lubię mieć pieniądze, żeby wydawać je na przyjemności. Dla każdego przyjemności oznaczają co innego. Dla mnie to mój ukochany dom na Saskiej Kępie, gdzie sobie teraz siedzimy. To mój skarb. Dobudowałem górę, mam tam salę kinową – to było moje dziecięce marzenie o prywatnym kinie. W okolicy mieszka sporo znajomych aktorów, reżyserów – na przykład Janek Hryniak z Martą Kieślowską, Roma Gąsiorowska z Michałem Żurawskim, wielu bliższych i dalszych znajomych związanych ze sztuką. Zbieramy się u mnie w parę osób, dzieciaki latają, my gotujemy. Latem w ogródku robimy grilla. Jest pięknie. Ale tak naprawdę głównym motorem zarabiania są podróże.

– Nie widzę tu dziecięcych zabawek?

Zapraszam piętro wyżej. Zresztą moja Sonia ma już dziewięć lat, teraz bardziej ją kręci iPod, iPad. I tu się pojawia temat dozowania tych wirtualnych przyjemności. Dziewczyna jest uzdolniona artystycznie. Tańczy, śpiewa. Chodzi na zajęcia w Akademii Młodych Talentów.

– Dumny tata?

Tak, nie ma co ukrywać. Wożę ją na zajęcia i wzruszam się, gdy widzę, jak rozwija swoje talenty. Zabrałem ją też do teatru, pokazałem scenę, kulisy. Oczarował ją ten świat. Wkręciła się.

– Dobry z Pana ojciec?

I co mam powiedzieć? Że świetny? Trochę w życiu namieszałem. Ale dla Soni staram się być odpowiedzialny. To najważniejsza osoba w moim życiu. Dbam o nią jak o nikogo innego. Córka to jedyna kobieta, której całe życie jestem wierny.

– I tu dochodzimy do grzechu nieczystości. Cudzołóstwo?

Wyłącznie. Przecież ślubu nie brałem. Nie powiem, żebym był przywiązany do przestrzegania czystości. Grzeszenie wręcz sprawia mi przyjemność. Prowadzę grzeszny żywot.

– „Schrzaniłem wiele związków”, to Pana słowa.

Pewnie tak było. Nie będę udawał świętego.

– Lepiej być porzuconym czy odejść?

Egoistycznie myśląc, lepiej porzucić. Ale dużo więcej nauczyło mnie odejście kobiety. Rzucanie to jak przepychanie się w tramwaju. Odsuwasz tę osobę i idziesz dalej, patrząc, gdzie wolne miejsce. A gdy zostajesz porzucony, oglądasz się w tył. Zastanawiasz się, co się wydarzyło? Zwłaszcza jeżeli kogoś kochałeś, gdy ci na tej osobie naprawdę zależało. Wtedy to boli. Potem spotykasz ją, gdy ma już swoją rodzinę z kimś innym.

– I myśl: dlaczego nie ja?

Wtedy już wiesz, dlaczego. Ale pozostaje mały żal do siebie. Tęsknota za czymś, co się nie wydarzyło. A mogło. Myślisz: Czy to mogło być moje życie? Przedziwne sprawy…

– Czego Pan nauczył się o sobie przy kobietach?

Mnie w ogóle ukształtowały kobiety. Żyłem bez ojca. Wychowany tylko przez mamę. A jak mama, to wiadomo: koleżanki, ciocie. Ja pośród nich taki rodzynek. Niesamowite, że zostałem hetero. Na szczęście, jako siedmiolatek, trafiłem na plan „Kingsajzu”, gdzie zobaczyłem gołą Kasię Figurę. Chyba to ukształtowało moje życie erotyczne. Kasia wie o tym, zawsze jej dziękuję.

– Duże przeżycie dla chłopca.

Jezu! Człowiek jeszcze nie wiedział, co to onanizm, nie wiedział, co z tym zrobić. A ciało buzowało. Ale wracając do tematu – kobiety miały wpływ na moje życie psychiczne i zawodowe. Moimi głównymi profesorkami były Maja Komorowska i Agnieszka Glińska. Komorowskiej zawdzięczam spotkanie z Szekspirem, a Glińskiej z Czechowem. Co zaowocowało później moimi rolami w teatrze. Wiele lat grałem Płatonowa. Gram Hamleta.

– Lgnął Pan do kobiet?

Zawsze byłem strasznie kochliwy. Kochałem kobiety i kocham. Są żywym dowodem na istnienie Boga. To niemożliwe, żeby kiedyś coś zlazło z drzewa i zmieniło się w kobietę.

– To mężczyzna pochodzi od małpy?

Absolutnie, zwłaszcza gdy patrzy się na stopy facetów. A patrząc na kobiece – o rany, jestem fetyszystą kompletnym. Gdy widzę kobiece stópki, piękne – wiem, że musiały być z innej gliny lepione. Ale oprócz kobiet zawsze szukałem w życiu starszego kolegi. Odpowiednika ojca. Zawsze miałem starszego aktora kolegę.

– Z którym razem piliście wódkę?

To też. Ale ważniejsze było moje lgnięcie. Teraz to widzę wyraźnie, patrząc na całe moje życie.

– Dlaczego nosi Pan nazwisko panieńskie matki?

W dowodzie mam podwójne nazwisko. Wybrałem lepiej brzmiące.

– Symboliczne odcięcie od ojca?

To nie była straszliwa ucieczka od ojca. Był tu niedawno, spędziliśmy razem trzy dni. Oprowadziłem go po moim warszawskim świecie. Staramy się teraz po partnersku ze sobą gadać. Dużo czasu upłynęło, zanim to wszystko zacząłem sobie układać w głowie. Ojca długo nie było. Potem pomógł mi przy zdawaniu do szkoły teatralnej. Przyjeżdżałem z Łodzi do Warszawy na konsultacje co sobotę. Mieszkałem u niego. To było pierwsze nasze obwąchiwanie się ojcowsko-synowskie. Aczkolwiek wtedy dla mnie powiedzieć „tata” było dziwne. Czułem się nieswojo. Nie wiedziałem za bardzo, co to znaczy. Dlatego przez całe życie lgnąłem do starszych kolegów, przyjaciół rodziny. Szukałem mentora. Teraz mam kilku starszych ode mnie kolegów, którym ufam i, znając swoje ułomności, liczę się z ich zdaniem. Tak jest chociażby z Lońką Fogelmanem. Dużo rzeczy mi pokazał, wytłumaczył. Jest z innej kultury, dla niego nasze słowiańskie rzucanie się w alkohol, ból duszy, zatrata są obce. Może śmieszne?

– Obca mu słowiańska melancholia?

Właśnie – może ten alkohol i to całe moje popapranie wzięło się z literatury rosyjskiej? Chciałem być całe życie takim czechowowskim Płatonowem. Te kobiety, które za nim szaleją! I każda chce go uratować. Ale on wie, że jego nie da się uratować, bo tak naprawdę to on nie jest wart tego życia. Nie jest wart niczyjej miłości.

– Masakra!

Niestety, bardzo długo utożsamiałem się z tą postacią. Dziękuję ci, Agnieszko Glińska, że mnie w to wrobiłaś!

– Pan myśli, że nadaje się do trwałego związku?

Cały czas tak myślę. Ale miewam chwile zwątpienia.

– Przy każdym rozstaniu?

Przy rozstaniu zawsze mi żal. Ale jak już jestem sam, niesamowicie cenię sobie chwile samotności. Wiem, że potrzebuję mieć swoją przestrzeń, w którą nikt mi nie wkracza. Gdy ktoś próbuje mnie opleść za bardzo, włącza mi się lampka do ucieczki.

– Związki się kończą, bo kobiety oczekują za dużo?

Niektóre tak. Kobiety chcą się czuć najważniejsze na świecie, i to zrozumiałe. Ale przy mnie z rozdania nie mają szans. Gdzieś wchodzimy i po chamsku mnie najpierw witają, zamiast przywitać się z kobietą. Wszędzie Ja. Gombrowiczowskie: „Poniedziałek ja, wtorek ja, środa ja”. W sobotę się rzyga sobą.

– Jest Pan zazdrosny?

Jeżeli, to: „Kurczę, ale fajnie zagrał. Teraz ja pokażę jeszcze lepiej!”. Czysta rywalizacja. W związkach dopytuję, sprawdzam. Kontroluję. Czyli muszę być niepewny siebie. To rzecz do przemyślenia. I do zmiany.

– Zdrada?

Zdarzało mi się zdradzić. W moim zawodzie mam mnóstwo pokus. Jednak jak prawdziwie kochałem, to nie zdradzałem. Coś się musi psuć, żeby takie myśli zaczęły się pojawiać.

– Ile było takich „prawdziwych”?

To lepiej przemilczę. Mówi się, że kocha się tylko raz.

– Teraz jest Pan w związku?

Tak, spotykam się z kimś.

– A zna Pan słowo „małżeństwo”?

Coś słyszałem. Czytałem w Wikipedii. Znam i jestem szczęśliwy, że cały czas mam wolne konto, żeby móc wziąć kościelny ślub. Jestem czysty jak łza.

– Abstrakcyjne słowo?

Mówiąc poważnie, mam jeszcze trochę czasu. Ciągle jestem niepoprawnym marzycielem. Wierzę, że wygram jutro w totka 20 baniek, albo zadzwoni Spielberg. Jestem przekonany, że nie będę do końca życia mieszkał w Polsce. Bo widzę, jak wygląda praca u nas. Nikomu nie zależy, żeby budować międzynarodowy sukces. Najlepiej szybko się nachapać i tyle. To chyba pozostałość po PRL-u.

– Za ciasno tu Panu?

Za ciasno. Doszedłem do ściany. Mam cały ten drób – Kaczki, Orły, Montreal. Kurczę, załóżmy, że taka osoba jak ja jest we Francji. Pewnie siedzielibyśmy tam na Lazurowym w wielkiej willi. Pewnie grywałbym co jakiś czas w Hollywood. Grywałbym u światowych reżyserów.

– Numer jeden we Francji to więcej niż numer jeden w Polsce?

Nawet numer 20 we Francji to więcej niż nasz numer jeden.

– Gorzko brzmi.

To jest frustrujące, jeżeli już o tym mówimy. Ile tu talentów się przepiło z tej frustracji? Przekonani o sile i talencie, który obija się o ścianę. Ale nie chcę, żeby to brzmiało gorzko. Nie będę narzekać. Dlatego zakładając firmę producencką, od razu myślałem o tym, żeby robić projekty, które zahaczają o zagranicę. Poznawać ludzi stamtąd, nawiązywać kontakty. Góra nie chce przyjść do Mahometa, to Mahomet pójdzie do góry.

– A jak u Pana z grzechem pychy?

W naszym zawodzie łączy się z kabotynizmem. To mi jest obce.

– Ale sodówka waliła do głowy?

Jak przy nurkowaniu, człowiek w którymś momencie zaczyna tracić przytomność. Otumaniło mnie. Straciłem czujność. Pojawiały się jakiejś osoby, które niby są przyjaciółmi. Tysiąc doradców, tysiąc osób, które chcą się napić. Tysiąc pomysłów, każdy coś chce. Nakręca się machina. Pewnie parę osób potraktowałem z góry.

– To trudne miejsce – te zachwyty, wywiady, pieniądze…

Zawsze lubiłem się popisywać. Chciałem być w centrum zainteresowania. Aktorstwo z tego się wzięło. Później sobie wytłumaczyłem, dlaczego. Chciałem, żeby wszyscy mnie lubili. Od dziecka chciałem coś udowodnić, pokazać.

– Tacie?

Tacie, mamie, koleżankom. Zawsze byłem błazen klasowy. Później na planie też błazen. Zawsze wszystkich musiałem rozśmieszać. I niektórych rozśmieszałem, ale dla niektórych mogło to być męczące. Wszędzie go, kurwa, pełno. Saramonowicz powiedział, że nie znał nikogo, kto by miał takie parcie, żeby wygrać. W każdej dziedzinie.

– To nie rola błazna.

Może to pycha? Dlaczego we wszystkim muszę być najlepszy? Wtedy z każdym walczę. Zawsze musiałem mieć przeciwnika. Może dlatego niektóre moje związki się nie udawały? Bo stawiałem sobie dziewczynę za przeciwnika. Ale ile można walczyć? Gdy kręciliśmy „Testosteron”, też musiałem być we wszystkim najlepszy. Wymyślałem scenki pod siebie. A obok mieliśmy stół bilardowy, więc dla zabicia czasu graliśmy. A że bilard to był mój pierwszy sposób zarabiania pieniędzy…

– Na studiach?

Jeszcze w podstawówce. W Łodzi, w słynnym klubie „Blue Monday” grało się na pieniądze. Przeliczając na dzisiejsze, potrafiłem w jeden wieczór zarobić dziewięć stów. Więc w czasie „Testosteronu” musiałem na planie zagrać z każdym, żeby pokazać, kto jest najlepszy. Z drugiej strony, ta zadziorność nieraz w życiu mi się przydała. Zależnie od okoliczności niektóre wady stają się zaletami, a niektóre zalety wadami. Nie wyobrażam sobie, że Olbrychski nie miał tych wszystkich straszliwych cech. To też mój mentor – Daniel mnie usynowił.

– Ojciec zastępczy?

Mam na kartce napisane, że oficjalnie usynawia Borysa Szyca. To jest oczywiście nasza gierka. Ale uwielbiam tę zabawę.

– Pięknie. Od kiedy?

Jedno z pierwszych moich pojawień się na ekranie to był serial „Na dobre i na złe”. Daniel zagrał tam starego aktora, ja – jego syna, którego ojciec porzucił, nigdy się nim nie zajmował. Ale choroba ojca zbliżyła go do syna. Od tego momentu Daniel mówił do mnie: „synku”. Ja: „tato”. Gdy kręciliśmy „Bitwę pod Wiedniem”, spędziłem miesiąc w Bukareszcie. Wtedy spisaliśmy cyrograf. Dzwonię do Daniela na Dzień Ojca.

– Ma Pan szczęście do ludzi.

Mam grzeszny zawód i grzeszne życie wiodłem, ale są tacy, którzy podtrzymują mnie na duchu. Mam dwóch księży ukochanych, do których mogę się z wszystkim zwrócić. Jeden to ksiądz Wojtek Drozdowicz z Bielan. Z nim mogę o wszystkim porozmawiać. To nie jest typowa spowiedź, tylko rozmowa. Czuję, że mogę z nim rozmawiać otwarcie.

– I co, mówi wprost: „Przestań pić”?

Co pan z tym piciem cały czas? Chyba pan musiał pić dużo.

– E tam, zaraz dużo.

Bo to zwykle alkoholik chce wybadać alkoholika.

– A gniew? Grzeszy Pan agresją?

Jestem porywczy. Generalnie ze wszystkimi chcę być na dobrej stopie, ale mam pewne zasady. Złości mnie wkraczanie w moją prywatność. Obrażanie mojej rodziny. Gdyby ktokolwiek zrobił coś złego mojej córce, myślę, że mógłbym zabić.

– Bił Pan ludzi?

Ja? Nigdy… Miałem starcia z paparazzi, i to kilka konkretnych. Ale przegrali wszystko w sądzie. Dlatego teraz są bardziej uważni. Przeżyłem najgorszą rzecz w życiu. Wypadek z moją córką. Dachowanie samochodu. Tuż po tym, jak wysiadłem ze złamanym kręgosłupem i wyjmowałem ryczącą Sonię, obok stał facet z aparatem przy twarzy i robił mi zdjęcia. Pokazały się na Pudelku. A potem ten …, który posiada Pudelka, udzielił w tygodniku wywiadu o moralności. I mówił, co w tym złego, przecież wypadek Szyca z córką to supermateriał. Z chęcią spotkałbym się z nim i ten supermateriał wcisnął mu głęboko w gardło.

– A czy nie podkłada się Pan sam, wsiadając po pijaku do samochodu?

Wtedy to paparazzi zadzwonili na policję. Ale było, minęło. Ostra lekcja. Trzeba iść do przodu.

– Ostatni grzech to lenistwo. Panu chyba nieznany?

Jestem ogromnym leniem. Niby jestem pracoholikiem, ale wynika to z mojej walki z lenistwem. Biorę sobie za dużo na głowę, żeby nikt mi nie zarzucił, że jestem leniwy. Ale tak naprawdę to mi się nic nie chce czasem. Jak mam wolne dni, to wydaje mi się, że stałem się strasznie nudnym pierdzielem, bobym z tego domu nie wychodził. Czytam sobie, oglądam.

– Unika Pan ludzi?

Odpoczywam od zgiełku. Kupiłem małe mieszkanko w Sopocie. Uwielbiam to miasto. Jeżdżę tam od dziecka i mam mnóstwo wspomnień związanych z tym magicznym miejscem. To jest moja ucieczka, spokój. Zwłaszcza zimą, gdy zatoka zamarza, nie ma turystów. Ale z racji mojego prywatnego więzienia, w którym żyję – mojej osoby – najbardziej lubię polecieć gdzieś dalej. Ostatnio odkryłem Barcelonę. Moją oazą jest Toskania, gdzie bywam co roku. Sprawdzona firma wynajmuje dla mnie piękny, stary toskański dom. Jedziemy w parę osób.

– Jednak nie sam?

Lubię ludzi. Lubię swoich przyjaciół. Tam dajemy upust naszym talentom kulinarnym. Zawsze znajdujemy willę blisko małego miasteczka, żeby był targ. Robimy zakupy, gotujemy. Oddajemy się rytuałowi celebracji życia, który Włochom jest z natury przynależny.

– Fajnie być Borysem Szycem?

I fajnie, i niefajnie. Po żydowsku: „Jak u ciebie jednym słowem?”. „Dobrze”. „A w dwóch?”. „Nie dobrze”.

Reklama

Rozmawiał: Roman Praszyński
Zdjęcia Zuza Krajewska/LAF AM
Stylizacja Jola Czaja
Asystentki: Paula Szczerkowska i Angela Kłos
Makijaż i charakteryzacja Aleksandra Foka Przytulska
Fryzury Rafał Żurek/Metaluna
Scenografia Ula Wasilewska/Witalis
Modelki: Magda F i Magda K/United for Models
Oświetlenie Jacek Szkodziński / Piramida Films
Produkcja: Ewa Kwiatkowska i Piotr Wojtasik

Reklama
Reklama
Reklama