Anja Rubik: "Muszę robić coś... na boku"
O tym, gdzie jest naprawdę jej dom, swoim związku, macierzyńskich planach i nowej pasji Anja Rubik opowiada Beacie Nowickiej.
– Myślisz o przyszłości?
Odruchowo chciałam ci odpowiedzieć, że nie… A jednak, w jakimś stopniu, myślę. Po prostu staram się jej nie analizować.
– Strony zawodowej czy osobistej?
O osobistej ostatnio myślę, bo rozmawiałam z moją przyjaciółką, która jest dużo starsza i zaczęła mnie pytać o dzieci. Odpowiedziałam jej, że jeszcze nie wiem, a ona na to: „W takim razie powinnaś zamrozić swoje jajeczka”. Byłam kompletnie zdezorientowana: „Co? Ja? W moim wieku?”. Ale ona spokojnie odpowiedziała: „Tak, bo kiedy ja miałam 36 lat i wreszcie naprawdę zapragnęłam dziecka, to lekarz powiedział, że dla mnie jest już za późno. Po prostu przemyśl to, żebyś potem nie żałowała”. I to mi dało do myślenia, muszę przyznać. Faktycznie nie mam już 23 lat, choć czasami tak mi się wydaje, tylko 31 i jeśli chcę mieć rodzinę…
– …a chcesz?
Tak, dlatego pierwsze dziecko powinnam urodzić w najbliższych latach, bo z drugim podobno jest już łatwiej. Więc nad tym troszeczkę się zastanawiam, ale poza tym nie planuję niczego więcej. Często mam poczucie, że wszystko w moim życiu jest tymczasowe. Nie wiem, dlaczego. Nie lubię tego uczucia.
– Kiedy Ty tak mówisz, brzmi to symbolicznie. W ciągu ostatniego tygodnia byłaś w czterech miejscach: Nowym Jorku, Wiedniu, Warszawie i Barcelonie. Zmieniasz strefy czasowe, kulturowe i językowe. A jednocześnie w samolocie, w jakimś sensie, bierzesz swoje życie w nawias.
Może dlatego nie przepadam za lataniem. Czasami cieszę się, że mogę na kilka godzin wyłączyć komórkę, nie mam z nikim kontaktu i trochę się odprężam, ale w samolotach człowiek jest zupełnie sam. Oderwany od swojego życia. Coraz częściej się nad tym zastanawiam, że gdyby ten samolot kiedyś spadł, rozbił się, umarłabym otoczona obcymi ludźmi, z którymi nic mnie nie łączy. To nie znaczy oczywiście, że chciałabym uśmiercić kogoś bliskiego, po prostu myślę o tym, że gdyby coś się stało, będę sama. Poza tym dla kobiety samotny lot oznacza nieustanną walkę, żeby nie być zaczepianą.
– Zdarzyło Ci się takie nieprzyjemne doświadczenie?
Dwa tygodnie temu. Leciałam z Nowego Jorku do Londynu. W hali siedziałam niedaleko mężczyzny, który oglądał mecz i go komentował. Raz czy dwa podniosłam głowę znad komputera, coś mu odpowiedziałam, bo nie chciałam być niemiła. Kiedy zajęłam swoje miejsce w samolocie, nagle go zobaczyłam. Podszedł do kobiety, która siedziała już obok mnie, i mówi: „Cześć, słuchaj, rozmawiałem z tą panią, świetnie nam szło, może zamieniłabyś się ze mną miejscami?”. A ona: „Dobrze, nie ma problemu”. Byłam tak zaskoczona, że zanim zdążyłam zaprotestować, już jej nie było. Usiadł i zaczęliśmy trochę rozmawiać, a właściwie to on gadał, gadał i gadał. Głównie o sobie.
– Klasyka.
W końcu miałam dość i mówię: „Słuchaj, muszę iść spać, bo prosto z samolotu idę do pracy”. Rano chwilę porozmawialiśmy, dał mi swoją wizytówkę i poprosił o mój numer telefonu. Powiedziałam, że napiszę mu maila i tak się rozstaliśmy. W Londynie cały dzień pracowałam, wróciłam do hotelu i o drugiej nad ranem obudził mnie telefon. Odbieram, cisza, ale słyszę czyjś oddech. Pomyślałam, że to pomyłka. Odkładam słuchawkę, telefon znowu dzwoni, słyszę, że tam ktoś jest, ale milczy. Już chciałam dzwonić do recepcji, kiedy zadzwonił trzeci raz: „Cześć”. Pytam, kto mówi. „Twój sąsiad z samolotu”. Zanim pomyślałam, skąd on wie, gdzie ja mieszkam, zapytałam: „Dlaczego do mnie dzwonisz w środku nocy?”. A on takim dziwnym grobowym głosem: „Obiecałaś, że do mnie napiszesz. Obiecałaś mi”. „Napiszę, jak będę chciała napisać”, powiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Poprosiłam, żeby już nie łączyli żadnych telefonów z moim pokojem. Próbowałam zasnąć, ale bezskutecznie. Rano okazało się, że dzwonił całą noc. Umówiliśmy się, że jeśli zadzwoni albo pojawi się osobiście, powiedzą mu, że się wyprowadziłam, nie ma mnie, zmieniłam hotel.
– Domyślam się, że pojawił się osobiście.
Faktycznie przyszedł z ogromnym bukietem kwiatów, ale usłyszał, że ja już tam nie mieszkam. Naprawdę się bałam. Wysłałam nawet wiadomość do mojej agencji, że jeśli zniknę, to tu są namiary na mężczyznę, który mnie prześladował. Zresztą okazało się, że wszystko, co o sobie opowiadał, było prawdą. To był bardzo zamożny człowiek z Portugalii, co mnie jeszcze bardziej wystraszyło. Bałam się, że wynajmie jakiegoś detektywa, żeby mnie śledził. Ale, na szczęście, chyba odpuścił. Mężczyźni są często bardzo nachalni.
– Razem z Sashą posiadacie dom na Majorce, mieszkanie w Nowym Jorku, mieszkanie w Wiedniu… Zastanawiam się, gdzie jest Twój dom, to miejsce, gdzie trzymasz swoje najdroższe pamiątki i misia bez oka z dzieciństwa.
Miś ma oko, tylko pomalowane na Marilyn Mansona. Jest w domu u mamy, w Częstochowie, stwierdziłam, że to będzie dla niego najbezpieczniejsze miejsce. Mam tylko dwie rzeczy, do których jestem ogromnie przywiązana. Zegarek, który noszę – dostałam go od Sashy, i bransoletkę od mojej prababci, którą zawsze mam w torbie. Byłabym zrozpaczona, gdybym którąś z tych rzeczy zgubiła. Poza tym nie przywiązuję się do rzeczy materialnych. Kiedyś przywiązywałam do nich większą wagę, teraz mi na tym nie zależy. Ale pytałaś o dom…
– Tak. Gdzie jest ten najważniejszy?
Myślę, że w Nowym Jorku, ale chyba powinnam dodać, że on jest bardziej mój, bo ja bardziej ciągnę do Nowego Jorku niż Sasha. Sasha lubi tam być, ale on jest mocniej związany z Wiedniem i swoją rodziną, która też tam mieszka. Oczywiście ja też jestem związana z moimi rodzicami, ale jesteśmy w kontakcie na co dzień. Sasha nie dzwoni codziennie do rodziców, ale za to co dwa miesiące musi do nich pojechać, bo potrzebuje, w taki fizyczny sposób, być otoczony rodziną. Oni dają mu bardzo dużo energii. Więc myślę, że dom Sashy jest bardziej w Wiedniu.
Więcej w najnowszym numerze Viva!
Rozmawiała: Beata Nowicka