Czekała na swoją córeczkę siedem lat. Droga do macierzyństwa Weroniki Marczuk (48) była nie tylko długa, ale i bolesna. – Dopiero gdy jesteśmy na dnie, możemy odkryć, co nam pomaga – mówi Weronika, która przez te wszystkie lata nigdy nie zwątpiła w to, że zostanie mamą. Dziś tuli sześciomiesięczną Anię i opowiada, jak udało jej się dotrzeć do tego szczęśliwego momentu. Co chciałaby powiedzieć kobietom, które wciąż czekają na upragnione dziecko? Jak się czuje jako symbol późnego macierzyństwa? Czy myśli o rodzeństwie dla córki? A może tęskni za show-biznesem?

Reklama

Jakim dzieckiem jest Ania - córka Weroniki Marczuk?

Jest radosna i bardzo ciekawa świata. W zasadzie w każdej sytuacji zdobywa serca wszystkich swoim uśmiechem. Uwielbia towarzystwo, a najchętniej innych dzieci – wtedy aż piszczy ze szczęścia (śmiech). Często odwiedzamy znajomych w innym mieście. Gdy tam przyjeżdżamy, dzieciaki w wieku 11, 9, 8 i 4 lat opiekują się Anią. Wtedy czuję, że naprawdę coś w tym jest – dzieci nie są nasze, my mamy im tylko dać opiekę i wsparcie. Reszta już jest dana! To dla mnie nieprawdopodobne odkrycie.

Czy taka codzienna, fizyczna opieka nad Anią zaczyna się już pani dawać we znaki?

Ania robi się przecież coraz cięższa Teraz szczególnie czujemy ten słodki ciężar, bo Ania jest z tych dzieci, co wszystko chcą robić za wcześnie. Ma dopiero pół roku, a już raczkuje, siada i wstaje – najchętniej wszystko jednocześnie! I choć jest na to wszystko za mała, jeszcze nikomu w naszym otoczeniu nie udało się jej odwieść od tych pomysłów. Jak tylko ktoś próbuje, Ania głośno zgłasza sprzeciw (śmiech).

Zobacz także

A udaje się pani przesypiać noce?

Noce bywają różne, ale w większości są spokojne i przespane – zarówno przez Anię, jak i przez rodziców (śmiech).

Na takie chwile musiała pani czekać siedem lat, a o swoich doświadczeniach napisała pani książkę „Walka o macierzyństwo. Jak wygrać z czasem i samą sobą”. Co to znaczy „wygrać z samą sobą”?

Największe przeszkody stawiamy sobie same. Zmęczenie perfekcjonizmem, chęć bycia zbyt dobrą żoną, ratowanie całego świata, pilnowanie, by nigdy nikogo nie zawieść… W pewnym momencie orientujemy się, że dalej się nie da, organizm odmawia posłuszeństwa. No właśnie. Wtedy do mojej gry o życie wchodzi hasło „masz wygrać z samą sobą”. Nie możemy się skoncentrować na upragnionej ciąży, bo „nie mamy dla siebie czasu” i ciągle usiłujemy sprostać zbyt dużym wymaganiom – to ogromny stres wewnętrzny. I wtedy pozwolenie sobie na to, by nasze potrzeby stały się najważniejsze, jest wygraną. Właśnie to było dla mnie najtrudniejsze do nauczenia.

Postanowiła się pani tego nauczyć, kiedy starania o dziecko nie przynosiły rezultatu?

No właśnie… Niestety taka jest prawda, że dopiero cierpienia, które nie omijały mnie w ciągu siedmiu lat starań o Anię, okazały się wstrząsem na tyle silnym, że musiałam znaleźć odpowiedź na pytanie: jak sobie pomóc? Dopiero gdy jesteśmy na dnie, możemy odkryć, co nam pomaga.

Zawsze miała pani w sobie taką wolę walki?

Nawiązuje pani do tytułu książki? Przyznam, że mam z nim mały problem. Wybraliśmy słowo „walka”, bo ono dobrze określa to, jak o swoich staraniach często myślą pary, które dziecko mieć chcą, ale z jakiegoś powodu nie mogą. Moja filozofia nie polega jednak na walce, namawiam raczej do rozsądnego podejścia do życia, żeby nigdy nie zwątpić w to, że można zostać rodzicem. A żeby nim zostać, warto też pogodzić się z tym, że macierzyństwo może przybierać różne formy.

Ma pani na myśli adopcję lub rodzicielstwo zastępcze? Czy ustaliła sobie pani termin, który zakończyłby starania o własne dziecko?

Nie, termin jest jeden: dopóki można sprowadzić swoje dziecko na świat i dopóki ma się biologię po swojej stronie, trzeba próbować. Dopiero gdy lekarze orzekną, że wyczerpały się wszystkie opcje, przechodzimy do planu B. Trzeba też dopuszczać do siebie przeróżne, nawet najmniej wygodne scenariusze, warto stawiać czoło lękom. Ja też kiedyś bałam się mówić głośno o strachu, unikałam go, ale okazuje się, że najlepiej po prostu w niego „wejść”. Dzięki temu łatwiej nam się żyje.

Trzeba mieć w sobie dużo siły, żeby myśleć w ten sposób.

Widziałam w życiu naprawdę dużo i to ukształtowało mój charakter. Ale zawsze musi przeważyć pozytyw. Moje dzieciństwo w Związku Radzieckim nie należało do najłatwiejszych, choć było bardzo ciekawe. W Polsce również miałam swoje przejścia, ale też dzięki pracy miałam tak ogromną liczbę sukcesoĀLw i fascynujących przeżyć, że mam bardzo duże zaufanie do swoich możliwości. To hartuje pozytywnie. Zresztą polecam poznać więcej tajemnic, porad i teorii na temat ciąży, porodu, blokad i zabobonoĀLw. Marzyłam o poradniku, który poruszałby te tematy, ale nie mogłam go znaleźć na rynku. Ośmieliłam się więc i sama go napisałam. Największą nagrodą jest duża liczba dobrych recenzji oraz podziękowań od kobiet… i mężczyzn! A wracając do pytania – staranie się o dziecko, choćby nie wiem jak długie i bolesne, jest rzeczą świętą, nie rozpatruję go w kategoriach problemu czy traumy. Sto razy poddałabym się w innych sytuacjach, odmówiłabym sobie wszystkiego, ale dziecko? Zrezygnować? Poddać się? Nie wyobrażam sobie.

Wydaje się pani uparta i wytrwała.

W tej kwestii ta postawa okazuje się właściwa. My, kobiety, w wielu sprawach jesteśmy prawdziwymi bohaterkami, ale jeśli dopadają nas wątpliwości, musimy pamiętać, że wszystko jest w głowie. Jesteśmy kompletnie nieświadome blokad, które codziennie nas hamują.

Jakie blokady miała pani?

Brak przyzwolenia sobie na wzięcie od życia tego, co bym chciała, przekonanie, że dziecku może się stać coś złego. To bardzo destrukcyjne uczucie. Kiedy byłam mała, zmarła moja młodsza siostra, Inna. Ta tragedia odcisnęła ogromne piętno i na mojej rodzinie, i na mnie. Udało mi się od niej odciąć dopiero wtedy, gdy jako dorosła osoba poszłam na terapię. Okazało się, że całe życie podświadomie próbowałam wynagrodzić rodzicom stratę, dać z siebie tak dużo, żeby zapomnieli o tęsknocie za Inną. Zamiast chodzić do jednej szkoły, chodziłam do trzech, pracowałam w kilku miejscach równocześnie, od 14. roku życia wspierałam, a potem utrzymywałam rodziców. To nieprawdopodobny mechanizm. Z drugiej strony wiadomo, że gdybym miała rodzeństwo, byłabym kimś innym. Niczego nie można żałować, raczej trzeba sobie to uświadomić, przeanalizować i iść dalej. Właśnie tak zrobiłam, kiedy przedwcześnie urodziłam bliźniaki (dzieci po urodzeniu zmarły – od red.). Gdyby nie ten sposób patrzenia na życie, którego się nauczyłam, chybabym tego nie przeżyła.

Pani wiedza i doświadczenie to nieocenione wsparcie dla rodziców starających się o dziecko.

Codziennie dostaję dużo wiadomości z pytaniami, na które staram się odpowiadać, ale nie jestem w stanie każdemu pomóc. Dlatego postanowiłam przygotowywać warsztaty i organizować na Instagramie spotkania z ekspertami – oni wiedzą zdecydowanie więcej ode mnie, choć każdy w swojej wąskiej dziedzinie. A zjawisko, jakim jest cud narodzin czy radzenie sobie z przeszkodami, jest złożone i wymaga kompleksowego podejścia. Stąd zrodził się pomysł fundacji z dużo szerszym zakresem działalności, bo nie chciałabym dziś ograniczyć się tylko do kobiet i mężczyzn, którzy chcą być rodzicami. Obracam się na co dzień w środowisku biznesowym i tam również widzę duże potrzeby.

Na czym jeszcze będzie skupiać się fundacja?

Na szeroko pojętym rozwoju mentalnym. Wytrzymałość psychiczna, umiejętność radzenia sobie ze stresem czy lękami stają się ważniejsze niż niejeden wirus. Ja, chcąc nie chcąc, musiałam sobie poradzić z wieloma traumami, dlatego zapewne zaproszono mnie do grona tych, którzy mogą wspierać innych ludzi – zarówno w życiu osobistym, jak i w sferze zawodowej.

Myśli pani o powrocie do show-biznesu?

Zrezygnowałam z projektów showbiznesowych głównie dlatego, że chciałam się uwolnić od paparazzi. Powiedziano mi to wprost: „Jeśli nie znikniesz, nie damy ci spokoju”. Trochę się na nich pogniewałam i zniknęłam. Potem, gdy chciałam wrócić po cichu, w spokoju urodzić dziecko, ktoś mnie zobaczył i następnego dnia w internecie pojawiło się siedem artykułów na ten temat. Mądrzy ludzie doradzili mi wówczas: „Jak długo będziesz uciekać od tego, od czego nie da się uciec? I tak będą o tobie pisać. Czy nie lepiej, żebyś to ty opowiadała o sobie swoimi słowami?”. Tak robię, choć przyznaję, że czuję opór przed powrotem do rzeczywistości medialnej. Jednak pracuję nad sobą, oswajam także nowe technologie. Może w ten sposób uniknę pretekstów do plotek. A najważniejsze jest to, że będę miała możliwość szczerej rozmowy z prawdziwymi odbiorcami. Jeszcze niedawno nikt z ludzi na świeczniku nie miał szans, aby się wypowiedzieć, pozostawały tylko sprawy w sądzie.

A gdyby ktoś zaproponował pani prowadzenie programu w telewizji, przyjęłaby pani taką ofertę?

Możliwe, że tak. Bo ja się nie zarzekam, że nie wrócę do telewizji, nie zamykam na to, co przynosi mi życie. Nigdy nie zgłosiłam się do żadnej pracy, przysięgam! Jeśli pojawią się ciekawe propozycje, chętnie je rozważę. Lubię być niezależna i dlatego mam swoją pracę, swoją firmę. No, może teraz już nie jestem taka niezależna, bo przede wszystkim mam Anię.

Stała się pani symbolem późnego macierzyństwa.

Tylko że ja nie chcę być takim symbolem! (śmiech) Nie chcę namawiać ani na macierzyństwo, ani tym bardziej na późne macierzyństwo, bo wiem, jak trudne potrafi ono być. Wolę być symbolem świadomego macierzyństwa.

A czy myśli pani o kolejnym dziecku?

Zawsze chciałam mieć gromadkę i akurat w tej kwestii nie umiem nie marzyć.

Nie boi się pani, że gromadka może być szalenie wymagająca?

Przyznam, że czasem pojawia się wątpliwość, czy wystarczy mi sił… Z drugiej strony ogromna rzesza ludzi ma kilkoro dzieci i świetnie sobie daje radę. Warto wsłuchiwać się w siebie. Mózg zawsze będzie nas straszyć, ciągnąć w dół, ale dusza powie prawdę. Jeśli w duszy mamy jakieś pragnienia, to strach nie powinien decydować, czy je spełniamy, czy porzucamy. Nie wolno słuchać strachu – to najgorsza emocja. Szczególnie jeśli chodzi o podejmowanie najważniejszych życiowych decyzji.

Mówi pani pięknie o macierzyństwie, ale przyznaje pani również, że potrafi być trudne.

Jasne, tak to jest być mamą. Fizycznie bywa ciężko. Psychicznie też, ale ja się na te trudy przygotowałam. Jak tylko coś zaczyna mnie irytować, mam świadomość, że to normalne i że są techniki, dzięki którym potrafię zmienić nastawienie. Weszło mi to w nawyk. Wiem, że im Ania będzie starsza, tym większym wyzwaniem będzie wychowanie. Już teraz widzę, jakie cudo mi rośnie z ciekawym charakterkiem (śmiech). Patrzę na to jak na fajne wyzwanie i wolę się mierzyć z tym niż choćby z wejściem na Everest, bo mogłabym wybrać sobie i takie.

Rodzicielstwo może być jak wspinaczka na Mount Everest, tylko że do niej ludzie przygotowują się latami…

Reklama

Właśnie! Próbuję rozgryźć, dlaczego my, ludzie, szkolimy do perfekcji tak przeróżne umiejętności, a do rodzicielstwa nie przygotowujemy się prawie wcale. Niektórzy latami uczą się pływać na kite’ach, pięć lat studiują marketing, a dziwią się, gdy twierdzę, że rodzicielstwa też trzeba się uczyć. Chciałabym, żeby przygotowanie do bycia mamą i tatą stało się dla wszystkich pasją. Taką jak na przykład ogrodnictwo (śmiech), tylko dużo bardziej fascynującą!

Instagram/Weronika Marczuk
Reklama
Reklama
Reklama