Reklama

Miała sławę i role u najlepszych reżyserów, ale szczęście dał jej buddyzm. Dzięki niemu Małgorzata Braunek nauczyła się ze spokojem przyjmować wszystko, co niesie los. Także raka. Odeszła dokładnie sześć lat temu (23 czerwca 2014 roku), ale my pamiętamy jej prawdziwą radość życia.

Reklama

„Wydawało mi się, że może nie wypada. Wokół [w szpitalu] pełno chorych, nie brakuje też umierających, a mama śmieje się donośnie, w głos. A potem pomyślałam: przecież to ona jest chora, nie ja. I tylko ona może powiedzieć sobie, czy jej coś wypada robić, czy nie. Potrafiła cieszyć się życiem w każdej chwili”, mówiła Orina Krajewska o swojej mamie, Małgorzacie Braunek, w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”.

Aktorka, choć ciężko chorowała, nigdy się nie skarżyła. Ciepła, wrażliwa, nie miała wrogów, z nikim o nic nie walczyła. Nawet nowotworu, który zdiagnozowano u niej wiosną 2013 roku, nie traktowała jak przeciwnika, którego musi pokonać, żeby wygrać życie. Poddała się chemioterapii, ale ufała też medycynie niekonwencjonalnej i dużo medytowała. To właśnie dzięki medytacji i innym praktykom buddyjskim Braunek nauczyła się doceniać wszystkie doświadczenia, jakie niesie ze sobą życie. Także te negatywne.

East News

Jej życiowa mądrość, spokój i ogromna siła wewnętrzna sprawiały, że choć na wiele lat zniknęła z show-biznesu, to gdy wróciła na ekrany jako Basia w „Domu nad rozlewiskiem”, z miejsca zyskała sympatię milionów widzów. Choć sam serial zbierał różne recenzje, to postać grana przez Braunek budziła powszechną sympatię.

„Pani Małgosia zawarła w tej roli ogromny ładunek mądrości i ciepła”, pisano na forach internetowych.

Aż trudno uwierzyć, że od dnia kiedy odeszła, właśnie mija sześć lat.

Zobacz także: Przybylska, Mróz, Braunek, Jobs, Trafankowska - wspominamy gwiazdy, które przegrały walkę z rakiem

Miała świat u stóp

Na aktorstwo była skazana. Od dziecka pokazywała, że jest stworzona, aby grać. Już jako 7-latka robiła furorę, kiedy na rodzinnych imprezach recytowała „Redutę Ordona” Adama Mickiewicza. W szkole uwielbiała występować na różnego rodzaju uroczystościach, interesowała się teatrem, a wagary spędzała w kinie. Nikogo nie zaskoczyło więc, że postanowiła studiować w szkole teatralnej. Nie przeszkodził jej w tym nawet... brak matury. Czekała ją poprawka z języka polskiego, ale Małgorzata przekupiła sekretarkę szkoły teatralnej i świadectwo dojrzałości doniosła później.

Lata studiów były dla niej rewolucyjne. Wyszła za mąż za aktora Janusza Guttnera, zaczęła też grać w filmach. I to od razu u znakomitych reżyserów – Władysława Ślesickiego, Kazimierza Kutza i Andrzeja Wajdy.

East News

Jeszcze jako studentka pojechała na festiwal filmowy do Cannes, na którym poznała m.in. Romana Polańskiego. Tam pierwszy raz spotkała też Andrzeja Żuławskiego. Najpierw chwilę porozmawiali na lotnisku, potem byli na kolacji, od której wszystko się zaczęło. Po drugim spotkaniu już wiedzieli, że są w sobie zakochani. Gdy Żuławski przyjechał później do Polski, Braunek, żeby z nim być, rozstała się z mężem.

Przyjazd Żuławskiego związany był nie tylko z miłością, lecz także z planami zawodowymi. Reżyser zaczynał właśnie zdjęcia do „Trzeciej części nocy”, filmu, w którym obsadził nową ukochaną. Zagrała tam dwie postacie, w tym kobietę, która sama wychowuje maleńkiego synka. Po zakończeniu zdjęć okazało się, że Braunek sama spodziewa się dziecka. Była szczęśliwa jak nigdy, ale właśnie wtedy wszystko zaczęło się psuć.

Andrzej żył w ciągłym napięciu twórczym, dla niego najważniejsze było robienie filmów, a Małgorzacie zależało przede wszystkim na domu i bliskich. Do tego jeszcze doszły problemy rodzinne, bo gdy Braunek urodziła Xawerego, który był wcześniakiem, musiała się zaopiekować nie tylko nim, ale i swoją matką, która w tym samym czasie zachorowała na raka nerki. Aktorka kursowała więc między dwoma szpitalami, a do tego pracowała na planie „Diabła”, nowego filmu Żuławskiego.

Choć już wtedy kiełkowała w niej myśl o tym, by odejść z zawodu, nie odmówiła Jerzemu Hoffmanowi, który zaproponował jej zagranie Oleńki w ekranizacji „Potopu”. Ta rola była dla niej bardzo znacząca, bo dzięki niej uodporniła się na krytykę. Gdy Hoffman ujawnił obsadę, ludzie (tysiące!) zaczęli go ganić za wybór Braunek. Nie mogli zaakceptować tego, że eteryczną Oleńkę ma zagrać aktorka kojarzona z kontrowersyjnymi rolami i scenami pełnymi nagości. Protestowali, do różnych czasopism wysyłali listy, a do Małgorzaty – niewybredne anonimy. Ona jednak nie ugięła się pod presją.

East News

Później zagrała jeszcze jedną wielką rolę – w „Lalce”. To właśnie wtedy czerpała największą przyjemność z występowania. Mimo to rok później odeszła z zawodu.

Nowy etap

Wpływ na tę decyzję miało też to, co działo się w jej życiu prywatnym. Coraz mniej łączyło ją z Żuławskim, a coraz bardziej interesowały ją filozofia Wschodu i poszukiwania duchowe. Wtedy właśnie poznała Andrzeja Krajewskiego, młodego hipisa z burzą loków i olbrzymimi oczami. Oczarował ją od razu. Oboje mieli rodziny, ale postanowili zaryzykować. I opłacało się, bo razem przeżyli ponad 38 lat!

Spotkanie Andrzeja całkowicie odmieniło życie Małgorzaty. To on spełnił jej największe marzenie i zabrał ją w podróż do Indii. Braunek zakochała się w tym miejscu, w ludziach, atmosferze, tam też zaczęła poznawać tajniki buddyzmu. Później jeszcze wielokrotnie tam wracali. Aktorkę coraz bardziej pochłaniały medytacje, i ćwiczenia duchowe, a po latach sama została mistrzem zen.

Wiadomość o nowotworze przyjęła ze spokojem.

„Kiedy straciła włosy, od razu powiedziała: »Zawsze marzyłam, żeby mieć loki. Idę po perukę! Po blond loki«. Pamiętam, że niektórzy przyjaciele delikatnie sugerowali, że te loki to trochę przesada. »Ale czemu? – pytała. – Całe życie chciałam mieć loki, to czemu nie mogę chodzić w nich teraz, kiedy mogę?«”, opowiadała w „Wysokich Obcasach” jej córka Orina.

Kolejne sesje chemioterapii i trzy operacje nie pomogły. W dniu śmierci 67-letniej Braunek, 23 czerwca 2014 roku, na jej Facebooku pojawił się fragment wywiadu rzeki „Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko”, który napisała razem ze swoim przyjacielem Arturem Cieślarem:

„Wejdę w stan śmierci spokojnie i bez bólu, łącząc się z Wielkim Umysłem, Pustką, Bogiem chrześcijan i Żydów, i muzułmanów albo Oceanem i znowu stanę na jego brzegu oniemiała z zachwytu nad jego bezkresną nieskończonością”.

Reklama

Możliwe, że wiatr rozwiewał jej blond loki.

ONS.pl
Reklama
Reklama
Reklama