Reklama

– Jesteś ulubienicą plotkarskich portali. Niedawno szukano Ci chłopaka, „martwiono się” o odsłonięte pośladki, a Ty zostałaś właśnie „dobrem narodowym”. To chyba miłe uczucie?
Edyta Herbuś:
To prawda. Czuję, jakbym unosiła się nad ziemią. A wiesz, co jest w tym wszystkim najpiękniejsze? Wszyscy wokół identyfikują się z tym sukcesem.

Reklama

– Samą Cię zaskoczyła ta wygrana?
Edyta Herbuś:
Zaskoczę cię, jeśli powiem, że nie do końca (śmiech). W tym przypadku z Marcinem Mroczkiem postawiliśmy wszystko na jedną kartę. W czasie wakacji każdą wolną chwilę spędzaliśmy na sali treningowej. Wszyscy bawili się coraz mocniej opaleni, a my, bladzi i poobijani, niezmiennie wybieraliśmy salę treningową. Przyznam szczerze, mocno wierzyłam, że uda nam się osiągnąć sukces. Pewnie przyczyniła się do tego książka „Sekret”. Dostałam ją w prezencie od Marysi Wałęsy. To właśnie „Sekret” przypomniał mi o bardzo prostym, ale jakże ważnym prawie rządzącym we wszechświecie, o prawie przyciągania. Jeśli nasze myśli i pragnienia krążą wokół czegoś, musi się to spełnić. Co robiłam? Wciąż afirmowałam ten najważniejszy moment, kiedy wygrywamy turniej. Wyobrażałam sobie, że stoję w świetle reflektorów, dostaję kwiaty, puchar, a publiczność skanduje: Polska, Polska… Wierzyłam w to i ćwiczyłam przy ogromnym wsparciu trenera Romana Pawelca. A kiedy wsiadłam do samolotu, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam głośno do siedzącej obok przyjaciółki: „Wiesz co, Ela, jadę rozwalić ten turniej”. Spojrzała na mnie dziwnie. Ela Mazurek, świetna makijażystka, zna mnie od dawna i dobrze wie, że nigdy nie pchałam się przed szereg. Zawsze wychodziłam z założenia: „Co ma być, to będzie”. Marcin zdenerwował się, gdy mnie usłyszał: „Nie mów tak, bo jeśli przegramy, będziemy rozczarowani”. Ale ja naprawdę w to wierzyłam, wyciągnęłam rękę i spytałam: „Chcesz się założyć?”.

– I chcesz mi powiedzieć, że obyło się bez nerwów?
Edyta Herbuś:
Jasne, że nie. Zaraz po przylocie czekało na nas kilka niespodzianek, np. biorące udział w konkursie dwie zawodowe pary taneczne – z Azerbejdżanu i Grecji. Zupełnie wbrew regulaminowi. Marcina zbiło to z tropu. Postanowiliśmy, że nie pozwolimy wyprowadzić się z równowagi. Wciąż mam przed oczami twarz Marcina na parę sekund przed wyjściem na scenę – przerażony, zielony na twarzy. Wiedziałam, że uratuje nas tylko spokój. Na szczęście zaczynaliśmy układ od tego, że Marcin trzyma mnie skuloną na rękach. Nasze twarze były przytulone do siebie, a ja przez cały czas szeptałam: „Pamiętaj, że jesteś najlepszy. Pobawmy się tym i będzie dobrze”. Udało się. Zatańczył jak profesjonalista. Byłam z niego dumna.

– Zawsze tak walczysz o swoje?
Edyta Herbuś:
Tak, jeśli mi na czymś naprawdę zależy. Przyzwyczaiłam się też, że często muszę coś udowadniać. Niektórym się chyba wydaje, że zbyt łatwo mi wszystko przychodzi i trzeba by mnie nareszcie sprowadzić na ziemię.

– Twoja życiowa droga zdaje się nie mieć zakrętów.
Edyta Herbuś:
Ja myślę, że było ich ostatnio zbyt wiele. Ale najważniejsze, że dobrze wybrałam na starcie. Wiedziałam to już jako dziewięciolatka, kiedy zapisywałam się na kurs tańca. Nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości. Jestem wdzięczna rodzicom, zaufali mi i pozwolili samej wybierać.

– Mam uwierzyć, że gdy dorastałaś, nie ciągnęły Cię dyskoteki, nocne kluby?
Edyta Herbuś:
Zdarzało się, że szłam się bawić, ale zawsze w tym swoim towarzystwie tanecznym, które rodzice dobrze znali. Nasza szkoła tańca „Step by step” funkcjonowała jak wielka rodzina. Małgorzata Nita i Robert Kupisz to byli nie tylko trenerzy, ale też pedagodzy przez wielkie „P”. Wprowadzili zakazy palenia, picia alkoholu. Ostry rygor. Ale bardzo dobrze to wszystkim zrobiło. Każdy z nas coś w życiu osiągnął.

– A jednak uciekłaś stamtąd.
Edyta Herbuś:
Wyjechałam z Kielc, bo potrzebowałam szerszych horyzontów. Miałam już wtedy z partnerem Tomkiem Barańskim najwyższą międzynarodową klasę „s”. Moja intuicja podpowiadała mi wyjazd do Londynu. Mimo że nie miałam oszczędności, planu dotyczącego mieszkania ani miejsca pracy. Wiedziałam, że w najgorszym wypadku, gdyby mi się nie powiodło, zawsze będę mogła wrócić. Do Londynu nie dotarłam. Przyjechałam na chwilę do Warszawy, do przyjaciółki. Jestem do tej pory. Na początku żyłam skromnie. Mieszkałam z czwórką tancerzy, każdy z nas miał swój pokój, ale jedną wspólną lodówkę (śmiech). Zahartowałam się. Kiedy potem zaczęłam kręcić reklamy, czasem podczas jednego dnia zdjęciowego potrafiłam zarobić na parę miesięcy utrzymania. Co mogłam, wpłacałam na konto, nie trwoniłam pieniędzy na bzdury. A potem przyszedł czas „Tańca z gwiazdami”, istna rewolucja. Z dnia na dzień moje życie zmieniło się radykalnie. Spełniło się też moje największe, kiedyś nierealne marzenie – mam własne mieszkanie w centrum Warszawy.

– Czytałam, że niektórzy o występ w tym programie prosili i błagali.
Edyta Herbuś:
Nigdy o nic nie błagałam. W Warszawie zaczynałam od zera. Wszystko zawdzięczam swojej pasji i hojnemu losowi. Pamiętam, jak z przyjaciółką szłyśmy ulicą Rakowiecką. W pewnym momencie szturchnęła mnie: „Zobacz, jakiś casting” i weszłyśmy. Szukano fajnie ruszającej się dziewczyny do reklamy czekoladek. Stałam w tłumie, w wijącej się kolejce, i się zastanawiałam: „O co tu wszystkim chodzi?”. Zaczęłam zagadywać i usłyszałam: „Czwarty rok żyję z castingów, gdzieś tam zagram drugoplanową rolę, gdzieś statystuję, raz nawet było widać moją twarz, to jest świetne”. Potem z mieszanymi uczuciami pokazałam, co potrafię… i wygrałam. Tak się zaczęło. Wiesz, że gdy pierwszy raz w życiu weszłam na pełną luster salę treningową i usłyszałam latynoskie rytmy, pomyślałam: „Mój świat! Zostaję i nigdzie się nie ruszam”. Dziś już mam świadomość, że ten świat bywa też toksyczny. Żeby być dobrym tancerzem, trzeba postawić wszystko na jedną kartę, wygrywają nieliczni, a tych, którzy inwestują, jest cała masa. Czasem wydaje mi się, że niektórzy są tak nastawieni na sukces, że tracą radość z samego tańca. A to moim zdaniem największa strata. Dlatego nie startuję już w turniejach. Czasem, gdy za nimi tęsknię, przypominam sobie tę negatywną energię i szybko mi przechodzi. Przez ostatnie lata moje życie nabrało zawrotnego tempa. Był moment, kiedy poczułam, że muszę wyhamować. Bardzo schudłam. Mama usiadła raz przede mną i powiedziała: „Dziecko, odpuść trochę, bo się o ciebie martwię, została z ciebie połowa”. Miała rację. Robiłam zbyt wiele. „Taniec z gwiazdami”, serial, program „W rytmie MTV”, szkoła tańca, a do tego cykliczne imprezy i pokazy z moim partnerem. Dziś coraz więcej propozycji odrzucam. Na tę jesień zapraszano mnie do udziału w wielu programach rozrywkowych. Ale dostałam również propozycję reprezentowania Polski w tanecznej Eurowizji i wiedziałam, że to jest właśnie strzał w dziesiątkę.

– Masz swoją wisienkę na torcie?
Edyta Herbuś:
Jest nią aktorstwo. Wiem, że kryje przede mną jeszcze wiele tajemnic. To ogromna frajda móc je kolejno odkrywać. Wiem, o co teraz zapytasz. Co czuję, gdy słyszę „tancereczka-aktoreczka”? Odpowiem ci, że po powrocie z Glasgow nic mnie już nie złamie.

– Zgodziłaś się zagrać bez wynagrodzenia w niskobudżetowym polskim filmie „Małgosia kontra Małgosia”, a odmówiłaś amerykańskiemu producentowi, który proponował Ci jedną z głównych ról w serialu?
Edyta Herbuś:
To sprawka mojej intuicji. Zapowiadało się obiecująco, ale… Ten serial miał być odpowiedzią na kultowy „Seks w wielkim mieście”. Na zdjęciach próbnych reżyser był bardzo zainteresowany. Po aktorskim przemaglowaniu usłyszałam: „Mocno biorę cię pod uwagę, ale musisz wiedzieć, że twoja postać wymaga kilku rozbieranych scen”. Uspokoił mnie, że nie mam się czym martwić, bo chodzi o subtelny zarys ciała pod prysznicem, kawałek nagich pleców lub pośladka w pościeli. Niedługo później dostałam maila: „Spodobałaś się bardzo. Zaczynamy kręcić już w sierpniu. Najpierw w Polsce, potem w Niemczech i w Indiach”. Krzyknęłam głośno i zwariowałam ze szczęścia. Poprosiłam o scenariusz. Dostałam pierwszy odcinek. Poprosiłam o drugi. Nie ma. „Piszemy na bieżąco”, przyszła wiadomość. Zadzwonił reżyser: „Decyduj się, moja droga, bo nie mamy czasu”. To była chyba jedna z najcięższych decyzji w moim życiu. Bardzo chciałam zagrać. Wpadłam na pomysł, że zastrzegę w kontrakcie, które części ciała mają być niewidoczne. Zaskoczył mnie stanowczy brak akceptacji ze strony producentów. Zrezygnowałam. Było mi niewyraźnie. Ale czuję, że podjęłam dobrą decyzję. Czekam, żeby zobaczyć ten film, ale już nie będę żałować.

– Jak na osuszenie łez przyszła propozycja z Rosji. W Polsce występuje się dla czterech milionów, tam – dla czterdziestu. To robi wrażenie.
Edyta Herbuś:
Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie ogromne. Moja przygoda z tym filmem jest zaskakująca. Zadzwoniła do mnie agentka. „Siedzisz?”, zapytała. „To słuchaj. Rosyjski reżyser Władimir Krasnopolski zaprasza cię na spotkanie, chce cię mieć w swoim filmie”. Nie mogłam uwierzyć. Wsiadłyśmy z Mary o szóstej rano do auta i pojechałyśmy na spotkanie do Wrocławia. Wiedziałam, że szukają kobiety 30-letniej, więc muszę wyglądać poważniej. Spakowałam elegancką sukienkę, szpilki, włożyłam do kosmetyczki ciemną pomadkę. Pojechałam na luzie, w białych lnianych spodenkach i koszulce, z włosami spiętymi w kitkę. Przyjechałyśmy chwilę przed czasem. Usiadłyśmy na szybką kawę. Nagle dzwoni mój telefon. „Czy to ty siedzisz przy stoliku?”, to był tłumacz. „Bo my już jesteśmy i chyba cię widzimy”. Wstałam więc z duszą na ramieniu w tych białych portkach, kucyczku i trampeczkach, niczym dziewczę z podstawówki, podeszłam się przywitać i już widzę, jak reżyserowi opada entuzjazm. Poprosił mnie o odegranie paru scen. Pomyślałam: „Trzeba działać”. Wiedziałam, że to świetny reżyser. Mówi się, że w całej Rosji nikt tak jak on nie potrafi wyciskać łez. Odegrałam swoje. A on na to: „Nieźle, ale spodziewałem się trochę innej aktorki. Szukamy dojrzałej, świadomej siebie kobiety, która uwodzi młodszego mężczyznę, a z ciebie jeszcze dziewczynka”. „Potrafię być inna, na tym polega aktorstwo”, weszłam mu w słowo. „To spójrz teraz na mnie tymi dziecięcymi ślepiami tak, żeby mi buty spadły”, usłyszałam. Przymknęłam na chwilę powieki, a kiedy je otworzyłam, wydawało mi się, że złapałam błysk w jego oku. „Poproszę o pięć minut”, rzuciłam i pobiegłam pędem do toalety. Sukienka, szpilki, koczek, czerwona szminka! Wróciłam. „Już lepiej, ale wciąż masz za świeże oczy”, odezwał się Krasnopolski. „Za parę dni prześlę swoje zdjęcia. Proszę mi dać szansę na pokazanie, że potrafię się zmieniać”. Wnikliwie przeanalizowałam w głowie swoją postać. Wynajęłam studio. Makijaż i fryzura zrobiły swoje. Zrobiłam zdjęcia w klimacie lat 20. Wysłałam je, a odpowiedź dostałam w ciągu piętnastu minut: „Masz to”. Wiem, że to dopiero początek mojej aktorskiej drogi, dostałam szansę. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym jej nie wykorzystała.

– I co, teraz szykuje się rosyjski romans?
Edyta Herbuś:
Szczerze? Było tak. Pierwsze zdjęcia. Czekam w garderobie. Nagle naprzeciwko mnie siada chłopak. Wysoki, bardzo szczupły, z burzą czarnych loków na głowie i patrzy na mnie. Czuję, że zagląda tym spojrzeniem dosłownie do mózgu. Spoglądam na niego, ale on niespeszony nie odwraca wzroku. Starałam się coś czytać, pisać SMS-y, byle tylko nie zwracać na niego uwagi. Zdarza się, że ktoś mi się przygląda, szuka spojrzeniem, ale nie tak! Nie przez 40 minut. Tak poznałam swojego partnera ze sceny. Będziemy mieli romans w filmie. Moja bohaterka Anna pozwoliła się kupić swojemu mężowi. On jest bardzo wpływowym, bogatym człowiekiem. Nie kocham go, ale jestem luksusową kobietą, mało kogo byłoby na mnie stać. Przychodzę do teatru na występ magika, słynnego jasnowidza Wolfa Messinga. To piękny chłopak z burzą czarnych loków. Czujesz już miłość w powietrzu?

– Mówisz o swojej bohaterce: „Pozwoliła się kupić”. Ty czasem pozwalasz?
Edyta Herbuś:
O nie. Ja nie jestem na sprzedaż.

– A o czym teraz myślisz przed zaśnięciem?
Edyta Herbuś:
Nie powiem, to przecież mój SEKRET…

Reklama

Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Dagmara Mituniewicz
Stylizacja Pola Madej i Alicja Werniewicz
Asystent stylisty Marcin Biesiada
Makijaż Ela Mazurek
Fryzury Kacper Rączkowski/ D’VISION ART
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska

Reklama
Reklama
Reklama