Ona to piękna aktorka z Polski, która przyjeżdża do Budapesztu kręcić film. Ma zagrać kobietę zakochaną w … kobiecie. Film wywoła skandal i zachwyt, jej otworzy drzwi do europejskiej kariery. On… Ich jest dwóch. Jeden to węgierski reżyser, który odkrył w niej wielką aktorkę, drugi - węgierski opozycjonista, któremu oddaje serce. Jest 1981 rok, komunizm wrze, za chwilę w Polsce wybuchnie stan wojenny… Miłość, namiętność, plan filmowy, wielka sztuka i polityka. W tle piękne miasto, świadek zdarzeń. 34 lata później do Budapesztu po wspomnienia i na niezwykłe spotkanie, z Grażyną Szapołowską pojechała Katarzyna Przybyszewska.

Reklama

Budapeszt. Hotel Gellert. Przez ostatnie trzydzieści lat nie zmienił się wcale. Grażyna mówi, że czas zatrzymał się w miejscu, albo cofnął… Jakby właśnie wchodziła z walizkami przez wielkie drzwi hotelu w listopadzie 1981 roku, gdy zatrzymała się tu, grając w filmie „Inne spojrzenie” Karoly Makka, nagrodzonym później w Cannes nagrodą FIPRESCI. Grała w nim kobietę zakochaną w... kobiecie.

To wtedy dwa niezwykłe spotkania zmieniły jej życie. Makk daje jej wspaniałą lekcję życia i aktorstwa. Jako pierwszy dostrzega w niej coś więcej. Mówi: „Nie musisz grać, wystarczy, że jesteś”. A potem dodaje: „Zrozum, że niemówienie w filmie czasem bywa bardziej interesujące niż dialogi”. Dla młodej aktorki to objawienie. W polskim kinie kobieta miała albo duszę albo samo ciało. U Makka ma i ciało, i duszę. Rola u niego otworzyła dla niej granice. Zakochali się w niej włoscy, niemieccy, rosyjscy i inni węgierscy reżyserzy. Zakochał się w niej Krzysztof Kieślowski powierzając jej role w „Bez końca” i „Krótkim filmie o miłości”, które przeszły do filmowej historii.

Zobacz także

- Grażyna? Grażyna? - Karoly wyciąga ręce, gdy widzi ją pierwszy raz po 34 latach. - Nie zmieniłaś się wcale!

- Dlaczego nie przyjechałam do niego wcześniej? - Grażyna zadaje sobie pytanie po dniu spędzonym z Karoly'em, wspólnych śpiewach gypsy songów, piciu palinki i wspomnieniach.

Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Może

Spotkania z tym drugim nie będzie. Telefon Laszlo Rajka węgierskiego scenografa i opozycjonisty, którego poznała kręcąc film i z którym połączyła ją gorąca miłość, nie odpowiada. Grażyna mówi, że Laszlo zawsze był wolnym ptakiem. Niezależnym, uciekającym, niedostępnym, nieokiełznanym.

34 lata temu któregoś dnia, gdy pojechała na próbę charakteryzacji i kostiumu, zobaczyła, że Makk rozmawia z jakimś szalenie przystojnym mężczyzną. Nazywał się Rajk. Laszlo Rajk…

Był bardzo wysoki, miał ciemne włosy, ogromne oczy, przepiękne dłonie. Kiedy się odezwał, usłyszałam głęboki, męski głos. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Może. Spodobał mi się bardzo. Zakochałam się w jego urodzie. Patrzyliśmy wtedy długo na siebie.

Była po rozwodzie z ojcem jej córki. I otwarta na nowy rozdział, na nową miłość. Nic o nim nie wiedziała. Scenograf? Okazało się, że nie tylko. Laszlo działał silnie w podziemiu, tworzył ruch opozycyjny i był wydawcą opozycyjnych książek.

Któregoś wieczora zaprosił mnie do siebie. Mieszkał na Vatzy Utce w jednym dużym pokoju. Tam wydawał te swoje opozycyjne książki, drukował ulotki, tam też spał, jadł, żył. Duży pokój był zawalony książkami, w kącie leżał materac z rozgrzebaną pościelą, przy ścianie stał stół i dwa krzesła. Z jednej strony było to romantyczne, z drugiej, mieszkanko było strasznie kawalerskie i po męsku zaniedbane. Spotykaliśmy się tam wieczorami, albo przesiadywaliśmy w Gellercie wymieniając ukradkowe pocałunki.

Nie bała się spotykać z opozycjonistą?

Nie zastanawiała się nad tym, choć tłumacz, który pracował przy „Innym spojrzeniu” wielokrotnie ją ostrzegał, że to może się dla mnie źle skończyć. „Zobaczysz, że cię więcej tu nie wpuszczą! Nie dokończysz filmu!”.

Laszlo był takim węgierskim Adamem Michnikiem i ciągle za nim chodzili. Ale jak to przetłumaczyć zakochanej kobiecie? Któregoś dnia Jadzia (Jadwiga Jankowska-Cieślak, która zagrała w filmie razem z Grażyną Szapołowską - przyp. red.) zwróciła mi uwagę, że ktoś rewiduje nasze bagaże. „Zamknij walizki i połóż na zamek cienką niteczkę”, uczyła mnie. „Jak jej nie będzie, znaczy, że trzepali walizki”. Trzepali codziennie. Niteczek nie było. Ale w ogóle do tego nie przywiązywałam wagi…

Chwile miłości wyrywali pomiędzy pracą, a odpoczynkiem. Grała przecież codziennie i musiała być wyspana. Po zdjęciach biegła do niego, spotykali się na godzinę dwie, po czym uciekała z powrotem do hotelu, spała i za chwilę już miała samochód na zdjęcia.

Ale to uczucie do Laszlo prawdopodobnie wprowadziło mnie w taki stan nieobecności na planie filmowym, co wydaje się czasem bardzo interesujące na ekranie. Miłość do niego przeniosłam na filmową historię miłości do Jadzi. Zrobiłam zresztą potem drugi, trzeci i czwarty film i w każdym z nich pobrzmiewają echa tej namiętności.

Kiedy był wielki koniec wielkiej miłości?

Laszlo, kiedy już nakręcili „Inne spojrzenie” bardzo chciał przyjechać do Polski, spotkać się z naszą opozycją. Spytał: „Przyjechać?”.

Przyjeżdżał zresztą kilka razy i zawsze w kołnierzu zielonej, wojskowej kurtki przewoził ulotki. Potem starannie wyciągał całą tą bibułę, rozprostowywał zwinięte papiery. Był silnie obserwowany przez jedną i drugą stronę. I tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że on przyjedzie i coś przywiezie, tylko Węgrzy bali się go dotknąć ze względu na przeszłość jego ojca Laszlo Rajka, seniora. Oskarżony o spisek kontrrewolucyjny, nacjonalizm, związki z Tito i pięcioma wywiadami imperialistycznych państw, został skazany na śmierć w procesie pokazowym. powieszono go w październiku 1949 roku w Budapeszcie. A gdy odkryto, że oskarżenia nie są poparte żadnym dowodem, siedem lat później zrehabilitowano. Ta historia w jakiś sposób czyniła Laszlo nietykalnym dla władz. I on z tego korzystał. Za to ja dostałam kiedyś telefon do Teatru Narodowego. Głos w słuchawce poinformował mnie, że jeżeli jeszcze raz spotkam się z panem Laszlo Rajkiem, nigdy już nie wyjadę z Polski. Akurat za trzy dni miałam samolot do Budapesztu i oczywiście pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam na lotnisku, to wpadłam w ramiona Laszla. Bo przecież jaka zakochana kobieta myśli o tym, co będzie dalej, gdy obok stoi cudowny mężczyzna, jej mężczyzna. Skończyło się jednak tyko na pogróżkach. Może dlatego, że nasz związek był na odległość, a ja tu w Polsce działalnością polityczną się przecież nie zajmowałam. Potem nasze drogi zaczęły się powoli rozchodzić…

Dlaczego? Ona zaczęła kręcić filmy we Włoszech, Laszlo był coraz bardziej zajęty polityką. Rzadko się widywali, a wokół niego zawsze był krąg zakochanych w nim kobiet.

Pamiętam że raz, gdy przyjechałam do Budapesztu i spędzaliśmy noc w jego mieszkaniu na Vatzy Utca, ktoś zapukał do drzwi. Do mieszkania weszła piękna kobieta, wyraźnie zaskoczona moją obecnością. Zaczęli rozmawiać ze sobą i od spokojnej rozmowy, doszło między nimi do wielkiej awantury. Rozmawiali po węgiersku, oczywiście nie rozumiałam słów, ale doskonale rozumiałam wymowę tego zdarzenia. To była wielka scena zazdrości. Przypuszczam, że krzyczała: „Kim ona jest? Co ona tu robi? Czy spotykasz się z inną?”. Było mi strasznie przykro, bo zrozumiałam, że on był nie tylko ze mną, ale i z nią, może jeszcze z inną, innymi… Chciałam wyjść, ale Laszlo zatrzymał mnie. Tamta kobieta rozpłakała się i wyszła. A Laszlo zaczął się śmiać. Ja milczałam. Im dłużej milczałam, tym głośniej on się śmiał…

Kiedy był więc wielki koniec wielkiej miłości? Dwa lata później. On był wolnym ptakiem, ona miała rodzinę, zaczynała grać w europejskich filmach. Ale to, że to koniec, zrozumiała wtedy, gdy na kolejne święta postanowiła wziąć córkę Kasię i pojechać do niego do Budapesztu. A miała wtedy wilczycę Korę w zaawansowanej ciąży, którą na ten czas zostawiła pod opieką sąsiadki.

Zawsze uważałam, że święta to symbol pewnej czystości, a u Laszla w domu, jak zwykle panował ogromny bałagan. I te rozrzucone książki i ten nieposłany, wymięty materac, kurz przeokropny. „Co ja tu do cholery robię?”, pomyślałam. „Przecież nie będę mu sprzątać!”. Byłam poirytowana, że nie przygotował żadnych tradycyjnych potraw. Zaprosił nas po prostu do restauracji, poszliśmy do kościoła, gdzie ja mało rozumiałam, a Kasia marzła, bo było strasznie zimno. W nocy przyśniło mi się, że moja suka Kora jest w niebezpieczeństwie. Telefonicznie zmieniłam termin wylotu, oznajmiłam Laszlo, że wyjeżdżamy zaraz, teraz, natychmiast. Był zdziwiony, ale nie zatrzymywał nas.

Wsiadły więc w samolot, pojechały do domu w Pustelniku, gdzie Kora powiła już sześć malutkich psiaków. Sąsiadka jednak nie zaopiekowała się nią, a biedna suka w zimnej budzie grzała dzieci swoim futrem, w oczach miała łzy. Wzięły całą tą gromadkę do domu i położyłyśmy przy kominku.

Odetchnęłam z ulgą: tu było moje miejsce. I zrozumiałam, że nigdy nie zamieszkam w Budapeszcie, choćbym nie wiem, jak kochała, a on nigdy nie zamieszka ze mną w Pustelniku, choćby nie wiem, jak kochał. Trzeba było zabić tę miłość…

"I to było nasze pożegnanie"

I potem się już nie spotkali? Nie raz. Kiedyś nawet Laszlo przyjechał do niej na plan do Rzymu, poszli na spacer.

Było gorąco, siedliśmy na ławce, a on położył głowę na moich kolanach. „Boże”, pomyślałam. „Przecież to jest duże dziecko. Czy ja potrzebuję jeszcze jednego dziecka?”. Mówił dużo o różnych kulturach, moim zawodzie, karierze, która się zaczynała, możliwościach, które się otwierały, podróżowaniu, odległości. I że zawsze będzie mnie kochał. I to było nasze pożegnanie.

Ostatni raz widziała go dwa lata temu. Przyjechał na kongres architektów, z wykształcenia jest architektem, nadal robi scenografię do filmów, dostał nawet nagrodę w Cannes. Poszli na obiad.

Zapytał mnie, jak mi się wiedzie, powiedziałam, że nieźle. On powiedział, że ożenił się ze śpiewaczką operową, był chory na raka, ale z tego wyszedł, a polityka przestała go interesować, odkąd odkrył o co naprawdę w polityce chodzi, bo przez moment nawet był w węgierskim rządzie. Rozmawialiśmy długo. Było miło…

Wywiad z Grażyną Szapołowską autorstwa Katarzyny Przybyszewskiej w nowym cyklu "Śladami gwiazd" w najnowszym numerze Vivy!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama