Stefano Terrazzino: "Osiądę gdzieś na Sycylii z liczną rodziną"
Historia poczęcia Stefano Terrazzino jest tak romantyczna, że słowa same układają się w wiersze... Rodzina Terrazzino i rodzina Giglio sąsiadowały ze sobą od lat. On, Antonio, był przystojnym młodzieńcem o czarnych oczach, ona – Giovanna – śliczną dziewczyną. Antonio spacerował pod oknami Giovanny całymi godzinami, ona zakochana pąsowiała na jego widok.
Miłość ta mogłaby latami zostać niespełniona, bo dziewczyna miała zaledwie 16 lat, ale szczęśliwie ciotka Pippina dyskretnie zostawiła kochankom klucze do swego domu i wyszła na długi spacer. „Kiedyś rodzice pokazali mi ten dom, miejsce, w którym zostałem poczęty”, opowiada Stefano. „Oczywiście w tamtych latach ciąża u 16-letniej dziewczyny, bez ślubu, była czymś karygodnym. Dziadkowie uradzili, że młodzi muszą się pobrać, i to natychmiast”, opowiada. Kilka miesięcy później młodzi państwo Terrazzino wyemigrowali do Niemiec. Osiedli w Mannheim, gdzie już czekała część rodziny, i tam urodził się Stefano. Jednak tancerz zapewnia: „Chociaż wychowałem się w Niemczech, każdego roku jeździłem do rodziny na Sycylię, spędzałem tam długie miesiące, żyjąc wesołym, głośnym włoskim życiem”.
Rodzice Stefano pochodzili z ubogich rodzin. Jego mama musiała zajmować się swoim młodszym rodzeństwem, ponieważ jej matka nigdy nie doszła do siebie po stracie trójki dzieci. Ojciec jako dziecko pracował w polu, zdarzało mu się spać w stajni ze zwierzętami. Może dlatego starali się swojemu ukochanemu synkowi zapewnić dobre życie. Lepsze niż to, które było ich udziałem.
Stefano kontra Alessandro
Terrazzino wciąż się uśmiecha. Opowiada z rozanieleniem o włoskiej kuchni, którą uwielbia, tym bardziej że jego tata jest kucharzem, a także o swojej licznej rodzinie. Stefano ma dwóch młodszych braci – Vincenza i Marco. Śmieje się, że wcale nie chciał mieć takiego „starodawnego” imienia. Niestety, jego włoska rodzina zmusiła rodziców, by – zgodnie z tradycją – pierwszemu wnukowi nadać imię po dziadku. „Mama wolała Alessandro. Ja też wolałbym Alessandro, ale rodzina taty uparła się, że wnuk będzie Stefano. Przyjechali do szpitala i urządzili awanturę we włoskim stylu, z krzykami, lamentami i rzuceniem klątw, więc rodzice poddali się i nadali mi imię Stefano”.
Rodzice Stefano myśleli, że więcej nic nie dadzą sobie narzucić, okazało się jednak, że przy narodzinach następnego syna uaktywniła się rodzina od strony mamy – tradycja sycylijska nakazuje drugiego syna nazwać imieniem kolejnego dziadka. „I tak młodszy brat nosi imię Vincenzo”. Dopiero trzeci syn dostał współczesne imię – Marco, którego Stefano i Vincenzo oczywiście bardzo mu zazdroszczą. Obaj młodsi bracia tancerza mieszkają w Niemczech, grają w piłkę nożną, młodszy – z pasji, starszy – profesjonalnie, w niemieckiej lidze. Tańczy tylko Stefano.
Pan Papryczka
„Zaczynałem późno – wspomina Terrazzino – miałem 16 lat. Właściwie zmobilizował mnie mój tata, który lubił tańczyć i miał nawet przezwisko »Disco King«. Dodatkowo rodzice widzieli, że jestem potwornie nieśmiały i chcieli mi pomóc. Nieśmiałość to był prawdziwy problem: ktoś podchodził do mnie, żeby po prostu porozmawiać, a ja natychmiast czerwieniłem się po uszy. Jak papryczka. Wspominam to jako koszmar”, kończy z ulgą Stefano.
Dziś brzmi to niewiarygodnie. Terrazzino zasłynął na polskich parkietach jako włoski „macho”, który nie ma litości nad swoją partnerką Kingą Rusin. Nieśmiały…? Może kiedyś. Stefano zaczął treningi z kuzynką. Wcale nie myślał o konkursach i turniejach, chciał się czymś zająć. Wspomina, że marzył, by tańczyć spokojnie, gdzieś w rogu. I pewnie tak by się stało… gdyby nie talent. No właśnie – bo już po kilku treningach okazało się, że drzemie w nim niesamowity potencjał. I że to, co mu przeznaczone, to nie tylko środek parkietu, ale i niejedno podium. W Niemczech Stefano trenował z trzema partnerkami. Wciąż jednak szukał tej idealnej, z którą mógłby rozwinąć swoje umiejętności i sięgnąć szczytów. Okazało się, że ta jedyna mieszka w Polsce. A jest nią Ewa Szabatin.
Przystanek Polska
Zanim jednak stanęli razem na parkiecie, Stefano miał tańczyć z Kingą Jurecką, też znaną z „Tańca z gwiazdami” (dziś partnerką Bartosza Obuchowicza). Kinga szukała nowego partnera. „Wtedy słowo Polska brzmiało dla mnie egzotycznie”, wspomina Terrazzino. „Rodzice patrzyli na mnie jak na wariata. »Czemu tam?«, pytali. Pierwszy raz przyjechałem do Polski 1 listopada 2004 roku, w Święto Zmarłych. Było smutno, ciemno, wszędzie paliły się znicze, ludzie byli zadumani… »Co za kraj«, pomyślałem”, opowiada dziś Stefano.
Przyjechał, by spróbować swoich sił u boku Kingi Jureckiej. Oceniał ich Colin James, jeden z najznakomitszych nauczycieli tańca i narzeczony Ewy Szabatin. Stefano trenował z Kingą w tajemnicy, gdzieś pod Warszawą, bo ona nie chciała przed podjęciem decyzji informować swojego dawnego partnera. Musiała się upewnić, że ona i Stefano pasują do siebie na parkiecie. „Kinga twierdziła wtedy, że może przeprowadzić się do Niemiec”, uśmiecha się Stefano. „Oczywiście ja nie zamierzałem przenosić się do Polski – nieznanego, zimnego kraju… Ostatecznie jednak Kinga nie zdecydowała się na wyjazd”. Stefano został na lodzie. Choć może niezupełnie, bo, jak wiadomo, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pewnego dnia zadzwoniła Ewa Szabatin, już wtedy uznana tancerka, proponując mu wspólny taniec. Colin James został ich trenerem.
Tym razem wiosna
Drugi przyjazd Stefano do Polski wyglądał zupełnie inaczej. Była połowa kwietnia, świeciło słońce, mógł trenować jawnie, i to z jedną z najlepszych tancerek w Europie. „Tym razem Warszawa wyglądała doskonale”, wspomina Terrazzino. „Trenowaliśmy, chodziliśmy na imprezy, poznawałem mnóstwo ludzi. Czułem, że chciałbym tu zostać na dłużej. Do tego, z czasem, doszła propozycja z »Tańca z gwiazdami«”, wspomina Stefano.
A jak widzi swoje partnertki z programu? „Inaczej uczy się tańczyć dojrzałą kobietę, taką jak Kinga, a inaczej dorastającą dziewczynę, jaką jest Kasia”, tłumaczy. „Taniec jest manifestacją charakteru, usposobienia, ale też życiowych doświadczeń. Kinga była w pełni świadoma swojej kobiecości, Kasia dopiero ją odkrywa. Z Kingą mogłem być delikatny jako nauczyciel, z Kasią muszę stanowczo wymagać wielu rzeczy, bo w przeciwnym wypadku ona się rozleniwia”, zamyka temat Stefano.
Chwile dobre, chwile złe
Długo szukał tej idealnej partnerki, przy której można rozwinąć skrzydła, dojrzeć jako tancerz. To dała mu dopiero Ewa Szabatin. „Miałem szczęście, że ją spotkałem”, mówi.
Jest pewien, że taniec kształtuje charakter i otwiera na świat. Dlatego tancerze, kiedy porzucają parkiet, potrafią odnaleźć się w wielu zawodach. Są zdyscyplinowani, otwarci i wiedzą, czym jest zdrowa rywalizacja. A on do tego wszystkiego odziedziczył po swoich sycylijskich przodkach upór, ogromny optymizm i radość życia. Podobnie jak dziadek Vincenzo, mieszkający na Sycylii, który, mimo że pali trzy paczki papierosów dziennie i jest już poważnie chory na płuca, wciąż nie daje sobie odebrać „ostatniej życiowej przyjemności”. Życie Stefano też jest z każdym dniem pełniejsze i przyjemniejsze.
Choć jego rodzina tęskni nieustannie, Terrazzino jest coraz bardziej związany z Polską. „Rodzice są też niezwykle dumni”, tłumaczy. „Zamontowali sobie TVN w domu w Mannheim, u ciotki w Stuttgarcie, a nawet u dziadka na Sycylii. Oglądają każdy odcinek. Oczywiście nie rozumiejąc ani słowa. Mama jest w szoku, że cokolwiek rozumiem po polsku. A kiedyś, po jednym z moich pierwszych odcinków »Tańca..«, kiedy pozdrowiłem moją rodzinę, wszyscy się popłakali. Dziadek Vincenzo zalał się też łzami, kiedy zobaczył mnie śpiewającego »O sole mio!«. Klasyczna włoska familia. Uwielbiam ich”, wzrusza się Stefano, choć przyznaje, że czasem denerwuje go krzykliwość sycylijskich rodzin. Kiedy jego ojciec gotuje nawet prosty makaron, cała kuchnia zasypana jest pieprzem, solą i bazylią. „Tata gotuje, śpiewa i oddaje się swoim marzeniom. Mama stara się ściągać go na ziemię, ale delikatnie. Pewnie tak będzie wyglądała moja emerytura”, śmieje się Stefano. „Jestem bardzo podobny do taty. Osiądę gdzieś na Sycylii z liczną rodziną.
Ale kiedy to będzie? Nie ma co planować życia. Przecież w najśmielszych snach nie wymyśliłbym, że wyląduję w Polsce, w dodatku w telewizji. Nie wspomnę, że w ramionach tak niesamowitych kobiet…
Agnieszka Prokopowicz/ Viva!
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Anna Hoa-Grabowska
Makijaż Beata Milczarek/Metaluna
Fryzury Freak/Dotyk Spa
Scenografia Ewa Iwańczuk
Modelki Wiola i Emilia/Rebel Models
Produkcja sesji Paweł Walicki