Seweryn Krajewski: "To wszystko już było"
Jego świat zawalił się kilkanaście lat temu, kiedy w wypadku samochodowym stracił syna. Dlatego przez długi czas legendarny lider Czerwonych Gitar, autor takich przebojów, jak „Anna Maria” i „Nie spoczniemy”, żył z dala od sceny. W tym roku skończył 60 lat. Na festiwalu w Opolu odbędzie się koncert poświęcony jego twórczości.
Te tam, Czerwone Gitary, te żaboty, to taki kicz – miała powiedzieć Agnieszka Osiecka, idąc przez las z Marylą Rodowicz na pierwsze spotkanie z Sewerynem Krajewskim. Wystarczyło jednak kilka chwil, aby zawiązała się między nimi niezwykła przyjaźń.
„Seweryn nie jest gadułą”, opowiadała później Osiecka, „Język służy u niego do przekazywania informacji, czasem do gorzkiego, a nawet posępnego żartu, czasem do wielce znaczącego serdecznego bąknięcia, ale nie do obnażenia duszy, dramatycznych wyznań czy metafizycznych jęków”. Agnieszka Osiecka nie zrażała się jednak usposobieniem Krajewskiego. Lubiła jego dom, ogród, uwielbiała jego śliczną młodą żonę Elżbietę. W atmosferze tych ogrodowych spotkań powstały takie przeboje, jak „Nie spoczniemy”, „Gadu Gadu” czy „Niech żyje bal”.
„Stracić kogoś”
Dziś Seweryn Krajewski jest jeszcze bardziej zamknięty. Po tragicznej śmierci młodszego syna Maksymiliana jego świat zmienił się na zawsze. Był 1990 rok. Elżbieta wracała z synkiem ze szkoły muzycznej. Mieli wypadek samochodowy. Przeżyła tylko ona. Zostali we trójkę, ze starszym synem Sebastianem, też muzykiem, w świecie, który już nigdy nie miał być taki sam. Elżbieta, by nie oszaleć z rozpaczy, zaangażowała się w pracę w organizacji „Sztuka życia”, Krajewski zniknął na jakiś czas ze sceny. Powrócił dopiero po usilnych namowach kolegów. Koncerty miały być lekarstwem na ból.
„Po tym, jak zginął mój syn Maksymilian, chciałem uciec od tych wspomnień, miałem nadzieję, że życie koncertowe pomoże mi o tym zapomnieć. Tak też się stało. Koncerty, jeden za drugim, życie hotelowe, coś się działo, było łatwiej. Elżbieta przeżywała to wszystko jeszcze mocniej niż ja, i na te koncerty wziąłem ją ze sobą”, tłumaczył po latach. Krajewscy byli wtedy sobie bardzo bliscy i potrzebni. Los zahartował ich uczucie, choć przecież i bez tego Elżbieta była i jest dla Seweryna największą miłością życia.
„Anna Maria”
Zanim jednak 17-letnia Elżbieta zawładnęła sercem Krajewskiego do reszty, były w jego życiu i inne sympatie. Choć Krajewski kilkakrotnie zaprzeczał, tytułowa Anna Maria, według wspomnień kolegów, to spikerka Telewizji Katowice. Miała ona w niewyjaśnionych okolicznościach wyjechać z Polski, zostawiając rozkochanego w sobie Seweryna. Była to miłość niespełniona. Spełnionym, choć krótkotrwałym uczuciem Krajewskiego była Urszula Sipińska. Miłość wybuchła podczas trasy koncertowej w ZSRR, chcieli nawet pojechać w kolejną muzyczną podróż do Stanów Zjednoczonych, ale ani z trasy, ani z tego związku nic nie wyszło. I tak miało być, bo na Seweryna już czekała za rogiem miłość, która miała być tą jedyną i tą na zawsze.
Elżbieta pojawiła się na koncercie Czerwonych Gitar w sopockim klubie Non Stop 36 lat temu. Był ostatni dzień lata, a ona za chwilę zaczynała klasę maturalną. Krajewski nie odrywał wzroku od pięknej dziewczyny. Następnego dnia miał wyjechać na kilkumiesięczną zagraniczną trasę koncertową. Wiedział, że nie ma czasu do stracenia i choć był najbardziej nieśmiały z całego zespołu, odważył się podejść i poprosić ją o adres. Przez najbliższe tygodnie korespondowali ze sobą. Niedługo później zaręczyli się, a po trzech latach wzięli ślub. On kontynuował karierę w zespole, ona została modelką Mody Polskiej.
„Takie ładne oczy”
Ślub Krajewskiego był oczywiście wielkim ciosem dla fanek. Na łamach gazet rozpoczął się lament nastolatek: „Krajewski! Ze świecą szukać takiej «laleczki»… jest śliczny i tak mu dobrodusznie z oczu patrzy”, czytamy w „Na przełaj”. Albo: „Kocham od roku Seweryna. Niestety, jego autografy mi nie wystarczają. Zawsze jest zamyślony, pewnie martwi się o to, z kim się ożeni”. Koledzy z zespołu opowiadali po latach, że jedna z takich zakochanych nastolatek wysłała Krajewskiemu duszę od żelazka w prezencie z dopiskiem: „Zabrałeś mi serce, zabierz i duszę”. Jako jedną z największych wad zespołu wymieniano „lekceważący stosunek pana Seweryna do fanek”. Krajewskiego podejrzewano nawet o homoseksualizm. Sam opowiadał w wywiadach, jak zdarzało się, że na ulicy ktoś krzyknął za nim: „Krajewska!” A powszechnie znana jest anegdota z pewnego lokalu w Olsztynie, gdzie do stolika Czerwonych Gitar podszedł pan w średnim wieku dziarsko pytając, czy może prosić do tańca. Żona Klenczona, Ala, wzdrygnęła się i odrzekła: „Niestety, nie tańczę”, na co ów pan powiedział: „Ależ ja proszę tamtą panią”, wskazując na Krajewskiego.
Seweryn był delikatny, blady, nadwrażliwy i chudy jak szczapa – „kulturysta za dwa trzysta”, jak pisał o nim w pamiętnikach zespołu Bernard Dornowski, basista Czerwonych Gitar. Ale właśnie taki Seweryn Krajewski, nastrojowy i delikatny, był siłą zespołu i idealną przeciwwagą dla żywiołowego i przebojowego Krzysztofa Klenczona. To połączenie temperamentów przyniosło Czerwonym Gitarom dziesiątki przebojów i pozycję najpopularniejszego zespołu w kraju.
„Kwiaty we włosach potargał wiatr”
Jednak gdzie dwie osobowości, tam nietrudno o konflikt. Z czasem Krajewski i Klenczon zaczęli forsować kompletnie inne wizje zespołu. Wreszcie, w styczniu 1970 roku, doszło do kryzysu i zespół głosowaniem zdecydował, który z liderów zostaje w Czerwonych Gitarach, a który musi odejść. Odszedł Klenczon. Od tej pory w grupie zaczął rządzić niepodzielnie Seweryn Krajewski. Klenczon wyjechał z rodziną do Stanów Zjednoczonych, gdzie próbował sił na tamtejszej scenie muzycznej, a Krajewski zaczął pisać kolejne hity dla Czerwonych Gitar. Wtedy powstały takie piosenki, jak „Płoną góry, płoną lasy”, „Ciągle pada” czy „Remedium”.
Lata 70. były dla Czerwonych Gitar czasem zarobkowania w krajach bloku wschodniego. Największą popularność zespół zdobył w NRD, gdzie występował z niemieckimi wersjami swoich najlepszych piosenek. U zachodnich sąsiadów grupa funkcjonowała pod nazwą Rotten Gitarren. Władzom wszystkich demoludów szczególnie podobało się owo słowo „czerwone”…
W 1978 roku Krajewski wraz z Czerwonymi Gitarami koncertowali na Kubie, gdzie, jak wspominali koledzy z zespołu, zakochała się w nim „jakaś wielka kubańska baba, pięć razy od niego większa i grubsza. Trzeba go było ratować”.
„Patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle”
Nie tylko z powodu takich uciążliwych fanek, ale także z racji nie zmieniającego się repertuaru Krajewski był coraz bardziej zmęczony długimi trasami. Częściej tworzył też tylko pod własnym nazwiskiem.
W latach 80. zaczął komponować muzykę do filmów i seriali – najsłynniejsze z nich to „Jan Serce”, „Kogel-mogel” i „Och, Karol”. Pół Polski śpiewało wtedy trochę kiczowate, ale jakże melodyjne „Baw mnie, zepsuj lub zbaw mnie”. Z czasem Krajewski uznał, że ma już dość wyjazdów z zespołem. Czuł, że w domu potrzebuje go Elżbieta, a że dzięki zyskom z ZAIKS-u nie był uzależniony finansowo od koncertów, postanowił zakończyć współpracę z Gitarami. Po odejściu Krajewskiego w 1997 roku zespół grał dalej, choć dla fanów Czerwone Gitary bez Seweryna nie były już tą samą grupą. Krajewski podał nawet dawnych kolegów do sądu, żądając odszkodowania za używanie nazwy Czerwone Gitary. Sąd rozstrzygnął jednak sprawę na korzyść reszty zespołu. Wedle dawnych zasad grupy, spisanych jeszcze w 1965 roku podczas zakładania zespołu, o losach Gitar miała decydować większość. A Krajewski, mimo że lider grupy, był w mniejszości.
Siedem lat temu Seweryn Krajewski wydał pierwszą po długim okresie milczenia płytę. Nosiła tytuł „Lubię ten smutek”. Przyznawał wtedy, że doskonale się czuje w swojej ciszy, ze zwykłym smutkiem, który czasami go ogarnia. Zwierzał się, że wiedzie całkiem zwyczajne życie – czasem posłucha śpiewu ptaków, czasem wpadną jacyś mili goście. W 2003 roku pojawił się jeszcze krążek „Jestem”, też spokojny i liryczny. Tegoroczny koncert w Opolu jest hołdem złożonym Sewerynowi za lata twórczości i dziesiątki przebojów, które poruszały Polaków na przestrzeni ostatnich lat. Sam Krajewski, dziś sześćdziesięciolatek, jest jak zwykle zdystansowany… „Proszę pani, mnie to już naprawdę mało interesuje”, mówi mi spokojnie, „To wszystko już było”.
Tekst Agnieszka Prokopowicz
Korzystałam z książek: „Czerwone gitary. To właśnie my” Tadeusza Sosnowskiego, i „Czerwone gitary. Nie spoczniemy Marka Gaszyńskiego. Śródtytuły pochodzą z piosenek Czerwonych Gitar.