Izabela Trojanowska: "Rozwód niczego nie zmieni"
Jej małżeństwo od dawna jest fikcją. W niezwykle szczerej rozmowie Izabela Trojanowska mówi Krystynie Pytlakowskiej o tym, że tylko ze względu na córkę Roxannę nie rozstała się z mężem wiele lat temu.
- Rozmawiasz czasem z córką na trudne tematy?
Staram się rozmawiać z Roxanną o wszystkim. Wczoraj siedziałyśmy do trzeciej nad ranem, chociaż musiałam wcześnie wstać i biec na zdjęcia. Ale Roxanna zrobiła mi niespodziankę, przyjechała do mnie do Polski, wracając z wakacji w Monako, więc nie mogłam po prostu iść spać. Tak się ucieszyłam, że ją widzę. Roxanna lubi mi się zwierzać, ale unika rozmów o moich decyzjach. Mówi, że nie chce na nie wpływać.
– Na przykład na decyzję o rozwodzie? Czy to prawda, że pozew już jest w sądzie?
To nie jest takie proste. W każdym razie nie nastąpi szybko. Byłam u prawnika. Musiałabym wziąć dwa rozwody: polski i niemiecki, ponieważ mam podwójne obywatelstwo. A to długo trwa, jakieś trzy lata. Nie wiem, czy warto zaczynać tę prawną kołomyjkę. Rozwód niczego nie zmieni w mojej sytuacji. My już od dawna żyjemy z mężem jak rozwiedzeni.
– Czy porozmawiałaś z Markiem o rozstaniu?
Tak, wreszcie się odważyłam. I poczułam wielką ulgę.
– Roxanna zdawała sobie sprawę z sytuacji między Wami?
Myślimy, że dziecko o niczym nie wie, że coś można przed nim ukryć, a ono doskonale widzi, jak jest między rodzicami. Roxanna mnie rozumie jak nikt. Mimo że ma dopiero 16 lat, wydaje się nad wiek dojrzała. Powiedziała mi, że widziała, że nie pasujemy z mężem do siebie. Byliśmy z różnych światów. Mąż matematyk, ja marzycielka.
– Uważasz, że wychodząc za mąż dokonałaś dobrego wyboru?
Miałam 17 lat, jak poznałam Marka, ale pobraliśmy się, gdy skończyłam już 25. Byłam prawie starą panną.
– Miałaś wielu wielbicieli. Czemu Twój wybór padł właśnie na Marka?
Ja się trochę bałam wychodzić za kogoś, kto mnie znał jako „Boską Izę”, bałam się, że może kochać tylko mój wizerunek. A Marka znałam już długo, był starszy ode mnie o pięć lat, imponował mi wiedzą, znajomością świata. Myśmy nie chodzili ze sobą. Po prostu byliśmy zaprzyjaźnieni. Przyjeżdżał do mnie do Gdyni, gdy uczyłam się w studium teatralnym, długo rozmawialiśmy. Mogę nawet powiedzieć, że Marek trochę mi ojcował.
– Ale Twój ojciec wtedy jeszcze żył. Skąd więc ta tęsknota za tatą?
Żył, ale miał taką pracę, że dużo czasu spędzał poza domem. Właściwie ciągle za nim tęskniłam. Wtedy nie było komórek, nie rozmawialiśmy ze sobą po dwa, trzy miesiące. I Marek mi go jakoś zastępował. Miał, jak tata, ścisły umysł. Wydawali mi się jakoś do siebie podobni.
– Wzięliście ślub, wyjechaliście do Niemiec, byliście szczęśliwi. Kiedy w Waszym małżeństwie zaczęło się coś psuć?
Mąż był niezadowolony, że zdecydowałam się grać w „Klanie”. To oznaczało częste wyjazdy do Polski. Dąsał się, niby mnie nie zauważał, z przekąsem informował, gdy ktoś dzwonił w sprawach zawodowych. Powtarzał, że nic go to nie obchodzi.
– Czego Twoim zdaniem pragnął?
Żebym była w domu, po prostu. Żeby moim głównym zainteresowaniem było to, co mu ugotować na obiad. Chociaż Marek lubi też, gdy maluję. Najszczęśliwszy był, gdy mieszkaliśmy w Kolonii na 11. piętrze, mieliśmy wielki taras, na którym rozkładałam sztalugi i malowałam.
– Wtedy byłaś zawsze obok?
Byliśmy razem, ale tak naprawdę osobno. Czułabym się bardzo samotna, żyjąc nadal w taki sposób. Mieliśmy papużki nierozłączki i to było moje towarzystwo. Mąż pracował jako komputerowiec, na wysokim stanowisku, wracał, obiad z trzech dań już czekał, mieszkanie błyszczało. Ale ja nie potrafiłam rozmawiać tylko z papużkami. Marek chciał, żebym była szczęśliwa, ale nie wyszło. Coś przeszło bokiem, wypaliło się. Nie szukaliśmy już siebie. Ale tworzyliśmy rodzinę ze względu na Roxannę. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby przez jakieś moje widzimisię dziecko nie miało prawdziwego domu. Oboje z Markiem robiliśmy wszystko, by on istniał.
– Kiedy zdecydowałaś się na to, by zagrać w „Klanie”, Roxanna była jeszcze bardzo mała.
Tak, wciąż nosiłam ją na rękach. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze w kamienicy bez windy, do szóstego roku życia wnosiłam ją po schodach, bo bałam się, że wychyli się przez barierkę i spadnie. Była jakby do mnie przyrośnięta. Pomyślałam sobie, że jeśli będę wyjeżdżać na plan serialu, Roxanna stanie się bardziej samodzielna. A ja po 50 odcinkach wrócę do poprzedniego życia.
– Ale stało się inaczej?
Życie jest pełne niespodzianek. Roxanna już zdążyła dorosnąć, a ja nadal gram w „Klanie”. Stała się samodzielna i niezależna o wiele szybciej, niż przypuszczałam. Jest bardzo zaradna, rozsądna, nikt nie może jej niczego narzucić.
– Wierzylaś, że mąż z czasem pogodzi się z tym, że często nie ma Cię w domu?
Wierzyłam, że spełnię się zawodowo, i tak się stało. Nie miałam wyjścia. Jeśli nie chciałam popadać we frustracje, musiałam pracować. Nie mogłam już dusić się w czterech ścianach, mimo wielkiej miłości do córki i przyjaźni dla męża. Ale z powodu mojej nieobecności pewne sprawy wymknęły mi się spod kontroli. Oduczyłam się zadawania pytań, przede wszystkim dlatego, by w domu był spokój. Właściwie więc nie wiem, jak naprawdę się sprawy miały. Czy Marek się z kimś związał? Nigdy go o to nie spytałam. Oddaliliśmy się od siebie.
– Chciałabyś nadrobić swoje macierzyństwo? Ten czas, kiedy nie było Cię przy córce?
Tak, ciągle o tym myślę. Ale teraz to Roxanna ma coraz mniej czasu dla mnie. Jej dzień zaczyna się o 6.45, a kończy o 23.00 Jak przyjeżdżam do Berlina, to staram się jej dogadzać. Ugotuję coś, co lubi, a potem biegam za nią z talerzem, żeby chociaż kęs zjadła.
– Jak za pięciolatką. A Roxanka ma już 16 lat.
Tak. Ale mi jej bardzo żal, że jest taka zajęta, i chciałabym, żeby czuła moją opiekę. Teraz już nie będę jeździć do niej do Berlina, tylko do Londynu, bo tam zaczyna naukę.
– Jesteś już pewnie zmęczona ciągłymi podróżami?
Bywam. Szczególnie jak muszę znowu rozpakować walizkę, a na drugi dzień ją zapakować. Coraz bardziej denerwują mnie loty samolotem. I to, że grzebią mi w bagażach. W „Klanie” pracuję już 11. rok. Co dwa tygodnie jeżdżę na zdjęcia. Policzyłam, że jednym ciągiem nie było mnie w domu pięć i pół roku.
– To może osłabić najsilniejszy związek.
Osłabiło. Nie mogliśmy z mężem rozmawiać na co dzień o normalnych, przyziemnych sprawach, o drobiazgach. A życie składa się przecież z drobiazgów. Jeśli ludzie nie są razem każdego dnia, oddalają się od siebie. Dla mnie wszystko zaczyna się i kończy na miłości.
– W uczuciach jesteś długodystansowcem?
I monogamistką.
– Żadnych zdrad, romansów?
Żadnych miłostek, afer. Jestem wychowana w duchu pewnych zasad. Może to staromodne, ale ja inaczej nie umiem.
– Twój mąż o tym wie?
Wie.
– Roxanna powiedziała mi, że oglądał „Klan”, wszystkie odcinki.
Naprawdę? Przede mną nigdy się z tym nie ujawnił. Wręcz przeciwnie, twierdził, że go wcale nie obchodzi, co robię w Polsce. Moje koleżanki jednak mówią, że gdy był na moim koncercie, to patrzył na mnie z widowni z wielką miłością. A gdy go pytałam, jak było, odpowiadał: uhm.
– Nie można ciągle uciekać?
Ludzie muszą dzielić się ze sobą tym, co myślą. To podstawa. Muszą okazywać sobie uczucia, dobre czy złe, ale uczucia. Ja bywam bardzo spontaniczna. Albo się złoszczę, albo zamyślam. A Marek nie okazywał uczuć. Nigdy nie wiedziałam, co czuje i myśli.
– A teraz mimo różnych zawirowań kwitniesz, wyglądasz na szczęśliwą.
Bo jestem spełniona i dziękuję Bogu każdego dnia, że to wszystko dostałam. Że jestem zdrowa, mam kochaną, cudowną córkę, że mam własne pieniądze i naprawdę oddanych przyjaciół. Odpukać.
– Myślisz, że mogłabyś się zakochać w kimś? Poszukać miłości?
Jeszcze nie teraz. Jak ktoś prawi mi komplementy, to patrzę na niego podejrzliwie, czego on ode mnie chce. Jeśli się komuś oddam, to bardzo mocno, na resztę życia. Albo wcale.
Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia: Beata Wielgosz
Stylizacja: Marcin Dąbrowski
Makijaż: Iza Wójcik/Metaluna
Fryzury: Łukasz Pycior