Reklama

– Jak ostatni raz widziałam się z Tobą, wydawało się, że wszystko w życiu masz poukładane?
Robert Gonera:
Tak.

Reklama

– I że tak zostanie na zawsze.
Robert Gonera:
Też mi się tak wydawało.

– Życie nie jest takie proste?
Robert Gonera:
To już wiem od dawna. Życie nie jest proste, a piłka jest okrągła (śmiech). Byliśmy świadkami erupcji, podziałów, dramatycznych wydarzeń, które mocno determinowały nasze zachowania.

– Co masz na myśli?
Robert Gonera:
Mówię o okresie dramatycznych zdarzeń w świecie i to nie tak dalekim, bo w naszym. To napięcie, które sobie zafundowaliśmy na użytek polsko-polskiej wojny przeniknęło do wielu sfer życia.

– Prywatnego?
Robert Gonera:
Tak, ale może bezpiecznie byłoby powiedzieć, że nie mówię o sobie.

– Ale mnie Ty interesujesz, a nie reszta świata.
Robert Gonera:
Ja o sobie nie mam nic do powiedzenia. Mówię w sensie ogólnym.

– Nie chcę, żebyś mi się wypłakiwał na ramieniu, ale chciałabym wyjaśnić, co się dzieje z ludźmi, którzy się kochają, a po jakimś czasie rozstają.
Robert Gonera:
Najczęściej przychodzi kryzys. W szczególności kiedy ludzie się kochają. Bo kiedy się nie kochają, to łączą ich interesy, dystans i chyba tak jest lepiej. Pamiętajmy, że kryzys jest zawsze udziałem obu stron.

– A rozstanie?
Robert Gonera:
Rozstanie też. Choć to nie ja wystąpiłem o rozwód. Próbowałem ratować małżeństwo. Ratowaliśmy w tym samym czasie, tyle że w przeciwległych kierunkach.

– Nie możesz tak po prostu powiedzieć, co się stało?
Robert Gonera:
To za trudne do opowiedzenia. Bo ja zrezygnowałem w pewnym sensie z życia w Warszawie i jakież było moje zdziwienie, kiedy budowałem coś we Wrocławiu, gdzie mieszkaliśmy razem, a dalej mnie obsadzano w roli tego, który fruwa, jest celebrytą i kimś, z kim nie można żyć.

– Rozumiem, że nieobecność jest trudna w związku?
Robert Gonera:
W szczególności dla tej osoby, która jedzie zdobywać pożywienie, łupy. Bo trudno wytłumaczyć, jaką męką jest zastanawianie się, jak długo będę poza domem? Czy nocować w hotelu, czy wracać? Ale ludzie tak żyją latami i wszystko jest dobrze.

– Wiesz, jakie są kobiety. Chcą mężczyznę mieć pod ręką, tym bardziej, jak się ma małe dzieci.
Robert Gonera:
Ja byłem na wyciągnięcie ręki. Najgorsze, jak się z kogoś robi na siłę marynarza wód śródlądowych.

– Nic nie rozumiem.
Robert Gonera:
Mówię o tym w przenośni. Dla mnie to jest proste. Był kryzys, którego moja żona Karolina nie dźwignęła. Może doszła do wniosku, że nikt się nie zmienia, ja się nie zmieniam, ona się nie zmienia…

– Ale to chyba dobrze, jak się człowiek nie zmienia?
Robert Gonera:
A z drugiej strony się okazało, że media szaleją, wypisują pornograficzne bzdury. A mnie się nie udało w tym czasie przebranżowić, aczkolwiek i tak mam to w zamyśle. Może jak pójdę na emeryturę? Ale teraz to było trudne.

– Zaraz, zaraz, masz dopiero 43 lata.
Robert Gonera:
Tak, ale to nic nie znaczy.

– Gdybym miała kryzys, to byłoby mi żal tego, co zbudowaliśmy.
Robert Gonera:
Mnie też, ogromnie. To było bardzo, zwłaszcza w mojej sytuacji, trudne. Kosztowało masę energii. Dałem z siebie dużo. Oczywiście każdy ma jakieś zaległości.

– Problemy finansowe?
Robert Gonera:
Nie.

– Miałeś trudny okres. Umarł Twój tata.
Robert Gonera:
Tak, ale to już wcześniej miało swoje początki, w jakichś obmowach, wynurzeniach, które są potwornie trudne do obrony w szczególności, kiedy człowieka nie ma na miejscu. Ja byłem takim…

– No właśnie, marynarzem.
Robert Gonera:
No tak. Wszędzie i nigdzie. W Warszawie myśleli, że mieszkam we Wrocławiu, we Wrocławiu myśleli, że mieszkam w Warszawie.

– A tak naprawdę to gdzie mieszkałeś?
Robert Gonera:
We Wrocławiu.

– Wiem, że byłeś dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Scenarzystów Interscenario.
Robert Gonera:
To był mój pomysł – pierwsza, autorska rzecz tego rodzaju i myślę, że to się przełożyło na życie codzienne, bo ciężar organizowania tego był zbyt duży. Poza tym brałem udział w różnych innych przedsięwzięciach. Ale tak naprawdę wszystkie działania, jakie podejmowałem, robiłem dla mojego ukochanego miasta, dla Wrocławia. Nawet ten festiwal scenarzystów podnosił jego rangę. Oczywiście gdybyś zapytała o to wszystko Karolinę, okazałoby się, że ma zupełnie inny obraz naszego związku i mojej pracy. I ma do tego prawo, ale dojrzałość polega też na tym, żeby rozumieć drugą osobę. Ja ją rozumiem. Jest młoda, chciała być samodzielna zawodowo, pracować na własny rachunek. W tej chwili robi to, o czym marzyła, pracuje w galerii sztuki.

– Byłeś przeciwny temu, by kobieta pracowała?
Robert Gonera:
Nie, skądże. Kobieta powinna się czuć spełniona.

– W jednym z wywiadów powiedziałaś, że nie uznajesz wojny płci.
Robert Gonera:
To jest wymyślone zjawisko. To piękne, że kobiety i mężczyźni się różnią. I nie chodzi tu o chęć dominacji czy nadmierną ambicję. Ta wojna płci to po prostu problem wymyślony na użytek mediów. My byliśmy tym kryzysem między nami umęczeni – rozmowami, dyskusjami. I w momencie kiedy wydawało nam się, że go pokonaliśmy, zostały podjęte nieodwracalne kroki. I to nie przeze mnie. Mnie interesował konsensus, a nie robienie sobie przykrości.

– Co się stało z wierszami, które pisałeś dla swojej kobiety?
Robert Gonera:
Nie mam zielonego pojęcia. We mnie one gdzieś tam są, a za drugą osobę mówić nie mogę. Może Karolina stwierdziła, że się pomyliła? Przecież to wy decydujecie o tym, czy wpuszczacie kogoś do swojego życia lub zamykacie za nim drzwi. Nie mam potrzeby wiwisekcji, ale powiem ci jedno – bywam wybuchowy. Nasz kryzys więc był bardzo krótki i dynamiczny. Myślę jednak, że dostaliśmy od losu też dużo dobrego i to chciałbym pamiętać. Natomiast najgorsze w takich sytuacjach są domniemania, podejrzenia. A mnie wtłoczono w jakiś wizerunek, bo jestem aktorem. Tylko że jestem aktorem poważnym, nie bohaterem tabloidowych rewelacji. Kiedy jednak jest się kimś znanym, można powiedzieć i napisać o tej osobie wszystko. Bo aktor to komediant, człowiek niepoważny. Ktoś, kto za nic ma zasady moralne, zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Nawet podczas werdyktu sędziowskiego padło, że nikt nie wyobraża sobie szczęśliwej pary aktorskiej. Ten zawód rzutuje na życie prywatne, bo istnieje domniemanie nieszczerości. Panuje takie powszechne przekonanie, że aktorzy grają także poza planem, i są tacy, jak odtwarzane przez nich postacie. Taki obraz tworzy otoczenie. I tak zostałem zaszufladkowany przez różne pomówienia, które zaciskały się na mojej szyi jak pętla.

– Zdrady?
Robert Gonera:
Dla mnie zdrada jest niedopuszczalna, więc proszę, nie zadawaj mi takich pytań. A zresztą cóż to jest zdrada? Ja już kiedyś powiedziałem, że dla mnie zdrada liczy się tylko, gdy zdradza się mentalnie, ale ja nie robię takich rzeczy. Po prostu żyję. A żyć nie można w próżni. Spotykamy różnych ludzi, rozmawiamy z nimi. Wśród nich są także kobiety. Naprawdę uwierz mi, że nigdy nie chciałem być sławny i pod obstrzałem. Dawniej ludzie honoru się pojedynkowali, a ja jestem zwolennikiem fair play i nienawidzę prowadzenia gry przeciwko komuś.

– To odpowiedzialność za nasze życia ma otoczenie i plotka?
Robert Gonera:
Jeśli jesteśmy silni, to nie. Ale u słabszych istnieje takie niebezpieczeństwo. Ja próbowałem budować relację partnerską, lecz skutecznie mi to uniemożliwiano. W końcu marzyłem już tylko o jednym – spokojnym domu i spokojnym życiu. Myślę, że popełniłem grzech wielkiej naiwności wierząc, że to jest możliwe.

– Bycie ze sobą oznacza…
Robert Gonera:
…że i tak naprawdę jesteśmy zdani tylko na siebie. Jeśli jednak ma się dzieci, trzeba ponosić konsekwencje decyzji o długoletniej relacji. Nie można tego tak po prostu zniszczyć. Bolesne jest, że nasz związek stał się towarem podnoszącym nakłady pism czy popularność portali, a skutki tego ponoszą dzieci. Ja się na to nie zgadzam, a muszę z tym żyć.

– Niedawno ogłosiłeś, że nie chcesz już być aktorem. Właśnie dlatego, by nie być pod lupą?
Robert Gonera:
Nie, powiedziałem tylko, że chcę odpocząć na chwilę od aktorstwa. Po prostu mógłbym robić meble, mógłbym pracować w kuchni, gdziekolwiek. To moja samoobrona przed tym, żeby nie być rozjechanym kotletem, jeżeli chcę dać coś z siebie moim chłopakom. Ale ten zawód ma się w sobie, we krwi. Ważne jest tylko, żeby na moment się zatrzymać, by coś zrozumieć. I tak zrobiłem, ale zinterpretowano to niewłaściwie. Fakt, czy będę aktorem, czy nie, nie ma dla mnie nic wspólnego z istotą życia.

– A co jest istotą życia?
Robert Gonera:
Garnuszek ryżu, kontakt z dziećmi i codzienna praca.

– To jedź do Tybetu.
Robert Gonera:
Ja sobie Tybet zbudowałem u siebie w pokoju. Przecież to nie miejsce, w którym żyjemy, tylko sposób myślenia. A ja myślę, że po to jestem, żeby się rozwijać. Dokonywać własnych odkryć, szukać własnej drogi. Wybieram spokój i ciężką pracę. Nie pragnę dominacji, sławy i władzy, które kompensują kompleksy. Nie mógłbym być na przykład politykiem.

– Ale pragnienie spokoju odwołuje się też do jakiegoś kompleksu?
Robert Gonera:
Ja nie mam żadnych kompleksów, ale może to przeciwwaga do niespokojnego ducha, buntownika. Sama wiesz, że robiłem w życiu różne rzeczy, niekoniecznie związane z aktorstwem.

– A jednak ciągle jesteś buntownikiem. Nie zgadzasz się na przykład na bycie ojcem na odległość.
Robert Gonera:
Nie chcę tracić kontaktu z chłopcami, nie ma takiej ceny, która byłaby tego warta. Znam te kontakty na odległość. Ojca nie ma, on jakby umiera. Kontakty muszą być codzienne. Rozmowy z synami, wspólne zabawy.

– Co więc zrobisz? Zrezygnujesz z wyjazdów, z grania poza Wrocławiem?
Robert Gonera:
Gdyby to ode mnie zależało… ukląkłbym na środku rynku wrocławskiego i błagałbym o stałą pracę. Jakąkolwiek. Ja, który tak nie znoszę życia publicznego, dałem się zamknąć w getcie zawodowych zdarzeń. A przecież zawsze namawiałem Karolinę, by zamieszkać w spokojnym miejscu. Bo mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak to jest żyć pod presją znanej twarzy i nazwiska. Mówiłem nawet o tym terapeutce, do której chodziliśmy.

– Pomogła?
Robert Gonera:
Mnie bardzo. Nie mam poczucia, że coś zaniedbałem. To była tylko taka próba oderwania się od losu. Nie udało się. I teraz nie ma sensu tego roztrząsać.

– Może w tej codziennej gonitwie za mało mówiłeś o miłości?
Robert Gonera:
Mówiłem. Można mówić, gdy ktoś słucha. Ale trzeba myśleć inaczej, po prostu mieliśmy fajnych 10 lat i mamy fajne dzieciaki. A teraz muszę sobie zrobić wakacje.

– Jak teraz rozmawiasz z synami?
Robert Gonera:
Dobrze, spokojnie, chociaż oczywiście Teodor wiele rozumie i z pewnością mocno dostał po głowie. Do chłopców pewnie jeszcze nie bardzo to dociera.

– Wejdziesz w następny związek?
Robert Gonera:
Może, pewnie tak. Ale przez ostatnie trzy lata żyłem samotnie. Przywykłem. Teraz wielu ludzi wybiera samotność. Ale ja się z takim modelem życia nie zgadzam.

– Jak sobie ułożysz codzienność, gdzie zamieszkasz?
Robert Gonera:
Cygańska wróżka przepowiedziała mi, że będę miał dom i będę żył w nim aż do śmierci. Mieszkanie we Wrocławiu zostawiłem rodzinie, a sam pomieszkuję to tu, to tam. Żyję teraz trochę jak student, zaraziłem się tym na kursie producenckim. I podoba mi się takie życie coraz bardziej.

– I zaczynasz od nowa, już drugi raz?
Robert Gonera:
Trzeci, biorąc pod uwagę mój nieformalny związek. Ale nie powiedziałbym, że od nowa. Ja kontynuuję swój lot, tego nauczyło mnie lotnictwo. Ono zresztą bardzo wiele mnie nauczyło.

– To sport mocnych facetów?
Robert Gonera:
Uczy siły i pokory. I dystansu do siebie.

– Ciągle jesteś chłopcem?
Robert Gonera:
Mężczyźni w jakimś stopniu zawsze są chłopcami. Lecz kieruję swoim losem i wiesz, jakie mam marzenie? Żeby żyć tak, jak Maria Czubaszek i Wojtek Karolak. Imponują mi – każde ma swoją pasję i problemy, lecz jednak potrafią być przyjaciółmi. Nie mam nic przeciwko temu, żeby kobieta realizowała siebie i podnosiła sobie poprzeczkę. Tylko żeby nie pozwoliła sobie na zniszczenie pracą. Ale teraz to już bez znaczenia. Sam trochę pożyję.

– Będziesz nadal robił to, co robiłeś? Wrócisz do serialu?
Robert Gonera:
Nie wiem. Może jak odpocznę. Całkiem odpowiada mi życie bez pracy. Ale będę chodził po lesie (śmiech), czytał scenariusze, pisał, dbał o mięśnie i zarabiał do późnej starości na alimenty. Ja naprawdę nigdy pracy się nie bałem. W tym samym czasie reżyserowałem spektakl, produkowałem festiwal i zarabiałem w serialu. Byłem nieustannie pod presją. Nic dziwnego, że teraz chciałbym trochę odpocząć.
I gdzieś zniknąć na trochę.

– Nie wydajesz się nieszczęśliwy?
Robert Gonera:
A kto ci powiedział, że jestem nieszczęśliwy? W tej chwili każdy dzień mnie wypełnia radością, że żyję, że jest cudnie, że rozmawiamy. W kryzysie tego nie było.

Reklama

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Mariusz Trzciński/MunFoto
Stylizacja Anna Poniewierska
Współpraca Monika Lewandowska
Makijaż i fryzury Agnieszka Jańczyk
Rekwizyty Piotr Czaja
Produkcja sesji Piotr Wojtasik

Reklama
Reklama
Reklama