Reklama

Krzysztof Krawczyk zmarł rok temu, 5 kwietnia 2021 roku, w niedzielę Wielkanocną. Dzięki swojej karierze łączył pokolenia i niewątpliwie pozostawił po sobie ogromną pustkę. Publiczność na zawsze zapamięta takie hity jak "Bo jesteś Ty" czy "Za Tobą pójdę jak na bal". Krzysztof Krawczyk inspirował tysiące fanów a także był przyjacielem wielu gwiazd. Jednak jego życie było również pełne dramatów.

Reklama

Krzysztof Krawczyk - historia jego fenomenu

Spora nadwaga, niemodne wąsy, dziwna maniera śpiewania. Krzysztof Krawczyk miał wszystko, by wśród młodych ludzi uchodzić za symbol obciachu. Tymczasem on zdobywał nowych fanów właśnie wśród dwudziestoparolatków. Dowód? Krawczyk, który był na scenie ponad 55 lat, był chociażby królem juwenaliów. Żaden inny artysta nie zagrał tylu koncertów podczas studenckich świąt, co on. Na czym polegał fenomen Krawczyka? Co sprawiało, że chcieli i nadal chcą go słuchać ludzie, którzy mogliby być jego wnukami? Tajemnica tkwiła prawdopodobnie w niesamowitej energii i optymizmie piosenkarza, który, choć życie nie szczędziło mu problemów, potrafił podnieść się po każdej porażce. A miał ich w życiu sporo. Przypominamy tekst z magazynu "Party".

Romans za romansem

Tego, jak radzić sobie z nieszczęściami, nauczył się już w dzieciństwie. Gdy Krzysztof miał 16 lat, zmarł jego ukochany tata.

"Kiedy ojciec umarł, poszedłem do pracy. Musiałem przejąć rolę głowy rodziny, bo matka była załamana. Miała 1200 złotych renty i dwoje dzieci – mnie i młodszego brata”, wspominał tamten moment w jednym z wywiadów.

To, że musiał rzucić szkołę i utrzymywać rodzinę, nie było dla niego najgorsze. Jak sam mówił, największym ciosem było dla niego to, że Bóg, w którego tak mocno wierzył, go zawiódł i zesłał na niego taką tragedię. Krawczyk był tak zrozpaczony, że podczas pogrzebu krzyknął na całe gardło: „Boga nie ma”. A potem przez wiele lat żył tak, jakby chciał samemu sobie udowodnić, że nie ma sensu przestrzegać żadnych przykazań. Już rok po śmierci ojca założył z kolegami zespół Trubadurzy, który szybko podbił polską scenę muzyczną. Krawczyk, który był w nim gitarzystą i wokalistą, stał się idolem i ulubieńcem kobiet. Chętnie z tego korzystał i wiódł życie godne amerykańskiej gwiazdy rocka. Z upodobaniem do romansów i przygód na jedną noc nie zerwał nawet wtedy, gdy ożenił się z Grażyną Adamus. Ich małżeństwo trwało tylko kilka lat, a rozpadło się właśnie z powodu zdrad Krzysztofa. Piosenkarz specjalnie się tym nie przejął, był już wtedy zakochany w Halinie Żytkowiak, która w 1969 roku dołączyła do zespołu Trubadurzy. Krótko po rozwodzie z Grażyną postanowił ożenić się po raz drugi. Początkowo wydawało się, że jego małżeństwo z Haliną będzie trwałe. Łączyła ich nie tylko miłość, ale i podobne zainteresowania, z muzyką na czele. Poza tym Żytkowiak jeździła razem z nim w trasy koncertowe, co ograniczało możliwości ulegania pokusom. Do czasu. W 1973 roku Krawczyk odszedł z Trubadurów i rozpoczął karierę solową. Halina rozstała się z zespołem rok później i początkowo występowała razem z mężem. Ale po tym, jak urodziła syna, Krzysztofa Igora, zawiesiła swoją karierę. W tym czasie Krawczyk szedł jak burza. Choć wielu ludzi uważało, że odchodząc z Trubadurów, popełnił błąd i już nigdy nie będzie popularny, on udowodnił, że sam też może być wielką gwiazdą. Nagrywał przebój za przebojem, zdobywał nagrody na festiwalach, sprzedawał tysiące płyt, koncertował w całej Polsce, dawał również recitale za granicą – od Związku Radzieckiego przez Kubę aż po Australię. Sława znów uderzyła mu do głowy i znów czerpał ze swojej popularności pełnymi garściami.

„Kiedyś myślałem, że poligamia to tak normalne jak zjedzenie tortu. Stanowiłem łakomy kąsek dla kobiet, które zawsze mnie jakoś wypatrzyły i upolowały. Jeszcze jedna używka poza ciepłą wódką, która istniała przed coca-colą. A kobietom zawsze się podobałem, od pierwszego razu”, wspominał po latach w jednym z wywiadów ten najbardziej szalony okres w swoim życiu.

Dobra passa skończyła się w 1978 roku, kiedy to ówczesny prezes Radiokomitetu, czyli instytucji nadzorującej państwową telewizję i rozgłośnie radiowe, zdecydował, że Krawczyk i jego utwory mają zniknąć z mediów. Choć wcześniej piosenkarz nagrał cieszący się ogromnym powodzeniem utwór „Jak minął dzień”, to w państwowym radiu i telewizji nie można go było usłyszeć. Krawczyk mocno przeżył ten bojkot, ale się nie poddał. Rok później postanowił, że wraz z żoną i synem wyjedzie do Stanów Zjednoczonych i spróbuje tam zrobić karierę. Ale Ameryka nie padła przed nim na kolana. Owszem, koncertował, ale na jego występy przychodziła głównie Polonia. Żeby utrzymać rodzinę, Krzysztof musiał znaleźć dodatkową pracę i zajmował się m.in. kryciem dachów. Jeszcze gorzej miała Żytkowiak, która w chwili wyjazdu z Polski nie cieszyła się taką popularnością jak jej mąż, więc nawet wśród Polonii nie miała zbyt wielu fanów. Zajęła się więc domem i opieką nad dzieckiem, a występowała sporadycznie. A Krzysztof, który koncertował znacznie częściej, znów zaczął romansować.

„Byłem kochliwy. Zdradzałem zarówno w pierwszym, jak i w drugim małżeństwie”, wyznał kilka lat temu w wywiadzie dla „Gali”.

Choć sam nie stronił od kobiet, był oburzony, gdy dowiedział się, że jego żoną interesuje się inny mężczyzna.

„Kiedyś mój synek przez telefon powiedział, że ten wujek, z którym miał chodzić na basen, czasem, jak ogląda telewizję, to całuje mamusię po nóżkach. To był dla mnie prawdziwy wstrząs”, wspominał w „Rewii”.

Niedługo później wyprowadził się z domu i niemal od razu zamieszkał z Ewą, barmanką z jednego polonijnych klubów w Chicago.

EastNews

Od dawna łączył ich romans, bo Krzysztof tak długo ją podrywał, że Ewa – która początkowo nie chciała umówić się z nim nawet na kawę, bo był żonaty i o 14 lat starszy – po pierwszym spotkaniu uległa jego czarowi. Od tej chwili umawiali się na randki, w tajemnicy przed wszystkimi spotykali się w hotelach. Po tym, jak Krzysztof po rozmowie z synem zdecydował, że rozwodzi się z Haliną, mógł już oficjalnie związać się z Ewą.

Razem silniejsi

Pobrali się w Stanach, ale krótko po ślubie zdecydowali, że chcą mieszkać w Polsce. Wrócili tu w 1985 roku. We troje, bo razem z Ewą i Krzysztofem zamieszkał jego syn. Siła miłości państwa Krawczyków już wkrótce została wystawiona na próbę. Tuż po przeprowadzce u Ewy wykryto guza na nerce. Lęk o to, że nagle straci ukochaną, tak jak kiedyś stracił ojca, sprawił, że piosenkarz odchodził od zmysłów.

„Chodził nieprzytomny, potrafił założyć dwie różne skarpetki. Na scenę wchodził po dwóch koniakach. Kiedy usłyszałem, że w kolędzie »Lulajże, Jezuniu« bezwiednie śpiewa »Lulajże, Ewuniu«, widziałem, że jest źle”, opowiadał po latach jego menedżer i przyjaciel Andrzej Kosmala.

Wtedy też Krawczyk po raz pierwszy od śmierci ojca zaczął się modlić. A gdy jego żona pokonała chorobę, zaczął odzyskiwać wiarę w Boga. Ostatecznie pojednał się z nim trzy lata później, gdy... niemal nie stracił życia w wypadku. 22 czerwca 1988 roku wokalista wraz z żoną i synem wracał do Warszawy z Kołobrzegu. Był zmęczony, w pewnym momencie zasnął za kierownicą i spowodował wypadek. Skutki były dramatyczne. Ewa, która siedziała na tylnej kanapie, wypadła przez przednią szybę, ale poza wstrząśnieniem mózgu nie miała poważnych obrażeń. Krzysztof miał zmasakrowaną twarz – złamaną szczękę i pękniętą żuchwę. Ale najbardziej ucierpiał syn gwiazdora, który miał stłuczenie pnia mózgu, złamaną rękę, nogę i szczękę. Po tym wypadku Krzysztof junior nigdy nie odzyskał pełnej sprawności. Kilka lat temu w jednym z wywiadów piosenkarz powiedział, że tamto tragiczne zdarzenie paradoksalnie okazało się dla niego zbawienne, bo pozwoliło mu wrócić na właściwe tory. „Dzięki wypadkowi bardziej uwierzyłem w dobroć Boga”, powiedział. Wyznał też, że nawrócenie pomogło mu wyzwolić się z uzależnienia od leków, z którym zmagał się od lat. W walce z tym nałogiem bardzo wspierała go żona, dlatego Krawczyk często powtarzał, że Ewa była jego drugim Aniołem Stróżem.

„Miłość uratowała mi życie. Gdybym nie pokochał Ewy, nie wiem, jak by to było”, powiedział.

Śpiewać do końca

Mistrz reaktywacji. Tak można powiedzieć o Krzysztofie Krawczyku. Wokalista kilka razy odchodził w zapomnienie, by za jakiś czas wrócić w wielkim stylu. W 2001 roku pomógł mu w tym Goran Bregović, potem Andrzej Smolik, który wyprodukował jego płytę „...Bo marzę i śnię”. Sam Krawczyk mówił, że miał ogromne szczęście do ludzi...

Krzysztof Krawczyk zmarł 5 kwietnia 2021 roku po długiej walce z chorobą. Jego ukochana żona Ewa, do dziś nie pogodziła się ze śmiercią miłości swojego życia.

Zobacz także: Krzysztof Krawczyk przyjął ostatnie namaszczenie! Co się dzieje ze zdrowiem artysty?

EastNews
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama