Peter Lucas: "Wystarczy tylko zakasać rękawy"
„Walka na śmierć i życie” – tym, zdaniem Petera Lucasa, jest w rzeczywistości „Taniec z gwiazdami”.
- Kiedy spotkaliśmy się w dniu Twojego pierwszego treningu, nie wiedziałeś, co Cię czeka. Teraz zbliżasz się do mety...
...i czuję, jakbym żył w innym świecie. Wstaję rano, idę tańczyć. Jem coś w ciągu dnia i znowu idę tańczyć. Żyję w świecie, w którym nie istnieje nic poza tańcem. Kiedy stoję na parkiecie i słyszę muzykę, przenoszę się gdzieś indziej, zapominając, że program oglądają miliony widzów.
– O jurorach też można zapomnieć?
Tak, bo oni oceniają głównie technikę, a dla mnie taniec jest sposobem na wyrażanie uczuć.
– Na początku kojarzyłeś się z klasycznymi walcami dla przystojnych panów w średnim wieku. Ale w jivie też poradziłeś sobie doskonale!
Też się zdziwiłem. Czytałem na forach internetowych, że widzowie są przerażeni – czy sobie poradzę. W myślach przyznawałem im rację. Jestem najstarszy i wysoki. Już przy pierwszych treningach zauważyłem, że trzeba skakać, podnosić wysoko nogi, kręcić biodrami. Ale okazało się, że właśnie mnie i Przemkowi Sadowskiemu, czyli dwóm najwyższym, bardzo szybki taniec nie przeszkadza.
– To chyba nie tylko kwestia szczęścia, uchodzisz przecież za pracusia?
Przyjechałem tu w jednym celu – żeby nauczyć się jak najwięcej. Na kilku pierwszych treningach natłok informacji sprawiał, że nie ogarniałem wszystkiego. Gubiłem się. Nie mogłem równocześnie uczyć się kroków i pamiętać o sylwetce.
– Czy masz wrażenie, że staliście się rodziną z innymi uczestnikami?
Tak było na początku. Ale im dalej, tym bardziej wszystkim zależy i nie da się nie czuć atmosfery konkurencji w powietrzu. Mimo że niby to przygoda i zabawa, to specyfika tego programu jest taka, że zaczyna się do tego podchodzić trochę jak do „walki na śmierć i życie”. I to jest chyba od nas silniejsze...
– Po finale wracasz do Stanów?
Lecę dwa dni po zakończeniu programu. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżałem na tak długo. Bardzo brakuje mi domu...
– Jeśli nie wygrasz, będziesz rozpaczał?
A po czym tu rozpaczać? Po pierwszych dwóch odcinkach byłem tak szczęśliwy, że już wtedy mógłbym odpaść. Po czwartym zaś zrozumiałem, że jesteśmy lubiani przez publiczność. To oni wtedy uratowali nas po mało technicznym paso doble. Jednak to, co się stało po quickstepie, przeszło moje oczekiwania. Reakcja publiczności sprawiła, że trudno było mi ukryć wzruszenie. A jak będzie po „Tańcu...”? Po zakończeniu zdjęć do produkcji filmowej ogarnia człowieka pewien rodzaj pustki. Teraz pewnie też będę czuł pustkę...
– Co dał Ci ten program prócz nauki tańca?
Nie uwierzysz, ale nigdy nie miałem tak wyrzeźbionych ramion i takiej kondycji. Zacząłem w końcu nosić koszulki bez rękawów i się tego nie wstydzić. A poważnie, po 18 latach mam o wiele częstszy kontakt z moją rodziną w Polsce. Ostatnio rodzice przywieźli mi nawet obiad z Poznania. Cieszę się, że do moich siostrzeńców zaczęło docierać, że osiągnąć można niemal wszystko. Wystarczy tylko zakasać rękawy.
Rozmawiała Agnieszka Prokopowicz