Paweł Małaszyński: "Telefon może przestać dzwonić"
Jest najbardziej zapracowanym aktorem sezonu. VIVA! sprawdza, jak wygląda dzień i noc Pawła Małaszyńskiego. W czym gra? Kiedy śpi? Czy znajduje czas dla żony i dziecka?
- Paweł, kiedy Ty śpisz?
To zależy, gdzie upadnę ze zmęczenia. Ostatnio zdarza mi się zasnąć na planie albo na 20 minut w teatrze na stole w garderobie.
– Może przesadziłeś z pracą? Zagrałeś w trzech najgłośniejszych produkcjach jesieni: „Katyniu” Andrzeja Wajdy, serialach „Twarzą w twarz” i „Tajemnicy twierdzy szyfrów” na podstawie scenariusza Bogusława Wołoszańskiego.
Wszystkie te projekty są emitowane w jednym czasie, ale to przecież nie zależało ode mnie. Z żadnej z tych produkcji nie chciałem zrezygnować. Nawet nie marzyłem, że poznam Andrzeja Wajdę, nie mówiąc już o pracy z nim.
– Jak to się stało, że dostałeś u niego rolę?
Któregoś dnia odebrałem telefon z produkcji filmu i zapytano mnie, czy byłbym zainteresowany rolą porucznika, który ginie w Katyniu.
– Od razu powiedziałeś „tak”?
No jasne. Potem zostałem zaproszony na spotkanie z panem Andrzejem. To było dla mnie niesamowite, że on przed rozpoczęciem zdjęć na godzinę, półtorej spotykał się z każdym z aktorów, rozmawiał z nim o roli, o tym, jak on sobie tę swoją postać wyobraża. Byłem bardzo przejęty tą rozmową. Chciałem mu za wszelką cenę udowodnić, że angażując mnie w ten projekt nie popełnił błędu, że to była dobra decyzja. I myślę, że podczas tej rozmowy trochę mnie poniosło, bo przez 20 minut scena po scenie mówiłem mu, jak chciałbym to zagrać. A Wajda słuchał mnie z wielką uwagę, a na koniec powiedział: „Panie Pawle, pan to powinien się zająć reżyserią, a nie aktorstwem”. Kompletnie mnie tym rozbroił.
– Co Ci najbardziej odpowiadało w postaci, którą zagrałeś?
Gram młodego pilota, który aż się pali do walki o wolność ojczyzny. I nagle w brutalny sposób ta wiara, młodość, chęć walki zostaje mu odebrana. Pilot ginie. Ważne było dla mnie to, żeby znaleźć jakiś znak charakterystyczny, który by tę postać odróżniał od innych. Wymyśliłem, że mógłby to być różaniec, który na początku filmu grany przeze mnie bohater dostaje od kapelana. Potem, kiedy ginie, ten różaniec po nim zostaje, jest namacalnym znakiem tego, że ktoś taki jak on naprawdę żył.
– Wajdzie ten pomysł się podobał?
Tak. Kiedy żegnaliśmy się po moim ostatnim dniu zdjęciowym, Wajda uścisnął mi rękę i powiedział: „I dziękuję, panie Pawle, za ten pomysł z różańcem”. Zresztą Wajda był niesamowicie otwarty na propozycje aktorów. A teraz, kiedy sobie wspominam pracę z nim, przypomina mi się szczególnie jeden dzień. Przyszedłem na plan już o siódmej rano i zobaczyłem wykopane doły, do których wrzucano ciała zabitych – to oczywiście były manekiny. Aktorzy, którzy grali radzieckich żołnierzy, podchodzili i jeszcze te ciała dobijali bagnetami. Potem doły były zasypywane. Widok był naprawdę wstrząsający. W scenariuszu było tak, że z jednego z tych dołów ma wystawać odlew mojej ręki z różańcem zaplecionym wokół palców. Ale tamtego dnia pomyślałem sobie, że może lepiej byłoby dla filmu, gdybym naprawdę leżał wśród manekinów, że to byłoby bardziej wstrząsające. Zaraz jednak wybiłem sobie ten pomysł z głowy, bo nie miałem odwagi pójść do Wajdy i zaproponować mu czegoś takiego. Bałem się, że pomyśli sobie, że poprzewracało mi się w głowie. Ale po 10 minutach podszedł do mnie ktoś z produkcji i mówi, że pan Wajda ma taki pomysł, żebym dał się zakopać, tylko nie wie, czy się na to zgodzę. Byłem zachwycony. Scena okazała się jednak trudniejsza niż myślałem. Ten moment, kiedy mnie zasypywano żywcem, był straszny. Przy pierwszym podejściu mrugnąłem oczami i nie wyglądało to przekonująco. Zaproponowałem, żebyśmy to powtórzyli. I wtedy leżałem już bez ruchu tak długo, że ekipa wystraszyła się, że naprawdę coś mi się stało.
– W „Katyniu” grasz postać drugoplanową. W „Tajemnicy twierdzy szyfrów” jedną z głównych ról. Podobno, kiedy dostałeś tę propozycję, też szybko ją przyjąłeś.
To prawda, ale ja zawsze byłem zachwycony „Sensacjami XX wieku” Bogusława Wołoszańskiego. Na początku zresztą byłem przekonany, że chodzi o mój udział w jednym z odcinków tego cyklu. Dopiero później zrozumiałem, że dostałem propozycję zagrania w 13-odcinkowym serialu i że gram główną rolę obok takich sław, jak Jan Frycz, Cezary Żak, Danuta Stenka, Jan Peszek...
– No i zdjęcia trwały aż 120 dni.
To była niesamowita przygoda. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę miał okazję wystąpić w mundurze z czasów drugiej wojny światowej. Zresztą kiedy wieczorami siadaliśmy z chłopakami przy piwku w tej całej wojennej scenerii, to sami siebie nazywaliśmy szczęściarzami. Ten film był trochę jak spełnienie marzeń z dzieciństwa.
– Często podkreślałeś, że w Twoim zawodzie łatwo przesadzić. Nie boisz się, że po takiej dawce Małaszyńskiego widzowie uznają, że mają Cię już dosyć?
Oczywiście mogą uznać, że jestem przereklamowany, ale nie mam na to żadnego wpływu. Z show-biznesem jest jak z karuzelą. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz na górze, a kiedy na dole. I tak słynę z tego, że większość propozycji odrzucam. Zdarza się, że rezygnuję z udziału w jakimś projekcie już po przeczytaniu kilku pierwszych kartek scenariusza. Bo najbardziej istotne jest, żeby ten czy inny projekt wnosił coś wartościowego, żeby mi samemu chciało się go potem zobaczyć.
– A co wartościowego do Twojego życia wniosła praca na planie serialu „Twarzą w twarz” Patryka Vegi?
Po tym, jak zobaczyłem „PittBulla”, marzyłem, by pracować z Patrykiem. Bo on potrafi z aktorów wykrzesać takie pokłady emocji, o których oni sami nawet nie mieli pojęcia. Zresztą już sam casting był niezłym przeżyciem. Normalnie jest tak, że przychodzisz, odgrywasz kilka scen i koniec. U Patryka to trwało dwie i pół godziny. W jednej scenie miałem zacząć płakać. Popatrzyłem na Patryka i mówię: „Nie będę płakał na castingu”. A on: „A dlaczego nie?”. Przez godzinę pracował nade mną tak, że się popłakałem.
– To znaczy jak pracował?
Nie mogę o tym opowiadać, bo to są jego metody pracy i chyba nie powinienem ich zdradzać. Efekt mego spotkania z nim był taki, że wróciłem do domu i powiedziałem do żony: „Kurcze, mam nadzieję, że będę z nim pracował”.
– Dlaczego aktorzy tak bardzo chcą grać u Vegi?
Bo on nie lubi ograniczeń, kieruje się wyobraźnią, instynktem. Jest niezwykle twórczy, ale także ma wszystko dokładnie przemyślane, wie, czego chce. I zawsze dostaje od aktorów to, na czym mu zależy. Na castingu spotkałem się też z Magdą Walach i już wtedy wiedzieliśmy z Patrykiem, że to ona powinna zagrać główną rolę. To prawdziwa aktorka, która błyszczy przed kamerą, zmienia się niesamowicie, przyciąga wzrok.
– Nie bałeś się, że nie podołasz? Paweł Małaszyński w ogóle miewa takie myśli?
No pewnie. Zawsze, stając przed kamerą, boję się, że nie wyjdzie dobrze, że nie będę wystarczająco skoncentrowany. Poza tym mam taką zasadę, żeby każdą produkcję traktować jako ostatnią i podczas każdego dnia zdjęciowego dawać z siebie wszystko. Muszę mieć świadomość, że nie będę tak pracował do końca życia i że kiedyś w końcu mój telefon przestanie dzwonić.
– Jak możesz tak myśleć? Przecież masz dopiero 31 lat.
Nigdy nie wiesz, kiedy twoja kariera się zacznie ani kiedy się skończy. Staram się pamiętać, że nic nie jest nam dane raz na zawsze. Zresztą mam świadomość, że przez te pięć lat od skończenia szkoły aktorskiej zagrałem wiele ciekawych ról i że być może coraz mniej już będę dostawał takich, które będą czymś zupełnie nowym, odkrywczym dla mnie.
– Kiedy ostatnio miałeś wolne?
Niedawno miałem dwa tygodnie wakacji, ale zdaję sobie sprawę, że żeby odpocząć po tym całym maratonie, musiałbym wziąć pół roku wolnego.
– A słyszałeś kiedyś o wypaleniu spowodowanym zbyt intensywną pracą?
No pewnie. Ale słyszałem też o sytuacji w polskim kinie. Wiesz, jak się tu mało kręci dobrych produkcji? Mam nie przyjmować nowych propozycji, bo dawno nie miałem wakacji?
– To wytłumacz mi chociaż, po co Ci jeszcze na dokładkę praca w teatrze? Po całym dniu zdjęciowym biegniesz do teatru Kwadrat na spektakl, i to prawie dzień w dzień.
Nie mógłbym żyć bez teatru. Poza tym, jeśli kiedyś skończy się moja praca przed kamerą, zawsze mam teatr.
– Oprócz aktorstwa masz jeszcze muzykę. Z przyjaciółmi z rodzinnego Białegostoku założyłeś kapelę. Nie myślałeś nigdy o tym, żeby zrezygnować z jakiegoś filmu i podpisać kontrakt z wytwórnią?
Miałem takie propozycje, ale długo tego nie zrobię. Z bardzo prostej przyczyny – żadna wytwórnia nie byłaby zainteresowana tak naprawdę tym, co gramy. Najważniejsze byłoby to, że tam śpiewa Małaszyński. To byłby jedynie łatwy sposób na zarobienie kasy, bo wszystko podpisywalibyśmy na moją gębę. A gdzie tu muzyka? Z chłopakami gramy dlatego, że kochamy to robić, a nie dla sławy czy pieniędzy. Zresztą to nie była moja decyzja, tylko wspólna.
– Często jeździsz do Białegostoku?
Kiedy tylko mam wolny weekend. Tam mam rodzinę, przyjaciół, swoje ulubione miejsca. Nic się pod tym względem nie zmieniło. I już się martwimy z żoną, że teraz będziemy jeździć tam rzadziej, bo od września nasz syn poszedł do przedszkola i nie będziemy już mogli tak sobie beztrosko wyjeżdżać, jeśli w ciągu tygodnia wypadnie nam dzień wolny.
– Twoi rodzice zbierają wszystkie wycinki prasowe na Twój temat?
Coś tam mają. Ostatnio do mnie zadzwonili i powiedzieli, że jedna z białostockich gazet napisała, że chcą mi wystawić w Białymstoku pomnik. Z jednej strony to bardzo miłe, ale z drugiej to trochę dziwne mieć pomnik za życia (śmiech). Pewnie dlatego w końcu moja kandydatura upadła, bo byłbym chyba jedynym żyjącym aktorem z pomnikiem na koncie.
– Kiedy przyjechałeś do Warszawy, gazety pisały, że idziesz pod prąd, że jesteś niepokorny i masz swoje ideały. To się zmieniło?
A kto powiedział, że ja idę pod prąd? A może to ja płynę sobie spokojnie, tylko co i rusz napotykam na jakieś przeciwności? Poważnie mówiąc, dalej mam poczucie, że jestem z tym całym show-biznesem na bakier. Myślę, że chyba chodzi o to, że nie zgadzam się na udzielanie 25 wywiadów, kiedy na ekrany kin wchodzi jakiś film ze mną, że nie chodzę na rauty, bankiety, bo mnie to nie interesuje. No i staram się nie eksploatować sam siebie we wszystkich możliwych telewizjach. Wiem, że promocja filmów jest również ważna, ale staram się być w tych sprawach rozważny, co wcale nie jest proste. Okładki w kolorowych pismach naprawdę nie są mi do niczego potrzebne, tak samo jak robienie parku rozrywki z mojego życia prywatnego.
– Kto Cię nauczył kreować swój wizerunek? Nawet nie masz agenta.
Nikt mnie nie nauczył. Robię po prostu to, co uważam za stosowne. I jasne, że popełniam błędy, ale pocieszam się wtedy, że każdy, kto podejmuje decyzje, ma prawo do błędów.
– Udział w „Świadku koronnym” był błędem? Krytycy nie pozostawili na Tobie suchej nitki.
Nie uważam, że to był mój błąd, choć dostałem gorzką lekcję. Oberwałem porządnie w dupę i pewnie oberwę jeszcze nieraz, ale dużo się przy okazji nauczyłem. Wiem już, że mam tylu zwolenników, co i wrogów, ale każdy widz ma prawo oceniać moją pracę. Tylko że teraz już nauczyłem się nie przejmować wszystkim tak bardzo jak wcześniej. Po prostu idę do przodu. Wiem, że tylko czas może pokazać, czy miałem rację.
– Nie masz nikogo, kto Ci może doradzić, wesprzeć, jeśli coś pójdzie nie po Twojej myśli?
Mam. O wszystkim opowiadam swojej żonie, Joannie. Chcę znać jej zdanie na temat wszystkich moich przedsięwzięć. No i mam też grono przyjaciół, z którymi rozmawiam o tym, co dzieje się w moim życiu, radzę się ich, jeśli mam jakiś dylemat. Ale ostateczne decyzje zawsze podejmuję sam.
– Joasia się na Ciebie nie denerwuje, że tak dużo pracujesz?
Oczywiście wolałaby, żebym był więcej z nią i naszym synem. Ale na szczęście mam bardzo wyrozumiałą żonę. Najszczęśliwszy jestem, kiedy i ona, i nasz synek Jeremiasz są w Warszawie. Teraz w wakacje, kiedy pracowałem, Asia dużo podróżowała z małym. Bardzo mi ich brakowało, kiedy wracałem do pustego domu. Ale na szczęście są już z powrotem.
– Zdarza Ci się przenosić do domu nastrój z planu filmowego?
Pewnie gdybym nie miał rodziny, to o swoim zawodzie myślałbym przez 24 godziny na dobę. Ale kiedy wchodzę do naszego domu i zamykam za sobą drzwi, to mam poczucie, że właśnie kończy się show-biznes, a zaczyna się prawdziwe życie.
Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Piotr Małecki
Produkcja Elżbieta Czaja