Na planie nowego filmu „Gold” jest zmieniony tak, że nie sposób go rozpoznać. Z seksownego amanta z pięknie wyrzeźbioną muskulaturą przeistoczył się w… otyłego, łysiejącego misia! Do tej roli Matthew McConaughey przytył kilkanaście kilogramów, dorobił się pokaźnego brzucha, zapuścił włosy z tyłu, a z przodu pozwolił sobie wygolić „łysinę”! I choć film pojawi się na ekranach kin dopiero w 2016 roku, to już mówi się, że rola Kenny’ego Wellsa może przynieść Matthew kolejne prestiżowe nagrody. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że McConaughey należy do aktorskiej czołówki Hollywood. Producenci zasypują go propozycjami, a on skrupulatnie czyta wszystkie scenariusze i wybiera te, które pozwolą mu błysnąć talentem, zaskoczyć widzów kolejną kreacją i pokazać im nowe oblicze. Ale nie zawsze tak było…

Reklama

Casanowa z Teksasu

Jego rodzice, James i Kathleen, nie przypuszczali, że ich najmłodszy syn zostanie aktorem, a już na pewno nie spodziewali się, że będzie uchodził za jednego z najseksowniejszych gwiazdorów w Hollywood. Kiedy McConaughey miał cztery lata, jego ulubioną rozrywką były westerny, w trakcie oglądania których pochłaniał domowej roboty hamburgery, i bójki z kolegami z podwórka. Nie znosił, gdy rówieśnicy zdrabniali jego imię (a dostał je na cześć Mateusza Ewangelisty) lub, nie daj Boże, przekręcali jego nazwisko. „Matthew Mo-kon-o-kay”, powtarzał z uporem maniaka i na tym punkcie jest wyczulony do dziś. W Teksasie, skąd pochodzi, nie było wielu takich, którzy zrobili światową karierę. „Miasto Longview, gdzie się wychowałem, nazywano czasem »sosnowym murem«. Niewielu ludziom udało się wydostać poza ten mur”, wspominał aktor. Matthew swoją szansę na lepszy start widział w sporcie. Pod okiem ojca – byłego futbolisty jednej z najlepszych amerykańskich drużyn Green Bay Packers – do upadłego trenował kopnięcia i przyjęcia piłki. Dzięki temu już jako nastolatek mógł się pochwalić atletyczną sylwetką, która potem stała się jego znakiem rozpoznawczym. Ale ciche Longview szybko stało się dla niego za ciasne.

Zobacz także: Ewa Bem w poruszającym wywiadzie wspomina córkę i opowiada o wnukach: "Dzieci nie pamiętają mamy"

Mat. prasowe

Drogę do wielkiego świata otworzył mu wyjazd do Australii, dokąd trafił w ramach programu wymiany uczniów. Przez rok pobytu McConaughey imał się różnych zajęć: pracował na roli, był pomywaczem, kelnerem i sprzedawcą w sklepie. Ale zdecydowanie najlepiej szło mu... łamanie damskich serc, w czym specjalizował się przez wiele lat! Jeśli wierzyć plotkom, liczba jego podbojów miłosnych jest trzycyfrowa i zaczynała się od dwójki! „Nigdy nie ukrywałem, że uwielbiam kobiety. Od każdej mojej partnerki wiele się nauczyłem i dzięki nim mogę być takim partnerem, mężem i ojcem, jakim jestem dziś”, wyznał niedawno. Zanim poznał swoją żonę, brazylijską modelkę Camilę Alves, spotykał się m.in. z Patricią Arquette, Sandrą Bullock i Penélope Cruz. „Mama wpoiła mi, że dziewczyna to nie zdobycz, ale partner, którego należy doceniać. Chciałbym to wpoić moim synom”, mówi Matthew. A córce? „Ona nie będzie chodzić na randki”, żartuje.

Mat. prasowe

Zawód: ojciec

Kiedy schodzi z planu, najchętniej spędza czas ze swoimi dzieciakami. Z Levim, Vidą i Livingstonem godzinami przesiaduje na plaży, bawi się w berka, udziela im lekcji pływania i surfingu, które sam uwielbia. „Sport kształtuje nie tylko sylwetkę, ale przede wszystkim charakter”. Ogromną rolę w jego życiu odgrywa wiara, więc Matthew co niedziela zabiera rodzinę do kościoła, a potem na uroczysty obiad. „Dla niego najważniejsza jest rodzina. Ciągnie nas ze sobą wszędzie jak cygański tabor”, śmieje się Camila Alves. Czemu to robi? Aktor powiedział kiedyś, że jego życie jest pełne pokus, ale jeśli ma bliskich u boku, to pamięta o priorytetach. Tych ma w życiu kilka, ale wygląd już do nich nie należy. Matthew dawno zerwał z wizerunkiem ciacha z plaży i specjalisty od postaci uwodzicieli w komediach romantycznych.

Zobacz także
Mat. prasowe

Zobacz także: "Kim jest Anna?": Historia oszustki, która przekonała wszystkich, że jest dziedziczką fortuny

Reklama

Gra ambitne role w kolejnych produkcjach, zbiera za nie pochwały i nagrody, m.in. Oscara za brawurową kreację w „Witaj w klubie”. Ale choć jest coraz bardziej doceniany, nie zamierza spocząć na laurach i odcinać kuponów. Jak sam mówi, w środku wciąż jest tym samym, skromnym facetem z Teksasu, który pilnuje, by sodówka nie uderzyła mu do głowy. „Tak długo jak człowiek pozostaje sobą, wszystko wydaje się możliwe do osiągnięcia”, mówi Matthew. Jego kariera jest dobrym dowodem na to, że nie są to puste słowa.

Mat. prasowe
Mat. prasowe
Mat. prasowe
Mat. prasowe
Reklama
Reklama
Reklama