Nelly Rokita: "Mówił: jesteś nikim"
Żona wielkiego polityka. Tak chciałby ją widzieć mąż Jan Rokita. „Kim ty jesteś beze mnie?”, pyta. Odpowiada mu: „Nikim”.
Po raz pierwszy Nelly Rokita tak szczerze mówi o swoim trudnym małżeństwie, które całkowicie zmieniło jej życie...
– Pani pracuje w Warszawie, mąż żyje w Krakowie. Jest Pani dobrą żoną?
Nelly Rokita: Budzę się sama i to nie jest dobre. Ale jeżdżę do Krakowa. Jak tylko kończy się piątkowe posiedzenie w sejmie, wsiadam w pociąg czy samolot. Bo wtedy jestem u Jasia pół godziny wcześniej. Jaką jestem żoną? Szczerze? Niedobrą. W tym klasycznym rozumieniu. Mam cechy, które są ważne w partnerskim związku, ale w małżeństwie mogą przeszkadzać. Nie pytam nigdy: „Gdzie idziesz? Kiedy wrócisz?”, bo to mnie upokarza. Jak sam mi powie? Świetnie. Nie wchodzę mu w drogę. Ale gdyby zrobił coś przeciwko mnie, co mogłoby zaboleć, wtedy stałabym się brutalna.
– Było już tak?
Nelly Rokita: Czasem serce zadrży. Wydaje mi się, że nie ja, ale ktoś inny go zaprząta. Kiedy mam jakieś podejrzenia, intuicję, mówię o tym natychmiast: „Jeszcze krok i będzie koniec. I do widzenia”. Nie jestem gotowa na kompromis. Nie potrafiłabym wybaczyć, gdybym się dowiedziała, że Jan ma kochankę, że jest dla kogoś milszy niż dla mnie. Mógłby tłumaczyć: „No wiesz, ale nie byłaś ostatnio taka dobra. I dlatego ta kobieta mi się spodobała”. Wiem, popełniam dużo błędów. Moja wina. No przykro. Nie zawsze jestem dobra. Może nie zasługuję na Jana. Jestem w stanie zrezygnować z małżeństwa. Ze wszystkiego. A że boli? Lepiej, żeby raz pobolało, niż ma tak boleć całe życie.
– Jesteście dobrzy dla siebie?
Nelly Rokita: Różnie bywa. Wydaje mi się, że w związku zawsze potrzebna jest szczera rozmowa. Ważne, by powiedzieć sobie: To prawda, nie jesteśmy doskonali. Popełniamy błędy. Ale są granice, których nie można przekraczać.
– Nie każdy mężczyzna potrafi rozmawiać. Pani mąż potrafi?
Nelly Rokita: Oczywiście, że mnie lekceważy. Nie słucha. Mówiłam mu pół roku: „Chcę być doradcą prezydenta do spraw kobiet. Marzę o tym”. Nie słuchał. Może on prawdę mówi w mediach, że nic nie słyszał? Ale nie. Ja w to do końca nie uwierzę.
– Dotykamy zapalnego punktu w Waszym małżeństwie. Doradcą prezydenta została Pani półtora roku temu. Dziś już nim nie jest, a emocje wciąż kipią.
Nelly Rokita: Za prezydentem chodziłam dobre pół roku. Kiedy czułam, że chyba się uda, mówiłam do męża: „Jasiu, na dziewięćdziesiąt procent będę doradcą”. On na to: „Nelly, tu…” i pukał się w dłoń, pokazując, gdzie mu kaktus wyrośnie. I tak na zmianę. Ja: „Jasiu, zobaczysz”. On z przekąsem: „Tak, tak, Nelly”.
– Często tak ze sobą rozmawiacie?
Nelly Rokita: Często. „Nelly, ty nawet mi-ni-strem będziesz”, przeciągał znacząco głoski. Chyba nie wierzył, że ja potrafię być skuteczna. „Nelly, zastanów się, no, kto ciebie weźmie?” Lekceważył moje zajęcia. Powiem tak, był chyba trochę zazdrosny? Dziesięć lat, a nawet więcej, poświęciłam jego karierze. Chodziłam z nim po Krakowie, kiedy chciał przekonać do siebie wyborców. Wystąpiłam razem z nim na billboardach. Byłam zawsze obecna. Zawsze z tyłu. Pomagałam mu, wychowywałam moją córkę Kaśkę i byłam zadowolona. Do czasu. Zaczął mówić: „Ty nic nie robisz, nie zarabiasz pieniędzy”. Miałam inne pomysły na życie. Dla mnie ważne było, żeby dobrze zjeść i posłać Kaśkę do dobrej szkoły. Reszta bez znaczenia. Jestem wykształcona, mogę czytać książki. A ciuch, że nie taki? I co? Wyliczyłam, że utrzymanie samochodu jest za drogie. Przesiadłam się do autobusów. Wiedziałam: do restauracji mogę pójść trzy razy w miesiącu, bo taki jest budżet. Zawsze chodziliśmy do teatru na wejściówki. I co? Wstyd? Siedzieliśmy w pierwszych rzędach.
– Ale te przytyki zabolały?
Nelly Rokita: Zaczęłam się zastanawiać. No tak, Kaśka zaraz wyjdzie z domu. Muszę coś robić. Czasem to do mnie, nie do Jasia, pisały kobiety ze swoimi problemami. I wtedy pomyślałam: „To miejsce dla mnie. Mogę pomóc”. I zaangażowałam się. Zostałam przewodniczącą polskiej sekcji Europejskiej Unii Kobiet. Spędzałam wiele godzin na rozmowach, spotkaniach. On był nawet o to zły. Zdarzało się, że robił obiad. Mielimy zjeść go o pierwszej, ale tak się składało, że był gotowy dopiero na trzecią. A ja wtedy miałam umówione spotkanie. Stawiał obiad na stół, kiedy mówiłam: „Jasiu, wychodzę. Nie mogę tym kobietom odmówić”. Krzyczał wtedy: „Ja mam tych kobiet dosyć!”. Chciał zmiany, a kiedy nastąpiła, żałował.
– Kłóciliście się o to?
Nelly Rokita: „Ile razy to ty nie przychodziłeś na obiad? I to było normalne?”, tłumaczyłam. „Daj mi telefon, zadzwonię i nigdzie nie pójdziesz”, burczał. Czasem dawałam. Potem byłam zła, kiedy mówił: „No widzisz. Jak chcę, wszystko załatwię”. Zaczęłam się stawiać, wychodziłam. Był strasznie zły. Ale co ciekawe, po powrocie nie obwiniał mnie, tylko te kobiety.
– Pytał, o czym Pani z nimi rozmawiała, po co się spotkałyście?
Nelly Rokita: Nigdy. To go nie interesowało. Nie rozumiał mnie. I Kaśka też. Jak to? Nagle mama dorosła i wychodzi z domu? Marudzili: „Gorzej czy lepiej, ale zawsze był jakiś obiad, a teraz nawet i tego nie ma”. Jesteście dorośli, poradzicie sobie. Przecież mam swoje zajęcia. Jestem szefową organizacji. „Jakiej organizacji?”, słyszałam od męża. To było śmieszne i straszne zarazem. Groteska. Nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy nie. Zastanawiałam się: Mam wszystko rzucić i zajmować się znów tylko nim? Wyrosłam z tego. Chciałam robić swoje. Bolało mnie, kiedy Jasio mówił, wydymając usta: „No, co ty tu w Polsce masz? Znajomych? Wszystko to tylko moi znajomi i przyjaciele”. Oczywiście, że byli jego. Przyjechałam do Polski, do jego kraju. Byłam w nim zakochana. I w ludziach. Nie wyrosłam tu. Słuchałam: „Tu chodziłem do przedszkola. Tu niania za mną rzeczy nosiła. A to jest moja szkoła”. Nie mam takiego SWOJEGO miejsca na ziemi. Pochodzę z niemieckiej rodziny osiadłej w XIX wieku w Rosji. Urodziłam się w Czelabińsku na Syberii, potem parę lat mieszkaliśmy w Kirgistanie, we Frunze. W szkole mówiłam po rosyjsku, ale w domu po szwabsku. A potem, mając 20 lat, z rodzicami i starszym bratem wylądowałam w Hamburgu. Do dziś, kiedy mąż jest na mnie zły, zawsze mnie gdzieś wyrzuca. Albo do Niemiec, albo do Rosji. Jak jedni coś nabroją – moja wina. Jak drudzy – też moja.
– Kiedy Pani się tak angażowała, mąż tracił cierpliwość. Aż zdecydował: Pani zostaje w polityce, on z Pani powodu znika. Na oczach wszystkich rozegrał się dramatyczny spektakl.
Nelly Rokita: Byłam zbulwersowana tym, co zrobił mój mąż. Do dziś mam do niego żal. Powiedział na konferencji, że odchodzi z polityki. Mnie podał za powód. Każdy wie, że przyczyny były głębsze. Kiedy to usłyszałam, przeżyłam szok. Ale mam wrodzony talent, przez Boga dany, zawsze świetnie się sprawdzałam w sytuacjach kryzysowych. Szybko się uspokoiłam, pomyślałam: „Na pewno tak musiał zrobić, nie miał wyjścia”.
– Nic Pani nie przeczuwała? Po tym jak ogłoszono, że została Pani doradcą prezydenta, nie rozmawialiście z mężem?
Nelly Rokita: Pamiętam, że po tamtej konferencji wróciłam zmęczona do domu i położyłam się spać. Była może czwarta po południu. Jaś umówił się z kolegami. Siedzieli w salonie, pili whisky i głośno dyskutowali, przeklinając mnie oczywiście. Już tego nie słuchałam. Zamknęłam drzwi. Miałam ich dosyć. Właściwie to byłam totalnie wściekła, bo czy ja jakiemuś facetowi zabrałam chleb? Czy ja się chciałam zajmować polityką zagraniczną albo sprawami wewnętrznymi? Nie, tylko sprawami kobiet. Jaki mężczyzna chciałby to robić? Spałam krótko i dosyć nerwowo. Jaś mnie obudził. Koledzy poszli. Został sam. Był bardzo zdenerwowany. Trząsł się. „Podjąłem decyzję. Ostateczną. Nie ma powrotu”, wyrzucił z siebie. Prosił o wsparcie finansowe i o zrozumienie. Jakby na śmierć szedł. Zapytałam: „O co chodzi?”. „Wychodzę z polityki”, usłyszałam. „Jasiu, prześpij się z tym”, prosiłam. On na to: „Mam dość, już nie chcę. Bardzo mi zależy na twoim wsparciu”. Gdyby pani mąż tak mówił? A potem było tak – miałam umówiony program w telewizji. A on się z tym swoim oświadczeniem wepchnął do niego przede mną.
– Rozumiem, że polityk jego pokroju ma pewnie wiele drzwi otwartych.
Nelly Rokita: A jednak się zdziwiłam. „Wiem, że masz program. Więc idę tam przed tobą”, powiedział i ani słowa o tym, że odchodzi z mojego powodu. Wiedziałam, że ma dosyć. Przecież jego całe dwa lata upokarzali w tej Platformie. Między innymi dlatego pół roku wcześniej sama wystąpiłam z klubu. Pozbawili go wszystkich funkcji. Wyrzucili z pokoju. Dlatego kiedy postanowił odejść, pomyślałam: „Byłam dobrym bodźcem. Uznał to za dobry moment”, i tyle.
– Było chyba inaczej. Zachwiała Wami ta sytuacja?
Nelly Rokita: Nie przewidziałam jej. Gdybym wiedziała, kto wie, nigdy nie zostałabym doradcą prezydenta. Myślałam o rezygnacji: przepraszam, chciałam dobrze. Wyszło źle. Myślałam – demokracja. Myślałam – wszyscy wybraliśmy prezydenta. Chciałam pracować dla Polski, dla wszystkich kobiet. I Jaś mnie hamował: „Nie rób tego, Nelly, błagam cię. Musisz uczciwie, dobrze pracować”.
– Strasznie to trudne. Miała Pani ochotę tak się zwyczajnie po babsku wypłakać?
Nelly Rokita: Oczywiście. Nieraz. Strasznie mnie to wszystko bolało. Dlaczego mnie nie wolno? Czułam się oszukana, rozsadzał mnie wewnętrzny bunt. Dlaczego mąż przez lata traktował mnie z przymrużeniem oka? Zawsze mówiłam: „Mogę być, kim chcę”. A on niezmiennie: „Tak, tak, chyba dzięki mnie”.
– Wygląda na to, że niełatwo być Wam razem?
Nelly Rokita: Obydwoje jesteśmy dziwakami, ale mamy podobne poglądy na świat. Uważam Jasia za bardzo inteligentnego, szlachetnego, ale i zarazem szalenie trudnego człowieka. Kiedy porównuję go z innymi politykami, niezmiennie myślę: co za uczciwy facet. Odkąd go znam, zawsze był pracowity, tak wiele zrobił dla Polski. Patrzę dziś na posłów. Wciąż w rozjazdach. A on nigdzie nie jeździł, siedział w sejmie, pilnował spraw. Jak przewodniczył komisji, była najlepsza. Jest zachwycony, gdy dla niego pracuję. Żartuje sobie, że jest chyba jedyną taką osobą w Polsce, co ma posła za asystenta. Prawda, że spełniam tę rolę. Jaś to człowiek wyjątkowy i brak go w polityce. A że czasem rzuci: „No, kim ty jesteś beze mnie?”, no cóż. „Nikim”, odpowiadam. „Widzisz, Jasiu, jak to jest? Lepiej w życiu wybrałam. Mam lepszego męża niż ty żonę. Masz pecha” i śmieję się. Dla mnie ważne jest bycie w związku. Żadnej kobiecie nie doradzam życia samej. Trzeba mieć z kim dzielić tę lodówkę.
– Jak to było z tym Pani życiowym wyborem? Trafiła Wam się taka miłość z zakrętami.
Nelly Rokita: Studiowałam w Niemczech germanistykę, filologię słowiańską, historię. Do Polski przyjechałam na stypendium DAAD. Był rok 1986. Zbierałam materiały do pracy magisterskiej na temat języka polityki. I wtedy poznałam Janka. Spodobał mi się. Od pierwszej chwili. Byłam zauroczona, w końcu zakochana. I choć się tego zupełnie po nim nie spodziewałam, zanim wyjechałam, oświadczył się.
– Wiedząc, że w tamtych czasach można szybko do Polski nie wrócić, Pani jednak wyjechała?
Nelly Rokita: Może bym nie wyjechała, tylko Jaś mi powiedział: „Mam znajomego profesora Jagiellonki, który wszystko załatwi. Dostaniesz wizę. Wrócisz”. Poszłam do ambasady. A tu persona non grata. Pisaliśmy do siebie.
– I niespodziewanie dowiedziała się Pani, że on żeni się z inną?
Nelly Rokita: Chyba mi to na złość zrobił. Bo w końcu już mogłam przyjechać, ale pracowałam wtedy dla niemieckiej telewizji, zarabiałam niemałe pieniądze. Chciał, żebym była z nim już, natychmiast. A ja miałam jeszcze na tydzień kontrakt. Rozmawialiśmy, złościł się, że bardziej kocham tę pracę niż jego. „Za tydzień będę”, mówiłam. Potem dzwonię, on nie odbiera, a tu się szykuje kolejny tydzień dobrej pracy. Byłam nawet zadowolona. Za jakiś czas znów dzwonię. Znów nic. W końcu odezwałam się do jego kolegi. „Nie mogę się z Jasiem skontaktować, coś się stało?” „Nelly, on świetnie się czuje”, uspokajał. Kolejny telefon: „Wiesz, on jest bardzo zajęty”. „Czym?”, pytam. „Jego mama choruje, koleżanka mu pomaga i dobrze im jest”. Na tyle głupia nie jestem, by nie zrozumieć.
– I nie chciała Pani wtedy wsiąść w pierwszy pociąg do Krakowa?
Nelly Rokita: Nie. Tak już mam. Jak jest ktoś lepszy? To do widzenia. I tak się złożyło, że w tym samym momencie dostałam jeszcze lepszą pracę i więcej pieniędzy. Firma, w której pracowałam, czarterowała rosyjskie statki. Wyjechałam do Dubaju, do Singapuru, do Anglii. Otwierały się nowe rynki. Nie wiedziałam, co będzie następnego dnia. Może Ameryka, Japonia? Działo się. A tu córka mi rośnie. Pomyślałam: olać faceta. Nie zasługuje na mnie. Dobrze się stało. Spojrzałam na siebie. Mam sukces, pieniądze, ładnie wyglądam, mieszkam w najlepszych hotelach. Może i tak jest lepiej? Dobrze, że nie dałam się nabrać.
– Przepraszam, czy z Kaśką to była wpadka? O jej ojcu Pani milczy.
Nelly Rokita: Bardzo chciałam mieć to dziecko. Dla mnie to nie był problem. Dawałam sobie radę. Myśli o Janku czasem wracały. Mieliśmy przecież ślub brać. Zadzwoniłam do jego kolegi: „Kiedy się żeni?”, pytałam. „W pierwszy dzień grudnia”, powiedział. Postanowiłam – przyjeżdżam w listopadzie. Zapytam, czy jest mu dobrze. Bo nie wierzyłam. Myślałam: zwariował? Może ma jakieś problemy?
W końcu spotkaliśmy się w sejmie. Tak oficjalnie, w Hawełce. Zaprosił mnie na herbatę. Jak się rozstawaliśmy, była wielka miłość. A tu tylko zdawkowe: „Cześć”. „Dobry wybór, Jasiu”, powiedziałam. I dodałam: „Szybko. Ale tak się życie składa. Życzę ci wszystkiego dobrego”. „Nie ty masz mi życzyć”, wycedził. „Nie wyglądasz na szczęśliwego, ale na pewno wszystko się ułoży”, skończyłam rozmowę. Mnie o nic nie pytał. Wyjechałam z Polski. Rok później otwieraliśmy firmę w Odessie. Jechałam tam przez Kraków. Zadzwonię do przyjaciela Jasia, pomyślałam. Spotkaliśmy się na kawę. Rozmawiamy o wszystkim. „Biorą ten ślub kościelny?”, zapytałam. „To ty nic nie wiesz? Oni już nie są razem”.
– Co Pani wtedy poczuła?
Nelly Rokita: Byłam zdziwiona, w jakiś sposób zadowolona, trochę zła. Miałam właśnie jechać do Moskwy, ale przecież musiałam się z nim spotkać. Tamtego wieczoru podeszłam pod dom, gdzie mieszkał. Paliło się światło na tym jego pierwszym piętrze. Stałam tak dłuższą chwilę. Nie weszłam. Pomyślałam: a co ja mam się wtrącać? Kilka miesięcy później znów jechaliśmy do Odessy. Wtedy się spotkaliśmy. Przyszedł smutny, z wyrzutami, że to przeze mnie ma takie życie nieszczęśliwe, że cały czas mnie kochał. Patrzyłam z przymrużeniem oka, ale pochlebiało mi to... Nie chciałam pytać o szczegóły, nie interesowało mnie to.
– Byliście sobie pisani?
Nelly Rokita: Nie zapomnę naszego ślubu cywilnego. Dzień świętego Józefa, 19 marca 1994 roku. Powiedział: „Mam cię, teraz już nie uciekniesz. Jesteś moją własnością”. Pamiętam, że Jaś kupił mi kwiaty. Lilie, których nie znoszę z powodu zapachu. Głowa mnie od nich boli, a on ten bukiet po ceremonii wsadził do naszej malutkiej sypialni. Wtedy po raz pierwszy powiedziałam: „Jasiu, tego nie uzgodniliśmy”. Taki to ciężki związek (śmieje się). Ale Jaś jest wspaniałym ojcem dla Kaśki. Są bardzo zżytą parą. Jej ustępuje, mnie rzadko. Wychowanie córki to mój sukces. Nawet mąż to przyznaje. Do szesnastego roku planowałam całe jej życie. Posłałam ją do najlepszej szkoły, pilnowałam, żeby była harcerką, ćwiczyła karate, grała na pianinie. Nie miała wolnego czasu, zabaw na podwórku. Dzieci sąsiadów szalały na trzepaku, a Kaśka tylko patrzyła na nie z okna. Kiedyś mi wykrzyczała, że jej dzieciństwo zabrałam. Zaczęła się buntować. Powiedziałam: „Buntujesz się, proszę bardzo”. A Kaśka mnie testowała: „Wychodzę. Późno wrócę”. Mówiłam: „Proszę bardzo”. Nie chciała iść do szkoły muzycznej drugiego stopnia. Było mi szkoda, że rzuca granie, ale usłyszała: „Proszę bardzo”. Nie chciała się uczyć. Zgoda.
– Miała dwóje?
Nelly Rokita: Mnie to nie przeszkadzało. Nie przywiązuję wagi do ocen. Powiedziałam tylko: „Szkoła kosztuje. Pomyśl. Nie dostaniesz kieszonkowego. Skoro ty nie robisz, ja też nie robię”. Wściekała się potwornie. Był między nami taki wyrafinowany konflikt. Nie rozumiałam jej. Przecież na wszystko pozwalam, a ona i tak jest niezadowolona. Inne mamy mówiły: „Nie”, a ja: „Proszę bardzo”. Myślałam, że przez to nie będzie miała przede mną sekretów, a ona była zła. Rozpłakała się raz strasznie i mówi: „Wiem teraz, że ty mnie nie kochasz. Niczego mi nie zabraniasz, bo jesteś wobec mnie obojętna. Tobie jest wszystko jedno, co robię”. Na szczęście zawsze dużo rozmawiałyśmy, uratowałyśmy nasze relacje. Dziś mam z nią taki piękny kontakt. Kasia kończy studia w hiszpańskiej Pampelunie. Ale SMS-y pisze do mnie po niemiecku. Ten jest z wczoraj: „Mamy tu 24 stopnie i kocham cię”. Uwielbiam swoją córkę, ale skłamałabym, mówiąc, że nie bywało ciężko.
– Córka to Pani sukces. Jaka jest Pani życiowa porażka?
Nelly Rokita: Kiedy mój tata umierał, nie chciałam się z tym pogodzić. Strasznie go kochałam, byłam z nim totalnie związana emocjonalnie, ale czasami miałam go dosyć. Tak dziś tego żałuję. Każdej chwili. Ściągnęłam go z Niemiec tu do siebie, ale nie zawsze miałam dla niego czas. Zabrakło mnie przy nim, kiedy potrzebował córki. Był w domu, potem w szpitalu, a ja nie dawałam sobie z jego chorobą rady. Tata miał alzheimera. Zapominał wszystkiego, uciekał. Nie chciałam zrozumieć, że on już czegoś nie umie. Czasem krzyknęłam: „Co to za głupota, jak ty się zachowujesz?”. Dziś myślę: „Jak mogłam”. To jest moja porażka. Smutno mi. Chciałabym cofnąć czas, coś miłego mu powiedzieć. Kobieta dostaje siłę od mężczyzny. Wszystko, co mam, kim jestem – to wszystko dzięki niemu. Strasznie mnie kochał. Mój mąż był o to uczucie zazdrosny. Ostatnie dni w szpitalu tata mało mówił, prawie nic. Siedziałam obok niego, gdy zapytał: „Nelly, czy dasz sobie radę w życiu?”. „Tak, tato”, odpowiedziałam. Z jego ust nie padło ani jedno słowo więcej. Powtarzałam, jak bardzo go kocham. Miał szeroko otwarte niebieskie oczy. Płynęły z nich łzy. Mogłam przypuszczać, że rozumiał. Tamtego dnia odszedł, cztery lata temu, miał prawie 91 lat. Ale wiem, że wciąż mi pomaga. Połowy tego bym w życiu nie zniosła, gdyby nie jego pomoc. Wierzę, że nic złego mi się nie stanie, bo tata nade mną czuwa.
– I sprawia, że...?
Nelly Rokita: Uważam, że wygrałam los na loterii. Jak na swój wiek dobrze wyglądam, mam poczucie humoru, powodzenie u mężczyzn. Mogę żyć. I każdy dzień jest piękny. Już nie muszę się spalać. Robić kariery jak dwudziestolatki. Czuję zapach jesieni, dojrzałość. Chcę teraz wędrować po świecie. Zwiedzać. Byliśmy niedawno z Jasiem w Wenecji. Wybieramy się do Jerozolimy, marzę o Włoszech, Hiszpanii. Nie jest mi źle. A jak mój mąż trochę wypije i zaczyna być szczery, mówi: „Nelly, nie jesteś taka najgorsza” (śmiech). Wierzę w nas.
Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Robert Ceranowicz/SHOOT ME
Stylizacja Pola Madej
Asystent stylisty Mateusz Farenholc
Makijaż Agnieszka Jańczyk
Fryzury Rafał Żurek
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska