Reklama

Wyrolowałaś wszystkich?
Takimi słowami powitała mnie mama po powrocie z Kenii. Nie wierzyłam w to, co się tutaj dzieje. Czy to naprawdę możliwe, żeby Polacy przeżyli aż taki szok? Żeby na temat jednej piosenki toczyła się debata narodowa? Żeby jej tekst interpretował sam profesor Jerzy Bralczyk? Z prośbą o komentarz dzwonili dziennikarze, Polsat News, TVN24. To jest kolejna kreacja artystyczna, można by powtarzać w nieskończoność. Bohaterka piosenki „Rolowanie” po całym tygodniu pracy w korporacji idzie na balangę odreagować. Sięga po używki. Nadzieję na przetrwanie daje jej życie od „beforka” do „afterka”. Nie ma takich kobiet? Wszyscy odbierają to jednak zbyt dosłownie. Czytają jeden do jednego, zapominając o tym, że jest jeszcze dużo miejsca w sztuce na gatunek zwany satyrą. Wydałam płytę „One”, w której każda z piosenek jest inna, tak jak różne są kobiety.

Reklama

– Wcieliłaś się w postać imprezowiczki, wrzuciłaś ten teledysk do sieci, a kilka godzin później byłaś już z rodziną w Kenii na wakacjach. To nie była świadoma prowokacja?
Zdawałam sobie z tego sprawę, że tym wcieleniem mogę zaskoczyć swoich fanów. Przyzwyczaiłam ich już do pewnej estetyki, a tutaj wychodzę nagle z ram, nazwijmy to umownie: musicalowej diwy. Nie wszyscy mogą się z tym pogodzić. W życiu prywatnym jestem grzeczna. Czuję się raczej bohaterką drugiego planu. Ale na scenie? Na scenie jestem bardzo odważna. Pozwalam sobie na wiele. Można powiedzieć, że w pewnym sensie prowadzę podwójne życie (śmiech). Teledysk do piosenki „Rolowanie” wrzuciliśmy do sieci tuż przed wylotem do Kenii. Co roku w tym terminie robimy sobie przerwę od pracy. Pierwszego dnia urlopu nie włączaliśmy komórek, chcieliśmy odpocząć. Kiedy następnego dnia zajrzeliśmy do komputera, zaniemówiliśmy. Na początku przeżyliśmy euforię. Na YouTube mieliśmy prawie 200 tysięcy odsłon. Wow! Chwyciliśmy za telefony, a one były wypełnione nieodebranymi połączeniami. „Co tam się dzieje w Polsce?”, mówił Janusz. Pierwszy teledysk do piosenki „Muszę odejść” kapał sobie przecież powoli. Wyszliśmy na kolację, a kiedy wróciliśmy, było już 100 tysięcy więcej odsłon. Wtedy zaczęliśmy czytać komentarze. Może nawet lepiej, że byliśmy w Kenii, a nie w tym kłębowisku nienawiści?

– Sępy znowu nadleciały?
To jest ciekawy materiał do badań socjologicznych. Skąd w ludziach tyle jadu? Skąd tyle emocji? Może jednak mamy za mało słońca? Albo jakieś kompleksy wobec Zachodu? Ciekawe, że kiedy w Polsce wieszają na mnie psy, to za granicą jestem chwalona, przez między innymi Philipa Bergsona, słynnego krytyka brytyjskiego. I tego się trzymam. Chcę być blisko ludzi, którzy mi dobrze życzą.

– Inni na Twoim miejscu już by się poddali.
Wiem. Gdybyś dostała taką dawkę nienawiści, to zaręczam ci, że nie wyszłabyś z domu na ulicę. Jednak ja już tyle razy dostałam po głowie, że dziś mam skórę jak niedźwiedź. Choć zdarzają się momenty, że i mnie to wszystko przytłacza. Zadaję sobie pytanie: czy ci ludzie chcą, żebym wreszcie zeszła na zawał? Zniknęła z powierzchni ziemi? Dostaję niemal palpitacji serca, jak mam przeczytać kolejne komentarze ludzi, którzy mnie nie znają, a na bazie kreacji tworzą sobie wyobrażenie na mój temat. Takie czasy. Można obrażać innych, szczególnie w Internecie, bez żadnych konsekwencji. Kim są ci ludzie, którzy nie ujawniają swojego nazwiska? Nie chcę tego już nigdy więcej czytać. Nie wolno mi. Zamykam się na to. Nie dopuszczam do siebie złej energii. Pozbierałam się, jestem jak żołnierz.

– Wierzysz dalej w sens tego, co robisz?
Tylko tak można żyć i pracować. Być pewnym i wierzyć w to, co się robi. Nawet jeśli się nie uda, warto próbować. Za chwilę będą kolejne odsłony nowej płyty „One”. Piosenki zebrane w całość dadzą pełen obraz. Będę liryczna, kontrowersyjna, odważna, zabawna. Jedynym wspólnym mianownikiem jest Natasza, która wciela się w inne dziewczyny. Dajmy wolność artyście na wyrażanie siebie. Nadal wierzę w siebie. Niczego się nie wstydzę. To jest projekt muzyczny, pod którym podpisuję się w stu procentach. To jest moja wizytówka. Powiedz, dlaczego mam się każdemu z tego tłumaczyć? Przecież nikogo nie zmuszam do niczego. Nie mówię: „Masz to oglądać, masz tego słuchać, ma ci się to podobać!”. Możesz to oglądać, może ci się nie podobać, ale nie obrażaj mnie.

– Skąd czerpiesz siłę?
Kalina mi ją daje. Ona wciąga mnie w zabawę, nie ma bladego pojęcia o tym, co się dzieje wokół mnie. Kiedy jestem z nią, wyłączam się, to znaczy ona potrafi mnie wyłączyć. To, że się bawimy z moją córeczką, rozmawiamy na ważne tematy, oglądamy razem bajki, daje mi chwilę wytchnienia.

– To prawda, że chcesz mieć drugie dziecko?
Tak. Pędzę z pracy do Kaliny jak wariat. Mam w domu słoneczko. Tych uczuć nie da się opisać słowami. Macierzyństwo bardzo mnie zmieniło. Ustawiło inaczej moje priorytety. Na pierwszym miejscu nie jest już kariera. Teraz kalendarz układam głównie z myślą o Kalince. Teraz to ona jest najważniejsza.

– Czyżbyś chciała coś ogłosić?
Niestety, jeszcze nie (śmiech).

– Czy widzisz w Kalince siebie?
Kiedy wchodzimy do teatru, dziewczyny śmieją się, że Kalina to jest mała Natasza. Ona chce się czesać jak ja. Ubierać jak ja. Mamy taki sam naszyjnik Hello Kitty – Best Friends. Jesteśmy przyjaciółkami. Czasem siebie widzę w tej małej Nataszce, słyszę, jak mnie naśladuje, i pękam ze śmiechu. Ona ma pięć lat i potrafi rozbawić mnie do łez. Łapie kury w naszym kurniku. Ja bym się bała! Kalina zamiast psa ma kurę. Kiedy miała trzy lata, wzięła sobie pierwszą pupilkę zielononóżkę, która okazała się kogutem. Złapała u znajomych i zabrała do domu w Jajkowicach. Ten kogut pojechał z nią nad morze na wakacje. Nieraz dzieci usiadły na nim, więc kiedy potem wchodziły do pokoju, stawał już pod ścianą. Kalina udomowiła tego koguta, tak jak teraz kurę. Ludzie widzą w Kalinie mnie, a ja widzę w niej mojego tatę z domieszką Janusza. Czasem nawet mówię do niej per Bolesław. Ona ma mimikę mojego taty, uśmiecha się tak jak on. Ostatnio mi się wszystko przypomniało… Zresztą ciągle wraca falami. 18 stycznia minęły dwa lata od jego śmierci.

– Nie pogodziłaś się z jego stratą?
Nie wiem, czy kiedykolwiek się pogodzę. Tata mi się śni, często mnie odwiedza. Dla mnie jego śmierć to trauma. Bardzo mi go brakuje. Miałam siedem lat, kiedy zaczął wozić mnie na Legię na gimnastykę artystyczną, to on mnie edukował muzycznie, to on puszczał mi płyty Phila Collinsa, Dire Straits, Marillion, Chrisa Rea. To były tylko nasze chwile. Lody palermo na Mokotowskiej. On zawsze był blisko i mogłam na niego liczyć. Z nim rozmawiałam, jego się radziłam. Ciekawa jestem, czy spodobałaby mu się moja pierwsza solowa płyta. Zaczęłam ją nagrywać dwa lata temu.

– Długo się do tej płyty przygotowywałaś.
Najdłużej szukałam muzyków, z którymi chciałabym współpracować. Szukałam repertuaru, zastanawiałam się, jaka powinna być ta płyta. Próbowałam z kilkoma osobami pochylić się nad tym. I to ciągle nie było do końca to, o czym myślałam. Pewnego dnia w trakcie prób do „Tańca z gwiazdami” w studiu tanecznym poznałam panią Elżbietę, żonę pana Krajewskiego. „Dla pani powinien pisać Seweryn”, powiedziała. „Oho! To byłoby marzenie!”, powiedziałam jej. Ale wtedy nie byłam jeszcze gotowa na solową płytę. Dopiero co urodziła się Kalinka, powoli wracałam do pracy, zdecydowałam się na udział w „Tańcu z gwiazdami”. Pani Elżbieta powiedziała wtedy: „Jak będziesz miała ochotę, zadzwoń”. Zostawiła mi wizytówkę. Przypomniałam sobie o tym dwa lata później. Wpadłam do domu, przekopałam wszystkie szafy w poszukiwaniu tej wizytówki. Kiedy zadzwoniłam, usłyszałam: „Zapytam męża i oddzwonię”. Czekałam zaledwie kilka minut, a czułam się, jakby minęły całe wieki. Nawet gdy pani Elżbieta mówiła: „Proszę zanotować jego numer”, w swojej głowie słyszałam: „Niestety, odmówił” i przepraszałam ją za kłopot. Żona pana Seweryna musiała dwa razy powtórzyć, żeby dotarło do mnie, że się zgodził.

– Dlaczego akurat on?
Mój tata uwielbiał Seweryna Krajewskiego. Wspólnie śpiewaliśmy
jego piosenki, kiedy wiózł mnie samochodem do szkoły. Przy ognisku tata zawsze grał na gitarze i śpiewał: „Anna Maria…”. Znam to na pamięć. Na ślubie siostry leciała piosenka „Wielka miłość”, na moim ślubie też. Jest coś pięknego, ponadczasowego w tych melodiach. Dobra piosenka to melodia, którą nucimy latami, a nie bity, które szybko starzeją się i wyrzucamy je do kosza.

– Jak wyglądało Wasze spotkanie?
Nigdy do niego nie doszło. Pan Seweryn załatwia takie sprawy szybko, przez telefon. Zapytał tylko, czy chcę robić płytę musicalową, czy radiową. Kiedy dowiedział się, że radiową, to powiedział, że będzie mi podrzucał na maila co jakiś czas kawałki. Dostałam ich mnóstwo. Miałam problem z wyborem, bo wszystko mi się podobało. Ale postanowiłam, że ta płyta będzie w połowie Seweryna, a w połowie bardzo współczesna. Szukałam dalej muzyków. Podczas „Bitwy na głosy” poznałam Urszulę Dudziak i ona poleciła mi trio June, z którym sama współpracuje. Jan Smoczyński podesłał mi kilka brzmień i to był strzał w dziesiątkę. Chciałam, aby na tej płycie zderzyły się ze sobą dwa różne muzycznie światy.

– Dwie płyty w jednej? Natasza i Urbańska? Może to się nie klei i stąd tyle słów krytyki?
To miała być mieszanka wybuchowa. Przecież nie ma dwóch takich samych kobiet.

– Czy na solową płytę nie jest za późno? I takie zarzuty słyszałam wobec Nataszy Urbańskiej.
Życzyłabym sobie, aby wszystko w moim życiu wydarzyło się szybciej. Ale taka była widać moja droga, długi proces dojrzewania. Przyszłam do teatru jako tancerka, musiałam się jeszcze dużo nauczyć, musiałam poczuć, że jestem na to gotowa. Marzyłam o tym, żeby śpiewać. Mając jednak w zespole takie gwiazdy, jak Kasia Groniec, dochodziłam do wniosku, że mnie się tylko wydaje, że potrafię śpiewać. Wchodziłam na scenę i nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Musiałam przestać się bać. U wielu osób uczyłam się śpiewu. Najbardziej skuteczna okazała się metoda SLS (Speech Level Singing), której nauczył mnie Bartek Cabon, czyli śpiewanie wychodzące z mówienia, znalezienie tak zwanego pokoju, czyli miejsca, skąd dźwięk wychodzi, pomiędzy rejestrem głosowym a piersiowym. Ta metoda bardzo mi pomogła przy próbach do musicalu „Polita”. Bo na początku nie dawałam rady, zatykało mnie w połowie piosenki. Musiałam się odblokować, ćwiczę do dzisiaj.

– Ta płyta to pierwszy projekt, w który nie wtrącał się Janusz.
Chciałam sprawdzić, czy potrafię sama coś zrobić. Nie ukrywałam jednak przed nim niczego, przecież mieszkamy razem (śmiech). Przez rok jeździłam do Nieporętu do studia Jana Smoczyńskiego. Janusz nie był tam ani razu. Miałam na początku tremę, bo zawsze o wszystkim decydował Janusz. Teraz to ja musiałam. Jan uświadomił mi, że mam manierę śpiewania, że wykańczam każdą frazę charakterystycznym wibratem. Tak się śpiewa w musicalu. Więc on mnie, jakby nożem, ciach-ciach. Uświadomił mi, że mogę śpiewać inaczej. Czasami sama siebie nie poznawałam. Pan Seweryn dał nam absolutnie wolną rękę, aby trio June zaaranżowało jego melodie. Tylko przy piosence „Muszę odejść” chciał usłyszeć efekt końcowy. Podesłałam mu, drżąc, że mi ją zabierze. Jednak spodobało mu się. To moja ulubiona piosenka, dlatego wybrałam ją na pierwszy singiel. Często pracowaliśmy po osiem godzin i potem prosto na spektakl. Byłam głodna jak wilk, ale nie czułam zmęczenia, wręcz przeciwnie, to była ogromna dawka energii na resztę dnia.

– Janusz nie był w pewnym momencie zazdrosny?
Janusz zobaczył w Janie profesjonalistę. Są bardzo podobni do siebie w pracy. Konkretni, wymagający, precyzyjni. Janusz powiedział mi, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. W pewnym momencie delikatnie mi jednak zasugerował, że oddalamy się od siebie: „Mam wrażenie, że inne sprawy przyćmiły wszystko, co do tej pory robiłaś. Już nie jesteś tak skupiona na teatrze, jak kiedyś”. Miał trochę racji. Żyłam tą płytą. Przyszłam do Janusza z gotowym już materiałem. Założył słuchawki, popatrzył na mnie badawczo, ja w napięciu czekałam, co powie. „Dobre to jest”, pokiwał głową. Ufff! To oznaczało, że nie były to zmarnowane godziny. Urosły mi skrzydła.

– Czy to nie byłaby dobra okazja, aby stanąć tylko na własnych nogach?
Dlaczego miałabym to robić? Nie chcę odchodzić z Buffo. Tu są moi przyjaciele, ludzie, którym ufam, na których mogę liczyć. Współpracowałam z mnóstwem ludzi i naprawdę trudno jest znaleźć kogoś, kto wierzy w ciebie, kto daje ci fantastyczne propozycje artystyczne, kto jest dla ciebie prawdziwym autorytetem. Wszystkim się wydaje, że Janusz to zło, które mnie spotkało. Bolą mnie takie słowa. Ci, którzy go dobrze znają, wiedzą, że to człowiek o wielkim sercu. To jest moja miłość. Tata mojej córki. Spośród wielu ludzi, których poznałam na swojej drodze, dał mi najwięcej.

Reklama

Rozmawiała Sylwia Borowska
Zdjęcia Piotr Porebsky/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystent Marek Przesmycki
Makijaż Beata Milczarek/Metaluna
Fryzury Marek Sierzputowski/Atelier Ruby Blue
Rekwizyty Piotr Czaja
Produkcja Ela Czaja

Reklama
Reklama
Reklama