Premiery weekendu – na co warto wybrać się do kina?
Premiery weekendu – na co warto wybrać się do kina?
Przegląd kinowych premier nadchodzącego weekendu. Którą wybierzecie?
1 z 4
Po emocjach związanych z premierami takich hitów jak Jurassic World czy Mad Max: Na drodze gniewu, repertuar kinowy nadchodzącego weekendu nie prezentuje się zbyt okazale. Spośród premier wybrałem trzy tytuły, ale jestem pewien, że lepiej będzie spędzić najbliższe dni korzystając z uroków lata. Jeśli jakieś będą, bo pogoda się popsuła :(.
Zapraszam na przegląd kinowych premier i spotkanie z wyszczekanym misiem, przystojnym aktorem, któremu zamarzyła się kariera reżysera oraz rzymskim legionem, który zawieruszył się... w Chinach.
O wszystkich premierach weekendu przeczytacie na MOIM BLOGU.
2 z 4
Ted
Pierwsza część przygód wygadanego pluszaka okazała się, zupełnie zasłużenie, hitem, który rozbawił miliony widzów na całym świecie. Seth MacFarlane po telewizji („Family Guy”, „American Dad!”) szturmem wziął też kino i wydawało się, że komedia dostała zastrzyk świeżości, na który czekała. Kolejny film MacFarlane'a – „Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie” z Charlize Theron – nie potwierdził wysokich oczekiwań, a „Ted 2” też nie zapowiada się najlepiej.
W drugiej część wulgarny misiek chciałby zostać tatusiem. Niestety, łatwiej powiedzieć niż zrobić (dziecko). Najpierw trzeba przekonać swojego najlepszego przyjaciela (Mark Wahlberg), by został dawcą nasienia, a potem Wysoki Sąd, żeby uznał miśka za istotę żyjącą. Pomóc ma w tym wyluzowana i piękna pani adwokat – Amanda Seyfried.
Zasada jest taka, że jeśli nie bawi cię zwiastun, to cały film też cię nie rozbawi. A zwiastun „Teda 2” mnie nie bawi. Odgrzewane kotlety i czerstwe suchary irytują zamiast śmieszyć, a do tego pojawia się to nieznośne uczucie zażenowania na widok niektórych scen. Przypuszczenia potwierdzają pierwsze wyniki kasowe filmu, które – delikatnie mówiąc – nie są najlepsze.
Werdykt: Komedia dla niewymagających
Zwiastun:
3 z 4
Lost River
Nie ma się co oszukiwać, gdyby Ryan Gosling przejawiał niewiarygodny talent do pisania scenariuszy i reżyserowania filmów, to zostałby scenarzystą bądź reżyserem. Został aktorem i taka kolejność rzeczy raczej nie jest przypadkowa. Przystojny aktor, który w świadomości widzów zapisał się głównie zapuszczeniem brody na potrzeby „Pamiętnika”, najwyraźniej uznał, że wystarczająco długo przebywał na planach filmów Nicolasa Windinga Refna („Drive”, „Tylko Bóg wybacza”) i postanowił napisać i wyreżyserować swój film. Który wygląda jak film Nicolasa Windinga Refna.
Gosling (w filmie go nie zobaczymy, jest natomiast jego życiowa partnerka Eva Mendes) zaprasza widzów do onirycznego świata wypełnionego postaciami rodem z filmów Davida Lyncha. To Detroit po kryzysie. W chylącej się ku upadkowi dzielnicy wciąż mieszkają nastoletni zbieracz złomu i jego matka, która nie radzi sobie z życiem. Aby uratować rodzinny dom, chłopak naraża się drobnemu lokalnemu gangsterowi, a matka podejmuje pracę w tajemniczym lokalu oferującym rozrywkę rodem z francuskiego teatru Grand Guignol.
Film trafia do polskich kin dawno po swojej światowej premierze, a dystrybutorzy z pewnością liczą na magię nazwiska Ryan Gosling. I trzeba przyznać, że wyszedł mu całkiem niezły film z zapadającymi w pamięć obrazami i świetną muzyką. Trochę to jednak za mało, żeby nie wystarczyło obejrzeć Lost River na DVD.
Werdykt: Przerost formy nad treścią
Zwiastun:
4 z 4
Wojna imperiów Tian Jiang Xiong Shi aka Dragon Blade
Chińskie widowiska charakteryzują się przynajmniej kilkoma rzeczami, których zawsze można się po nich spodziewać: dużą ilością statystów, ładnymi zdjęciami, niepokonanymi wojownikami o umiejętnościach, które zawstydzają gimnastyków artystycznych oraz infantylną dla europejskiego oka bohaterską fabułą. Z pewnością wszystko to zobaczymy też w „Wojnie imperiów”, która jednak wyróżnia się spośród podobnych filmów czymś jeszcze: obsadą. A znajdziemy w niej Adriena Brody'ego, czyli niezapomnianego Pianistę oraz Johna Cussacka, czyli niezapomnianego… yyy... Oraz Jackiego Chana, ale on jest w każdym chińskim filmie. #żart
Gdybym był zmuszony wybrać z weekendowego repertuaru jeden film, to wskazałbym na „Wojnę imperiów”. Dzielna chińska armia połączy tu swoje siły z zaginionym rzymskim legionem (GPS–a nie wzięli?) i powalczy z, jak zawsze wrogim, Generałem o kontrolę nad Jedwabnym Szlakiem. I jeśli widowiska nie przytłoczy zbędna gadanina, to nie powinno być źle.
Werdykt: Widowiskowa rozrywka bez większego sensu
Zwiastun: