Reklama

On mówi o niej Monia, ona o nim – Norbi. Ona – dwukrotna wicemistrzyni świata w skoku o tyczce, obecna w sporcie od 16 lat, kolekcjonerka medali i rekordów. Rekord Polski poprawiała 69 razy. On – menedżer i narzeczony, dzięki czemu los sportowca („życie na walizkach i rozłąka z rodziną”) nie jest dla niej tak boleśnie dotkliwy. Ubiegły rok był dla obojga ciężki. Monika wypadła ze światowego rankingu. Sprawiła to kontuzja – uszkodzone wiązadła, ból, po których przyszło znużenie „byciem w sporcie, powtarzalnością i rutyną”. Po raz pierwszy od 10 lat oglądała mistrzostwa w telewizji. Bliska była rezygnacji z uprawiania sportu. Na szczęście ostatni kwartał roku 2010 okazał się radosny. Monika zwyciężyła w „Tańcu z gwiazdami”. Ale to wszystko nic w porównaniu z odpoczynkiem od sportu i haustem spontaniczności, za którym tak tęskniła. No i dowiedziała się od ludzi ze sportowej branży, że wiele zrobiła dla promocji lekkoatletyki w Polsce. Dodatkowy plus.

Reklama

– Jak tam jest w górze, na wysokości drugiego piętra? Bardzo inaczej?
Monika Pyrek:
Tak naprawdę jest się tam przez ułamek sekundy, zbyt dużo się nie czuje. Ale skoczek wie, kiedy skok wychodzi. Czuje energię, jaką daje tyczka w chwili pokonywania poprzeczki. I to, że wiemy, często widać na zdjęciach. Jeszcze jesteśmy w powietrzu, a już są oznaki radości, gesty, krzyki.

– A Ciebie, menedżera Moniki od ładnych paru lat, nie korciło, by się przekonać, jak jest tam w górze?
Norbert Rokita:
Nie, bo nie jestem wariatem. Trenowałem lekkoatletykę, biegałem na 400 metrów, ale tyczka? Zdaję sobie sprawę, jakie to trudne i skomplikowane. Człowiek nieprzygotowany może sobie zrobić krzywdę, co gorsza, narazić się na śmieszność.
Monika Pyrek: Wielu znajomych próbowało, ale Norbi nie dał się namówić. On wie, że skok o tyczce wymaga koordynacji. Najpierw się biegnie z tyczką podniesioną do góry, w odpowiednim momencie trzeba ją zacząć opuszczać i – to najtrudniejsze – trafić do dołka w kształcie trapezu. Po odbiciu zgiąć tyczkę, przekazując jej swoją energię, by ją natychmiast odebrać. Najzabawniejsze, że znajomi panowie, gdy próbują skakać, proszą o męskie tyczki. Wszystkim się zdaje, że są w stanie złamać moją, kobiecą, bo jestem szczupła, a tyczki dobiera się indywidualnie. A to raczej niemożliwe, bo tyczka to fiberglass z domieszką grafitu i żeby ją zgiąć, obok wagi i siły potrzebna jest odpowiednia technika.
Norbert Rokita: Na marginesie – aktualnie Monika jest baaaaardzo szczupła, waży tylko 52 kilo. Po „Tańcu z gwiazdami” ubyło jej pięć kilo, a w bicepsie cztery centymetry.
Monika Pyrek: Taneczna sala treningowa zamiast siłowni. Ale pracujemy nad odzyskaniem kilogramów i centymetrów…

– Powiedz mi, Moniko, jak można wybrać taką dyscyplinę, cierpiąc na lęk wysokości? To jakby stewardesa bała się latania, a pielęgniarka – krwi.
Monika Pyrek:
Nadal cierpię. Z tego się nie wychodzi. Mam i inne dolegliwości, jak skrzywienie kręgosłupa, chorą tarczycę. Wygrywa się ze sobą, pokonując obawy i słabości. Innej drogi nie ma. Na początku nie lubiłam skakać o tyczce, wydawała mi się nienaturalna, wciąż byłam zakochana w skoku wzwyż, ale jestem za niska. Skok o tyczce otwierał dla mnie nowe perspektywy. Był moją szansą.

– Norbert, co robiłeś w okresie „przedpyrkowym”, czyli zanim zostałeś menedżerem Moniki?
Norbert Rokita:
Dużo się działo w moim życiu. Najpierw w Teatrze Polskim w Poznaniu z Michałem Merczyńskim współpracowaliśmy z Janem A.P. Kaczmarkiem. Potem zajmowałem się zespołami rockowymi, pracowałem w reklamie, a po spotkaniu mojego byłego trenera zajmowałem się sponsoringiem zawodników. Zostałem prezesem jednej z pierwszych spółek marketingu sportowego w Polsce. Byłem współautorem kampanii Adama Małysza z Pocztą Polską. Jako przedstawiciel sponsora Polskiego Związku Lekkiej Atletyki pojechałem na mistrzostwa świata w tej dyscyplinie do Kanady.

– I tam, w zimnej, mroźnej Kanadzie, poznałeś Monikę.
Monika Pyrek:
Był środek lata i upały.
Norbert Rokita: Trudno to nazwać poznaniem. Chyba nawet nie wiedziała, kim jestem, nie zauważała mnie.
Monika Pyrek: Norbert obserwował i robił mi zdjęcia. Zobaczyłam je po latach, są w naszym albumie.

– Zdjęcia robione z uczuciem?
Monika Pyrek:
Wyszłam na nich ładnie, więc chyba tak.

– Półtora roku broniłaś się przed Norbertem, czyli miłością do mężczyzny mającego, mówiąc prawniczym językiem, „zobowiązania bezpośrednie”, żonę i dwoje dzieci. Pewnie najtrudniej było pokonać opór Twoich rodziców i nawiązać kontakt z nastoletnimi dziećmi Norberta?
Norbert Rokita:
Syn dopiero dziś ma 17 lat, córka jest młodsza. Moment, o którym mówisz, był bezpiecznie oddalony w czasie, bo chcieliśmy uspokoić emocje. To tylko w marnych hollywoodzkich filmach takie sytuacje są bezbolesne.
Monika Pyrek: Wszystko trwało długo. Ja przecież miałam swojego chłopaka, a moja mama długo nie mogła pogodzić się z myślą o krzywdzie dzieci. Była próba ratowania małżeństwa, a ja nie naciskałam na rozwód. Przez to, że wszystko było rozłożone w czasie, wszyscy zdążyli przyzwyczaić się do sytuacji. Syna poznałam kilka lat temu, córkę – dopiero rok temu. To świadoma, przemyślana decyzja Norberta i jego byłej żony. Stresujący moment. Ja starałam się nie narzucać, nie pokazywać na siłę, jaka jestem wspaniała, po prostu być sobą.
Norbert Rokita: Monika odegrała wielką rolę, wykazała się ogromną cierpliwością. Gdy zmienia się wszystko naraz, przewraca życie, bywa trudno… Ale odkąd jesteśmy razem, szybko przeprowadziłem się do Szczecina. Po roku, może pół.

– Skąd Szczecin, skoro rodziców masz w Gdyni?
Monika Pyrek:
Bo tam zamieszkał mój trener! W 2002 roku, wbrew woli wszystkich, przeniosłam się do małego pokoiku na terenie klubu, takiego jak w internacie, by móc trenować. Mój pierwszy trener pokazał mi, jak się skacze. Bez niego nie byłoby mnie w tym sporcie. Ale po sześciu czy ośmiu latach przyszedł taki moment, kiedy przestaliśmy się rozumieć. Nie zauważył po prostu, że dorosłam.
Norbert Rokita: To jeden z głównych grzechów polskiej myśli trenerskiej w relacjach trener–kobieta zawodnik.

– Nie zauważają chwili, gdy kończy się dziewczęcość, a zaczyna kobiecość?
Monika Pyrek:
Chcieliby, by ta 15-letnia dziewczynka pozostała nią nawet w wieku 25 lat. Stąd ten Szczecin. Moi rodzice rzeczywiście mieszkają w Gdyni, prawo ukończyłam na uniwersytecie w Gdańsku. Mój brat mieszka w Dublinie, babcia mieszka w Polanicy-Zdroju na Dolnym Śląsku, rodzina taty – w Kieleckiem.
Norbert Rokita: Moja – w Poznaniu. Na szczęście Szczecin i Poznań mają dobrą łączność.

– W tej sytuacji Wasze rodzinne święta to chyba niezły „łamaniec podróżniczy”.
Monika Pyrek:
Skądże, wszystko proste, pół na pół. Ja spędziłam Wigilię z mamą, którą udało mi się ściągnąć z Gdyni. Norbert z dziećmi, a do domu w Szczecinie przyjechał pod koniec pierwszego dnia świąt.

– Tata marynarz gdzie…?
Monika Pyrek:
Jak zwykle w rejsie. Ma duszę podróżnika. Jak schodzi ze statku, pierwszy miesiąc uwielbia być w domu, ale kolejne dwa są dla wszystkich traumą. Więc wraca na morze…

– To teraz szczerze: Norbert, jaka jest Monika, gdy zbliżają się ważne mistrzostwa? Do rany przyłóż czy „bez kija nie podchodź”?
Monika Pyrek:
U lekkoatletów w sezonie starty są co tydzień. Skupiam się na tym, by trening poszedł dobrze, a w głowie nie pojawiły się żadne wątpliwości. Wyciszam się. Ale fakt, jestem nerwowa od rana.
Norbert Rokita: Ale tylko tego dnia, wcześniej – nie. A ja jestem czujny. Dylemat dnia to: nic nie zrobić źle, nie powiedzieć słowa za dużo albo nie tak. Pomagać, tylko gdy poprosi, nie wychodzić przed szereg. Uważać, poczekać, nie przeszkadzać.

– Kiedy uwalniają się emocje? Podobno potraficie się nieźle pokłócić, i to na głos. Są świadkowie.
Monika Pyrek:
Jestem emocjonalna, przyznaję. Wiem, o jakiej awanturce mówisz. To było rok temu, po mistrzostwach Polski. Norbert wolał siedzieć z kolegami, by się wyluzować, chciał uniknąć mojej depresji, choć to ja mam większą potrzebę bycia samej niż Norbi.
Norbert Rokita: Wolałbym, żeby więcej czasu spędzała ze mną, ale Monika czasem potrzebuje spokoju. Nie pozwalam jej się długo na mnie gniewać, winę biorę na siebie. Mam wrażenie, że to dlatego, bo jestem dla niej w pewnym obszarze „elementem reżimu sportowego”. Kochanym, ale jednak elementem reżimu.
Monika Pyrek: Pilnuje mnie pod wieloma względami…
Norbert Rokita: …żeby zjadła, zrobiła wszystko w czasie, nie zaziębiła się, dobrze się spakowała, łyknęła wszystkie tabletki, które sportowcy muszą jeść, w tym lekarstwo na tarczycę, które będzie zażywać całe życie.
Monika Pyrek: No i żebym nie podskakiwała na obcasach zbyt ostro, bo mogę sobie nogę skręcić. Od „Tańca z gwiazdami” mam skłonność do kobiecych strojów i szpilek. Gdy chcę odpocząć choć na chwilę od reżimu sportowego, takie zakazy działają na mnie jak płachta na byka.

– Fachmani od sportu mówią, że nie jesteś najsilniejsza ani najwytrzymalsza, ale doskonała koordynacja ruchów to Twoja mocna strona. O co w tyczce chodzi, na czym polega trening? Im więcej skoków, tym lepiej?
Monika Pyrek:
Każdy myśli jak ty, że skoczek skacze codziennie, a ja to robię najwyżej dwa razy w tygodniu. Maksimum. Za to trenuję codziennie albo dwa razy dziennie. O tyczkarzach mówi się, że są najbardziej wszechstronnymi sportowcami i to prawda, bo na treningach robimy wszystko.

– Sport jest okrutny. Lata pracy, a potem moment przesądza o wszystkim. Ile elementów składa się na sukces? Kilka, kilkanaście?
Monika Pyrek:
Wiele. To się nazywa „dyspozycja dnia”. Wszystko się liczy, ale przygotowanie najbardziej. Na zawodach bywa, że jeden skok decyduje. Doświadczyłam tego na igrzyskach w Pekinie, gdy moje skoki były świetne, poprzeczki pokonywałam z zapasem, ale niefart sprawił, że nie zdobyłam medalu.
Norbert Rokita: Łutu szczęścia zabrakło…

– W przypadku Moniki to było zmęczenie materiału?
Monika Pyrek:
W psychologii sportowej nazywa się to „zespołem znużenia”.

– Tak szczerze, co Cię najbardziej męczy w sporcie?
Monika Pyrek:
Powtarzalność. Kalendarze startów, zgrupowań są przygotowywane o wiele wcześniej. Wiem, co będę robiła w przyszłym roku o tej samej porze.

– No właśnie, co?
Monika Pyrek:
Będę trenować tu, w ośrodku w Spale. Zaczęło mi brakować spontaniczności. Dlatego jak Norbert zaczyna planować, mówię: „Zostaw mnie w spokoju”. Jak chcę kwadrans później skończyć trening, żeby nie mówił mi: „Monia, dalej!”.
Norbert Rokita: To ten element, który ciężko mi zrozumieć, szczerze mówiąc.

– Propozycja od „Tańca z gwiazdami” przyszła we właściwym momencie?
Norbert Rokita:
Nie była pierwsza, ale w dobrym momencie została przyjęta. Monika z powodu kontuzji miała w Eugene w USA dramatycznie nieudany występ, a z TVN dzwonili niemal codziennie. Zdałem sobie sprawę, że mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce są za trzy tygodnie, ona po raz pierwszy w życiu będzie je oglądała w telewizji. A potem sobie wyobraziłem, że miesiąc później zacznie się edycja „TzG”, znów będziemy siedzieć przed telewizorem i ona powie: „Przecież mogłam wziąć w nim udział”. Wtedy ja popełnię sepuku za pomocą gumki recepturki. Zgodziłem się: „Przysyłajcie umowę”. Gdy Monika przyleciała ze Stanów, powiedziałem: „Weźmiesz udział w »TzG«”. Nie stawiała specjalnego oporu. W sumie to mój egoizm przesądził, zadbałem o samego siebie, własną psyche.

– Szczery jest Twój narzeczony, czyż nie?
Monika Pyrek:
Na tym się opiera nasz związek. Ale i tak go nie lubię…(śmiech). Skoro tyle lat ze sobą jesteśmy, to znaczy, że do siebie pasujemy i świetnie się ze sobą czujemy. Nawet jeśli są rzeczy, które nas denerwują w sobie. Myślę, że chodzi po prostu o akceptację drugiej osoby.

– Gdzie spędziliście sylwestra?
Monika Pyrek:
W naszym nowym domu, na typowej „domówce”. Przyleciał z Irlandii mój brat Robert. Mieszkamy na parterze stuletniej willi poniemieckiej z 1920 roku. Remontowaliśmy ją na odległość. Akcesoria do kuchni, łazienki dobieraliśmy na odległość. Zdjęcia przychodziły mailem, a my je akceptowaliśmy albo nie.
Norbert Rokita: Dziś wybieraliśmy klamki Tupai 2000. Jeszcze ich nie obejrzeliśmy, decyzja przed nami.

– Masz mało czasu na pielęgnowanie przyjaźni i tak wielu przyjaciół. Kim są ludzie, którzy na mistrzostwach w Berlinie z wielkich liter na podkoszulkach ułożyli nazwisko MONIKA PYREK?
Monika Pyrek:
To moi osobiści przyjaciele ze Szczecina, najbliższe środowisko, plus rodzice. W Berlinie mama miała T-shirt z literą M, tata

– O.
Norbert Rokita:
Ja siedziałem rząd niżej, bez koszulki. Przyjaciółka Moniki – sąsiadka Magda – była literą P, pierwszą w nazwisku. Ona też się bawiła na naszym sylwestrze.

– W ostatnim głosowaniu „Tańca z gwiazdami” byłam pewna, że sympatia sportowców i kibiców, a tych są miliony, jest po stronie Moniki.
Norbert Rokita:
Też myślałem, że jak Korzeniowski, Gołota albo Monika wejdą do finału, środowisko sportowe stanie za nimi.
Monika Pyrek: Usłyszałam wiele miłych słów, że robię dużo dobrego dla promocji mojej dyscypliny. Od zawodników, trenerów, działaczy. Otrzymałam piękny list gratulacyjny od prezesa PKOl.

– Nie nabrałaś apetytu na show-biznes? Może teraz jakiś inny konkurs w stylu „Jak oni śpiewają”. Już kiedyś wystąpiłaś na scenie z Marysią Sadowską.
Monika Pyrek:
W życiu! Wystarczy raz, a dobrze. Obaj moi partnerzy z „Tańca z gwiazdami”, Robert i Krzysztof, mówili, że jak tańczę, to mruczę. A to mój prosty sposób na koncentrację. Tak jak na stadionie przed skokiem mówię do siebie pod nosem, by nie słyszeć szumu trybun. Radości, którą zdobyłam w tańcu, i spontaniczności, wcale nie chcę tak szybko utracić. To ma być moje cudowne życiowe wspomnienie.

Reklama

Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Piotr Porębski/METALUNA
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Magda Smus
Makijaż Julita Jaskółka
Fryzury Adam Szaro
Rekwizyty Piotr Czaja
Produkcja Ela Czaja
Współpraca Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama