– Pani jeszcze jest z Przechlewa czy już z Warszawy?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Jestem i zawsze będę z Przechlewa.

Reklama

– Kiedy czytałem, jak Pani mówi o tym, że wytrzymuje tam dwa dni, bo potem nie ma co robić, pomyślałem: O! Już jest z Warszawy.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tak było zawsze, coś mnie roznosiło.

– Córeczkę nauczycielską roznosiło?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tak. I to było straszne, bo z drugiej strony, od dzieciństwa byłam niewolnikiem masek nałożonych mi przez zawód rodziców. I chciałam się z tego wyzwolić.

– Kiedy Pani poczuła, że ma tę maskę?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Jeszcze przed szkołą. To był taki elementarz zachowań, co przystoi i nie przystoi, które znałam lepiej od tabliczki mnożenia. Chciałam od tego uciec.

– A te maski dlaczego właściwie Panią męczyły? W małym środowisku są bardzo użyteczne, wiadomo, co kto ma robić.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Nie wystarczało mi to.

Zobacz także

– Dzisiaj byłaby Pani sobie córeczką, laleczką ojca wójta, cudowne życie.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Laleczką nie. Jeszcze kiedy tam mieszkałam, nie miałam takiego problemu, żeby mnie ktoś nazywał „laleczką”, nie byłam „najpiękniejsza”.

– Może Pani pięknieje z wiekiem, musiała Pani najpierw zostać kobietą.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Z kobietami tak chyba jest, a po drugie, jak kobieta zostaje aktorką, to wszyscy myślą o niej: głupia, ładna i pusta.

– I dziwka.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Też.

– W Przechlewie myślą, że aktorki to głupie dziwki?
Marta Żmuda Trzebiatowska: Tam znają mnie od dziecka i na pewno o mnie w ten sposób nie myślą. Tam nie miałam nigdy takiego problemu, żeby musieć udowadniać, że mam coś w głowie. Ludzie widzieli we mnie kogoś więcej niż tylko to, co na zewnątrz.

– Maski Marty widzieli...
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Też.

– Pani była też dziewczęciem ambitnym, filmy Bergmana, dobra lektura...
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tam nie stały na półce w wypożyczalni filmy Bergmana...

– Filmy Bergmana to nudziarstwo...
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Wtedy tak nie uważałam.

– A dzisiaj?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Dzisiaj mam już trochę inne zdanie. Co nie znaczy, że wiem wszystko, bo nadal uważam się za pierwszoklasistkę. Jestem w trakcie lektury wywiadu rzeki z Żuławskim i myślę, jaki to fajny przywilej mieć 50, 60 lat i znać odpowiedzi na większość pytań. Ja w tej chwili mam więcej znaków zapytania.

– Może jak Pani będzie miała 50, 60 lat, to nie tyle będzie Pani znała odpowiedzi na pytania, ile zrozumie, że odpowiedzi nie są tak ważne. A gdyby Pani nie odważyła się zdjąć tej maski? Potrafi Pani wyobrazić sobie swoje życie dzisiejsze w Przechlewie lub w okolicach?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Na pewno bym była szczęśliwa, cokolwiek bym robiła.

– Co to znaczy być szczęśliwą?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Sama się zastanawiam...

– To w takim razie niech Pani to odszczeka.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Nie chcę... We wszystkim znalazłabym pasję, nieważne, czy pracowałabym w sklepie, czy jako dyrektorka Miejskiego Domu Kultury w Człuchowie, czy w warzywniaku, bo tam ma się bliski kontakt z ludźmi.

– Przy warzywach ma się brud za paznokciami. Pani jest pedantką?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Jestem, ale nie boję się brudu za paznokciami. Rodzice wpoili mi, że człowiek powinien spróbować każdej pracy. Jestem im bardzo wdzięczna, bo potrafię dzisiaj docenić pracę człowieka, który naprawia buty. Jest dużo ciekawszy ode mnie i czasami mi się wydaje, że on tu powinien rozmawiać z panem, a nie ja. Bo co ja właściwie miałabym panu powiedzieć?

– Prawdę, i tym mnie przerazić. Bo przerażają mnie chodzące ideały – np. ładna, zdolna, skromna, dobrze wychowana, z pasją, rozumiejąca pracę innych ludzi, wrażliwa na życie innych aktorka.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Uważa pan, że jestem nierealna?

– Tak. I zastanawiam się, czy to kolejna maska po masce dziecka nauczycieli, czy Pani po prostu taka jest. Nie chciałaby Pani choć trochę się wykoleić?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Chciałabym, bardzo, ale na razie nie umiem, chociaż próbuję.

– Może dlatego, że ma Pani nadal maskę nauczycielskiego dziecka, tylko szkoła to teraz cały kraj?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Uważam, że ja w pewnym sensie już się wykoleiłam.

– W jakim?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Moją największą porażką jest szum medialny wokół mnie, zainteresowanie mną dziesięciokrotnie przewyższyło moje umiejętności i dokonania.

– Żyje Pani w świecie, w którym ogromne zainteresowanie budziła Jolanta Rutowicz, która nic nie zrobiła, nic nie umiała. To nie Pani wykolejenie, ale świata. Pani mówi „wykolejenie” i myśli „porażka”. A wykolejenie to jest po prostu zboczenie z drogi, zaprzestanie bycia „świętą”, mówienie rzeczy kontrowersyjnych, jakieś zniknięcie na chwilę...
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tego nie wykluczam. Jestem świeżo po premierze filmu...

– „Ciacho”?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tak. Nie znoszę momentu premiery, a kiedy film trafia do kina, mam ochotę zamknąć się w domu, wpadam w pewnego rodzaju depresję. Zawsze mam takie poczucie obciachu, nigdy nie jestem zadowolona z efektu. W teatrze, kiedy idzie kurtyna w górę, daję z siebie sto procent i potem gasną światła, trzeba wyjść na brawa, a ja mam ochotę albo uciec, albo wychodzę z poczuciem zażenowania, jakbym chciała wszystkich przeprosić, że musieli to oglądać.

– To może niech Pani raz wyjdzie i przeprosi?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Może, albo może powinnam raz uciec, choć brakuje jeszcze odwagi.

– A może to nie brak odwagi, tylko ostrożność, żeby nie zepsuć tego słodkiego szumu aprobaty wokół?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Nie boję się tego stracić. Ciągle się zastanawiam, czy chcę być aktorką, czy to jest zawód dla mnie.

– Bo?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Nie wiem, czy potrafię. Ale mam 25 lat i mogę jeszcze nie wiedzieć.

– Ma Pani czasami myśli: biorą mnie, bo jestem ładna?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Mam. Jane Fonda kiedyś powiedziała, że wygląd zewnętrzny u aktorki jest dowodem tożsamości, tak jest w każdym normalnym kraju, tylko nie w Polsce... Tutaj uroda pomaga do pewnego momentu. Pomaga być zauważoną, a potem zaczyna stawać się przekleństwem. Jeżeli aktorka jest ładna, to musi pięć razy bardziej pracować od tej tak zwanej charakterystycznej, żeby udowodnić, że coś potrafi.

– To może trzeba poszukać oszpecenia?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Staram się.

– Jakieś sukcesy?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Na razie jeszcze nie. Ale dopiero w tym roku czuję, że zaczęłam świadomą drogę zawodową, że zaczynają się wreszcie „moje” wybory. Teraz znowu wróciłam do teatru i czekam na premierę „Ślubów panieńskich” z Filipem Bajonem, gram tam Klarę. Jeżeli tam zawiodę się na sobie, to będę musiała poważnie zastanowić się nad byciem aktorką. W „Ślubach panieńskich” aktorsko zaryzykowałam i nie wiem, czy się nie wywalę.

– Może jakimś lekarstwem dla Pani byłaby brzydota wewnętrzna, coś, co by przełamało ten słodko-erotyczny wizerunek nauczycielskiego dziecka. A myślę, że ma Pani na swój temat – aktorki, człowieka, kobiety – wątpliwości...
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Mam. Zamykam się w czterech ścianach i mam tak zwane myślówy.

– Wybór partnera życiowego, doświadczonego i starszego, też jest elementem Pani ostrożnościowego podejścia do świata?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Myślę, że to ma podłoże zupełnie gdzie indziej, ale to są sfery, do których nie dopuszczam nikogo.

– Pani umie tańczyć po „Tańcu z gwiazdami”, on też. Czy zdarza się, że tak po prostu, w domu, sobie tańczycie?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Zawsze sobie w domu tańczyłam.

– Ale teraz, z mężczyzną...?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Nigdy nie potrzebowałam do tego mężczyzny, taniec był dla mnie momentem wyzwolenia, uwalniały się wszystkie najgłębiej skrywane emocje.

– Dowiem się, czy w domu tańczycie?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Już za dużo popełniłam błędów, opowiadając, co się dzieje u mnie, a „wczorajsze głupoty mogą się stać mądrościami jutra”, i wedle tej zasady staram się teraz bardzo odgrodzić świat prywatny od publicznego.

– Jak powiedział prekursor dziennikarstwa: „Politycy wieczorem okłamują dziennikarzy, rano czytają te kłamstwa w gazetach i już sami w nie wierzą”. A czy coś oprócz tańca przynosi Pani takie wyzwolenie?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tak, moja samotność.

– Jak jest skonstruowana?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Człowiek wybiera samotność z dwóch powodów: albo jest w zgodzie tylko z sobą, albo w tłumie, nawet wśród bliskich, czuje, że jest zdany tylko na siebie. U mnie działają oba te powody, z przewagą drugiego.

– Czyli samotność w tłumie.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tak, ale lubię swoją samotność. Czasami się tego boję.

– Dlaczego?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Bo się odgradzam od ludzi, uciekam w lektury, uciekam w filmy...

– A jak bliscy to znoszą?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Zaakceptowali...

– Była Pani na premierze „Ciacha”. Siedziała w kinie, tłum, i była oczywiście jeszcze bardziej samotna niż zazwyczaj?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
To kiedyś chyba Przerwa-Tetmajer napisał piękny wiersz „Wiecznie samotni”. Zaczynał się tak: „Wiecznie samotni pośród tłumu ludzi, gdy serce nasze wstrząśnie ich sercami, gdy dusza nasza ich dusze obudzi, i tłum ten cały koło nas się tłoczy, dłoń wyciągając ku nam, wznosząc oczy: jesteśmy sami”. I dokładnie tak było na tej premierze.

– A jak Pani żyje społecznie? Chodzi Pani do klubów, lubi robić zakupy?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
...

– Czyli fotel, książka, wino... No nie, dziecko nauczycielskie nie pije wina.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tu pana zaskoczę...

– O, wreszcie.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Whisky. To jest jedyny alkohol, który lubię.

– Z wodą, z colą?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Czystą z lodem albo po kobiecemuz colą lub sprite’em. W domu, w szlafroku, w piżamie, bez makijażu.

– Jakiego koloru ma Pani szlafrok?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Biały.

– I co ta whisky z Panią w białym szlafroku robi?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Odpręża, a czasem pozwala mi się zdołować.

– Łzy płyną?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Oczywiście, nieraz.

– Whisky jest bardzo męskie, a łzy...
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Jest we mnie dużo mężczyzny, mam, jak na kobietę, dużo testosteronu. Mimo całego rozedrgania i...

– Wycofania...
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tak, jestem dość konkretna i kiedy przychodzi podjąć decyzję, robię to po męsku, a wszystkie konsekwencje, jakie się z tym wiążą, biorę na siebie.

– Męskość to potrzeba dominacji. Ma Pani coś takiego?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Mam. Nie lubię kompromisów, lubię, jak jest po mojemu, aczkolwiek nauczyłam się przyznawać do błędów.

– Czy w życiu nauczycielskiego dziecka zdarzyło się coś strasznego?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
I to też jest moja wielka porażka....

– Że?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Że nie. Nawet jeżeli, to... Właściwie co pan ma na myśli?

– Coś, co kiedy opowiada Pani bliskim, to w ich oczach pojawia się współczucie, czasem łzy. Albo coś, co Pani uznaje za straszne.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Nic takiego się nie wydarzyło, nie mówię o jakiejś stracie bliskich osób, bo to się każdemu przydarza.

– Osobom samotnym rzadziej. Samotność wyłącza też z niektórych społecznych przeżyć uznawanych za straszne. A przestraszyła się Pani kiedyś siebie, widząc, że zdarza się coś strasznego, a Pani tego nie czuje, nie przeżywa?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Nie, byłam tylko zaskoczona, że kiedy zdarza się coś strasznego, potrafię zachować zimną krew. I nawet nie potrafiłam płakać. Oczywiście wróciłam do swojej samotni i pękłam, bo ile można udawać.

– Niedawno skończyła Pani studia aktorskie. Ile Was było na roku?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Dwadzieścia cztery osoby, ale byłam na takim dziwnym roku, ponieważ było 14 dziewczyn i 10 facetów.

– Nie rozumiem tej „dziwności”.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Zwykle do szkoły teatralnej przyjmuje się więcej mężczyzn, bo dla nich jest więcej ról.

– Jakieś szaleństwa studenckie?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Zaskoczę pana, ale studia aktorskie są nudne. To wiąże się z tym, że dziś nie ma czegoś takiego jak zespół teatralny. W szkołach teatralnych każdy walczy o siebie.

– Czyli wyścig szczurów, tylko szczególny, w makijażach?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
W maskach. To mnie bardzo rozczarowało, bo sobie wszystko zbyt wyidealizowałam.

– Miała Pani nadzieję, że w Warszawie na studiach stopi się z innymi ludźmi?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Na to liczyłam.

– Tak dobrze to nie ma.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
A potem było jeszcze gorzej.

– Czy jakiemuś jeszcze szczurowi z Pani roku, oprócz Pani, się udało?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Przetrwać w kanale?

– W kanale z kotarą.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Według horoskopu chińskiego też jestem Szczurem, więc wszystko się zgadza. Wydaje mi się, że około 50 procent osób z mojego roku zostało w zawodzie, więc przetrwali.

– Pani jest wierna?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Swoim ideałom?

– To było bardziej chamskie pytanie.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Bardzo chamskie.

– Wierność jest istotna?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
To zależy, czy człowiek wytrzyma z sobą, kiedy ma coś na sumieniu.

– To zależy od ilości przeczytanych książek, w których są tysięczne na to usprawiedliwienia. A Pani ma swoje zasady życiowe?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Pierwszą jest to, że żyję tak, żeby dać żyć też innym.

– Kłamie Pani?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Oczywiście. Tylko w istotnych sprawach, ale przed samą sobą staram się nie kłamać.

– Patrząc w lustro, uważa Pani, że jest piękna?
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Moja głowa żyje w innym ciele, tym sprzed 10 lat, które nie było doskonałe, miałam kompleksy.

– Więc ma je Pani nadal, skoro uważa, że jej głowa żyje w tamtym ciele.
Marta Żmuda Trzebiatowska:
Tak, tylko nie dramatyzuję i siebie akceptuję, bo przecież nie odetnę sobie krzywych nóg, po prostu nauczyłam się z nimi żyć i je polubiłam.

Reklama

Rozmawiał: Piotr Najsztub
Zdjęcia Robert Wolański
Asystent fotografa Jacek Piątek
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Agnieszka Dębska
Makijaż Izabela Wójcik/METALUNA
Fryzury Piotr Wasiński
Aranżacja wnętrza Piotr Czaja
Produkcja Elżbieta Czaja

Reklama
Reklama
Reklama