Reklama

– Gdy Cię ostatni raz widziałem, skakałaś ze spadochronem.

Reklama

Właściwie teraz robię to samo. Tylko że w przenośni.

– „The Voice of Poland”?

Nie tylko, zrobiłam film, pracuję nad nową płytą. Ale przyznaję, że „The Voice…” mocno podnosi poziom adrenaliny w organizmie (śmiech). Nie spodziewałam się, że to będą takie niesamowite emocje. Spotkałam tu bardzo zdolnych młodych ludzi, którym mogę pomóc, którym w pewnym sensie mogę zmienić życie. A formuła widowiska zmusza do podejmowania bardzo trudnych wyborów.

– Kogo wyrzucić?

Tak. To jest tak, jakbyś musiał zwolnić osiem osób w ciągu czterech dni, jeszcze patrząc im w oczy. Przy czym wcześniej zżyłeś się z tymi ludźmi. Bo muzyka bardzo łączy.

– I jak się czujesz jako „ta zła”?

Trudno jest sprawiać komuś ból. Nie sprawia mi to przyjemności. Ale przecież równocześnie jestem „tą dobrą” dla tych, którym daję szansę. Poza tym tych „odrzuconych” nie zostawiam samych sobie. Z niektórymi z nich już w tej chwili próbuję coś zrobić, znaleźć odpowiednich producentów, wskazać muzyków, z którymi mogą zrobić coś wartościowego. A przede wszystkim dzielę się swoim doświadczeniem. Chcę ich nauczyć, że tak naprawdę wszystko zależy od nich samych, a sam fakt, że znaleźli się w programie, już jest dla nich dużą szansą. Bardzo dużo rozmawiamy, nie tylko o muzyce. Staram się im przekazać, w jaki sposób w ogóle się przebić. Mam za sobą nieprzespane noce. Budziłam się i myślałam, czy wybrałam odpowiednie piosenki, czy dokonałam dobrego wyboru na ringu. Czy na pewno dałam szansę tej osobie, której trzeba? To wielka odpowiedzialność. Prawdziwy emocjonalny rollercoaster.

– Kciuk już się zagoił?

Jeszcze niespecjalnie. Ale to przecież tylko palec. Gdy zgodziłam się na udział w programie, założyłam sobie, że będę spokojna, opanowana i krytyczna. Bo przecież reżyserowi nie wypada wygłupiać się, skakać i piszczeć.

– A tu od razu wywrotka na wizji i krew?

Szybko uświadomiłam sobie, że nie dam rady powstrzymywać uczuć ani niczego udawać. To, że jestem sobą i nikim innym, jest jedną z moich największych zalet. Emocjonalne rany są ceną za bycie niezależnym. Dlatego zgodziłam się na pokazanie tego upadku w programie. To normalne, wszyscy upadamy mniej lub bardziej boleśnie. Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni. Trzeba szybko się podnieść i iść dalej. Wbijam to do głowy uczestnikom.

– Odchudziłaś się specjalnie do programu?

No jasne, w dwa tygodnie schudłam 40 kilo! Napiszę o tym książkę! (śmiech). Teraz sytuacja wygląda tak, że każdy program to kilo mniej. W listopadzie nie będzie mnie widać.

– Poszłaś do telewizji dla pieniędzy?

Dla jakich pieniędzy?! To był ostatni mój motyw. Przede wszystkim kocham przygodę i kiedy przygoda wzywa, nie odmawiam. Poza tym, tak jak każdy z trenerów, mam swoją „misję”. Chcę przemycić do telewizji publicznej trochę jazzu, muzyki elektronicznej, funku, reggae i innych niszowych gatunków. Wykorzystać komercyjne źródło do niesienia niekomercyjnych treści. Chcę pokazać i uczestnikom, i publiczności, że nie trzeba być zawsze na topie, aby móc wykonywać ten zawód i być muzykiem. Ja od lat jestem ze swoją muzyką w pewnej niszy i żyję, i mam się dobrze. Wiem, że jest to jeden z powodów zaproszenia mnie do programu. Reprezentuję pewną postawę, którą zarówno moim zdaniem, jak i zdaniem producentów programu warto przekazywać młodym ludziom. Oczywiście teraz, dzięki programowi, prawdopodobnie więcej osób zainteresuje się tym, co robię, i to mnie cieszy.

– A co, potrafisz żyć bez kasy?

A ty potrafisz?! Zwykle inwestuję w swoje projekty więcej, niż na nich zarabiam. Dotyczy to większości artystów w tym kraju. Ale nie narzekam, bo przecież robię to, co kocham. Świadomie wybrałam swoją drogę. Nigdy pieniądze nie były dla mnie priorytetem.

– Zrobiłaś głośny film „Dzień kobiet”. Co zmienił on w Twoim życiu?

Oj, wiele. Zabrał mi cztery lata życia i bardzo zmienił moje nastawienie do otaczającej nas rzeczywistości. Dał mi też wielką wiarę w siebie. Te wszystkie międzynarodowe festiwale i nagrody – to było coś cudownego. Po raz pierwszy w życiu czułam się zwycięzcą, tak jak moja bohaterka. Ale to później. Natomiast wcześniej dał mi wejście do świata, którego nie znałam. Do świata ludzi, którzy mają prawdziwe problemy. Bo moje kłopoty są śmieszne w porównaniu z problemami ludzi, którzy żyją na prowincji i nie mają środków do życia. Muszą walczyć o przetrwanie. O tym opowiada mój film. Mnie od dawna fascynują tematy społeczne i tematy walki. Jestem z serca i wychowania hippiską, więc zawsze byłam antykorporacyjna i antysystemowa. Wyniosłam to z domu, moi rodzice zawsze byli…

– …prawdziwymi hippisami?

Taką cyganerią artystyczną. Byli muzykami, też nigdy nie zwracali uwagi na świat materialny. Nie byliśmy krezusami. Siłą rzeczy zawsze lubiłam stać po tej słabszej stronie i czułam się też jej częścią, pomimo że należę do jakiegoś…

– …establishmentu?

Artystycznego establishmentu, choć nie lubię tego słowa, bo zakłada pewną odrębność i wywyższenie, a ja wierzę, że wszyscy są równi. Kryzys 2008 był dla mnie takim przebudzeniem się. Miałam 30 lat i spostrzegłam, że…

– …kończy się raj kapitalizmu?

Miałam nagranych kilka płyt, w tym jedną złotą, wydawało mi się, że mam już silną pozycję na rynku i nagle straciłam grunt pod nogami. Telefon milczał. Wszyscy oszczędzali – na kulturze w pierwszej kolejności. Odczułam to nie tylko ja. Widziałam po muzykach jazzowych starszego pokolenia, którzy są bardzo zasłużeni dla polskiej kultury, a którymi nikt się nie interesował. Egzystowali gdzieś w totalnej biedzie i gdyby nie pomoc przyjaciół i Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, byłoby z nimi bardzo źle. To był dla mnie pierwszy sygnał, że trzeba działać, nie można tylko stać z boku. Wtedy zrobiłam płytę „Spis treści”.

– Śpiewałaś „Gdzie jest moja rewolucja?”.

Nazwano ją płytą pokolenia „nic”. Byliśmy pierwszym pokoleniem bez rewolucji. Pamiętaliśmy jeszcze komunizm i przede wszystkim przełom 1989 roku. Ale nie załapaliśmy się na boom lat 90. Moje pokolenie trafiło w pustkę, ogromne bezrobocie. Potem było trochę lepiej i znów dowalił nam kryzys. Stawaliśmy się 30-latkami, chcieliśmy żyć, dorabiać się, ale wszystko zostało nam odebrane.

– W końcu znalazłaś swoją rewolucję? Robisz filmy i piosenki społecznie zaangażowane.

Tak, to jest moja mała rewolucja. Zdaję sobie sprawę, że nie zmienię świata w jeden dzień, ale mam poczucie, że przynajmniej coś robię. Że to jest kropla, która drąży skałę. Film był pokazywany w polskim Sejmie, na Kongresie Kobiet, a także w miasteczku namiotowym podczas ostatnich protestów związkowców. Zrobiłam go po to, żeby dawał ludziom siłę do walki i nadzieję na to, że zwykły szary człowiek może zwyciężyć z systemem. Odbyłam miliony rozmów z widzami po projekcjach „Dnia kobiet” w różnych częściach świata. Przychodzą kobiety i mężczyźni ze łzami w oczach, opowiadają mi swoje historie o upokorzeniu i walce o przetrwanie. Wydawało mi się, że zrobiłam lokalny obraz o naszym „nowym” kapitalizmie. A już na pierwszej projekcji w Stanach ludzie mówią: „Wow, to o naszym Wal-Marcie”! Nagle okazało się, że nawet w supersocjalnej Szwecji czy w Holandii ludzie są wkur… na to, co się dzieje. Więc czuję, że to jest mój mały wkład w ten cały ruch. I chciałabym te tematy kontynuować. Wydałam płytę „Dzień Kobiet” i nie śpiewam tam o motylkach i miłości! Opowiadam na niej o sprawach kobiet, czasami w bolesny, a czasami w zabawny sposób.

– I w teledysku do feministycznej piosenki o aborcji „Pole walki” występujesz nago. Czułaś wstyd?

Nie.

– Przyjemność?

Nie. Jestem performerem. Moje ciało jest częścią mojej kreacji. W tej konwencji teledysku nie wyobrażam sobie, żebym była w cokolwiek ubrana. Nie mogłam być ubrana, bo wokół mnie jest natura, las, rzeka, a piosenka opowiada o ciele jako pierwotnej części natury człowieka. I nie jest to piosenka o aborcji. Wystarczy uważnie posłuchać tekstu.

– W teledysku pojawia się też Twoja matka?

I teściowa, i prababka mojej córki, i bliskie znajome. Akurat w tej piosence o wolności kobiecego ciała nie wyobrażam sobie, że mieliby grać zwykli statyści. Ale prawda jest też taka, że teledysk powstał bez żadnego budżetu czy wsparcia z zewnątrz. Pomogli mi przyjaciele, którzy zaangażowali swój czas i twórczą energię. To typowo polska sytuacja. Powtarzam moim uczestnikom w programie, że wszystko zależy od nich samych – albo mogą usiąść na pupie i czekać, aż ktoś wyciągnie do nich rękę, albo stanąć na głowie i jednak coś zrobić. Nasz zawód wymaga dużej siły i przebojowości.

– Teledysk jest i już się ludzie o niego kłócą. Czytałem w Internecie mocne wpisy.

Miałam nadzieję, że to będzie trochę taki kij w mrowisko. Nie spodziewałam się, że tak szybko.

– Masz szanse, że księża na ambonie będą Cię wyklinać.

No i chwała Bogu, tylko zrobią mi przysługę. Chociaż moje stanowisko w sprawie aborcji nie jest radykalne. Tak naprawdę wierzę, że prawda leży pośrodku.

– Poddałabyś się aborcji?

Teraz, kiedy jestem matką i już wiem, co to znaczy mieć dziecko w brzuchu, na pewno nie. Ale uważam, że każdy to powinien rozważyć w swoim sumieniu. Życie pisze różne scenariusze. Państwo nie powinno zakazywać czy nakazywać, ale edukować i uświadamiać. Zakaz powoduje powstanie szarej strefy, która jest poza kontrolą. Kobiety są przerażone i zaszczute. Staram się je zrozumieć. Ustawa antyaborcyjna nie powoduje przecież spadku aborcji. Pozwala zarabiać na niej nieuczciwym ludziom. Ale nie chcę politykować. To, co miałam do powiedzenia na ten temat, jest na płycie „Dzień Kobiet”. Jestem artystą, działam intuicyjnie, prowokuję do dyskusji. Wnioski wyciągajcie sami!

– Poród to mocna rzecz?

Wielka adrenalina. Gdzieś czytałam, że rodząca kobieta ma siłę dwudziestu mężczyzn.

– Na pewno krzyczy za dwudziestu.

Miałam długi i ciężki poród. Ale bardzo dobrze go wspominam. Dzięki niemu jestem silniejsza, niczego się teraz nie boję. Nie boję się bólu, choroby, czegoś, co przyjdzie ze świata. Wcześniej bałam się szpitala, cierpienia. Ale okazało się, że nie jestem wobec tego bezbronna. Bardzo mnie to przeżycie wzmocniło. I uważam, że cudowne jest to, że mężczyźni biorą udział w porodach. Kiedy mężczyzna widzi ból kobiety, pierwszy bierze dziecko na ręce, to tworzy niezwykłą więź. Rodzinne porody – to jest prawdziwa rewolucja!

– Jak dziecko Cię zmienia?

Przede wszystkim daje wielką lekcję wyzbywania się egoizmu. Ja byłam jedynaczką, taką rozpieszczoną córeczką rodziców. Zawsze świat kręcił się wokół mnie. Z tego oczywiście się wyrasta, ale dziecko kończy ten etap definitywnie.

– A z kim jest córka, gdy Ty nagrywasz „The Voice of Poland”?

Ostatnio była z nami na planie. A w ogóle to jest z tatą, z dziadkami. Mam wsparcie w rodzinie, to wielkie szczęście. Nie mogłabym robić tych wszystkich rzeczy, gdyby nie dwie babcie, dwóch dziadków i mnóstwo przyjaciół.

– A Ty w trasie?

Bardzo dużo byłam w podróży w związku z filmem. Właściwie rok nie rozpakowywałam walizek.

– Mała mówi do Ciebie „ciociu”?

Nie jest aż tak źle. Ona się już trochę przyzwyczaiła, że znikam na parę dni i znów się pojawiam. Nie odstępuje mnie wtedy na krok. Teraz, gdy jest malutka, to jest bardziej trudne dla mnie niż dla niej. Bardzo za nią tęsknię. Ale wiem, że za parę lat to się zmieni i będę ją mogła wtedy zabierać ze sobą, tak jak moi rodzice kiedyś zabierali mnie. Akurat dziecko zbiegło się w moim życiu z wielką kumulacją wielu lat mojej pracy.

– Trzeba było wcześniej zajść w ciążę.

Może tak, słyszałam, że dziecko przynosi szczęście i obfitość.

– I to jest właśnie nowoczesny związek – Ty w telewizji, ojciec z córką w domu?

Tak czasami jest. Ale on robi też swoje rzeczy, ma swój zespół reggae No Logo, kręci o nim krótkie filmy dokumentalne, gra koncerty.

– Jest muzykiem?

Z powołania. W jego rodzinie wszyscy grają. Jego wujek ma zespół bluesowy, brat jest fantastycznym gitarzystą, ojciec gra na perkusji. W Sejnach, skąd pochodzi, dużo się dzieje muzycznie. Jestem zakochana w tym miejscu.

– Pojechałaś tam znaleźć sobie faceta?

Nie. Adrian ma duży talent do pisania, świetnie mnie inspiruje. Napisaliśmy razem wiele tekstów do moich piosenek. Również na ostatnią płytę. Czasem śpiewam z jego zespołem w małych klubach. Dla mnie to powrót do korzeni. Duża przyjemność.

– Zgrany tandem.

Uzupełniamy się na różnych poziomach. Adrian jest megapozytywnym człowiekiem. Artystą, ale takim mocno stojącym na ziemi. A ja takim, że trzeba mnie trzymać na sznurku, żebym nie odleciała w kosmos.

– Umiesz już żyć w parze?

Dlaczego „już”? Jesteśmy ze sobą długo. Wiemy, jak sobie ze sobą poradzić.

– Potrafisz oddać władzę?

Pewnie. W domu nie chcę być wojownikiem. Ja się tyle nawalczę w świecie, że nie mam najmniejszej ochoty być przewodnikiem stada. Szukam harmonii, która wybrzmi w moim życiu jak najlepsza muzyka, i choć nie zawsze udaje się ją osiągnąć, już samo poszukiwanie jest wspaniałą przygodą.

Reklama

Rozmawiał: Roman Praszyński

Reklama
Reklama
Reklama