Reklama

„Jestem pewna, że ten medal długo u mnie nie pobędzie”, powiedziała Maria Andrejczyk, wicemistrzyni olimpijska w rzucie oszczepem. I słowa dotrzymała. Po powrocie do Polski z igrzysk w Tokio, gdzie osiągnęła największy sukces w karierze, wystawiła srebrny krążek na licytację, z której dochód został przeznaczony na operację chorego na serce 8-miesięcznego Miłosza. „Nie ma nic ważniejszego niż ludzkie życie. A medal to tylko rzecz”, mówiła Maria. Krążek został zlicytowany za 200 tys. złotych, a pozostałe wpłaty od kibiców pozwoliły zakończyć zbiórkę. Miłosz poleci do Stanford na operację, a Andrejczyk zachowa medal. „Byliśmy bardzo poruszeni niezwykle pięknym i szlachetnym gestem naszej Olimpijki. Zdecydowaliśmy, że srebrny medal z Tokio zostanie u Pani Marii!”, napisał zwycięzca licytacji, firma Żabka. „Marysiu, jesteś wspaniała”, pisali wzruszeni kibice.

Reklama

To, co zrobiła lekkoatletka, odbiło się szerokim echem nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Portugalskie media nazywały Marię „Wielkim Sercem” i przypominały, że sama przed olimpiadą miała nowotwór kości, a teraz walczy o życie dziecka. Andrejczyk bardzo przejmuje się losem osób, które chorują, bo sama sporo przeszła. Również na igrzyskach: w tym roku w Tokio i w 2016 roku w Rio de Janeiro. Dla niej to nie była walka z rywalkami, ale z samą sobą. Ze swoim bólem. Dlatego ten medal z Tokio smakuje tak dobrze.

Ja chcę więcej!

Tego dnia na stadionie w Tokio zrobiło się głośno jak nigdy dotąd. Nie było kibiców z Polski, ale połowa polskiej kadry lekkoatletycznej kibicowała Marii podczas jej finałowego startu. Nic jednak nie układało się po myśli zawodniczki. Ból barku ją paraliżował, musiała porozmawiać z psychologiem, żeby się nie załamać. Jej mama, Małgorzata Andrejczyk, która w domu na Suwalszczyźnie oglądała ten finał, widziała, że córka bardzo cierpi i nie jest sobą.

Zobacz także: Michael Schumacher: Tragiczna historia mistrza. Dzisiaj żyje w ukryciu

ADRIAN SLAZOK/REPORTER

Najgorzej było po drugim rzucie, gdy ból się nasilił, a Maria wytrzymała aż sześć rund. Po każdej jej próbie stadion ożywał, a ona, mimo kontuzji barku, rzuciła oszczepem na 64,61 metra i wywalczyła srebrny medal! Padła na kolana i płakała. Strefa kibica w szkolnej sali gimnastycznej w gminie Giby, skąd pochodzi Andrejczyk, oszalała z radości. Jej fani w Suwałkach na rondzie Olimpijczyków Polskich powiesili baner: „Majka, trzymamy kciuki”. Opłaciło się! „Nie krzyczałem jak niektórzy, ale w środku się we mnie gotowało”, mówił brat Marii, Kamil. Za to jej mama nie kryła wzruszenia: „Wszyscy płakaliśmy. Mój mąż, moja mama. To był piękny dzień”. Jednak sama zawodniczka, która do Tokio przyjechała po złoto, była rozczarowana.

„Ja chcę więcej, znacznie więcej. Wyprostuję zdrowie i będę walczyć dalej. Będę zasuwać jak nigdy do tej pory”, zapewniła i popłakała się przed kamerami. Z bólu, z radości, z rozczarowania. Tylko jej bliscy wiedzą, jak długą i wyboistą drogę przeszła, żeby zdobyć ten medal. „Kiedy wszyscy przestają wierzyć, to rodzice muszą uwierzyć jeszcze mocniej”, powiedziała mama Marii. Tak samo wierzyła w córkę podczas olimpiady w Rio de Janeiro, ale jeszcze wtedy nie wiedziała, co los dla niej szykuje.

ADRIAN SLAZOK/REPORTER

Dwa centymetry

Olimpiada w Rio sprzed pięciu lat śniła jej się po nocach. Wielu kibicom również. Dwa centymetry. Tyle zabrakło 20-letniej wówczas Andrejczyk do brązowego medalu. Były łzy Marii, jej mamy i całej rodzinnej wsi Kukle. Czwarte miejsce, dla zawodnika najgorsze. Jej bliscy mówili, że Maria wtedy się zawzięła. „To zakapior”, dodawali. Obiecała sobie, że wróci po medal. Ale w najgorszych koszmarach nie przewidziała, co ją czeka. W ciągu pięciu lat między igrzyskami przeszła cztery operacje – barku, dwa razy zatok i stawu skokowego. Najgorsza była diagnoza dotycząca zatok.

Okazało się, że Maria ma kostniaka. „To rodzaj łagodnego nowotworu kości. (…) Ból zamienił się w coś trudnego do wytrzymania, był rozsadzający”, wspominała. Do wykonania dokładnych badań namówił ją narzeczony Marcin Rosengarten, są w związku od trzech lat. „Ja jestem w tych sprawach raczej pasywna, z reguły czekam, aż samo przejdzie. Marcin nalegał, więc poszłam na prześwietlenie i okazało się, że jest narośl w kości”, wyznała Andrejczyk. Przez kontuzje, a potem poważną chorobę jej kariera stanęła w miejscu, lekkoatletka musiała przestać trenować. „Dużo przeszłam. I jestem megawdzięczna za każdą operację, za każdy ból, który mi dokuczał. To wszystko się przydało”, zapewniła. Wiedziała, że nie może się poddać, musi jeszcze wrócić do sportu. „Kiedy wracałam po operacji barku, było dużo złych spojrzeń i satysfakcji, że mi nie idzie. Wzrok niektórych ludzi mówił mi, co myślą: »Ty już się skończyłaś, ty już nie wrócisz«. Teraz chcę tym osobom podziękować. One najbardziej mnie zmotywowały do powrotu”, opowiadała Maria. Bardzo pomogła jej też modlitwa. „Wiara jest w moim życiu bardzo ważna”, wyznała. W tych trudnych chwilach zawodniczkę wspierała mama. „Dużo było wtedy łez. Pojawiły się pytania, co dalej. Czy wciąż wierzymy w tę piękną bajkę? Na szczęście uwierzyliśmy w nią”, opowiadała Małgorzata Andrejczyk.

PAWEL RELIKOWSKI / POLSKA PRESS/Polska Press/East News

Być jak mama

To Małgorzata jest najwierniejszą kibicką córki. „Gdy mama ogląda występy Majki, jej krzyk dałoby się usłyszeć na drugim końcu świata”, mówi brat Marii, Kamil. Małgorzata sama w przeszłości trenowała kilka dyscyplin, więc kiedy Maria odkryła w domu medale mamy, zapragnęła być jak ona. Pierwszy oszczep dostała w klubie, drugi od rodziców, którzy widzieli, jakie robi postępy. Miała 13 lat, gdy w mistrzostwach wojewódzkich zajęła drugie miejsce. Wcześniej trenowała zaledwie dwa tygodnie! „Nigdy nie zapomnę tych obrazków, jak na zewnątrz był srogi mróz lub panował potworny upał, a Maria się tym nie przejmowała i rzucała koło domu oszczepem albo biegała z siekierą i rąbała drewno. Las wokół naszego domu jest trochę przetrzebiony i to jej sprawka”, wspominał jej brat. Przed olimpiadą w Tokio w ramach treningu porąbała drewno na zimę wszystkim swoim sąsiadom! „Są ze mnie zadowoleni”, śmiała się Maria. Cała jej rodzinna miejscowość pęka z dumy. Podobnie jak jej ukochany Marcin, którego poznała w 2015 roku na zawodach lekkoatletycznych.

PAWEL RELIKOWSKI / POLSKA PRESS/Polska Press/East News

Nie od razu zostali parą, widywali się kilka razy w roku, przy okazji startu. Od kiedy są razem, Marcin bardzo rzadko publicznie mówi o ich związku. Raz zrobił wyjątek, gdy Maria obchodziła urodziny. Napisał na Instagramie: „Z całego serca, które należy do Ciebie, chciałbym Ci życzyć spełnienia wszystkich marzeń, realizuj się, podbijaj świat, bądź zdrowa i szczęśliwa, i mimo że dzielą nas tysiące kilometrów, to pamiętaj, że każdego dnia coraz mocniej Cię kocham, bo dwa ciała to jedna dusza!”. Ukochany wierzył w Andrejczyk, dlatego nie mogło go zabraknąć na trybunach w Tokio. To jego pierwszego przytuliła, gdy po zdobyciu medalu pobiegła do swojej „strefy kibica”. Płakali oboje. Z kolei na lotnisku w Warszawie rzuciła się w ramiona mamy. Tylko ona wiedziała, jak dużo bólu kosztowało Marię to zwycięstwo. „Moja córka nigdy nie zwątpiła. Maria ciągle powtarzała, że jeszcze się uda i los jej odda to, co wcześniej zabrał”, powiedziała Małgorzata. I w końcu oddał. To srebro, choć dla Andrejczyk niewystarczające, dla jej bliskich jest jak złoto. A droga, którą przeszła, może zaprowadzić ją już tylko na sam szczyt.

Maciej Witkowski/REPORTER

Ostatnio w życiu Marii Andrejczyk zaszły niemałe zmiany. Gwiazd polskiej lekkoatletyki na początku 2022 roku przeprowadziła się do Finlandii. Lekkoatletka nie ukrywa, że skandynawski kraj bardzo szybko podbił jej serce. Nie wyklucza też osiedlenia się tam na stałe. To właśnie w Finlandii rozpoczęła treningi pod okiem nowego trenera Petteriego Piironena. Oczepniczka zaskoczyła kibiców, gdy w kwietniu 2022 roku, niedługo przed rozpoczęciem letniego sezonu lekkoatletycznego, poinformowała, że po 14 latach rozstaje się z Karolem Sikorskim. Gwiazda nie zapomniała podziękować byłemu trenerowi. Teraz rozpoczęła jednak nowe sportowe życie.

ADRIAN SLAZOK/REPORTER

"Oni mnie w tej Finlandii dosłownie zaadoptowali. Jak córkę, z dnia na dzień. I to pomimo szoku, w jakim był nowy trener, gdy bez ostrzeżenia zgłosiłam się do niego. Nawet gdy odebrał mnie z dworca kolejowego, to patrzył jeszcze z takim przerażeniem, że pierwsze, co mu powiedziałam, to: »spoko, nie jestem psychopatką, mam to przemyślane!« Bo naprawdę mam. Jestem tu tak szczęśliwa, że dzisiaj mówię: spędzę z tą ekipą może nawet resztę kariery. Serio", powiedziała w rozmowie z TVP Sport. Choć skandynawski kraj pod wieloma względami różni się od Polski, Maria Andrejczyk szybko się zadomowiła. "Tu jest idealnie. Choć zauważyłam, że Finowie są dość introwertyczni, tacy… wstrzemięźliwi. Trener, z którym w końcu sobie na luzie dłużej pogadałam, także. Mówi, że najlepiej jest mu w domu na kanapie i przy kominku", zdradziła.

Zobacz także: Patrizia Reggiani: Szalona historia czarnej wdowy Gucci

Reklama

Przed Marią Andrejczyk nowe wyzwania - już w połowie lipca rozpoczną się mistrzostwa świata w lekkoatletyce, które obędą się w amerykańskich miastach Eugene i Portland. Polska lekkoatletka z pewnością będzie chciała wiele udowodnić podczas tego turnieju. Nie tylko kibicom, ale również i sobie.

ADRIAN SLAZOK/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama