Reklama

– Na pewno nie pamiętasz, ale spotkałyśmy się już.
Magdalena Kumorek:
Kiedy?

Reklama

– Jakieś 10 lat temu na warsztatach tańca w Poznaniu.
Magdalena Kumorek:
Poważnie?!

– To były zajęcia z modernu albo modern jazzu. Zwróciłam na Ciebie uwagę, bo wydałaś mi się dystyngowana i skupiona. Zdecydowanie bardziej niż cała reszta.
Magdalena Kumorek:
To byłam ja, rzeczywiście. Miałam taki czas, że bardzo chciałam tańczyć. Lubię ten rodzaj symetrii, takiego ogarniania siebie w przestrzeni.

– Tańczyłaś od dziecka?
Magdalena Kumorek:
Jak byłam mała, należałam do zespołu wokalno-tanecznego w Gliwicach, z których pochodzę, ale to były raczej podrygi. Nie czułam wtedy, że to moja ścieżka.

– Ale wiedziałaś, że spełnisz się w zawodzie artystycznym?
Magdalena Kumorek:
Tak.

– Mając rodziców inżynierów i brata informatyka?
Magdalena Kumorek:
Mimo że u nas w rodzinie są ludzie uzdolnieni matematycznie, to zawsze przewijał się ten wątek artystyczny. Dziadek, który był kolejarzem, zajmował się amatorsko teatrem. Mój drugi dziadek pracował na roli, ale jak już dzieci przejęły to pole i te kombajny, spędzał całe lata, jeżdżąc po okolicznych wsiach i ucząc się piosenek ludowych. Nagrywał je potem na kasprzaku, wówczas jeszcze na skrzypeczkach. Miał taką swoją idée fixe. Ja natomiast już jako dziecko byłam najpierw w zespole, a potem chodziłam do szkoły muzycznej. Wiedziałam, że pianistką nie będę, bo nie sprawiało mi to takiej frajdy, żeby się temu poświęcić. Aż tu pojawił się teatr i okazało się, że jest to taka przestrzeń, w której dobrze się czuję. Wychodzić do ludzi i poprzez jakąś postać mówić o czymś ważnym – to było coś, co chciałam robić w życiu. I nadal jest.

– Czytałam, że jako dziecko byłaś zgrywusem. Teraz jednak wydajesz się spokojna i zdystansowana.
Magdalena Kumorek:
Mierzę się z tym od dawna. Nie wiem, czy to kwestia mojej powierzchowności, czy zachowania, ale przez lata ludzie się mnie bali. Twierdzili, że wysyłam komunikat: „Nie podchodź, nie dotykaj”. Traktowali mnie, jakbym była z porcelany. Ale ja tylko sprawiam takie wrażenie, we mnie tego nie ma.

– Może to kwestia samokontroli?
Magdalena Kumorek:
Jestem grzeczną dziewczynką, ewidentnie. Choć robię wszystko, żeby ją w sobie zburzyć.

– Nie lubisz jej?
Magdalena Kumorek:
Ona mi nie pomaga, a wręcz blokuje. Jak mam do zagrania scenę, w której muszę na kogoś nakrzyczeć albo uderzyć, to mam duży problem.

– Jak się „uniegrzeczniasz”?
Magdalena Kumorek:
Piję, palę, podążam za kolegami aktorami w ich nocnych eskapadach (śmiech). Pierwszy krok to uświadomienie sobie, że to coś, z czym chcę się zmierzyć. Przecież nie pójdę w tango, bo to bez sensu. Jestem w końcu odpowiedzialną matką dwójki dzieci. Ale jak mam ochotę się zabawić, to się bawię i nie mówię sobie, jak kiedyś, że nie wypada.

– Świadomość pułapek dobrego wychowania przekłada się na sposób, w jaki wychowujesz dzieci?
Magdalena Kumorek:
Przekłada się o tyle, że staram się ich nie blokować. Jak słyszę od babci: „Nie piszcz, Nineczko, dziewczynki tak nie piszczą”, to momentalnie to ucinam, bo dzieci piszczą, dziewczynki krzyczą, plują i wchodzą na drzewa. Dlatego uczę moją córeńkę, żeby wyrażała siebie każdym porem ciała. Z kolei mam przedziwną sytuację z synem, który ma siedem lat. Sam o sobie mówi, że jest „bojdusza”, więc jak pani nauczycielka powiedziała, że Franek trochę łobuzował, pomyślałam: Nareszcie! Bo on jest taki poukładany. Przed rozpoczęciem roku szkolnego kuzyn wypytywał, czy na pewno chce iść do szkoły. Bo tam są tylko 10-minutowe przerwy. Odpowiedź mojego synka brzmiała: „Grzesiu, jak chcesz do czegoś dojść, to trzeba się uczyć”. Ręce mi opadły…

– Czyli wdał się w mamusię. A propos dziecięcych wyobrażeń o dorosłości, nie miałaś takiego momentu rozdarcia pomiędzy marzeniem o wysokiej sztuce a rzeczywistością, która oferuje Ci głównie seriale telewizyjne?
Magdalena Kumorek:
Jak byłam na czwartym roku Akademii Teatralnej, dostałam propozycję, żeby zagrać w serialu „Samo życie”. Wahałam się, czy mam to wziąć, więc poszłam na rozmowę z Janem Englertem, moim opiekunem roku. Wyjaśniłam, że to jest jednak tasiemiec i nie wiem, czy osoba po szkole powinna angażować się w takie produkcje. A on powiedział, że każdego roku ze szkoły wychodzi 80 aktorów, których zadaniem jest się pokazywać i zdobywać warsztat. „Jeżeli życie oferuje ci coś takiego, to bierz”. I wzięłam, po czym po dwóch latach olbrzymiej eksploatacji siebie i poczucia, że już niczego więcej się tam nie nauczę, musiałam uciec. Wyjechałam z Warszawy do Wrocławia i dałam sobie czas, żeby się na nowo określić i nie brać tego wszystkiego, co życie przynosi, tylko robić pewnego rodzaju selekcję.

– Pomimo ryzyka, że wypadniesz z obiegu?
Magdalena Kumorek:
Ta potrzeba ponownego nazwania tego, co chcę robić, była we mnie silniejsza niż lęk, że może nie będę mogła wrócić. A to oznaczało, że muszę zrobić coś innego. Byleby działać w zgodzie ze sobą.

– A to nie miało też związku z tym, że wyjeżdżałaś za miłością?
Magdalena Kumorek:
Ja chciałam po prostu wyjechać z Warszawy, a że mój obecny mąż jest akurat z Wrocławia, pomyślał, że tam jest fajna przestrzeń dla mnie, żeby się odciąć.

– Ta decyzja wymagała odwagi?
Magdalena Kumorek:
Tak mi wszyscy mówili. Że jestem odważna albo szalenie głupia. A ja szłam za swoją intuicją, która mówiła, żeby wyhamować na chwilę.

– Co było wtedy tym działaniem w zgodzie z Tobą?
Magdalena Kumorek:
Chciałam się przede wszystkim wyciszyć medialnie i emocjonalnie. Urodziłam syna i spędziłam parę miesięcy w domu, opiekując się nim. Potem zaczęłam pracę w muzycznym teatrze Capitol we Wrocławiu. Pracowaliśmy nad pierwszym polskim musicalem zaśpiewanym techniką zwaną scat. Piekielnie trudna forma, zwłaszcza jeśli wcześniej nie miało się z nią kontaktu. Tu liczyły się warsztat i umiejętności. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że scena to mój żywioł.

– A jednak wróciłaś do serialu.
Magdalena Kumorek:
Bo „Przepis na życie” miał świetny scenariusz i doborową obsadę. Poza tym kręcimy transze po 13 odcinków, co oznacza trzy miesiące pracy i dwa odpoczynku. Da się żyć.

– To jest najlepszy czas w Twoim życiu?
Magdalena Kumorek:
Coś się zaczyna otwierać. Dostaję coraz więcej propozycji, zupełnie skrajnych i często bardzo fajnych. W moim przypadku jest trochę inaczej niż u moich koleżanek. One najpierw oddawały siebie i swoją energię na to, żeby dokarmić karierę, i dopiero potem zakładały rodzinę. Ja najpierw wykarmiłam rodzinę, zabezpieczyłam sobie prywatny obszar mojego życia, i teraz czuję, że to jest moment, kiedy mogę się otworzyć na zawód. Również dzięki tym doświadczeniom i ludziom, którzy są blisko mnie. Oczywiście zobaczymy, co przyniesie życie, bo może się okazać, że za chwilę ta piękna historia się skończy, a ja będę musiała po raz wtóry określić się sama dla siebie. Ale jestem na to gotowa, to już mnie nie przeraża.

– Jak sobie radzisz z rosnącą popularnością? Nie onieśmiela Cię to?
Magdalena Kumorek:
Czasami. Póki co nie mam takich sytuacji jak Borys, że nie możemy nic nakręcić, bo obskakują go paparazzi. To jest taki pułap zainteresowania, do którego ja bym nie chciała dojść nigdy. Bo wtedy już każdy krok jest pod obstrzałem.

– Pamiętasz, kiedy ktoś Cię po raz pierwszy rozpoznał na ulicy?
Magdalena Kumorek:
Raczej nie zwracam na to uwagi, ale ostatnio miałam piękną akcję. Wieczorem wysiadam z samochodu i gnam do sklepu, aż tu wpada na mnie jakaś pani z siatkami i mówi: „O! Moja ulubiona aktorka! Jezu, jak wspaniale! Wie pani, co? Ja bym w ogóle nie robiła tego, co pani robi, bo ta poprzednia rola, słabo pani grała, naprawdę, to jakieś było… no, nie bardzo. Ale teraz to muszę powiedzieć, całkiem jest to niezłe, a przepraszam bardzo, ja się spieszę. Do widzenia!”.

– I co sobie wtedy myślisz?
Magdalena Kumorek:
Myślę, że jestem produktem. Goszczę u tej pani w domu co jakiś czas, w ramach oglądania telewizji, i ona myśli, że może podejść, napluć, pogłaskać, bo jestem częścią jej świata.

– Tak sobie wyobrażałaś to artystyczne życie?
Magdalena Kumorek:
Nigdy nie wiązałam swojego zawodu z popularnością. Nie chciałam być aktorką po to, żeby być osobą rozpoznawalną. Nie kręci mnie to. A na podobne sytuacje dziś się już uzbroiłam i śmieję się z nich. Kiedyś, kiedy ważyłam trochę więcej, zdarzało się, że szła równolegle ze mną na przykład matka z córką i komentowała: „Zobacz, ona w telewizorze ma taki wielki tyłek, a naprawdę takiego wielkiego nie ma. No, ale nie jest taka superchuda…”. Wtedy zastanawiasz się, czy udawać, że tego nie słyszysz, czy skomentować? To są bolesne sytuacje.

– Mimo to czujesz się pewnie w swojej skórze?
Magdalena Kumorek:
Pracuję nad sobą. Nie myślę, że jestem nie wiadomo kim. We Wrocławiu mam mały, biały domek z ogródkiem, z pieskiem, z dwójką dzieci, z cudownym mężem – idyllę. A w Warszawie rozmawiam z moimi kolegami aktorami, spełnionymi zawodowo, ale niekoniecznie życiowo. I coraz bardziej dociera do mnie, że chyba nie da się tak w stu procentach pogodzić tego małego, białego domku z byciem aktorem, który jest w stanie pokazać swoją rozszarpaną duszę na ekranie czy w teatrze. Coś kosztem czegoś.

– Mam wrażenie, że jesteś typem osoby, która niezależnie od tego, czego doświadcza, patrzy na świat z życzliwością.
Magdalena Kumorek:
Tak, chociaż bywają takie momenty, kiedy uważam, że dotknęła mnie „kara boska”. Zawsze jednak staram się znaleźć sens.

– Nawet kiedy w wieku 12 lat straciłaś ojca?
Magdalena Kumorek:
Czasem się zastanawiam, czy gdyby mój ojciec nie umarł, to czy ja na przykład mogłabym zostać aktorką? Czy on by się na to zgodził? Mogłoby to być dla niego trudne, bo mój ojciec był niezwykle introwertyczny. Dla niego problem stanowiło kupienie nowego samochodu, bo co ludzie o tym powiedzą? To jest taka wiejska mentalność – on pochodził ze wsi. Był niezwykle uzdolnionym człowiekiem i zawodowo czuł się spełniony, ale przez cały czas miał zaciągnięty taki hamulec, który nie pozwalał mu na korzystanie z profitów, jakie dawał zawód. Zarabiał pieniądze, ale nie można było tego pokazywać, bo ludzie będą komentować. Myślę więc, że świadomość, że teraz oto córeczka będzie się na ekranie całować albo będzie przeżywała publiczne dramaty, mogłaby być nieznośna. Nie przypuszczam, żeby on osobiście mi zabronił, bo raczej wierciłby dziurę w brzuchu mojej mamie, ale to też rzutowałoby na mnie. Nie wiem, czy miałabym odwagę robić to, co robię.

– Byłaś córeczką tatusia?
Magdalena Kumorek:
Zdecydowanie.

– Jak sobie poradziłaś z jego odejściem?
Magdalena Kumorek:
Ukułam sobie teorię, że mój ojciec był uwikłany politycznie w jakieś sprawy i dla jego dobra trzeba go było po prostu na chwilę usunąć. Wierzyłam, że cały ten pogrzeb był prawdopodobnie sfingowany, a on prędzej czy później się pojawi. I naprawdę, gdzieś do 17., 18. roku życia miałam takie poczucie, że on w każdym momencie może wrócić do domu. Zbliżyłam się do mojego starszego brata, który dopiero wtedy zaczął wysyłać sygnały, że mnie akceptuje. Do tamtego momentu jakoś nam się drogi nie składały. Myślę też, że to znamienne, że kolejni mężczyźni, z którymi się wiązałam, byli zawsze sporo ode mnie starsi…

– Byłaś dzieckiem, któremu mówiono, że jest piękne, wspaniałe i mądre?
Magdalena Kumorek:
Podprogowo gdzieś to odbierałam, ale nie pamiętam takich sytuacji, żeby moja rodzina siadała i zachwycała się mną.

– Nawet jak grałaś na fortepianie, nie uważali Cię za geniusza?
Magdalena Kumorek:
Akurat z tym fortepianem to było tak, że moja mama marzyła, żebym brała udział w konkursach chopinowskich i w ogóle się w tym spełniała, a tu nic…

– Nie szło Ci to?
Magdalena Kumorek:
Nie sprawiało mi frajdy. Gdy miałam osiem lat, olśniło mnie, że skoro mama jest w kuchni, za ścianą, to słyszy wibracje tego mojego pianinka i słyszy dźwięki, ale przecież nie widzi, że gram. Nagrałam więc tych sześć utworów, które w kółko ćwiczyłam, na swojego kasprzaka…

– Nie!
Magdalena Kumorek:
Naprawdę! Nawet z błędem, że go niby poprawiam, po czym odtwarzałam, a sama siedziałam w oknie i gadałam z koleżankami, które bawiły się na podwórku. Niestety, mama usłyszała w końcu te salwy śmiechu i weszła znienacka do pokoju…

– Sprytna byłaś jak diabli.
Magdalena Kumorek:
Musiałam sobie jakoś radzić, ale efekty były niewspółmierne do tych godzin, kiedy kaseta się odtwarzała (śmiech).

– To były czasy tajemniczych „ciastek przez maszynkę”?
Magdalena Kumorek: Mniej więcej (śmiech). Robiła mi je babcia. Nie wiem, z czego były, pewnie jakieś masło, mąka, cukier, jajko, to się zagniatało i przepuszczało przez maszynkę jak do mięsa, na korbkę, tylko ze specjalną końcówką. Powstawał rodzaj rulonika, który później trzeba było pokroić i upiec.

– To jest to, co Ci się kojarzy z dzieciństwem?
Magdalena Kumorek:
To i kawa.

– Kawa?
Magdalena Kumorek:
Prawdziwa.

– Mogłaś pić kawę jako dziecko?
Magdalena Kumorek:
Jako sześcioletnia dziewczynka zaczęłam pić kawę. Moja babcia twierdziła, że każda prawdziwa kobieta ją pije, a że spędzałam u niej wakacje, to pamiętam gorące popołudnia w inspekcie. Inspekt to była taka mała szklarenka, gdzie były pomidory i olbrzymia wanna. Rano babcia lała do niej wodę ze studni, żeby w ciągu dnia zagrzała się od słońca. Popołudnia spędzałyśmy więc w zapachu pomidorów, ja siedziałam w wannie, a babcia przy takim maleńkim stoliku. Czytała gazetę albo rozwiązywała krzyżówki. Oczywiście przy „ciastkach przez maszynkę” i kawie. Ja tę kawę wypijałam wcześniej, zjadałam fusy i się pluskałam.

– Bardzo oryginalnie.
Magdalena Kumorek:
Wspaniale. W ogóle moja babcia była cudowną postacią. Kolejnym jej przekonaniem było, że jak pada deszcz latem, to bardzo dobrze jest, jeżeli dzieci nago biegają po podwórku. Dziadkowie mieszkali dokładnie przy torach, więc często gdy była burza, ja nagusieńka biegałam po podwórku i machałam ludziom, którzy wysiadali z pociągu. Mój syn nie tak dawno podczas letniej burzy też biegał wokół domu na golasa i uważał, że to jest megafrajda.

– Powiedzmy, że mu wierzę.
Możesz spróbować… (śmiech).

Reklama

Rozmawiała Ola Kwaśniewska
Zdjęcia Iza Grzybowska/Move
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Magda Smus
Makijaż Gosia Urbańska-Macias
Fryzury Michał Bielecki/D’vision Art
Rekwizyty Piotr Czaja
Produkcja Ela Czaja

Reklama
Reklama
Reklama