Reklama

Magdalena Boczarska była już „uciekającą” panną młodą w „Testosteronie”, tą trzecią w „Lejdis”. Teraz przyszedł czas na główne role. Zagrała wiarołomną żonę donosicielkę w filmie „Różyczka”, a w najnowszej komedii duetu Saramonowicz & Konecki „Idealny facet dla mojej dziewczyny” – biseksualistkę. A co się dzieje w jej życiu prywatnym?

Reklama

– Spełniłaś swoje największe marzenia?
Magdalena Boczarska:
Nie. Dopiero co skończyłam 30 lat. Na spełnianie największych marzeń ciągle mam jeszcze czas.

– Ale w ciągu jednego roku zagrałaś główne role w dwóch filmach fabularnych. Biorąc pod uwagę, jak niewiele filmów robi się w Polsce, to niezłe osiągnięcie.
Magdalena Boczarska:
Dla mnie ważna jest jakość ról, które gram, a nie ich ilość. Poza tym mam nadzieję, że rok 2009 to dopiero początek mojej przygody z kinem.

– Jesteś zachłanna?
Magdalena Boczarska:
Mam spory apetyt na życie. Ale czy można to nazwać zachłannością? Nie sądzę. Cieszę się jednak obecną chwilą, bo po raz pierwszy czuję, że jestem we właściwym miejscu i czasie.

– To aktorstwo daje Ci taką siłę?
Magdalena Boczarska:
Myślę, że to kwestia dojrzałości. Nigdy nie fetyszyzowałam aktorstwa. Owszem, bardzo chciałam być aktorką, ale zdawałam też równolegle na inne studia. Po egzaminach do krakowskiej szkoły teatralnej byłam na dwudziestym pierwszym miejscu, a przyjmowano dwadzieścia osób. Na uniwersytet dostałam się z piątym wynikiem. Spokojnie czekałam, co przyniesie los. Dwa dni przed rozpoczęciem roku akademickiego okazało się, że ktoś zrezygnował z akademii teatralnej i przesunęłam się na dwudziestą pozycję. Zrozumiałam, że bycie aktorką jest mi pisane. Wierzę w przeznaczenie.

– Dobrze się czułaś na studiach?
Magdalena Boczarska:
Bardzo dobrze. Miałam zajęcia ze wspaniałymi pedagogami: Izą Olszewską, Anną Polony, Krzysztofem Globiszem, Krystianem Lupą, Wojciechem Pszoniakiem, którzy uczyli nie tylko aktorstwa, ale przede wszystkim życia. Nigdy nie zapomnę, jak Anna Polony powiedziała kiedyś do mnie po zajęciach: „Masz cycki i dupę, ja tego nie miałam, a zaszłam daleko. Przy odrobinie rozumu też zajdziesz daleko”. Zakładam, że rozumu mam więcej niż odrobinę, więc nie tracę nadziei, że się uda.

– Masz ambicje, by zajść daleko?
Magdalena Boczarska:
Bez ambicji nie da się uprawiać tego zawodu. Więc nie widzę powodu, by ukrywać: owszem, marzą mi się wielkie role.

– Na przykład jakie?
Magdalena Boczarska:
Skomplikowanych charakterologicznie, pełnokrwistych kobiet. Chciałabym na przykład zagrać kiedyś Tamarę Łempicką.

– W najnowszej komedii duetu Konecki i Saramonowicz „Idealny facet dla mojej dziewczyny” zagrałaś biseksualistkę, która – początkowo związana z kobietą – w końcu zakochuje się w mężczyźnie. To wielka rola?
Magdalena Boczarska:
Mam nadzieję, że znacząca i oryginalna. Scenariusze Andrzeja Saramonowicza pełne są niebanalnych postaci, a grana przeze mnie Luna jest jedną z nich. Na planie świetnie mi się pracowało, tym bardziej że nie był to nasz pierwszy kontakt: wcześniej grałam już u Koneckiego i Saramonowicza w „Testosteronie” i „Lejdis”. W „Idealnym facecie dla mojej dziewczyny” moja bohaterka jest byłą komandoską i instruktorką izraelskiej sztuki walki krav maga, wymagającej niezwykłej sprawności fizycznej. Z twórcami filmu od początku uzgodniliśmy, że nie będziemy angażować do mojej roli dublerki. Przez trzy miesiące trenowałam więc dzień w dzień i, prawdę mówiąc, zachwyciłam się tym sportem. Trenerzy wytłumaczyli mi, że to nie tylko sztuka walki, ale też filozofia życia. Liczy się spokój, opanowanie, ale także koncentracja i siła wewnętrzna. Poza tym zrozumiałam, że jeśli ma się do czynienia z wrogiem, należy atakować tylko w ostateczności. Wcześniej zawsze lepiej jest unikać konfrontacji. Skoro jednak się nie da, trzeba walczyć jak najskuteczniej i jak najostrzej, dając z siebie wszystko.

– W życiu też to stosujesz?
Magdalena Boczarska:
Mam nadzieję, że los nigdy nie postawi mnie przed koniecznością walki na śmierć i życie. Nawet w znaczeniu metaforycznym. Muszę jednak dodać, że krav maga dała mi jeszcze coś, czego nie byłam świadoma, przystępując do treningów: nowe ciało. Schudłam dużo i zaczęłam czuć swoje mięśnie. Wiem już teraz, do czego służą. No i mam „kaloryfer” na brzuchu! Kiedy więc przypominam sobie przestrogi starszych koleżanek, że po trzydziestce ciało zaczyna się zmieniać, myślę, że to prawda, ale mogą to być zmiany również na plus.

– Wcześniej się nie akceptowałaś?
Magdalena Boczarska:
W szkole teatralnej byłam – dziś tak to postrzegam – takim trochę cycatym pączusiem. I nie bardzo wiedziałam, kim jestem, nie byłam siebie świadoma. Na egzamin do szkoły przygotowałam monolog z prozy Myśliwskiego. Fragment rozpoczynał się od słów: „A puszczałam się, a co?”. Myślę, że egzaminatorzy mieli niezły ubaw.

– Te słowa kompletnie do Ciebie nie pasowały?
Magdalena Boczarska:
Ani do mojej ówczesnej fizyczności, ani do usposobienia. Zaw≠sze było tak, że bardzo dobrze się prowadziłam. Może nawet za dobrze...? Chyba to wynikało z tego, że mężczyźni zawsze kojarzyli mi się z kłopotami. Mój ojciec był muzykiem rockowym. Nosił długie włosy i znikał na całe noce po koncertach. Zawsze bardzo go kochałam, ale nauczyłam się, że z facetami trzeba ostrożnie. Ta dewiza przyświecała mi przez całe życie. I przyświeca nadal. Kiedy moi rodzice się rozwiedli, miałam szesnaście lat, ale postanowiłam, że się wyprowadzę. Całe liceum mieszkałam sama i mogłam – w przeciwieństwie do moich koleżanek – naprawdę robić to, co chciałam. Wiedziałam jednak, że za nieumiejętne korzystanie z wolności płaci się zawsze nadmiernie wysoką cenę. Nie chciałam tego, zwłaszcza jako nastolatka. Chociaż mężczyźni mnie pociągali i pociągają nadal. Zwłaszcza mężczyźni niebezpieczni i pełni pasji. Tacy, których nie można ujarzmić ani zaszufladkować.

– Spotkałaś już takiego, dla którego straciłaś głowę?
Magdalena Boczarska:
Wielokrotnie. Jak dotąd jednak zawsze udawało mi się tę głowę odzyskiwać. I co ważniejsze – z przyległościami…

– Oprócz roli w „Idealnym facecie...” Koneckiego i Saramonowicza zagrałaś też tytułową rolę w „Różyczce”, opowieści o młodej kobiecie, którą Służba Bezpieczeństwa zmusiła do ślubu z pisarzem, by uczynić z niej donosicielkę. Podobno scenariusz wykorzystuje motywy z życia Pawła Jasienicy. To bardzo trudna rola. Jak to się stało, że zaangażowano właśnie Ciebie?
Magdalena Boczarska:
Banalnie: przyszłam na casting i go wygrałam. Dopiero potem się dowiedziałam, że aktorki do „Różyczki” szukano od roku. Ta rola to wielkie wyzwanie. Na planie Grażyna Szapołowska powiedziała mi: „Zazdroszczę ci. Kiedy ja byłam w twoim wieku, nie było takich ról”.

– Zawsze łatwo Ci wszystko przychodziło?
Magdalena Boczarska:
Mnie nic nigdy łatwo nie przychodziło. Po szkole aktorskiej przeżyłam niezłą tułaczkę, żeby dojść do miejsca, w którym dziś jestem. I mimo że było czasem ciężko, starałam się odmawiać udziału w najbanalniejszych serialach. Wiedziałam, że łatwa popularność to nie moja droga. Wolałam zawsze teatr. Pracowałam w Łodzi, w Niemczech, występowałam z Teatrem Wędrownym na Słowacji. To były wspaniałe doświadczenia. Teatr to moja prawdziwa miłość. Lubię powtarzać, że teatr jest jak mąż, a film to kochanek. Tak więc masz przed sobą kobietę, której w ostatnim czasie zdarzyły się dwa burzliwe romanse, nadal jednak ma męża, którego nigdy nie porzuci…

– Co robisz, kiedy kończy się dzień zdjęciowy, kiedy schodzisz ze sceny?
Magdalena Boczarska:
Opycham się słodyczami. Jestem organicznie uzależniona od ciastek. Poza tym lubię spędzać czas sama, a jeśli już dopuszczam do siebie jakiegoś mężczyznę, to jest to Jack Bauer z mojego ulubionego od niedawna serialu „24 godziny”. Ten koleś naprawdę mnie rozwala! Obserwowanie, jak bez mrugnięcia okiem zabija coraz to nowych wrogów, by ratować świat, wpędza mnie w świetny nastrój. No i lubię podróżować. Podróżować jest bosko!

– A nie marzysz o rodzinie, dzieciach?
Magdalena Boczarska:
Powtórzę to, co już mówiłam: dopiero co skończyłam 30 lat. Na spełnianie największych marzeń ciągle mam jeszcze czas.

– A o miłości? Takiej aż po grób?
Magdalena Boczarska:
Aż po grób, powiadasz? U mnie w rodzinie to się zdarza. Mój dziadek tak szalenie kochał moją babcię, że po jej śmierci wykradł trumnę z grobu i przeniósł w inne miejsce, które tylko on znał. Chciał ją mieć wyłącznie dla siebie, a śmierć nie mogła mu w tym przeszkodzić. Chciałabym, żeby mnie ktoś tak kochał.

– A może jest Ci pisane życie singla?
Magdalena Boczarska:
Nie sądzę. Wiem, że spotkam mężczyznę idealnego. Skoro przydarzyło się to granej przeze mnie Lunie, musi przydarzyć się i mnie.

Reklama

Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylisty Agnieszka Dębska
Makijaż Magda Atkins/INGLOT
Fryzury Lukas Mazolewski/ D’VISION ART
Scenografia Piotr Czaja
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska

Reklama
Reklama
Reklama