Kora opowiada o największej traumie swojego życia
W szczerej rozmowie o dzieciństwie w domu dziecka, chorobie i pięknej miłości.
Nie ma osoby, która jej nie kojarzy. Nie trzeba jej podziwiać, słuchać utworów, a jednak z tyłu głowy gdzieś brzmią flagowe utwory Maanamu. Rockowa kobieta wygrała walkę z rakiem. Od zawsze, odkąd była w domu dziecka, byla samodzielna i niezależna. A jaka jest teraz?
– Myśl z jednej z moich ulubionych książek: "Smak życia. Bezmyślna rozkosz tego, że się po prostu żyje. Przypadkowo, błazeńsko, bez powodu, ale się żyje"...
Kora: Z pomocą bożą i przyjaciół kończę dom w najpiękniejszym miejscu w Polsce. Od dziesiątków lat mówi się o nim: Prowansja Polski. Miejsce magiczne. Jest tam olbrzymia przestrzeń, las, woda, cisza, nieskazitelnie czyste powietrze i niesamowita energia. Czasami jedziemy z Kamilem, jestem zmęczona, kłócimy się całą drogę do Lublina, za Lublinem, ale jak mijamy Piaski, to choćbyśmy nie wiem jak byli na siebie z mężem źli i wściekli, odpuszczamy. Przede wszystkim ja odpuszczam. Przekraczamy niewidzialną granicę i to jest jak cięcie brzytwą. Jedziemy i ja po prostu odpływam. Widok za szybą jest tak urzekająco piękny, że potrafię z tego zauroczenia płakać. Jestem w tej chwili szalenie wrażliwa na światło. Właściwie stwierdzam, że to, co mnie uleczyło – oprócz chemii i wszystkich innych rzeczy – to jest światło. I tam mam cudne, zjawiskowe światło. Non stop świeci dla mnie, to czar.
– Powiedziała Pani: "mąż". Wcześniej, przez lata, był "Kamil". Dlaczego Pani wyszła za mąż?
Kora: Dlatego, że w tym kraju konkubinat – a tak na marginesie, jakie to jest brzydkie, ohydne słowo – w zderzeniu z rzeczywistością przegrywa, nie ma racji bytu. Kiedy zachorowałam, sytuacja stała się graniczna. Więc żeby Kamil, z którym w końcu mieszkam i żyję prawie 40 lat – nasz syn ma już lat 38 – miał prawo do wiedzy medycznej na temat mojej choroby, zalegalizowaliśmy ten związek. Oczywiście fakt, że jestem tym, kim jestem, szalenie nam ułatwiał sprawę, lekarze wiedzieli przecież, kim jest Kamil, ale prawo jest bezlitosne. Prędzej czy później pojawiłyby się kłopoty. Proszę sobie wyobrazić, że nadal żyjemy w konkubinacie, ja umieram no i w tym momencie wszyscy jesteśmy ugotowani, cała rodzina. Wiadomo, ja najmniej, bo już bujam w innym wymiarze, ale oni zostają tu, na ziemi, z poważnymi problemami. Chciałam im tego oszczędzić.
– Myśli Pani czasami o tym "innym wymiarze"?
Kora: O innym wymiarze nie można myśleć. W innym wymiarze można być. I o to właśnie chodzi. Kiedy Marek odszedł, zrobił ogromną wyrwę w moim życiorysie. Ogromną wyrwę w moim ciele, w sercu. Zabrał ze sobą wielki kawał mojego życia. Nie ma go już i coś z tym trzeba zrobić, ale nie udaje mi się. Im dalej od jego śmierci, tym bardziej za nim tęsknię... (milczenie).
Rozmawiała: Beata Nowicka