Reklama

I stało się! 20 września, w sobotę, w zakopiańskim kościele na Krzeptówkach, w obecności najbliższych, Kasia i Marcin powiedzieli sobie „tak”. Teraz nie rozdzieli ich już nic!

Reklama

Kasia w pięknej długiej sukni z welonem, z błyszczącymi od łez oczami, przy nutach góralskiej muzyki stoi przy ołtarzu w kościele na Krzeptówkach. Uśmiecha się i z łezką w oku przypomina sobie, jak to kiedyś, gdy była jeszcze małą dziewczynką, biegała do Karoliny, swojej sąsiadki i najbliższej przyjaciółki, która dzisiaj pełni honory jej świadkowej. Znają się od siódmego roku życia. Razem bawiły się, dojrzewały i snuły marzenia o przyszłości. Czy rzeczywistość jest dziś tak piękna jak ten świat w marzeniach? „Piękniejsza”, mówi Kasia. „Dostałam od życia znacznie więcej, niż mogłam sobie wymarzyć”. W kościele obok Panny Młodej stoją teraz jej rodzice. Z trudem powstrzymują łzy wzruszenia. „Pamiętam, mama zawsze mówiła mi jedno: »Córeczko, zaakceptuję każdy twój wybór, bylebyś była szczęśliwa. Na tym zależy mi najbardziej«”, dodaje Kasia. Ucieszyła się bardzo, gdy okazało się, że jej rodzice od razu Marcina polubili. Kiedy trzy lata temu przyprowadziła go do domu, mama zachowywała się tak, jakby znała go od zawsze. Tata, tak dotąd surowy wobec wyborów córki, także nie miał najmniejszych wątpliwości, że Marcin to właściwy chłopak. „A ja byłem zdziwiony, że z rodzicami właśnie poznanej dziewczyny można czuć się tak swobodnie. Bardzo szybko wciągnęło mnie ciepło tego wyjątkowego domu. Mama, tata i brat Kasi Jacek pozwolili, bym poczuł się częścią ich rodziny”, wspomina Marcin.

Kiedy Marcin spotkał Kasię...
Dzisiaj, w czarnym eleganckim smokingu jest przejęty nie mniej niż Kasia. „Mam wielką tremę. Mam nadzieję, że Kasia nie ucieknie mi sprzed ołtarza. W tych lakierkach na pewno bym jej nie dogonił”, żartuje. Zazwyczaj oszczędny w słowach, teraz nie unika rozmów. „Wcześniej nie myślałem o ślubie. Mówiłem sobie, że mam na to dużo czasu. A potem poznałem Kasię… i choć nigdy nie należałem do specjalnych romantyków, okazało się, że spadło na mnie! Kiedy kocha się drugą osobę, staje się ona ważniejsza niż ty sam. Poczułem to przy Kasi”.Przez trzy lata wspólnego życia ani Kasia, ani Marcin nie zwątpili w swój związek, choć jak wszystkie pary mieli i trudne chwile. Szybko zrozumieli, że chcą iść przez życie razem. Już sto razy o tym opowiadali… nie sposób jednak w takim dniu nie przypomnieć, że to taniec ich połączył. Kiedy się poznali, Marcin miał za zadanie nauczyć Kasię tańczyć. Nic ponadto. „Byłem zadowolony, że trafiłem na partnerkę, z którą czułem, że mogę stworzyć niezły duet taneczny. Szybko ciężka praca stała się przyjemnością”. Któregoś razu ćwiczyli długo wieczorem. Kasia była zmęczona i głodna. Wiedziała, że w domu nikogo nie ma, bo rodzice wyjechali. Nie chciało jej się wracać do pustych czterech ścian. „Może wyskoczymy coś zjeść?”, zaproponowała Marcinowi. On mówi, że od tej wspólnej kolacji wszystko się zaczęło... a siłę tej magii mogli widzieć wszyscy, którzy oglądali wówczas „Taniec z gwiazdami”. Finałowy taniec – „Dirty Dancing”, był spełnieniem ich marzeń i do dzisiaj pozostał w ich sercach.

Wykupienie ukochanej
Dzisiaj, przed zakopiańskim kościołem, Kasia przypomina sobie, jak to było, gdy przyjechali tu po raz pierwszy. To ona namówiła wtedy Marcina na wyjazd. Któregoś dnia przyznał się jej, że nigdy jeszcze nie był w Zakopanem. Wychowany w Gdyni, zdecydowanie wolał morze. Nie znał gór. „Przyjeżdżałam tu z rodzicami, od kiedy pamiętam. Nauczyli mnie chodzić po górach i pokazali, jak je kochać. Monumentalne, surowe, tajemnicze, zawsze budziły mój szacunek. Dzięki nim zdobywałam dystans do wszystkiego, co działo się w Warszawie. Od zawsze były moim azylem”, opowiada. Marcin przyjechał tu z przekonaniem, że będą siedzieć przed kominkiem i spoglądać na Giewont. To była jego interpretacja słów Kasi: „Pokażę ci góry”. Rzeczywistość okazała się inna. Już o szóstej rano, z plecakiem na plecach, wyruszyli na ich pierwszą górską wycieczkę. Kasia pokazała mu Dolinę Pięciu Stawów Polskich – swoje ukochane miejsce w Tatrach. Złapał bakcyla. „Najbardziej lubię, kiedy wjeżdżamy do Zakopanego od strony Chochołowa. Uspokajam się od razu, kiedy widzę pierwsze góralskie domy”, uśmiecha się dziś.

To tutaj, w górach, po raz pierwszy powiedział Kasi, że ją kocha. Wtedy zbliżała się jesień, jak dziś, w dniu ich ślubu. Oboje najbardziej lubią góry jesienią. Wtedy jest najpiękniej. Ale Marcin ciągle pamięta zimę dwa i pół roku temu. Wtedy przyjechał do Zakopanego ze ściśniętym sercem. Był wieczór przed sylwestrem, a on nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wcześniej, w Warszawie, odwiedził wiele sklepów z biżuterią. W jednym z nich znalazł to, na czym mu zależało: delikatny, drobny, ale piękny, jak dłoń, na której będzie noszony, pierścionek z brylantem. Kupił. Zapakowany w piękne pudełko, leżał spokojnie na dnie torby. W tamten zimowy wieczór bił się z myślami: A jeśli ona wcale tego nie chce? Jeśli to wszystko za wcześnie? Jeśli mi odmówi? „Jak każda zakochana kobieta marzyłam o tym, że my, że kiedyś… ale wtedy oświadczyn zupełnie się nie spodziewałam. Marcin wprowadził mnie w osłupienie”, opowiada Kasia. „Koledzy powiedzieli mi, że mam sobie przygotować dokładnie, co chcę powiedzieć i najlepiej od razu uklęknąć. Zapewniali, że to wcale nie jest takie trudne. Przeklinałem w duchu te ich rady. Mimo że byłem świetnie przygotowany, kiedy przyszło co do czego, byłem tak zdenerwowany, że ledwo zdążyłem powiedzieć to jedno krótkie zdanie: »Czy zostaniesz moją żoną?«. Naprawdę bałem się usłyszeć odpowiedź”, mówi Marcin.

Ale Kasia nie wahała się ani chwili… Po powrocie z Zakopanego poszli do jej rodziców. Pierścionek był już na palcu. Nie było przesadnie wielkich słów, podniosłej atmosfery. Tylko tata Kasi wstał i powiedział Marcinowi: „Mój drogi, to teraz musisz wykupić moją córkę”. To wykupywanie trwało długo w nocy i obydwaj z uśmiechem wspominają je do dzisiaj.

Sposób na smutki
Rodzina Marcina była zaintrygowana poznaniem Kasi. „Dziewczyna, którą znamy tylko z telewizji, ciekawe, jak to będzie”, mówili Marcinowi. Wystarczyło, że przyjechała do Gdyni po raz pierwszy, a wszystkie lody pękły. Okazało się, że jest nie tylko serdeczna, ale w dodatku najnormalniejsza na świecie. Od razu z mamą znalazły wspólny język. Często plotkują o babskich sprawach, a tata podjął misję nauczenia Kasi gry w bilard. „Uczymy się już trzy lata”, żartuje Kasia. „Bardzo lubię, jak rodzice Marcina odwiedzają nas w Warszawie. Zawsze przywożą ze sobą dobrą energię”.

Małżeństwa rodziców są dla nich przykładem i dowodem na to, że można kochać się, szanować i być ze sobą przez całe życie. „Ślub jest scementowaniem związku i świadectwem na to, że kocha się bezgranicznie i dojrzale”, mówi Kasia. Teraz już nie będą myśleli o sobie „Ja”, ale „My”. To była chyba najważniejsza z prawd, jaką wynieśli z nauk przedmałżeńskich. I jeszcze to, że nad związkiem trzeba przez cały czas pracować, myśleć o drugiej osobie, a „ciche dni” zamieniać w rozmowę i humorem rozpędzać czarne chmury.

Ślub kościelny jest dla nich ważny, dlatego wybrali Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej, kościół, który odwiedził Jan Paweł II. Słowa: „Totus Tuus”, czyli „Cały Twój”, utkwiły im głęboko w sercach.

„Zakopane zawsze będzie miejscem, do którego będziemy wracać”, mówią.

Tekst Iza Bartosz

Sesja ślubna zorganizowana została na wyłączność dwutygodnika VIVA! i dedykowana jest przez Kasię i Marcina Stowarzyszeniu na rzecz Dzieci z Chorobą Nowotworową KOLIBER (dla Domu Misi www.dom-misi.org). To początek współpracy Pary przy realizacji tego projektu. W najbliższym czasie będziemy informowali o kolejnych etapach działań.

Reklama

Zdjęcia Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO
Stylizacja Jola Czaja
Asystent stylistki Piotr Czaja
Projekt sukni ślubnej Maciej Zień
Makijaż i fryzury Margo Węgierek
Produkcja sesji Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama