Justyna Steczkowska - Życie i cała reszta
Justyna Steczkowska ma dość udowadniania, kim nie jest, mierzenia się z wścibstwem prasy. Nam opowiada o tym, na co szkoda jej czasu i dlaczego uważa, że właśnie teraz czas należy do niej.
– Pogadamy jak kobieta z kobietą?
Justyna Steczkowska: Fajnie. Kobiety mają zawsze tyle tematów do obgadania...
– Porozmawiajmy o życiu, które i Ty, i ja trochę już poznałyśmy. Justyna 36-letnia różni się przecież od Justyny 20-letniej.
Justyna Steczkowska: Zdecydowanie się różni.
– Czego uczy Cię życie? Optymizmu? Pesymizmu?
Justyna Steczkowska: Czasami odziera ze złudzeń, czasami mocno karze, czasami mam do niego żal. Ale w tym wszystkim jest piękne! I tak naprawdę nigdy na nie nie narzekam. Jest bardzo udane. I wcale nie tak okrutne, jak mi się kiedyś wydawało.
– Okrutne?
Justyna Steczkowska: Tak, bo często mnie bolało. Kryzys miłości jest o wiele bardziej dotkliwy niż finansowy. Był taki czas, kiedy myślałam, że moje życie kompletnie nie ma sensu i tylko muzyka mnie tu trzyma…
– Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Zawsze sądziłam, że jesteś bardzo szczęśliwa?
Justyna Steczkowska: Jestem, ale od 11 lat. Wcześniej bywało trudno. I to bardzo. Kiedy rozstałam się ze swoim długoletnim narzeczonym, popadłam w stan kompletnego otępienia. Bardzo głęboko odczułam, czym jest samotność, jakie to piekło, jaka udręka. Wtedy nie miałam jeszcze rodziny, Maćka, dzieci.
– Ale miałaś siostry, braci, wspaniałych rodziców.
Justyna Steczkowska: Tak, i zawsze mogłam na nich liczyć. Ale to nie to samo. Dobrze jest mieć przyjaciół w rodzinie, ale przez pewne etapy życia musimy przejść sami, przerobić je na własnej skórze. Dokładnie zapamiętałam to uczucie, gdy wracając do domu z kolejnego koncertu, poczułam głęboko, czym jest samotność. Pamiętam też, że pomagało mi zapisywanie tego, co czuję: smutku, rozżalenia, rozpaczy. Odnalazłam niedawno stare notesy, w których były strzępki tych moich myśli, wiersze, które wtedy oddawały stan mojego ducha. Pomyślałam, że może powinnam wrócić do pisania. Dlatego na nowej płycie wszystkie teksty, prócz dwóch, są moje! A co ważniejsze, moja jest muzyka!
– Ta płyta to coś w rodzaju pamiętnika? Nawet przejmująca piosenka „Mamo”, w której śpiewasz o zamordowanej młodej dziewczynie?
Justyna Steczkowska: To zdarzyło się naprawdę. 16-letnia dziewczyna na dyskotece poznała jakiegoś faceta. Zaproponował, że ją odprowadzi. Był starszy od niej, więc naiwnie mu zaufała. Została brutalnie zgwałcona i zabita. Nosiłam tę historię w sobie, nie mogłam się z nią pogodzić. Dopiero ta piosenka pomogła mi wyrzucić z siebie te emocje, chociaż zaśpiewałam ją tylko raz. W Budapeszcie, kiedy nagrywałam płytę. Pod koniec rozpłakałam się i powiedziałam producentowi, że muszę wrócić do domu. Nie dałam rady tego unieść.
– Ta płyta w ogóle jest bardzo emocjonalna. Robisz na niej obrachunek ze swoim życiem?
Justyna Steczkowska: Miałam potrzebę wygadania się, wyśpiewania tego, co mi w duszy gra. Nie tylko o mnie. Różni ludzie i ich historie były dla mnie inspiracją.
– Ale także Twoje przeżycia? Po tamtym rozstaniu długo nie mogłaś dojść do siebie?
Justyna Steczkowska: Dość długo życzyłam sobie jednego: żeby nigdy nie przeżywać tak strasznego osamotnienia. Choć byłam wśród ludzi i nie unikałam towarzystwa mężczyzn, nie potrafiłam nikogo tak naprawdę pokochać. Bałam się, że wyczerpałam już limit uczuć. Po roku miłość jednak wróciła do mnie ze zdwojoną siłą. I trwa do dziś. Gdy wracam w nocy po koncercie, ogarnia mnie szczęście nie do opisania. W drugim pokoju śpią dzieci, obok mąż, który czasami zostawia zapaloną świeczkę, a czasem tulipany. Popadam w błogość i zdarza mi się to bardzo często.
– Przy każdym powrocie?
Justyna Steczkowska: Tak. Dlatego umówiłam się z menedżerem, że jeśli w obie strony mamy nie więcej niż 800 kilometrów, po koncercie wsiadamy w samochód i jedziemy do domu. Nie ma nic piękniejszego niż zasypianie w swojej własnej sypialni rozświetlonej wschodem słońca, w ramionach ukochanego...
– Słucham Twoich piosenek i myślę, że ludzie kompletnie Cię nie znają i może dlatego wielu Cię nie lubi?
Justyna Steczkowska: Myślę, że to czczy frazes, który powtarzany jest przez media. Uwielbiacie czarne historie, charakterologiczne szufladki. A człowiek jest wielowymiarowy i najczęściej nie jest ani taki zły, ani taki dobry, jak go opisujecie. Myślę, że „Taniec z gwiazdami” był dla mnie testem ludzkiej sympatii. Nie przewidywałam, że dotrwam do końca. I nie chodziło tylko o taniec, którego można się nauczyć. Ja po prosu nie wyglądam jak dziewczyna z sąsiedztwa, ale właśnie taki mam charakter.
– I nie grasz w serialu?
Justyna Steczkowska: Nie gram i nie staram się ludziom na siłę przypodobać. Już dawno zrozumiałam, że największą siłą artysty jest pozostanie sobą. A miłości potrzebuję od najbliższych.
– Ludzie uważają Cię za chłodną i wyrachowaną. Nie znają Twojej otwartości.
Justyna Steczkowska: Ludzie zawsze będą myśleli, tak jak chcą, a większość z nich nie będzie starała się dociec prawdy. Staram się nie pokazywać za często, mówić tylko wtedy, kiedy mam coś do powiedzenia, i nie stać się kukiełką, która sprzeda wszystko, co się da. Mam muzykę, mam program „W obiektywie Justyny Steczkowskiej’’ o fotografii – mojej drugiej pasji. Więcej mi nie trzeba. Jednak wiele razy czuję się osaczona i ląduję na okładkach gazet, na których być nie chcę.Czytam słowa, których nie wypowiedziałam, a głupota i próżność tego wszystkiego mnie przytłacza. I martwi mnie to, że jest to nierozerwalnie powiązane ze śpiewaniem.
– Chcesz przemawiać do ludzi, śpiewając? To nie za mało?
Justyna Steczkowska: Nie jestem wieszczem ani politykiem. Nie mogłabym odpowiadać za losy innych. Taka odpowiedzialność by mnie zabiła, bo jak komuś coś obiecam, zawsze dotrzymuję słowa. Do dziś pamiętam małą dziewczynkę sprzed dziesięciu prawie lat, której obiecałam, że wyślę jej zdjęcie z teledysku „Królowa śniegu”. Niestety, zgubiłam gdzieś adres. Teraz to dziecko ma pewnie 18 lat. Bardzo bym chciała, żeby się do mnie odezwała, bo wciąż mam to zdjęcie.
– Może przeczyta i odezwie się. Albo posłucha płyty i napisze do Ciebie e-maila. W tych piosenkach jest taki ładunek emocji...
Justyna Steczkowska: Dobrze to odkryłaś. Poprzednia płyta była bardziej stonowana, w tej dałam upust temu, co siedzi
w moim sercu.
– Miłość do męża, dzieci, ojca?
Justyna Steczkowska: Miłość po prostu.
– Synom śpiewasz swoje piosenki?
Justyna Steczkowska: Pierwsi ich słuchają. Stasio uwielbia „To mój czas” i „Tango”. Jeśli chce, żeby mu je powtarzać, to znaczy, że piosenka jest dobra (śmiech). Mój mały krytyk...
– Mąż też ich słucha?
Justyna Steczkowska: Słucha, a ja obserwuję jego reakcje.
– Zna już piosenkę erotyk „Tylko ty znasz te zaklęcia”? Napisałaś ją dla niego?
Justyna Steczkowska: Dla niego, ale nie słyszał jeszcze słów. Czekam na naszą rocznicę, a będzie przed wydaniem płyty.
– Wybacz, ale czy to normalne pisać tak namiętnie do własnego męża po 11 latach związku?
Justyna Steczkowska: Kiedy mój mąż ciągle bardzo mi się podoba. A namiętność ma wysoką temperaturę. Lubię patrzeć na niego. Wciąż mnie zachwyca, a w jego oczach widzę miłość i pożądanie.
– Masz jakąś receptę, by wciąż podobać się mężowi?
Justyna Steczkowska: Chyba tylko taką, że wyszłam za chłopaka, którego szczerze pokochałam. Całym sercem. Na początku zachwyciła mnie jego uroda. A potem, gdy się bliżej poznaliśmy, stwierdziłam, że jest po prostu dobrym człowiekiem. Zawsze mogłam na niego liczyć. Oświadczył mi się po dwóch latach i nie miałam żadnych wątpliwości, mówiąc „tak”. W dodatku wszystko tak pięknie zaplanował.
– W samolocie, na statku, podczas lotu balonem może?
Justyna Steczkowska: Oświadczył mi się w Budapeszcie, na moście. Zaprosił mnie tam na weekend. Powiedział: „Myniu, jedziemy”. Myślałam, że zabiera mnie gdzieś na Mazury, a tu się okazuje, że wiezie mnie na lotnisko! Pamiętam, jak weszliśmy do hotelu w Budapeszcie, bardzo ekskluzywnego, w pokoju czekały na mnie kwiaty i kartka z miłosnymi życzeniami, napisanymi przez niego! Pomyślałam: Ale się postarał. Nadal jednak nie miałam pojęcia, co się dzieje. Zabrał mnie na spacer – było ciepło, cudna wiosna, szliśmy przez długi most. Nagle Maciek zatrzymuje się, klęka, wyciąga z kieszeni pierścionek i pyta: „Czy zostaniesz moją żoną?” Mnie zamurowało. Do dziś, gdy sobie to przypomnę, chce mi się płakać ze wzruszenia. I wiesz, niesamowity zbieg okoliczności, bo gdy teraz nagrywałam moją płytę „To mój czas”, z okna mojego apartamentu widziałam właśnie ten most!
– Takie chwile pamięta się do końca życia. Pewnie podczas kłótni? Masz wybuchowy charakter?
Justyna Steczkowska: Z charakterem jest całkiem dobrze (śmiech). Jestem tylko kłębkiem emocji. Jak mi coś nie pasuje, mówię o tym od razu i złość mi przechodzi po pięciu minutach. Maciek odwrotnie – nie wybucha. A potem pisze do mnie list...
– Serio, pisze do Ciebie listy?
Justyna Steczkowska: Zawsze pisał listy, mam je wszystkie w pachnącym pudełku, obwiązane wstążeczką. Sądzę, że na prawdziwym papierze łatwiej wyjaśnić wszelkie uczucia. W każdym razie na tyle się już siebie nauczyliśmy, że staram się nie wybuchać, bo wiem, jak go to boli. No i nie przynosi natychmiastowego efektu.
– Ale my – kobiety – musimy z siebie wszystko wyrzucić?
Justyna Steczkowska: Chyba tak, wtedy czujemy ulgę. Ja jednak nauczyłam się, że lepiej porozmawiać, niż się kłócić. Idziemy wtedy na spacer, żeby dzieci nie słyszały, i gadamy o tym, co nas boli. Wracamy pogodzeni, potem jest noc, hmmm, i życie znowu płynie swoim rytmem. I powiem ci coś jeszcze, na różne smutki i niesnaski bardzo pomaga oglądanie starych zdjęć. Ile to przynosi radości, wspomnień. Można zakochać się w sobie na nowo!
– Kiedy się pobieraliście, dawano Wam rok, może dwa?
Justyna Steczkowska: No widzisz… najwyraźniej nikt nie znał siły naszej miłości.
– Uważano, że wokalistka i model nie mają żadnych szans na przetrwanie w związku?
Justyna Steczkowska: No tak, ale z drugiej strony mój model jest przecież bardzo dobrym architektem, ma własną firmę. Chodzenie po wybiegu było tylko chwilowym pomysłem na zarobienie pieniędzy. Ja, mimo że jestem artystką, żyję jak zwykła kobieta, która najbardziej marzyła o rodzinie i miłości..
– O dzieciach?
Justyna Steczkowska: Oj, bardzo. Przecież, jak pamiętasz, nie mogłam ich mieć. Lekarz zapisał mi jakieś leki hormonalne, bardzo silne. Przestraszyłam się, przestałam je brać. Ale akurat wtedy pojechałam z rodzicami do bioenergoterapeuty. Przy okazji sama poddałam się jego energetyzującym dłoniom. Jeździłam do niego z rodzicami kilka razy. Pół roku później okazało się, że jestem w ciąży. Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam w prawdziwym szoku. Pojechałam do Maćka, bo nie chciałam mówić mu o tym przez telefon. Chciałam to przeżyć razem z nim, spojrzeć mu w oczy i przekonać się, czy w takim momencie będzie mnie kochał równie mocno. Dotąd żyliśmy ze sobą, ale byliśmy wolni i odpowiedzialni tylko za siebie.
– A tu nagle poważne życie?
Justyna Steczkowska: No właśnie, ta ciąża była dla nas wielkim szczęściem! Prawdziwym błogosławieństwem. Gdy rodził się Leon, Maciek był przy porodzie i zajmował się nami najtroskliwiej, jak umiał.
– Jaki jest Twój pierworodny? To już duży chłopiec.
Justyna Steczkowska: Duży, chodzi do szkoły sportowej. Jest kopią Maćka. To moje słońce. Wszędzie go pełno. Jest twórczy i ma szalone pomysły. Ostatnio zorganizował w domu pokaz mody, a mnie ustanowił operatorem i powiedział, jak mam to nagrywać (śmiech).
– Młodszy, Stasio, bardziej przypomina Ciebie?
Justyna Steczkowska: Wiesz, może to niewiarygodne, ale jest strasznie podobny do mojego taty. Ciągle widzę w nim jego.
– Wierzysz, że dusza może się odrodzić?
Justyna Steczkowska: Staś, który dostał nawet imię po dziadku, urodził się pięć lat po jego śmierci. Wierzę w opiekę Opatrzności, Dobre Anioły, które są przy mnie, w miłość.
– Tytułowa piosenka z nowej płyty jest o tym, że musisz mieć swoje terytorium?
Justyna Steczkowska: To metafora. Piosenka w rzeczywistości dotyczy mediów, które wtrącają się bezpardonowo w życie innych.
– I plotek? Czytałam, że zaczynasz dzień od narkotyków, potem poprawiasz je alkoholem, a mężczyźni żyć Ci nie dają, więc romansujesz na prawo i lewo...
Justyna Steczkowska: Nawet nie będę komentowała takich bzdur.
– Daj spokój, nie znam bardziej normalnej osoby.
Justyna Steczkowska: Chodzi o to, że im więcej pracuję, tym więcej piszą. Piszą byle co, bo muszą zarobić pieniądze, a prawda nie ma żadnego znaczenia. Poza tym najwięcej zarabiają na rozwodach i romansach. Niektórzy robią więc wszystko, żeby mi to wmówić. Po prostu żenada. Tak więc nie wchodzę w ten świat, bo szkoda na to czasu. Wolę poszaleć z dzieciakami. To jest prawdziwe życie!
– I chcesz mieć jeszcze córeczkę?
Justyna Steczkowska: Gdyby się udało, miałabym pełnię szczęścia. Ale i tak nie mogę mieć pretensji do losu, bo mieszkam w pięknym domu, który zbudował dla nas mój mąż, mamy dwóch cudownych synów, psa, wieczorne rozmowy. A ja w otoczeniu swoich mężczyzn czuję się jak prawdziwa królewna. Wszyscy mnie kochają i nawet nasz pies jest facetem! (śmiech)
– Nie przewidujesz żadnego kryzysu?
Justyna Steczkowska: Nie. Do tej pory go nie mieliśmy. Nawet po siedmiu przysłowiowych latach. Oczywiście zdarzają się drobne konflikty, bez tego nie da się żyć. Ale doszliśmy do takiego porozumienia, że staram się ograniczać nawet moje bałaganiarstwo. Na mojej najnowszej płycie jest piosenka „Dom”, którą niedawno napisałam. Wszystko w niej jest takie, jak w rzeczywistości. Zapach chleba, ziół, parzonej kawy dla mamy. Klimat naszej rodziny. Wdzięczność za to, co dostałam.
– Czemu więc teraz chcesz się poświęcić?
Justyna Steczkowska: Muzyce. Zabrałam się wreszcie za pisanie musicalu, w którym tematem przewodnim będzie postać Marii Magdaleny – jej przemiany i odrodzenia – siła kobiecej miłości. Poza tym wciąż budzi się we mnie potrzeba pisania nowych piosenek. Nie piszę ich, dlatego że muszę, tylko dlatego że ich potrzebuję. Właściwie wszystko robię spontanicznie, a muzyka i miłość są moją siłą i zawsze będą ze mną.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/ Photoshop.pl
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Maria Bulanda
Makijaż Wilson/D’vision
Fryzury Kacper Rączkowski/D’vision
Rekwizyty Piotr Czaja
Produkcja Elżbieta Czaja i Ewa Kwiatkowska