Reklama

– Zgodził się Pan na rozmowę pod warunkiem, że cezurą będzie data 10 kwietnia 2010 roku. Bo wszystko do tego dnia to wspominanie, wszystko po nim to… wywnętrzanie?

Reklama

Jerzy Paweł Nowacki: To jest mój wybór, jestem z natury introwertykiem, ale że wiele osób czuje potrzebę mówienia publicznie o swoich doznaniach, nie chcę ich deprecjonować. Zwłaszcza że osobą publiczną była przede wszystkim moja żona, a nie ja.

– Niech Pan nie przesadza z tą skromnością. Jest Pan doktorem matematyki, rektorem i założycielem Polsko-Japońskiej Wyższej Szkoły Technik Komputerowych. A na mieście wiszą billboardy, że studenci Pana uczelni dostają 10 tysięcy rocznego stypendium.

Jerzy Paweł Nowacki: To zasługa głównie Unii Europejskiej, która te stypendia finansuje, a nasza o tyle, że mieliśmy interesujący pomysł i napisaliśmy dobry wniosek.

– Ale w ten sposób ma się dobre, bezpłatne studia.

Jerzy Paweł Nowacki: I ja się cieszę, bo jako uczelnia kształcąca w naukach ścisłych, przy czym kształcąca na wysokim poziomie i wymagająca wiele, jesteśmy jeszcze bardziej atrakcyjni dla dobrych kandydatów. Ogólnie uważam, że wykształcenie bez znajomości matematyki, a zwłaszcza logiki, jest niepełne. Nawet jeśli komuś się w życiu nie przyda twierdzenie Pitagorasa, nie spotka się oko w oko z sinusem i cosinusem, to myślenie logiczne jest czymś, co mu zostanie na całe życie.

– Znałam Pana żonę, szanowałam, rozmawiałam z nią wiele razy, choć fakt, nie o Pitagorasie. Jako polityk brała się za sprawy trudne, niepopularne, pod prąd, jak choćby antykoncepcja, wiedza o życiu seksualnym człowieka – do tej pory niezałatwione.

Jerzy Paweł Nowacki: Ostatnio zaangażowała się w spór wokół in vitro. Zawsze też uważała, że lepiej niepożądanej ciąży zapobiegać, niż usuwać. Miała poczucie nieskuteczności swojej walki, by Polki mogły decydować o swoim macierzyństwie. Uważała, że człowiek i obywatel powinien mieć wybór. Wybór i przestrzeń. Przede wszystkim miała żal o to do rządu Millera, bo do własnego rządu ma się większe pretensje. Uważała, że błędem było też wprowadzenie religii do szkół i inne formy ustępowania Kościołowi, bo uważała, że między państwem a Kościołem powinna być rozdzielność. Pamięta pani tę akcję pod hasłem: „Niech nas zobaczą”, którą sfinansował jej urząd? Na wielkich billboardach pokazały się pary homoseksualne. Uważała, że musi się zmienić odczucie społeczne w tych sprawach. I miała rację.

– Jak się dogadywał matematyk z humanistką, naukowiec z politykiem?

Jerzy Paweł Nowacki: Żona kończyła etnografię na wydziale historii UW, ja najpierw myślałem o studiach historycznych, potem zdecydowałem się na matematykę. Zainteresowanie historią łączyło nas. Żona twierdziła, że etnografia to wcale nie antypody tego, czym się na co dzień zajmuje. Bo uczy szacunku i zrozumienia dla odmienności. Innych kultur, religii, stylów życia, co tak ważne w pluralistycznej Europie. A światopogląd mieliśmy identyczny.

– Serce po lewej stronie?

Jerzy Paweł Nowacki: I rozum! Nasi rodzice się przedtem nie znali, ale pochodzili z tych samych środowisk. Przed wojną kończyli studia, związali się z Polską Partią Socjalistyczną – zarówno ojciec, jak i teść. Ponieważ pochodziliśmy z tej samej formacji społecznej, podobne poglądy, sposób myślenia na otaczającą rzeczywistość mieliśmy już w młodości. Rodzice żony pochodzili z Kresów, większość mojej rodziny pochodziła z Gdańska, gdzie się urodziłem. Pradziadek, ojciec mojej babci, Józef Czyżewski – działacz polityczny, prezes Polonii w przedwojennym Gdańsku – ma w Trójmieście dwie ulice swojego imienia. Jedna z nich, odchodząca od Monte Cassino, to adres teraz znany, tam gdzie burmistrz Sopotu jakieś piętro sprzedawał czy kupował.

– Miało o czym rozmawiać dwoje pracowników naukowych z tak różnych sfer życia wieczorem, po kolacji?

Jerzy Paweł Nowacki: Obliczenia, które robiłem w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN, były wyspecjalizowane. Trudno o nich byłoby wieczorami rozmawiać w domu. Sprawy zawodowe żony były mniej hermetyczne – początkowo zajmowała się historią Mongolii, a gdy nadeszły zmiany ustrojowe, pracowała w niewielkim zakładzie badawczym Ligi Kobiet Polskich. Zdała sobie sprawę, jak ten czas był niekorzystny dla kobiet, zwłaszcza ubogich, i postanowiła coś dla nich zrobić. Zawsze byliśmy zgodni w sprawach światopoglądowych. Dla mnie równość płci jest rzeczą oczywistą, ale procenty pokazują, że im wyżej, tym kobiet jest mniej. Równość jest zachwiana, zwłaszcza jeśli chodzi o benefity. I nie mam wątpliwości, że to powinno być naprawione. Iza brała udział w różnych protestach, demonstracjach i manifestacjach, bo „trzeba być ze słabszymi”. Była wszędzie tam, gdzie uważała, że być powinna. Nie zwykła oddawać pola, bo milczenie oznaczałoby zgodę w tak ważnych sprawach, jak przemoc domowa, prostytucja, handel ludźmi, gwałty, sprawy, z których jedna trzecia była wtedy umarzana. Gdy została posłanką, jeździła do swojego okręgu, wdrażała różne rozwiązania, na przykład dla niepełnosprawnych. Tego dotyczyło wiele jej interwencji. To przecież główne hasło lewicy: „Pomagać słabszemu”. Czy się spieraliśmy? Tak, ale zawsze widziałem gradację ważności. Jeżeli coś nie było istotne, zawsze ustępowałem.

– Na dodatek ma Pan poczucie humoru. Żona mówiła, że gdy była posłanką, Pan był „posłańcem”, gdy była ministrem pracy i polityki społecznej, Pan mówił o sobie „ministrant”. A gdy żona była wicepremierem, to…

Jerzy Paweł Nowacki: …wicepremierą. Wymyśliłem taką wersję. Żona lubiła żeńskie końcówki, ale powoli i z umiarem. Podkreślała, że jest posłanką, kiedy kilkanaście lat temu wszyscy mówili „poseł”. Teraz to się już zmieniło. Próbowała też wprowadzić ministrę, ale tak na pogodnie.

– Gdy spytałam, dlaczego nie wyszła za mąż za Ludwika Stommę, którego była wielką młodzieńczą miłością, odparła: „Bo on żyje zbyt intensywnie i wymaga ustawicznej uwagi, a ja potrzebuję czasu na refleksję”. A potem już tylko peany na Pana cześć: „Mój mąż Jerzy to matematyk, znacznie spokojniejszy, rozsądny, dobry i mądry człowiek. Wszystko, co najlepsze, to on”. Wcześniej był Pan mężem Barbary Jarugi – starszej siostry Izabeli.

Jerzy Paweł Nowacki: Barbara była moją pierwszą żoną. Poznałem obie siostry jednocześnie w tym samym okresie, przez wspólnego znajomego. Po bardzo krótkiej, trwającej niecałe trzy miesiące znajomości pobraliśmy się. Zginęła w wypadku niedługo później, potrącił ją trolejbus na przejściu przed uniwersytetem. Prawie dwa lata później związałem się z Izabelą.

– Te dwie tragedie dzieli wiele lat, w środku było piękne, długie, szczęśliwe małżeństwo, wspólne życie z dwojgiem dzieci i wnukami, ponad 30-letnie.

Jerzy Paweł Nowacki: 37-letnie.

– Jesteśmy w domu Pana teściów. Mieszkaliście razem?

Jerzy Paweł Nowacki: Nie. Tu się wprowadziliśmy, gdy nasze dzieci były małe. Córki nasze dziś także mieszkają samodzielnie, starsza, Basia, ma dwoje dzieci. Teraz Kasia spodziewa się dziecka. Iza ucieszyła się, gdy została babcią, była bardzo zaangażowana w przyjaźń z wnuczkiem. Uwielbiali się wzajemnie. Jednymi z najlepszych wakacji był dla niej nasz pobyt z Kubą na Helu.

– Było mi strasznie przykro, gdy biskup Pieronek nazwał ją betonem feministycznym, którego kwas solny nie wyżre. Żałowałam, że nie odbiła piłeczki.

Jerzy Paweł Nowacki: Uważała, że to byłoby poniżej pewnego poziomu, który obowiązuje ludzi o pewnym statusie i wykształceniu. I że ona się do tego poziomu nie zniży. To kwestia kultury i wychowania. Zawsze uważała, że jeśli nawet rozmawia się z kimś nieuprzejmym, to nie znaczy, że trzeba się tak samo zachować. Była jednak zaskoczona tą postawą, bo do tamtej pory miała znacznie lepsze zdanie o biskupie Pieronku.

– Pamięta Pan dzień, gdy żona została wicepremierem?

Jerzy Paweł Nowacki: Pamiętam z powodu… zmiany decyzji. W przededniu – spodziewając się takiej propozycji – przygotowała się na odmowę. Uznała, że lepszym rozwiązaniem jest tworzyć tylko koalicję parlamentarną. Następnego dnia, po kolejnej rundzie konsultacji oraz na skutek przekonywania przez Aleksandra Kwaśniewskiego, decyzja uległa zmianie.

– Mieliście Państwo jakiś patent na udany związek przy tak intensywnym, ale różnym trybie życia?

Jerzy Paweł Nowacki: Myśmy bardzo blisko żyli i przyjaźnili się na wielu płaszczyznach. Mieliśmy zwyczaj robienia sobie nawzajem korekty wystąpień, przemówień inauguracyjnych, okolicznościowych. Żona miała znaczną łatwość pisania, ja natomiast jako „korektor” jestem dobry, bo dokładny. Mieliśmy życie z kilkoma punktami wspólnymi, których przestrzegaliśmy.

– Kwestia świadomej umowy?

Jerzy Paweł Nowacki: Świadomej na pewno. Staraliśmy się jeść wspólne śniadania, na dodatek nienerwowo. To jest dobre miejsce i czas, żeby porozmawiać. Po pracy razem chodziliśmy z psem, albo psami, na dosyć długie spacery. Najpierw przez wiele lat ze sznaucerem średnim, potem grzywaczem chińskim, a teraz z dwoma grzywaczami chińskimi.

– Żona mi wyznała: „Uwielbiam chodzić z Jerzym na spacery. Nieważne, czy się wtedy z nim rozmawia, czy się z nim milczy”. I że się na tych spacerach trzymacie Państwo za ręce.

Jerzy Paweł Nowacki: Jak pani widzi, wersje zgodne. Przedłużeniem naszych miejskich spacerów były nasze wypady w Tatry lub Beskidy, gdzie staraliśmy się wyjeżdżać jak najczęściej i wędrować po górach.

– Te punkty „świadomej umowy” po to, by się w codzienności nie oddalić zanadto od siebie, nie zobojętnieć?

Jerzy Paweł Nowacki: Ta myśl chyba była w tle, poza tym ciągle byliśmy siebie ciekawi. Rozmawialiśmy o swoich sprawach zawodowych. I nawet jeśli obchodziło się bez rad, to mówiliśmy o różnych możliwościach, pewnych scenariuszach działania. Dobrze jest o nich powiedzieć na głos i wtedy takie pierwsze słuchanie jest bardzo istotne. Izy i moje. Anegdotki z życia bliskich, ze świata polityki były też. Pamiętam leitmotiv: gdy Iza była pełnomocniczką rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn w rządzie Millera, nie mogła się przebić z niektórymi pomysłami, o których uważała, że są konieczne. Starała się stworzyć urząd równościowy, niezależny od rządu politycznej koniunktury, tak jak jest niezależny urząd rzecznika praw dziecka albo praw obywatelskich, ale nie starczyło czasu. Miała rację, bo jak tylko zmienił się rząd, skasowano ten urząd całkowicie. Teraz się odrodził z zupełnie innymi zadaniami…

– Wierzy Pan w fatalizm, w to, że nasz los jest zapisany w gwiazdach?

Jerzy Paweł Nowacki: W pewnej mierze tak. Z drugiej strony wierzę również, że mamy pewną swobodę wyboru.

– Jaka to swoboda nie wsiąść do samolotu?

Jerzy Paweł Nowacki: Gdyby miała pani rację, należałoby przesiedzieć całe życie na kanapie. Decyzji i nagłych zdarzeń, takich jak wypadek, nie unikniemy. Natomiast sami możemy decydować o drodze życiowej, naszym sposobie myślenia, poglądach, działaniach w szerszym kontekście. Nie o takich, że wyjdziemy pięć minut później i tramwaj nam ucieknie, nie zdążymy na zebranie. My podejmujemy decyzje, ale los je przekreśla, bo człowiek strzela…

– Wiem, Pan Bóg kule nosi.

Jerzy Paweł Nowacki: Ale to człowiek strzela!!! Wybiera cel… Fatalizm zakłada istnienie Boga, który jest przeznaczeniem. A z drugiej strony, jeśli patrzymy na świat mechanicznie, to z wirowania atomów wynika też, że wszystko jest zdeterminowane.

– A wszystkim rządzi wielki demiurg – przypadek.

Jerzy Paweł Nowacki: Jestem agnostykiem, Bogiem sobie życia nie tłumaczę. Nie podoba mi się, że wszystko miałoby nie zależeć ode mnie. To budzi we mnie sprzeciw, bo jednocześnie uważam, że człowiek to brzmi dumnie.

– Agnostykom jest najciężej. Oni wierzą, że tam, po drugiej stronie, nie ma nic.

Jerzy Paweł Nowacki: Jest jeszcze nadzieja, że człowiek ma nieśmiertelną duszę, choć powstaje pytanie: co to jest dusza? Chciałoby się mieć nieśmiertelną duszę, bo przecież człowiek sam siebie lubi (prawie każdy). Z tak lubianej osoby coś tam powinno zostać w eterze, jakieś wyobrażenie, nawet jeśli nasze ciało – nie. Jeżeli tak nie jest, to można się oszukiwać. Bo wiara jednocześnie precyzuje, opisuje niebo, daje nadzieję, że śmierć nie jest kresem. Mnie wystarcza ogólna wiara, że jakaś nasza cząstka jest w jakiś sposób nieśmiertelna. Umieramy w rozmaitym wieku, na rozmaitych etapach, w rozmaitym stanie rozwoju fizycznego i umysłowego. Moi rodzice odeszli w podeszłym wieku, jako osoby schorowane, z problemami z kojarzeniem. Matka z najlepszych lat i ja 20-letni to zupełnie dwie inne istoty niż ja za ileś tam lat i matka z lukami w pamięci. Dlatego nie wierzę w możliwość spotkania się w niebie, tak jak to się potocznie rozumie, nawet jeśli się bardzo kochaliśmy.

– Gdzie Pan był 10 kwietnia?

Jerzy Paweł Nowacki: Rano byłem umówiony z bratową, by pojechać na cmentarz, na grób rodzinny, ale włączyłem telewizor i pomyślałem: poczekam, aż Iza dojedzie do Katynia, i wtedy sobie pójdę. Nie podejrzewałem niebezpieczeństwa. Jak się dowiedzieliśmy o katastrofie, było oczywiste, że od tej chwili wszystko będzie inaczej. Spotkałem się z córkami i resztę dnia spędziliśmy razem.

– One Pana pocieszały czy Pan je?

Jerzy Paweł Nowacki: Nie wiem. Naprawdę. Wśród bliskich pocieszanie jest bez sensu. Wszyscy czują to samo. Starsza córka, Basia, musiała się trzymać, nie miała wyboru, była w ósmym miesiącu ciąży. Lekarze mówili, że musi powściągać uczucia, bo może mieć to negatywny wpływ na dziecko. Siłą rzeczy została zmuszona do zachowania spokoju. Młodsza córka, Kasia, mogła być inna. Nie sposób oceniać czyjegoś zachowania po objawach zewnętrznych. Obie bardzo odczuwają brak matki. Byliśmy rodziną bardzo ze sobą związaną.

– Matka – przyjaciółka.

Jerzy Paweł Nowacki: Bez wątpienia. Córki już z nami nie mieszkały, ale codziennie dzwoniły. Co najmniej jeden telefon dziennie.

– Jak Pan ocenia szum medialny wokół śledztwa, awanturę z krzyżem?

Jerzy Paweł Nowacki: Śledztwo musi potrwać, tempo nie jest dla mnie istotne. Strata się dokonała. Kwestią do ustalenia jest, czy w większym stopniu zawinił brak szkolenia, uszkodzony radar, pogoda czy zła widoczność. Ustalenie tych proporcji nic nie zmieni. Odrzucam spiskową teorię dziejów. To była katastrofa, a katastrofa zawsze ma wiele przyczyn, to splot sytuacji. To, co się wokół tego dzieje, to przykra rzecz. O tyle mnie to nie dziwi, że wszystkie podobne dramatyczne wydarzenia, jak powódź czy śmierć papieża, były używane do celów politycznych.

– Bał się Pan latania, żona się bała latania samolotami?

Jerzy Paweł Nowacki: Nie, chociaż oboje mieliśmy kilka przygód w powietrzu, szarpnięcia przy starcie, turbulencje, burze. Zwłaszcza w Azji, na przykład w Nepalu czy Bhutanie, wszak lataliśmy egzotycznymi liniami lotniczymi. Gdy pracowałem w Kanadzie na uniwersytecie w Calgary, Holandii, Stanach – żona dojeżdżała z córkami i podróżowaliśmy razem. Jak wtedy, gdy objechaliśmy prawie całe Stany Zjednoczone.

– Co Pan czuje, jak słyszy wnioski o ekshumację, badania patologiczne?

Jerzy Paweł Nowacki: Uważam to za zupełnie bezcelowe robienie sensacji. Byłem w Moskwie, rozpoznałem ciało żony. Jeżeli miałbym nie okazywać zaufania, musiałaby być tego istotna przyczyna. Ja takiej przyczyny nie widzę.

– Dwie siostry w odstępie 39 lat? Nie ma w tym przeznaczenia, fatum, wyróżnienia przez los, który się uwziął?

Jerzy Paweł Nowacki: Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. To dwa zupełnie różne przypadki. Uważałem, że drugi raz coś takiego nie może mi się zdarzyć. W tym sensie byłem spokojny o życie żony.

– A jednak się wydarzyło.

Jerzy Paweł Nowacki: To zdarzenie losowe. A że akurat mnie to spotkało? Gdybyśmy wzięli podobieństwo, teoretycznie bardzo rzadkie, ale jednak zdarzające się. Więc się czasami zdarza. A że akurat mnie? Na kogoś musiało paść. Dawniej na wojnach bywało tak, że szło na wojnę siedmiu synów i nie wracał żaden. A szedł jedynak i wracał. Wszystko jest możliwe.

– Pan, matematyk, pewnie potrafiłby podeprzeć to twierdzenie teorią prawdopodobieństwa.

Jerzy Paweł Nowacki: Pani też by potrafiła… Sięga się po dane statystyczne, a wzór na prawdopodobieństwo takich przypadków jest prosty.

– Rozglądam się wokół i zastanawiam się, czy ten dom jest teraz inny, niż był pół roku temu? Nigdzie nie widzę zdjęć pani Izabeli. Chyba nie jest Pan człowiekiem sentymentalnym.

Jerzy Paweł Nowacki: Nasz dom wygląda jak zawsze, tylko to ja teraz dbam, aby w wazonach były świeże kwiaty. Nigdy nie wieszaliśmy fotografii, natomiast portrety Izy wiszą, tak jak zawsze, w gabinecie i sypialni.

– Jest Pan człowiekiem bardzo zajętym. Ale w pewnym momencie wraca się z pracy. Wchodzi Pan do tego urządzonego z wielkim smakiem i gustem, ale pustego domu i... co dalej?

Jerzy Paweł Nowacki: Tu wchodzimy już w czas po 10 kwietnia, czyli właśnie w to, o czym już nie chciałbym rozmawiać. Dlatego prosiłbym o wykasowanie tego pytania oraz pytania o życie teraz.

– Czemu pani Izabela chciała lecieć do Katynia?

Jerzy Paweł Nowacki: Chciała oddać hołd przez wiele lat oficjalnie zapomnianym bohaterom. Z drugiej strony to była delegacja prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej stworzona z osób wyróżnionych. Rodzaj zaszczytu, docenienia.

– Niczego nie przeczuwała?

Jerzy Paweł Nowacki: Niczego. Wybierała się pogodna, radosna. Byliśmy umówieni ze znajomymi na kolację. Miała wrócić o 18.00.

Reklama

Rozmawiała: Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Michał Szlaga
Produkcja Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama