Reklama

Kiedy stało się jasne, że „Wałęsa. Człowiek z nadziei” nie będzie startował w wyścigu do Oscara, Janusz Głowacki mógł poczuć się zawiedziony. Nie tylko dlatego, że pisanie scenariusza do tego filmu kosztowało go sporo czasu i wysiłku, momentami było wręcz męczarnią. Mógł być rozczarowany także dlatego, że – mimo osiągnięć i sławy – wciąż był spragniony nowych sukcesów.

Reklama

A poza tym lubił bywać na światowych salonach, więc na oscarowej gali czułby się jak ryba w wodzie. Zawsze taki był, dlatego jest znany nie tylko jako autor świetnych powieści, dramatów i scenariuszy, ale też jako bywalec salonów, celebryta i playboy, któremu niejeden amant może pozazdrościć miłosnych podbojów.

Wena z półświatka

Głowacki był skazany na literaturę. Z pisania żył jego ojciec, mama była znaną w środowisku literackim redaktorką książek. To ona zaraziła syna miłością do lektury. Czytała mu przed snem arcydzieła literatury francuskiej i była bardzo rozczarowana tym, że mały Janusz niewiele z nich rozumiał. „Czytała mi «W poszukiwaniu straconego czasu» Prousta, a ja, mając 11 czy 12 lat, zasypiałem. Uznała mnie wtedy za idiotę i doszła do wniosku, że powinienem być sprawozdawcą sportowym”, wspominał pisarz w „Newsweeku”.

Mariusz Gaczynski/East News

Przyznał też, że za namową mamy poszedł do szkoły teatralnej, choć nie miał ochoty być aktorem. „Na szczęście wyrzucili mnie po roku za „cynizm i brak talentu”, powiedział. Już wtedy wiedział, że w życiu chce się zajmować pisaniem. Niedługo później odkrył, że najlepsze tematy na opowiadania rodzą się nie tylko w literackich kawiarniach czy modnych knajpach, ale też podrzędnych lokalach, gdzie spotykali się ludzie z warszawskiego półświatka. „Właśnie dlatego, że pochodziłem z kulturalnej rodziny, ciągnęło mnie do półświatka”, wspominał po latach. W swoich pierwszych, wydanych na początku lat 60., utworach Głowacki pokazał, że jest bardzo bystrym obserwatorem rzeczywistości, a ironia, z jaką tę rzeczywistość opisywał, szybko zaskarbiła mu sympatię czytelników. Kilka lat po debiucie był już wielką gwiazdą, miał na koncie kilka książek i scenariusze do filmów „Polowanie na muchy” Andrzeja Wajdy i kultowego „Rejsu” Marka Piwowskiego.

Mariusz Gaczynski/East News

Talent i klata

Jeszcze szybciej niż uznanie krytyków i czytelników, Głowacki zdobył opinię playboya, który bez wysiłku mógł poderwać każdą dziewczynę. Wysoki, dobrze zbudowany, z nonszalancko rozpiętą koszulą obnażającą umięśnioną klatę budził zachwyt kobiet. Rafał Olbiński, znany malarz, a prywatnie przyjaciel pisarza wspomina, że w latach 70. Głowacki był królem Warszawy. „Włóczyliśmy się Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem, żeby poderwać jakieś dziewczyny. I szlag nas trafiał, że najpiękniejsze zgarniał Janusz”, wspominał w jednym z wywiadów Olbiński. I dodawał, że urok pisarza działał także później, gdy na początku lat 80. Głowacki wyjechał do Ameryki. Zanim odniósł tam sukces, musiał zadowolić się posadą wykładowcy na jednej z nowojorskich uczelni. Męczyła go ta praca, ale szybko odkrył jej dobre strony – mógł flirtować ze studentkami.

Wojciech OLSZANKA/East News

Sam Głowacki o swoich miłosnych podbojach wypowiadał się zawsze dyskretnie, ale jednocześnie dbał o to, żeby podtrzymywać legendę playboya. To on opowiadał publicznie o swoim romansie z pewną piękną modelką, o której Seweryn Krajewski napisał piosenkę „Anna Maria”. W jego wspomnieniach opis tej kobiety znacząco odbiega od tego, jak została sportretowana w słynnym przeboju. Głowacki wspomina, że gdy żegnał się z Anną Marią na lotnisku przed jej wylotem do Włoch, powiedział, że jest pewien, że ona ułoży sobie życie za granicą i że już do niego nie wróci. „Nie martw się, ukochany! Kto by tam chciał się ze mną żenić. Wszyscy mnie przelecą i wrócę do ciebie”, miała mu odpowiedzieć modelka. Pisarz nie ukrywa też, że przez wiele lat nie miał ochoty wiązać się z żadną kobietą na stałe, interesowały go tylko przelotne romanse. A to, wbrew pozorom, czyniło go jeszcze bardziej atrakcyjnym. „Czytelniczki zrozumiały, że nie będę ich chciał skrzywdzić, to znaczy żenić się albo zaprzyjaźniać, a jedynie iść z nimi do łóżka. I zaczęły masowo się do mnie garnąć”, wyznał w wywiadzie dla „Twojego Stylu”. Gdy tuż przed czterdziestką Głowacki postanowił się wreszcie ustatkować i związał się z reżyserką Ewą Zadrzyńską, która w 1979 roku urodziła mu córkę Zuzannę, wydawało się, że jest spełniony. Ale wkrótce musiał zaczynać karierę od nowa.

Mariusz Gaczynski/East News

Geniusz dramatu

Na początku grudnia 1981 roku pisarz wyjechał do Londynu na premierę swojego dramatu „Kopciuch”. Kilka dni później w Polsce wprowadzono stan wojenny i Głowacki uznał, że zostaje na emigracji. Zachęcony ciepłym przyjęciem swojej sztuki w Londynie, postanowił zrobić karierę w Stanach. Kiedy przyleciał do Nowego Jorku, miał mało pieniędzy, słabo mówił po angielsku, ale nie brakowało mu ambicji. Nie chciał pisywać dla polonijnych gazet ani wystawiać swoich sztuk w podrzędnych teatrzykach. Choć zaznał upokorzenia i biedy (zdarzało się, że sypiał na ławce w metrze), nie zrezygnował z marzeń o karierze. Wydzwaniał do znanych producentów, chodził do wydawców i próbował ich zainteresować swoją twórczością. Bezskutecznie. Fortuna uśmiechnęła się do niego dopiero wtedy, gdy poznał Arthura Millera, słynnego dramaturga, byłego męża Marilyn Monroe. Miller umawia Głowackiego z Josephem Pappem, legendarnym producentem teatralnym, który po długiej rozmowie decyduje się kupić prawa do inscenizacji „Kopciucha”. Premiera przedstawienia, w którym główną rolę gra świeżo upieczony laureat Oscara Christopher Walken odmienia życie Janusza. Sztuka zebrała świetne recenzje, pisarz otrzymał zamówienia na kolejne dzieła, a jego dramaty trafiły na afisze teatrów całego świata.

AP/East News
Reklama

Ta dobra passa skończyła się niespodziewanie 19 sierpnia 2017 roku. Przebywający na urlopie w Egipcie Janusz Głowacki nagle poczuł się gorzej. W dokumentacji medycznej zapisano, że przyczyną śmierci była "zastoinowa niewydolność serca wskutek podwyższonego ciśnienia krwi". Nikt nie mógł uwierzyć w to, że mistrz odszedł. Tak po prostu.

TRICOLORS/East News
Reklama
Reklama
Reklama