Gordon Ramsey: Kulinarny furiat, który odmówił Madonnie
Dla jednych geniusz kuchni, dla innych psychopata. Dzięki kontrowersyjnym metodom pracy Gordon Ramsay zyskał sławę, pieniądze i status autorytetu kulinarnego. Ale jego droga do sukcesu wiodła przez dramaty i upokorzenia!
Gdy w Internecie pojawiły się zdjęcia Gordona Ramsaya stojącego obok Magdy Gessler, stało się jasne, że słynny szef kuchni przyjechał do Polski i bierze udział w nagraniach „MasterChefa”. Fani tego show TVN od razu zaczęli się zastanawiać, czy wszyscy wyszli cało ze spotkania z szalonym kucharzem. Podobne obawy mieli nawet... jurorzy programu. – Bałem się, jak Gordon będzie się zachowywał na planie. Okazało się, że to normalny i fajny facet z poczuciem humoru, choć w kuchni ma język ostry jak brzytwa – mówi „Party” Michel Moran. – Tak pełnego emocji odcinka w „MasterChefie” jeszcze nie było. Były łzy radości i łzy rozpaczy. Ale to dobrze, bo emocje przekładają się na fantastyczne dania, a Gordon potrafi docenić ich smak – dodaje Ania Starmach. Rzeczywiście, Ramsay słynie z tego, że w kuchni nie uznaje kompromisów, bo uważa, że tylko determinacja i harówka prowadzą do sukcesu. Doświadczył tego na własnej skórze, bo nie miał w życiu lekko.
Rodzinne sekrety
Jak szacuje magazyn „Forbes”, Ramsay, z majątkiem w wysokości 38 milionów dolarów, jest najbogatszym kucharzem świata. Ale Gordon doskonale wie, jak smakuje bieda. Wychowywał się w ubogiej dzielnicy Glasgow, na blokowisku, którego mieszkańcy byli aż za dobrze znani miejscowej policji. „Nie mieliśmy wiele pieniędzy, dorastałem w ciężkich czasach, na stole czasami brakowało jedzenia”, opowiada o swoim dzieciństwie gwiazdor. Jego pierwsze kulinarne wspomnienia? Jajka sadzone i frytki, czasem do tego plaster szynki, no i znienawidzone flaki. „Musieliśmy jeść wszystko, co nam podano. Nie do pomyślenia było, że »tego nie lubię«. Pora posiłków w dzieciństwie nie była czasem radości”, wspomina Gordon. Ale młode lata przyszłego mistrza kulinarnego nie były łatwe nie tylko z powodu biedy. Znacznie gorszy był jego ojciec. W domu Ramsayów to on ustalał zasady. Jedna z nich brzmiała: gotowanie jest niemęskie, więc mały Gordon i jego brat Ronald nie mieli prawa pomagać mamie w kuchni. Za każde naruszenie zasad ojciec karał synów, zwykle okładając ich pięściami.
O ile łatwo było go rozzłościć, o tyle zdobycie jego uznania graniczyło z cudem. Żeby przypodobać się tacie, 7-letni Gordon zaczął pasjonować się piłką nożną. Kibicował jego ulubionej drużynie, Glasgow Rangers. Chodził z ojcem na mecze, znał na pamięć wyniki rozgrywek. To nie wystarczało, więc chłopiec zaczął sam uprawiać sport. „Niemal codzienne biegałem wzdłuż 25-metrowego basenu, żeby sprawdzić, czy wyprzedzę tatę, który pokonywał tor w wodzie. Nigdy mi się to nie udało, a on nigdy nie dał mi forów”, przyznaje Ramsay. Nie poddawał się jednak. Uznał, że zasłuży na miłość taty, jeśli będzie świetnym piłkarzem. Zaczął intensywnie trenować i już po kilku miesiącach trafił do reprezentacji szkoły. „Miałem w sobie agresję, byłem gotów rzucać się do gardeł przeciwnikom. Wiedziałem, że mam tylko jedną szansę”, wspomina Ramsay. Jego talent w końcu dostrzegli wysłannicy Rangersów.
W klubie wyciskali z Gordona siódme poty, ale on był szczęśliwy, bo zaczynał profesjonalną karierę piłkarską. Na treningi uciekał też od tego, co się działo w domu – pijackich burd, w czasie których ojciec dotkliwie bił matkę, a gdy trzeźwiał, wynosił kolejne rzeczy, by kupić za nie alkohol. Ale klub krótko był jego azylem. Ledwie bowiem Gordon trafił do pierwszej drużyny Rangersów, doznał kontuzji, która przerwała jego karierę.
Kuchenne rewolucje
Ramsay był załamany, stracił sens życia. Szukał wsparcia u ojca, ale zamiast tego usłyszał wyzwiska. To przepełniło czarę goryczy. 18-letni wówczas Gordon postanowił odciąć się od rodzinnego koszmaru i wyjechał do Banbury, gdzie dostał pracę jako kelner. Ale od początku ciągnęło go do kuchni, dlatego zapisał się na kurs gotowania. „Wtedy obiecałem sobie, że jeśli zostanę szefem kuchni, to będę najlepszym szefem na świecie. Skoro nie mogę powiesić na piersi medalu zwycięzcy Pucharu Świata w piłce nożnej, to chcę mieć trzy gwiazdki w przewodniku Michelina”, wspomina. Gdy wreszcie zatrudnił się w kuchni, pracował po 16 godzin dziennie i znosił obelgi kolejnych szefów kuchni, by zaspokoić swoje ambicje. „Już wtedy miał szalone zapędy. Wiedziałem, że albo skończy w pudle, albo zarobi miliony”, mówi jego przyjaciel William Murray. Sam Ramsay przyznaje, że najwięcej nauczył się, pracując u kulinarnego mistrza Marco Pierre’a White’a. Najbardziej ekscytowało go, że w kuchni ścierają się mocne charaktery, a wydawanie posiłków jest jak walka na śmierć i życie. Później kształcił się we Francji, najpierw w restauracji Guy Savoy, a potem u Joela Robuchona. Tam dojrzał do decyzji, by wrócić do Londynu i otworzyć własną restaurację. Otwarta kilka miesięcy później Oberżyna szybko zyskała uznanie londyńskich elit i – co ważniejsze – dwie gwiazdki Michelina.
Piekielna kuchnia
Rosnąca z roku na rok sława młodego szefa kuchni sprawiła, że zainteresowała się nim telewizja. Kolejne programy ugruntowały jego opinię geniusza kuchni, ale też... psychopaty. O tym, jak traktuje swoich pracowników i uczestników show, które prowadzi, krążą już legendy. Wymaga od nich bezwzględnego posłuszeństwa i oddania, a każda pomyłka doprowadza go do furii. Obliczono, że podczas jednego odcinka „Koszmarów kuchennych Ramsaya”, których jest gospodarzem, przeklina średnio co dziesięć sekund, czyli wypowiada około 111 niecenzuralnych słów! „Wkurzam się, owszem, przeklinam i niektórzy nie mogą tego znieść. Ale robię to, by uzyskać najlepsze rezultaty i tworzyć jak najlepsze dania”, tłumaczy Ramsay. Nikogo już nie dziwi, że rozzłoszczony Gordon zamyka swoich pracowników w chłodni, potrafi wylać im na głowę miskę białek lub… uderzyć tłuczkiem do mięsa, wymyślając od najgorszych. Ale bezwzględny jest nie tylko dla swoich podwładnych. Gościa, który poprosił o keczup, wyrzucił z knajpy razem ze stolikiem! Ostro potrafi potraktować też gwiazdy. Kiedyś wyprosił ze swojej restauracji Joan Collins tylko dlatego, że przyszła z nieprzychylnym Gordonowi krytykiem kulinarnym! Gdy Madonna chciała zarezerwować stolik na dziesięć osób, odmówił jej, mówiąc, że w jego restauracji największy stolik to sześcioosobowy. Nie przyjął też propozycji, by gotować w jej apartamencie za kilkadziesiąt tysięcy dolarów. „Nie jestem prostytutką”, skwitował.
Potulny jak baranek
Furiat w pracy zmienia się w oazę spokoju, gdy przekracza próg swojego domu. Gordon nigdy nie podniósł głosu ani ręki na żadne z czworga swoich dzieci: Megan, Matyldę, Jacka i Holly, ani na ukochaną żonę Tanę. Kiedyś obiecał sobie, że stworzy szczęśliwą rodzinę i nigdy nie będzie taki jak jego ojciec. I słowa dotrzymał.
W każde sobotnie popołudnie zabiera dzieciaki na zajęcia sportowe, wspiera je i dopinguje. Z synem gra w piłkę nożną, a największą radość sprawiają mu zabawy na dywanie, kiedy cała czwórka leży na nim i opowiada, jak minął dzień. „Kiedy krzyknę na któreś z dzieci, od razu idą do taty, bo mówią, że on nie używa brzydkich słów i jest bardzo miły”, śmieje się żona kucharza. Dziwne? Nie, bo dzieci Ramsaya mają zakaz oglądania programów z jego udziałem. Nie są też rozpieszczane – wakacje spędzają u dziadków, a raz w roku jeżdżą do Disneylandu. Mimo swojej pozycji Gordon nie zapomniał o rodzinie. Nie tylko pomógł swojemu bratu Ronniemu wyjść z nałogu narkotykowego, ale i do dziś chodzi z nim na spotkania grupy wsparcia. Regularnie wspiera domy opieki dla kobiet dotkniętych przemocą w rodzinie i pomaga dzieciom w Afryce. Jedyne, nad czym ubolewa, to fakt, że nigdy nie udało mu się naprawić stosunków z ojcem. Wprawdzie spotkali się po wielu latach, ale zanim kucharz zdążył przedstawić Gordona seniora swojej rodzinie, ten zmarł na zawał.
Dziś Gordon Ramsay prowadzi 30 restauracji na całym świecie. Jest jednym z trzech szefów kuchni na świecie, których restauracje w tym samym czasie miały w sumie więcej niż dziesięć gwiazdek Michelina. Mimo że mógłby odcinać kupony od swojej sławy, wciąż szuka nowych inwestycji. Jego naczelna zasada brzmi: trzymaj się blisko kuchni. A zważywszy na fakt, że na stolik w jego restauracji trzeba niekiedy czekać nawet pół roku, przez kolejne pięćdziesiąt lat nuda mu nie grozi!