Idziemy do kina na Tomasza Kota! Warto! Polecamy premiery filmowe weekendu
Idziemy do kina na Tomasza Kota! Warto! Polecamy premiery filmowe weekendu
Tomasz Kot, a może... porno? :)
1 z 5
Ostatni weekend wakacji upłynie pod znakiem różnorodnego repertuaru, w którym znalazło się miejsce także dla… artystycznego filmu porno. Ale królem kinowego polowania powinien być Tomasz Kot, którego nowy film „Żyć nie umierać” wydaje się być murowanym kandydatem na hit weekendu.
Zapraszam do przeglądu wybranych premier filmowych weekendu. O wszystkich przeczytacie w każdy piątek na MOIM BLOGU.
2 z 5
Żyć nie umierać
Jedno wydaje się być pewne: dla Tomasza Kota warto odwiedzić kino i zaliczyć seans filmu „Żyć nie umierać”, którego uroczysta premiera odbyła się we wtorek. Rola umierającego na raka aktora i showmana wydaje się być stworzona dla Kota, który po lekkiej zadyszce wrócił na szczyty aktorstwa brawurową rolą Zbigniewa Religi w filmie „Bogowie”. Póki co więc jego nazwisko wydaje się być synonimem udanego wyjścia do kina.
Świetna kreacja to właśnie to, co w filmach takich jak „Żyć nie umierać” „robi różnicę”. Scenariusz Cezarego Harasimowicza luźno oparty na losach Tomasza Szymkowa wymaga dobrego aktora, który swoją obecnością na ekranie sprawi, że widz zżyje się z głównym bohaterem i razem z nim przeżyje blaski i cienie smutnego faktu – nieuleczalnej choroby i gasnącego zbyt szybko życia. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Kot podoła temu zadaniu i dzięki niemu wzruszymy się, ale i uśmiechniemy.
Werdykt: Dla Tomasza Kota
Zwiastun:
3 z 5
Hitman: Agent 47
Na początku była gra komputerowa. Potem kilka następnych jej części. Wszystkie odniosły sukces, więc nic dziwnego, że na potencjał drzemiący w grze zwrócili uwagę filmowcy. Pierwsza część przygód łysego i cichego zabójcy trafiła do kin już w 2007 roku, ale nie zrobiła wielkiej kariery. Po latach postanowiono ją wskrzesić na nowo i wiele wskazuje na to, że los filmu „Hitman: Agent 47” będzie podobny. Dowodem na to przeciętne wyniki finansowe z pierwszego weekendu wyświetlania w kinach w USA.
Bohaterem filmu jest genetycznie modyfikowany zabójca, dla którego nie istnieje słowo „przeszkoda”. Do założonego celu dąży po trupach (ale tylko po trupach oprychów, Agent 47 nie zabija osób postronnych, taki jest dobry) i nic nie jest mu w stanie przeszkodzić. Choć są tacy, którzy próbują. To tajemnicza korporacja, która chce stworzyć armię zabójców na wzór i podobieństwo tytułowego agenta. Dobrymi chęciami piekło brukowane, jak to mówią.
Pierwsi widzowie narzekają, że film nijak ma się do gry, w której Agent 47 był mistrzem sprytu, elegancji i cichego załatwiania sprawy. Filmowy agent wzorem Johna Rambo pozostawia po sobie zgliszcza. Czyli coś, co możemy aktualnie oglądać w co drugim filmie. Jeśli więc ktoś lubi mało oryginalne filmy huczące wybuchami...
Werdykt: Dużo akcji, mało sensu
Zwiastun:
4 z 5
We Are Your Friends
Zac Efron od dłuższego już czasu stara się zmazać łatkę pięknego i rozśpiewanego chłopczyka z „High School Musical”, jaka do niego przylgnęła i trzeba przyznać, że nieźle mu to idzie. Oczywiście nie ucieknie od swojego wyglądu i nic na niego nie poradzi (no mógłby się nażreć hamburgerów, ale to dość radykalne rozwiązanie), ale przynajmniej projekty, jakie wybiera są nieporównywalnie bardziej ciekawe od licealnego musicalu. I choć nadal jego nazwisko kojarzy się raczej źle, to filmami takimi jak „Ja i Orson Welles” czy choćby „Sąsiedzi” udowadnia, że jest coraz lepszym aktorem, no i ma dystans do siebie.
„We Are Your Friends” wygląda na kolejny krok Efrona w stronę poważniejszego aktorstwa. Obsadzony po warunkach w roli przystojnego DJ-a, któremu marzy się kariera w dźwięczącej bitami nocnej Kalifornii, stara się jak może, by „We Are Your Friends” nie był tylko kolejnym głośnym filmem dla młodzieży, ale też mówił coś więcej o dzisiejszym świecie. Nie liczę, że będzie to równie dobry film jak podobna mu „8 Mila”, ale chyba warto dać mu szansę i nie zasłaniać się niechęcią do Efrona.
Werdykt: Starter przed nocnym clubbingiem
Zwiastun:
5 z 5
Love (2015)
Nie jest to pierwsza próba wprowadzenia pornografii na salony i zamaskowania jej kinem artystycznym. Dość powiedzieć, że sławetne „Głębokie gardło” pokazywano w kinach Nowego Jorku, gdzie zbierał modną widownię od Andy'ego Warhola (który sam eksperymentował z tematem, żeby wspomnieć tylko jego film „Blow Job”) po wyfiokowane damy w futrach. Wtedy jeszcze wyświetlany o północy w ramach tzw. „midnight movies” nie ukrywał, że jest zwykłą pornografią. Ot szczęśliwie trafił na salony, ale szybko z nich zniknął.
A potem przyszli Francuzi i wprowadzili do kin serię artystycznych pornosów pokroju „Gwałtu” „Baise Moi”. Zaraz za nimi do kin trafiły „Intymność” i „9 Songs”, ale okazało się, że nawet artystyczne porno dalej pozostaje pornografią i większej kariery poza chwilową anomalią na dużym ekranie nie zrobi. Podobnie zakończy się zapewne historia „Love” Gaspara Noego, choć – jak mówi sam reżyser – „to nie porno w 3D, to miłość”.
Werdykt: Porno w 3D
Zwiastun:
OCENZUROWANO :)