Nikt nigdy nie powiedział o niej, że jest piękna. Ang Lee, reżyser „Rozważnej i romantycznej”, pytany o ocenę jej urody, po długim namyśle odparł: „Najbardziej podobają mi się jej mięśnie”. Teraz jednak Emma wygląda przepięknie. Do apartamentu w londyńskim hotelu przychodzi ubrana w wydekoltowaną suknię w lamparcie wzory. Opalona, w nowej blond fryzurce. Trudno uwierzyć, że skończyła 47 lat. „Kiedy miałam 20 lat, wierzyłam, że jeszcze całe życie przede mną i że zdążę jeszcze być piękna. Potem miałam lat 30 i starałam się z życia czerpać obiema rękami, zapomniawszy o sobie samej. A teraz, po czterdziestce, mam w końcu okazję cieszyć się sobą, swoją rodziną i swoją pracą. To sprzyja urodzie. Myślę, że spotykamy się w najlepszym momencie mojego życia”, mówi na wstępie.

Reklama

– W filmie „Przypadek Harolda Cricka” gra Pani pisarkę, która od dziesięciu lat nie może skończyć swojej powieści. W wyniku wielu perypetii książka zostaje w końcu napisana, a w Pani bohaterce następuje wewnętrzna przemiana. Czy pamięta Pani taki moment w życiu, który zmienił Panią na zawsze?
Oczywiście. Taka chwila miała miejsce siedem lat temu, kiedy na świat przyszła moja córka Gaia. To było najwspanialsze doświadczenie mojego życia. Po jej narodzinach nigdy już nie byłam taka jak dawniej. Moja córka wyleczyła mnie z egocentryzmu, sprawiła, że zrozumiałam, że to nie praca jest najważniejsza, ale ja i moja rodzina. Teraz to Gaia jest motorem mego życia.

– Urodziła ją Pani zaraz po 40. urodzinach. Wcześniej nie chciała się Pani zdecydować na macierzyństwo?
Zawsze bardzo chciałam mieć dziecko, ale w moim przypadku to nie było wcale takie łatwe. Z moim pierwszym mężem Kennethem Branaghiem odbyliśmy tysiące wizyt lekarskich, zrobiliśmy mnóstwo badań, ale niestety dziecko nie było nam dane. Kiedy się rozwiedliśmy, byłam załamana. Bo oto nagle okazało się, że moje życie jest ruiną: nie mam męża, nie mam dziecka i wszystko, co mi zostało, to praca. I w pracy właśnie, na planie „Rozważnej i romantycznej”, poznałam Grega Wise’a. Byłam nim oczarowana, a on opowiadał mi później, że nigdy wcześniej nie widział kogoś, kto tak jak ja potrzebował miłości i ciepła. Greg w przerwach na planie zabierał mnie do swego domu na wsi. Miałam wówczas dużo pracy, bo pisałam jakieś scenariusze, a on codziennie przygotowywał mi jedzenie. To mnie bardzo rozczuliło. Nawet nie wiem, kiedy się zakochałam. Gaia była owocem naszej miłości. Urodziła się dwa lata przed naszym ślubem. Teraz jest naszym największym skarbem.

– To prawda, że to właśnie z powodu córki nie zgodziła się Pani wyprowadzić z Londynu do Los Angeles?
Tak. Uwielbiam nasz wielki londyński dom. Chciałam, żeby Gaia w nim dorastała. Nie bez znaczenia było także to, że po drugiej stronie ulicy mieszka moja mama, która wpada do nas każdego popołudnia. Nie wyobrażam sobie pozostawienia jej tutaj samej. Zresztą kiedy przyjeżdżam do Hollywood, wystarczy kilka minut, żebym została sprowadzona na ziemię i poczuła się jak trybik w jednej wielkiej machinie filmowej. Chyba raczej nie przepadam za tym uczuciem. Potem, kiedy już wracam do pochmurnej, zimnej Anglii, muszę przez kilka dni odreagowywać amerykańską przygodę.

– I jak Pani odreagowuje?
Na przykład nocami smażę marmoladę albo sprzątam cały dom. Takie proste domowe czynności od razu ustawiają priorytety w odpowiedniej kolejności.

Zobacz także

– Słyszałam, że uwielbia Pani sprzątać.
Nie cierpię. Pochodzę jednak z rodziny, w której sprzątanie było częścią tradycji. Kiedy byłam mała, całe nasze życie było podporządkowane prowadzeniu domu. Moja babcia każdego dnia tygodnia miała inne obowiązki. Poniedziałek był dniem czyszczenia podłóg, wtorek prania, środa prasowania i tak dalej. Ja dom sprzątam raz w tygodniu. Nie mam żadnej pomocy. Wszystko robię sama i ma to dobre strony, bo dzięki temu doskonale wiem, co gdzie jest. I kiedy w domu jest już czysto, to przez kilka godzin pozostaję w złudnym przekonaniu, że mam kontrolę nad własnym życiem. A potem wstaje Gaia i wywraca dom do góry nogami.

– To prawda, że nigdy nie zatrudniła Pani niani dla córki?
Miałam nianię, ale nigdy na stałe. Teraz moja córka ma już siedem lat i nie potrzebuje tak wiele opieki, jak wcześniej. Zawsze jednak dbałam o to, żeby przebywać z nią jak najdłużej. Bo najważniejsza w rodzicielstwie jest obecność. Nie wierzę w to, co piszą teraz niektórzy psycholodzy, że nieważne jest to, ile jesteś z dzieckiem, ale jak intensywnie. To jakaś bzdura. Dziecko musi mieć świadomość tego, że jego mama jest na wyciągnięcie ręki.

– Mąż jest od Pani młodszy o siedem lat. To nie przeszkadza?
Wcale. I śmieszą mnie ogromnie komentarze, w których nazywa się mnie starą babą, która sobie wzięła młodszego. Niedawno jakaś gazeta napisała, że zmieniłam uczesanie, bo mój mąż nie mógł już patrzeć na moje siwiejące włosy. Strasznie się uśmiałam, wycięłam artykuł i oprawiłam go w ramki. Potem dałam go przeczytać Gregowi. „Nie spodziewałem się tego, że taki ze mnie wymagający małolat”, powiedział.

– Jak by Pani teraz określiła swój zawód? Jest Pani aktorką filmową, teatralną, pisarką?
Jestem matką. To najważniejsza funkcja, jaką obecnie pełnię. Poza tym najbliżej mi do aktorki filmowej. Uwielbiam grać. Ta czynność nie przysparza mi żadnych problemów. Zdecydowanie najgorzej jest z pisaniem. Kiedy wiem, że muszę przygotować scenariusz, przeżywam potworne męki. Najpierw całymi tygodniami nie mogę się do tego zabrać, a potem ślęczę nad pustą kartką godzinami. Aktorstwo to w porównaniu z pisaniem najprostsza rzecz na świecie.

– Za scenariusz do „Rozważnej i romantycznej” dostała Pani Oscara. Czy to prawda, że trzyma go Pani w łazience?
Tak. Stoi na półce obok Oscara, którego dostałam za rolę w filmie „Powrót do Howards End”. Wiem, że dziennikarze uważają to za ekscentryczne, ale moim zdaniem łazienka jest najlepszym miejscem dla tych statuetek. No bo gdzie miałabym je postawić? Na kominku, żeby straszyły gości? W łazience są najbezpieczniejsze. Poza tym mój dom jest potwornie zagracony. Wszędzie jest pełno książek i zabawek Gai. Myślę, że Oscary mogłyby się w tym bałaganie zgubić.

– Często w wywiadach powtarzała Pani, że aktorstwo jest bardzo istotnym punktem Pani życia. Teraz jednak przyjmuje Pani niewiele propozycji zawodowych, chcąc być jak najwięcej z dzieckiem. Łatwo było podjąć taką decyzję?
To było bardzo trudne przede wszystkim dlatego, że jestem typem perfekcjonistki i wszystko, co robię, staram się robić jak najlepiej. Kiedy Gaia była mała, nie znosiłam wyjeżdżać na plan filmowy. Najbardziej wykańczało mnie to, że pracując, myślałam o córce, a będąc z córką zastanawiałam się, czy nie powinnam teraz przygotowywać się do roli. Nie potrafiłam sobie poradzić z tą presją, bo w dzisiejszych czasach nie wystarczy już być tylko dobrą matką lub tylko dobrą aktorką. Wymaga się od nas perfekcji na obu polach.

– I to wtedy właśnie spotkała się Pani z Dalajlamą?
Tak, w czasie, kiedy naprawdę nie potrafiłam pogodzić tych dwóch światów. To było niesamowite doświadczenie. Kiedy zaczęłam opowiadać mu o swoim życiu, on spojrzał na mnie i zapytał: „Gdzie tak biegniesz? Po co ci tyle rzeczy naraz?” Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. I wtedy usłyszałam: „Dlaczego po prostu nie usiądziesz wygodnie i nie napijesz się filiżanki herbaty?” Co innego mi więc pozostało? W momentach krytycznych piję po prostu kilka herbat dziennie.

Reklama

Rozmawiała Iza Bartosz

Reklama
Reklama
Reklama