Finał show „Doda. 12 kroków do miłości”, w którym Dorota Rabczewska szukała partnera, wywołał spore emocje. W ostatnim odcinku, nagrywanym cztery miesiące po zakończeniu randek z kandydatami, gwiazda zdradziła, że jest zakochana, ale… nie w mężczyźnie poznanym w programie! Internauci szybko odkryli, że Doda spotyka się z Dariuszem Pachutem, ratownikiem medycznym, podróżnikiem i mistrzem Polski w brazylijskim jiu-jitsu. Czy jest wreszcie szczęśliwa?

Reklama

Doda o swoim nowym związku

Iwona Zgliczyńska: Przyznałaś, że jesteś zakochana. Zdradzisz, jaki jest Dariusz?

Doda: Niczego nie zdradzę, ponieważ uważam, że miłość nie potrzebuje publiczności, a publiczność nie powinna potrzebować detali z mojego życia prywatnego.

IZ: Liczyłam, że będziesz chciała się podzielić szczęściem…

D: Czuję się jak każda inna zakochana osoba. Wspaniale! Przecież niczym nie różnię się od innych zakochanych kobiet. Nie jestem z Jowisza ani z Saturna.

Zobacz także
Instagram/Dariusz Pachut

Zobacz także: Doda i Dariusz Pachut całują się na nowym zdjęciu! Jest gorąco

Doda o show "Doda. 12 kroków do miłości"

IZ: Niektórzy widzowie poczuli się rozczarowani, że nie wybrałaś żadnego kandydata z programu. Krytykowali cię za to, że znalazłaś sobie faceta w realnym życiu. Jak się z tym czułaś?

D: (śmiech) Czy ty słyszysz, jak to absurdalnie brzmi? Eksperyment sam w sobie zakłada, że jest badaniem, próbą, to nie jest prawdziwe życie. Przejdźmy zatem do realnego życia. Program „Doda. 12 kroków do miłości” nie polegał na tym, by znaleźć mi męża. Ten reality show był wymyślony dla mądrych i wrażliwych ludzi, którzy umieli wyciągnąć lekcję dla siebie. A reszta, która oczekiwała, że będę królikiem doświadczalnym w tym eksperymencie tylko po to, by po dwóch randkach zakochać się na siłę w jednym z 12 kandydatów, nie zrozumiała idei show. Lepiej byłoby, gdybym udawała przez miesiąc, że kogoś wybrałam,mimo że to byłoby kłamstwo? Mam dużo dystansu do tego.

IZ: Nie chciałaś grać?

D: Nie. To program rozrywkowy, który ma bawić, ale nie moim kosztem. Zaczęłam i skończyłam go jako singielka i nie żałuję. Już w półfinale powiedziałam, że nie czuję, bym mogła któregokolwiek z kandydatów zaprosić na randkę weekendową. Dlatego zamieniliśmy ją na wyjazd z przyjaciółmi. Zarówno Stefan, jak i ja na to spotkanie zabraliśmy bliskie sobie osoby. To była transparentna sytuacja. A dla widzów? Wielu do mnie pisało, że dzięki programowi zapisali się natychmiast na terapię, bo przestali się wstydzić. Wiele kobiet komentowało, że widzą we mnie swoje lustrzane odbicie i dziękują za odwagę w pokazywaniu swoich słabości. Przecież mogłam montować odcinki tak, żeby zrobić sobie dobry PR, ale jak wtedy ktokolwiek miałby wyciągnąć lekcje? Nie ukrywajmy, w randkowaniu byłam i jestem fatalna. Kobiety między słowami odczytywały interesujące wątki dotyczące budowania związków. Na przykład, że czasem lepiej się pożegnać po przyjacielsku już na wstępie, kiedy jedna z osób czuje brak zaangażowania lub widzi zbyt wiele różnic. Lepiej rozstać się, niż brnąć w relację na siłę. Kobieta również nie musi dziś wybierać spośród kandydatów podanych jej na tacy. Nie musi ulegać presji, jeżeli żaden nie jest w jej typie. Warto być zdrowo wybredną i iść w tej sprawie za głosem serca i rozumu. Przecież nikt za nas życia nie przeżyje.

IZ: Czy dzięki programowi zmieniłaś swoje podejście do facetów?

D: Ależ przecież ani mnie, ani Polsatowi zupełnie nie chodziło o to, bym zmieniła podejście do mężczyzn, tylko żebym zmieniła podejście do samej siebie i tym samym pomogła innym kobietom. Eksperyment był kręcony przez pięć tygodni w czerwcu, w tym czasie spotkałam się na randkach z 12 facetami, których widziałam pierwszy raz w życiu. Najwięcej dały mi obejrzenie siebie samej z boku i rozmowy z psychologiem, podczas których omawiałam każde spotkanie. Kiedy widziałam zmontowane fragmenty, zauważyłam, że pewne sygnały, które wysyłam, nie są adekwatne do moich prawdziwych intencji. Czasem robiłam takie miny, które kompletnie nie odzwierciedlały tego, o czym myślałam, albo mówiłam coś tak abstrakcyjnego, że wzbudzało konsternację i szok. To było dziwne sprzężenie i wtedy zrozumiałam, że muszę nad tym popracować. Chcę trochę wyhamować swoje poczucie humoru, bo bywam zbyt sarkastyczna. Podobnie z brutalną szczerością i spontanicznymi odruchami – to czasem bywa zbyt intensywne, a szybkość moich pytań i nadekspresja mogą osaczać. Nie chcę stawiać ludzi w niekomfortowej sytuacji, nie chcę robić im przykrości.

IZ: Czy fakt, że brałaś udział w programie, pomógł ci się zakochać poza nim?

D: Trudne pytanie. Miłości nie da się tak przeanalizować, zaplanować ani na nią przygotować. Raczej potrzeba na nią czasu i braku kamer (śmiech). Na pewno program pootwierał mi wiele klapek w głowie i pozwolił się oczyścić. Ostatecznie w ogóle nie żałuję, że to z siebie wyrzuciłam. Skoro przez tyle lat wywlekane były szczegóły mojego życia prywatnego i nigdy nie dane mi było na spokojnie przedstawić, jak to przeżywałam, to dlaczego nie miałabym zakończyć etapu nieporozumień miłosnych i traum na oczach wszystkich, by przy okazji pomóc innym wyciągnąć lekcje na moim przykładzie? Jeżeli choć jedna osoba po tym programie stwierdzi, że terapia to nie wstyd, i poprosi o pomoc, to było warto. Dlatego teraz czuję się oczyszczona i wiem, że razem z Polsatem zrobiliśmy kawał dobrej roboty!

East News/Paweł Wodzyński

Zobacz także: Doda i Dariusz Pachut pokazują coraz więcej wspólnych zdjęć. Gwiazda pisze o... dzieciach!

Doda o płycie "Aquaria"

IZ: Występowałaś w show i jednocześnie pracowałaś nad płytą „Aquaria”, która także opowiada o symbolicznym oczyszczeniu.

D: Aqua, czyli woda, jest dla mnie symbolem oczyszczenia, spokoju, ale też gwałtownego sztormu. Woda potrafi być destrukcyjna albo kojąca. W tekstach na płycie zamknęłam dwa ostatnie lata swojego życia. To był czas mojej walki z depresją, ucieczki z toksycznej relacji, terapii i odzyskania zdrowia psychicznego. Dziś czuję spokój.

IZ: Nagrałaś płytę, nakręciłaś show, zakochałaś się. Sporo teraz dzieje się w twoim życiu…

D: W tym roku obchodzę 20-lecie kariery i zależało mi, żeby podczas reality była pokazana moja praca i pasja. Dla mnie to nie był show matrymonialny, tylko nauka siebie, pokazanie mojego życia i najważniejszej rzeczy – płyty, na którą moi fani czekali 10 lat! Ponad wszystko jestem i będę dla nich piosenkarką… Jednak mogę dziś już zdradzić, że wymyślam kolejne show. Ale żadnych randek! Nie mogę już na nie chodzić, skoro mam faceta (śmiech). A prywatnie? Teraz niczego nie planuję. Życie bywa zaskakujące. Nigdy nie wiadomo, co będzie za kilka miesięcy, za rok. Żyję wolniej i skromniej. Nie chcę być w pędzie, nakręcać w sobie chorych ambicji. Nie chcę też monetyzować nowej płyty i ruszać natychmiast w trasę koncertową z 50 miastami, jak kiedyś. Będzie ich 10, może dopiero od stycznia. Teraz chcę po prostu pożyć sobie, cieszyć się prostymi rzeczami, zwolnić. Nic mi nie daje takiego spokoju ducha jak wyłączenie telefonu i czas we dwójkę. Czasem na kilka dni uciekam z social mediów, bo intencjonalnie odrywam się od rzeczy, które pochłaniają energię. To jest świadomy odruch osoby szczęśliwej, która wygrała walkę z depresją i przewartościowała swoje życie.

IZ: Żyjesz skromniej? To zupełnie mi się z tobą nie kojarzy.

D: Od lat nie mam już potrzeby kupowania niesamowitych torebek i butów czy wymyślania szalonych kreacji do popisywania się na ściankach. Naprawdę już to odhaczyłam. Nie mówię, że to było złe. Po prostu na tamten moment chciałam dać swoim fanom najlepsze, co mogłam. Jednak dziś już nie mam na to ochoty. I co innego uważam w sobie za najlepsze. Mogłabym chodzić w jednej spódnicy i jednym T-shircie. Oczywiście piorąc je (śmiech).

East News/Artur Zawadzki/REPORTER

Zobacz także: Doda chwali się intensywnym porankiem z Dariuszem Pachutem. Było naprawdę gorąco

Doda o swoich planach i nowych wyzwaniach

IZ: Przed tobą czas podróży czy raczej czas domowy?

D: Nie wiem. Mam teraz taką superzdrapkę i niemal codziennie zdrapuję z niej jakieś nowe wyzwanie, a potem muszę je zrealizować, dzięki temu mam nowe przygody i fajne doznania.

IZ: To jest taka „zdrapka przyjemności”?

D: Nie! Ostatnio zdrapałam „Jedź na ferraty”. Aż musiałam googlować, co to takiego. Okazało się, że wspinaczka wysokogórska z zabezpieczeniem na stalowej linie. A ja przecież mam lęk wysokości.

IZ: Zrobiłaś to?

D: Po to są właśnie wyzwania, by je realizować. Lubię pokonywać swoje słabości. Jeśli boję się czegoś i uda mi się przełamać samą siebie, czuję, jak wzbudza to we mnie wielkie emocje.

IZ: Czyli poukładałaś sobie wreszcie życie.

D: Nie wiem, czy poukładałam. Cały czas „ciągnie się” za mną prokuratura, przez mojego eksmęża. Nie mogę się otrzepać i pójść dalej, choć bardzo bym chciała. Jestem przekonana, że w obliczu akurat tego problemu będę samotna. Nie wiem, kto miałby mi pomóc.

IZ: Czy w takich sytuacjach miłość nie dodaje nam sił?

D: My, kobiety, same dla siebie musimy być filarami. Same nauczyłyśmy mierzyć się z problemami i brać życie ze wszystkimi jego blaskami i cieniami. A zdrowa miłość? Ona nie jest plastrem na stare rany czy antidotum na dawne błędy. Daje ukojenie duszy, ale to działa w obie strony. Obojętnie, w jakim wieku jesteście, po ilu rozwodach i jak bardzo nie wierzycie w szczęście, nie szukajcie miłości na siłę, bo ta znajdzie was sama.

Instagram/@dodaqueen
Reklama

Rozmawiała Iwona Zgliczyńska

Reklama
Reklama
Reklama