Co gra w duszy Krzysztofa Respondka
Śpiewał w kościele i ściągał tłumy. Nie został księdzem, wybrał aktorstwo. Gdy rzucał teatr dla kabaretu, koledzy mówili: „Toś się stary pogrzebał”.
Kiedy po raz pierwszy stanął na scenie telewizyjnego show „Jak oni śpiewają”, widzowie pytali: „Kto to jest ten Respondek?” A on wygrał. Nam zdradza, co naprawdę jest dla niego wygraną.
– A kto to jest ten Respondek?”, to pytanie powtarzano wiele razy, gdy ruszał show. A Ty go wygrałeś. Ludzie Cię pokochali, ale teraz wszystko chcą o Tobie wiedzieć. Jesteś na to przygotowany?
Krzysztof Respondek: Na kilka dni przed finałem mama powiedziała: „Krzysiu, Krzysiu, jak dobrze, że ten program już się kończy, bo kiedyś do sklepu jechałam pięć minut, a teraz cztery godziny. Wszyscy mnie zatrzymują i opowiadają o tobie. Jakbyś nie był moim synem, jakbym sama nie miała telewizora”. Wiem, że budzę ciekawość. Sam raczej wolę słuchać. Ale niech będzie, pytaj.
– Zawsze byłeś takim grzecznym chłopcem?
Krzysztof Respondek: Zapowiadałem się na aniołka, ale zboczyłem z drogi (śmiech). W drugiej klasie podstawówki zostałem ministrantem w kościele. Raz zaśpiewałem „Pan jest moim pasterzem”, okazało się, że mam całkiem niezły głos, i pozwolono mi spróbować podczas mszy. A potem ludzie zaczepiali moją mamę, pytając: „Na której mszy śpiewa Krzysiu?”, i przychodzili posłuchać. O tej godzinie kościół był pełen. I ksiądz kazał mi śpiewać na wszystkich pięciu niedzielnych mszach. Takie było moje dzieciństwo. Trzecia, czwarta, piąta klasa. W każdą niedzielę, okrągły dzień, siedziałem w kościele. Miałem wtedy swój pierwszy fanklub – babć (śmiech). I wszyscy wokół powtarzali, że zostanę księdzem. Uratowała mnie mutacja. Tak potwornie zacząłem fałszować, takie strzelałem koguty, że wreszcie zwolniono mnie z posady. Zapuściłem długie włosy i przestałem pasować do ołtarza.
– Pachnie mi buntem.
Krzysztof Respondek: Nie lubiłem się uczyć, nie było u mnie takiej tradycji. Po szkole rzucałem w domu tornister i pędziłem na podwórko. Piłka nożna, wędkowanie i ptaki to były moje priorytety. W ósmej klasie wychowawczyni zaprosiła mamę na rozmowę i radziła jej: „Niech Krzyś nie idzie do liceum, nie poradzi sobie”. A ja liceum skończyłem. Nie bez problemów, przyznaję. Byłem hipisem z długimi włosami. Nie chcieli mnie przez to dopuścić do matury, kazali iść do fryzjera. Odgrażałem się, że będę pierwszym, który udowodni, że szkoła nie jest potrzebna. A jednak włosy obciąłem. A potem złapałem się za głowę, bo zupełnie nie wiedziałem, z czego mógłbym zdawać egzamin na studia. Tak naprawdę z niczego chyba (śmiech). I dlatego wybrałem PWST. Tylko tam nie straszyli sprawdzianem z matematyki czy wypracowaniem. Na egzaminie zagrałem stołek, zbierałem z podłogi wymyślone klocki i dostałem się na wydział aktorski. To był szok dla wszystkich znajomych, dla rodziny. Kiedy wyszło na jaw, że chcę zdawać do szkoły teatralnej, dziadkowie, którzy mieszkali w Niemczech, wystosowali list, że to głupi pomysł, aktorzy są nieszczęśliwymi ludźmi, rodziny im się rozpadają i w ogóle... Na szczęście w tamtych czasach korespondencja z zagranicy szła bardzo długo. List przyszedł po zdanych egzaminach. Wtedy dziadek napisał drugi list, żeby jednak studia skończyć, bo to zawsze wyższa uczelnia i na ten cel przysłał sto marek.
– Nie wierzyli w Ciebie?
Krzysztof Respondek: Sam w siebie nie zawsze wierzę. Nie jestem człowiekiem, który powtarza: „Jestem najlepszy, świetny, uda mi się”. A potem załamka, bo coś jednak idzie nie tak. Założyłem sobie, że studiów nie skończę. Pamiętam, jak po obronie mój promotor powiedział: „Respondek, przez jedną chwilę nie wierzyłem, że napiszesz tę pracę”. Obroniłem się z wynikiem bardzo dobrym. Oprócz mnie tylko dwie osoby z całego roku dostały propozycję etatu w teatrze. Wybrałem chorzowski Teatr Rozrywki, bo był blisko domu. I tak właśnie idę przez życie, nikt we mnie nie wierzy, a ja coś osiągam. Zakładam porażkę i na przekór temu wiele mi się udaje. I tak już prawie czterdzieści lat.
– A miłość Ci się udaje?
Krzysztof Respondek: Wierzę w miłość mojej żony, wierzę w swoje uczucie. Niezmiennie od lat. Z Kasią pobraliśmy się, gdy byłem na czwartym roku studiów. Poznaliśmy się jeszcze w liceum. Chodziliśmy do jednej klasy i bardzo się na początku nie lubiliśmy. Kasia była wzorowym kujonem, a ja? Już wiesz. Ale bardzo dużo czasu spędzaliśmy razem, przyciągaliśmy się pomimo tych różnic, nie nudziliśmy ze sobą. I zawsze mi się podobała. Ona nie zakochała się w aktorze, w zwycięzcy popularnego programu, tylko w Krzyśku. Bezinteresownie, jak ja w niej. I to jest najpiękniejsze. Uczucie bez kalkulacji. Czyste. Jesteśmy razem 17 lat.
– Ona, nauczycielka w Tarnowskich Górach, a Ty, artysta, coraz częściej w Warszawie. Bo tu się robi karierę. Można tak żyć i kochać się wciąż tak samo mocno?
Krzysztof Respondek: Takie czasy. Nie trzeba być aktorem, żeby być w domu gościem. Ale masz rację, jeśli chcesz odnieść sukces, zrobić karierę, musisz w Warszawie być, nie tylko bywać. Podczas trwania programu przyjeżdżałem do Warszawy na trzy dni, a kiedy musiałem zagrać w serialu, zostawałem cały tydzień. Mam szczęście, moja rodzina jest mocno scementowana i rozstania nie robią nam krzywdy.
– Swoje z Kasią przepracowaliście?
Krzysztof Respondek: Jeden z filozofów powiedział: „Kłótnia oczyszcza miłość”, piękne zdanie. Gdyby iść dalej tym tropem, rozłąki, stresy wzbogacają związek. Jeśli jest chwiejny, nie przetrwa. Nasz trzyma się dobrze. Dużo jeżdżę z kabaretem po Polsce, po świecie. Każdą wolną chwilę, którą mam, chcę spędzać z rodziną. To czas, by połapać, posklejać, co trzeba. Jeśli trzeba. Największym sukcesem naszego małżeństwa jest to, że po tylu latach nie znudziliśmy się sobą. Gdy jedno gdzieś się umawia, to drugie często pyta: „Nie mógłbyś tego odwołać? Zostać ze mną?”.
– Tak wciąż razem? Gdzieś chyba czasem uciekasz?
Krzysztof Respondek: Jest pewne magiczne miejsce, w którym spędzam każdą wolną chwilę. To moja ptaszarnia. Hoduję szczygły syberyjskie. Pokochałem je w dzieciństwie i ta miłość trwa. Odziedziczyłem to w genach po dziadku i ojcu – oni hodowali gołębie. Marzę o tym, by kiedyś skoczyć ze spadochronem i zobaczyć świat z góry, jak moje szczygły.
– Marzenia często są bardziej przyziemne. Ale chyba rzeczywiście nie Twoje. Oddałeś samochód, który wyśpiewałeś w „Jak oni śpiewają”. I brylantowy mikrofon też.
Krzysztof Respondek: Największą nagrodą w tym programie jest nie brylantowy mikrofon, nagranie płyty czy samochód, ale sympatia ludzi. To przeradza się w uczucie. Ta miłość ludzi, to najcenniejsza nagroda i ją zabrałem ze sobą. A rozdając nagrody materialne, miałem wrażenie, że odwzajemniłem ich uczucie. Poza tym fajnie jest mieć marzenia, ale też je spełniać. Dzieciństwo mojego pokolenia składało się z życzeń i niespełnionych pragnień. Nie było pięknych zabawek, słodyczy, owoce widziałem tylko w święta, kiedy do domu przychodziła paczka z Niemiec. Pamiętam, jak na kolonii poszedłem do składnicy harcerskiej. Bardzo chciałem złożyć model samolotu. Okazało się, że są jakieś patyki, ale niekompletne. Sprzedawczyni przekonała mnie, żebym je kupił. „Poczekasz na resztę. Zamówiliśmy, przyjdzie”, przekonywała. Chciałem w to wierzyć. Ale ta dostawa nigdy nie przyszła. Kupiłem tylko marzenie o samolocie.
– A wiesz, czego pragną Twoje córki? Florentyna ma sześć lat, Antonina piętnaście. Słuchasz ich marzeń?
Krzysztof Respondek: Kiedy przychodzi do mnie moje dziecko i mówi: „Chciałabym mieć playstation”, serce mięknie, zgadzam się, kupuję. Wiem, że to przestępstwo (śmiech). Wiele takich błędów wychowawczych razem z żoną popełniliśmy. I trudno. Często nasze własne marzenia krążą wokół dzieci. Starsza córka chodziła do ogniska muzycznego, grała na pianinie, ale męczyła się tam, wypisałem ją. To bez dwóch zdań było spełnienie pragnień moich i Kasi. A dla dziecka każda lekcja kończyła się płaczem. Otwieram różne drzwi przed dziewczynkami, pokazuję drogi, ale nie mogę pchać ich tam na siłę. Jeśli czegoś nie chcą, zawsze zadaję sobie pytanie: „Czy bez tego można żyć?. Jeśli można, odpuszczam.
– Zdradzisz mi swoje największe, spełnione marzenie?
Krzysztof Respondek: Kiedy byłem na studiach we Wrocławiu, chodziłem patrzeć, jak profesor Aleksander Bardini przygotowuje artystów do występu na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Siadałem w kącie sali i cały dzień go podpatrywałem. Bez jedzenia, picia, niemal bez ruchu, bo bałem się, żeby mnie nikt nie wyrzucił. Bardini był moim guru. Po studiach przyjechałem do Warszawy ze spektaklem „Evita”. Michał Bajor zaprosił wtedy wszystkich tuzów na swój występ. Graliśmy jedną rolę, Che, we trzech, jeszcze z Pawłem Kukizem. I Bajor wypuścił nas dwóch na bis. A potem do mojej garderoby ktoś zapukał. Otwieram. Zatkało mnie, Bardini. Wszedł i usłyszałem takie słowa, bardzo osobiste, do dziś mnie poruszają. Ale będą moją tajemnicą. Spełnienie marzenia. Mam gęsią skórkę na tamto wspomnienie.
– Za rolę Che Guevary dostałeś Złotą Maskę. Zagrałeś kilka pięknych ról, a jednak odszedłeś z teatru. Dlaczego?
Krzysztof Respondek: Właśnie po tym, jak mnie nagrodzono, chciałem odejść z teatru i choć głupio to brzmi, założyć hurtownię obuwia. To były czasy, gdy kiepsko nam się z Kasią wiodło. Nieraz spałem w teatralnej garderobie na kostiumach, pamiętam jak dziś, ze „Skrzypka na dachu”. Nie wracałem do domu, bo szkoda mi było pieniędzy na benzynę. Liczył się wtedy każdy grosz. W teatrze miałem stałą pensję, ale była to pensja głodowa. I nagle Krzyś Hanke zaproponował mi miejsce w swoim kabarecie. Uwielbiam kabaret, znałem „Rak” z jego autorskim, obyczajowym repertuarem. Ludzie lubią się pośmiać, płaczu mają na co dzień dosyć. Sam lubię. Bałem się tylko, że może nie mam urody kabareciarza? Takiej, co raz chłopa zobaczysz i zapamiętasz na całe życie. A ja zagram, idę do garderoby i już nikt nie powie, że przed chwilą stałem na scenie.W końcu zaryzykowałem, zrezygnowałem z teatru. Koledzy mówili wtedy: „Toś się stary pogrzebał, idziesz w chałturę, jako aktor jesteś skończony”. A ja zjeździłem z kabaretem całą Polskę, pół świata, gram w filmach, śpiewam na estradzie. Poszedłem bardziej za głosem intuicji niż rozsądku. I znowu się udało. Niczego nie żałuję.
– Wracasz do aktorstwa. Grywasz w serialach.
Krzysztof Respondek: Teatr jest magicznym miejscem. Widownia kocha artystę, a on myśli, że jest wyjątkowy. Ale nie zastanawia się, że obok niego jest chór, scenografia, kostiumy. W kabarecie stanąłem na gołej scenie. I zrozumiałem, co znaczy w pojedynkę powalić widownię na kolana. To były o wiele większe wyzwania niż w teatrze. I wtedy zobaczyłem, że artystą się bywa. Raz cię kupują, raz nie chcą słuchać. Z kabaretem występujemy w filharmoniach i na bankietach, grając do kotleta. To poligon. Były takie występy, kiedy chciałem uciekać. Choćby z karczmy wypełnionej setkami górników. Ale zostałem. Taki jest ten zawód, schodzisz z piedestału. Gdybym z niego nie schodził, zostałbym narcyzem.
– Teraz stałeś w światłach przed milionową publicznością. Oklaskiwany. I co? Wrócisz na swój poligon?
Krzysztof Respondek: Nie zapomnę, jak przed pierwszym wyjściem na scenę modliłem się: „Matko Boska, żeby mnie tylko nie wyrzucili na samym początku, bo to będzie wstyd dla rodziny, dzieci, dla kabaretu i Śląska”. Potem przez dwa miesiące schudłem osiem kilogramów. Z nerwów. I wciąż grałem z kabaretem. W tygodniu przed finałem miałem aż cztery występy. Brakowało mi czasu na próby piosenek. Śpiewałem jak wariat w samochodzie, a potem w domu, w piwnicy, żeby nie budzić dzieci. Nerwy miałem napięte jak struny. I nie opuszczała mnie myśl: „Tyle jeszcze mógłbym poprawić”. Życie płata figle, żadnej piosence nie poświęciłem tak wiele czasu, co „Kaczuchom”. Lektorka francuskiego ustawiała mi akcenty. Pierwsza próba generalna. Świetnie. Druga, to samo. Zaczyna się program, a ja po pierwszym poprawnym wersie śpiewam: „zilugolu ziluge zalagula guzale” Wszystko zmyślanka. Zapomniałem tekstu. Wracam do domu, na stacji idę do toalety i słyszę: „Pan u mnie nie płaci”. „To za to, że tak daleko zaszedłem?”, pytam. „Nie, współczuję za te kaczuszki”, i śmiejemy się razem. Cały ten program to najpiękniejszy sen mojego życia. Cieszę się, że zaśpiewałem „W życiu piękne są tyko chwile”, bo uważam, że tak właśnie jest. Wiesz, wygrany kontrakt na płytę jest dla mnie właściwie karą (śmiech). Nie mam własnego repertuaru. Chyba że nagram coś po śląsku. Zaśpiewałbym językiem dzieciństwa. Byłoby wspaniałe. W domu nie mówimy gwarą. W kabarecie – tak. W szkole walczyłem z akcentem. Potem zacząłem żyć z mówienia po śląsku.
– „Jesteśmy najbardziej zgranym kabaretem w Polsce”, powiedziałeś. Odważnie, nie boisz się zapeszyć? Nie będziesz „gwiazdował”?
Krzysztof Respondek: Kłótnie się zdarzają, na tle artystycznym. Krzysio (Hanke) i tak zawsze będzie największą osobowością. Wiem, że moje miejsce jest po jego prawej, czasem po lewej stronie, a on zawsze będzie stał pośrodku. Nie kłócimy się o błahe rzeczy, takie jak kariera, pieniądze czy sława. Dlatego ten kabaret będzie wieczny. Co tak na mnie patrzysz?
– Bo powiedziałeś: „błahe rzeczy, takie jak kariera, pieniądze czy sława”. Ludzie się o to zabijają. Ty nie.
Krzysztof Respondek: Najlepszy jest umiar, wszystkiego po trosze. Pieniędzy tyle, by starczyło na godne życie, sławy, aby nie zawróciła w głowie, a kariery tyle, by znaleźć czas na ptaki. Tak myślę.
Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Błażej Żuławski/Good Idea
Stylizacja Wiktoria Prządka
Makijaż Wilson
Fryzury Klaudia Jaśpińska
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska